Читать книгу Time Out - Andreas Eschbach - Страница 6

Оглавление

2 | Matthew i Patrick wysiedli. Christopher skulił się, chociaż wiedział, że folia umieszczona po wewnętrznej stronie przedniej szyby nie pozwala zajrzeć do wnętrza auta. Jednak tamten człowiek w żadnym wypadku nie mógł zobaczyć żadnej twarzy znanej Koherencji − a zwłaszcza jego twarzy.

Nikt się nie odzywał. Wszyscy jak urzeczeni przyglądali się, jak dwóch mężczyzn przechodzi przez ulicę i zbliża się do pośrednika nieruchomości, unosząc dłonie w niewinnym geście pozdrowienia.

− Pan Burns? − rozległ się głos Matthew. Dźwięk przekazywał maleńki mikrofon, przymocowany do jego kołnierzyka.

Nie dosłyszeli, co odpowiedział mężczyzna, stał pewnie za daleko albo mówił zbyt cicho. Jednak nie wydawało się, aby zaczął coś podejrzewać.

− Miło mi pana poznać, nazywam się Tom Miller junior, a to mój kuzyn, Peter Hecker. – Uścisnęli Burnsowi dłoń.

− Widzieliśmy na pańskiej stronie internetowej, że ma pan w ofercie sprzedaży także farmy – kontynuował Patrick alias Peter. – A że byliśmy akurat w okolicy, przyszło nam do głowy, że może po prostu zajrzymy do pana.

− …Mają panowie na myśli coś konkretnego? – rozległ się bardzo cichy głos tego chudego, starszego mężczyzny. Christopher rozpoznał i ten głos. To on powiedział kiedyś: „Nie ruszać się”. A potem jeszcze: „Bierzemy tylko chłopca, Christophera Kidda”.

Na wspomnienie tamtej chwili wciąż jeszcze przechodził go dreszcz.

− Myśleliśmy o czymś nadającym się do hodowli drobiu. Czymś dużym. Zawsze powtarzam: „sięgaj wysoko”.

Burns, trzymając w ręku aktówkę, przyjrzał się obu nonszalancko ubranym mężczyznom. Christopher wstrzymał oddech. Robią wrażenie niegroźnych. Patrick miał na ramieniu nieporęczną, sporą torbę. Musiał ją zabrać, ale przykuwała uwagę.

Usłyszeli, że Burns mówi coś o „napiętym grafiku” i „umówieniu się”. Czyżby jednak obudziły się w nim jakieś podejrzenia?

− Tak, oczywiście. Możemy tak zrobić − oświadczył Patrick. Christopher stwierdził, że zazdrości mu tego luzu. − Ale chętnie bym się dowiedział, czy ma pan akurat w ofercie coś, co mniej więcej by nam odpowiadało. Inaczej, szczerze mówiąc, cała ta droga byłaby na próżno.

− …A pan przyjechał z…?

− Z Richmond w Utah. Ale pan jest pierwszym, który ma coś, co nie leży zbyt daleko − roześmiał się Patrick.

Wcześniej starannie opracowali szczegóły. W Utah rzeczywiście istniało miasto o nazwie Richmond. Aby to sprawdzić, Koherencja potrzebowała tylko ułamka sekundy.

Christopher słyszał jak obok Kyle odetchnął z ulgą.

− Udało się − wymamrotał, gdy zobaczyli, że Burns zaprasza tamtych dwóch gestem ręki.

− Nie podoba mi się, że jest ich tylko dwóch − wymamrotał Russell. − We trzech byłoby lepiej.

− To byłoby już podejrzane − odparł Kyle. − Ojciec miał rację.

Russell nie odpowiedział. Kiedyś służył w marines, walczył gdzieś za morzami, aż wreszcie przestał wierzyć, że w ten sposób naprawi świat. Jednak bez wątpienia spośród nich to on najlepiej znał się na wojaczce.

Burns ruszył do przodu, ku drzwiom domu. Patrick i Matthew podążyli za nim. Patrick trzymał dłoń na torbie, w gotowości. Obaj przećwiczyli całą akcję w Hideout niezliczoną ilość razy.

− Teraz możemy już tylko się modlić, by ta miedziana siatka zadziałała − dodał Kyle, głosem pełnym napięcia.

W tej właśnie chwili przez radio ponownie zameldował się Finn.

− Uwaga, zbliża się do was biała, nieoznakowana furgonetka. Jedzie dosyć szybko.

− Cholera − warknął Russell.

Pośrednik właśnie otwierał drzwi, coś mówił.

− Tak, właśnie − usłyszeli odpowiedź Patricka.

− A teraz? − zapytał Kyle.

− Teraz musimy pozwolić toczyć się wypadkom − odparł Russell. Jednak wyjął pistolet ze schowka przy drzwiach kierowcy i odbezpieczył.

Patrick, Matthew i Burns weszli do budynku. Zamknęły się za nimi drzwi.

Chwilę potem z głośnika buchnęły głosy.

− Co to ma znaczyć? − usłyszeli krzyczącego Burnsa, a zaraz potem trzech mężczyzn zaczęło wołać jeden przez drugiego:

− Trzymaj go!

− Teraz!

− Wysoko!

− Ratunku!

− Szybko, do cholery!

Potem nagle zapadła cisza.

− Dobra − usłyszeli po chwili głos Patricka. Oddychał ciężko. − Wszystko w porządku.

Russell ponownie zabezpieczył broń.

− Udało się − wydawało się, że Patrick sam ledwie w to wierzy. − Zarąbiście, ale… tak, szybko, spieszy się nam.

W tej samej chwili przyjechała biała furgonetka. Zatrzymała się na poboczu, tuż przed nimi.

Time Out

Подняться наверх