Читать книгу Time Out - Andreas Eschbach - Страница 7

Оглавление

3 | − Czekamy − postanowił Russell. − Najpierw zobaczmy, co się stanie.

Z furgonetki wysiadł mężczyzna w białym kombinezonie, obszedł auto i z rozmachem otworzył boczne drzwiczki. Wyjął plastykowe wiadro i szeroki pędzel na trzonku, następnie zaczął przyklejać plakat.

− Przylepia jakiś plakat − stwierdził Kyle, zaskoczony.

− Dobra − Russell naciągnął na przednią szybę ochronną folię. − Ten typ jest niegroźny. Działamy dalej.

Uruchomił silnik, minął furgonetkę plakaciarza i gwałtownie zawrócił. Gdy auto zatrzymało się tuż przed budynkiem, Kyle skoczył, aby otworzyć tylne drzwi. Chwilę później z domu wyszli Patrick i Matthew. Dźwigali jakiś ciężar, połyskujący metaliczną czerwienią.

− Ciężki jest? − Kyle usłyszał pytanie Christophera.

− Co ty? Starszy mężczyzna? − od razu rozległ się głos Patricka.

− Pospieszcie się! − zawołał Russell, który nie spuszczał oczu z człowieka przy tablicy reklamowej. Ten jednak nie interesował się niczym innym poza naklejaniem pierwszej części plakatu. Widniał na nim napis ZACZYNA SIĘ 8 CZERWCA.

Patrick i Kyle dźwignęli swój ciężar i położyli na jednym z piętrowych łóżek w tylnej części przerobionej na kampera furgonetki. Mężczyzna był owinięty w mocną, gęsto tkaną siatkę z miedzianego drutu. Nie poruszał się.

− Czekajcie. Podłóżcie mu jakąś poduszkę − polecił Kyle półgłosem.

− Musimy go jeszcze porządnie związać − stwierdził Patrick.

− Mogę jechać? − zawołał Russell do tyłu.

− Tak! − odkrzyknął Matthew i ze zgrzytem zamknął drzwi furgonetki od środka. − Dodaj gazu!

Russell wypełnił polecenie co do joty. Wyjechał z podjazdu, skręcając w prawo, po czym wdusił pedał gazu. Tuż przed zakrętem Christopher po raz ostatni zerknął na plakaciarza. Pochłaniało go dopasowywanie drugiej części plakatu do pierwszej i nie poświęcił im nawet spojrzenia.

Russell nacisnął w krótkofalówce przycisk nadawania.

− Finn, słyszysz? Już wracamy.

− Tutaj Finn − wśród zgrzytów rozległo się z głośnika krótkofalówki. − Udało się?

− Na to wygląda − odparł Russell. Nie dało się nie dostrzec sceptycyzmu w jego głosie.

− Co było z tą białą furgonetką?

− To tylko jakiś plakaciarz.

Tamci z tyłu wiązali owiniętego w siatkę mężczyznę dodatkowymi sznurami, na nogach i tułowiu. Patrick, robiąc to, z rozbawieniem opowiadał o zajściach w budynku.

− To była chwila. Rzeczywiście, wszystko przebiegło tak, jak zapowiadał Christopher. Wchodzimy do środka, jestem za nim, wyciągam siatkę z torby i zarzucam mu na głowę, dokładnie pośrodku. Tak jak ćwiczyliśmy. Jasne, broni się, ale Matthew już go podnosi w górę. Facet krzyczy. Ja biorę od dołu. Myślę sobie, cholera, nie dam rady, łapię za krańce sieci, tyle ile zdołam chwycić. Facet wierzga nogami, ale wiążę wszystko do kupy… i bach, jest nieprzytomny! − Zaciągnął mocno ostatnie supły, przeszedł do przodu. – Tak naprawdę wciąż nie do końca to rozumiem.

− Siatka jest taką osłoną − wyjaśnił Christopher. − Odcina od sieci telefonii komórkowej. Albo, dokładniej mówiąc, odcina chip. A kiedy jakiś Upgrader traci połączenie z Koherencją, od razu traci przytomność.

− To dlatego, że Koherencja nie może już nim zdalnie sterować? Ale dlaczego w takiej chwili ktoś w ogóle miałby tracić przytomność? Przecież powinien wtedy… no, bo ja wiem, odzyskać wolność?

Christopher potarł nasadę nosa od strony, po której miał swój chip. Właściwie, to już dwa chipy. Różnica polegała na tym, że je kontrolował. Mógł je dowolnie włączać i wyłączać.

− To nie takie proste − odparł. Oczywiście, już to tłumaczył dokładnie stałym mieszkańcom Hideout, jednak zawsze trochę trwało, nim inni pojęli istotę sprawy. − Upgrader nie jest zdalnie sterowany, on jest częścią Koherencji. Chipy bezpośrednio łączą ze sobą mózgi różnych Upgraderów. To znaczy, że myśli bez ograniczeń wędrują z jednego mózgu do wszystkich innych. W ten sposób, własna jaźń stapia się z innymi jaźniami i tworzy się taka nadjaźń. − Wskazał na związanego mężczyznę. − To już nie jest Albert Burns. Jego mózg był częścią supermózgu, który stanowi Koherencja. Przebudował się, aby móc być częścią Koherencji. A teraz musi się na nowo skonfigurować, tak aby znowu funkcjonować jako samodzielny byt. To potrwa dłuższy czas. Przez ten czas będzie nieprzytomny. − Zawahał się, jednak potem dodał: − W każdym razie, tak było z moim ojcem.

Matthew odchrząknął.

− Można powiedzieć, że w pewnym sensie każdy z nas jest wyposażony w procesor, a ta Koherencja to rodzaj systemu złożonego z wielu procesorów?

− Można tak powiedzieć − potwierdził Christopher.

− A po co ta siatka z miedzianego drutu? − do przodu przeszedł także Matthew, przeciskając się obok Patricka. − No jasne, do odcięcia łączności radiowej. Ale szczerze mówiąc, w pierwszej chwili myślałem, że wszystko wzięło w łeb. Kiedy go opakowałem i uniosłem wysoko, tak żeby Patrick mógł zamknąć pod nim siatkę, to jeszcze był całkiem żwawy, bronił się dosyć sprawnie, jak gdyby znał sztuki walki.

− Do Koherencji należą też ludzie znający sztuki walki. Ich wiedza jest do dyspozycji wszystkich pozostałych Upgraderów − wyjaśnił Christopher. − Ale jego ciało nie jest wytrenowane, inaczej nie mielibyście z nim żadnych szans.

Matthew sceptycznie zmarszczył czoło. Widać było po nim, że to uważa już za przesadę. Jednak Christopher wiedział, że się myli.

− W każdym razie − kontynuował barczysty mężczyzna. − Patrick zamknął siatkę… i bach, typek zemdlał. Nagle. Aż trudno uwierzyć.

Wszyscy pytającym wzrokiem spojrzeli na Christophera. A więc znowu musi tłumaczyć, o co chodzi. Jak już często to wyjaśniał? Nieważne.

− Chipy łączą się ze sobą poprzez sieć telefonii komórkowej − powiedział tak cierpliwym tonem, na jaki tylko potrafił się zdobyć. − A łączność przy pomocy telefonii komórkowej ma miejsce w takim obszarze częstotliwości, gdzie fale przechodzą nawet przez najmniejsze szczeliny w osłonach. Gdyby tak nie było, nie dałoby się telefonować z wnętrza samochodu. Bo rzeczywiście, karoseria samochodu to osłona: powstrzymuje uderzające błyskawice…

− Klatka Faradaya − rzucił Kyle.

− Właśnie tak. Jednak telefonowi komórkowemu do uzyskania połączenia wystarczają otwory okienne. Dlatego siatka, którą owija się człowieka, musi być wykonana z miedzi, bo miedź jest dobrym przewodnikiem. Oczka muszą być małe, a przede wszystkim trzeba owinąć całe ciało. Nie wolno zostawić żadnej szczeliny.

− Rany − powiedział po krótkim namyśle Matthew. Obrócił głowę i rzucił spojrzenie na mężczyznę, w dalszym ciągu nieruchomo leżącego na łóżku.

Tymczasem w zasięgu wzroku pojawiły się już ostatnie domy Wells. Russell zjechał na skraj drogi.

− Tablice rejestracyjne − polecił.

Patrick wyskoczył z auta, żeby podmienić rejestrację, czego dokonał z wprawą, zdumiewającą Christophera. Stali mieszkańcy Hideout rzeczywiście byli przygotowani do wykonywania najbardziej niewiarygodnych zadań.

− Wszystko gra − zakrzyknął Patrick, kiedy już wrócił. Fałszywe rejestracje poleciały w kąt i ruszyli dalej.

Jechali i jechali. Jedyne przerwy robili, aby zatankować. Jeśli tego nie liczyć, Russell, Matthew i Kyle, bez przerwy siedzieli za kierownicą, zmieniając się co jakiś czas.

Zaczynało się ściemniać, co było całkiem przyjemne, bo wreszcie zrobiło się chłodniej. Typowe amerykańskie auta miały klimatyzację, jednak nie pojazdy używane przez Jeremiaha Jonesa. Stałoby to w sprzeczności z głoszonym przez niego odrzucaniem zbyt daleko idących ingerencji techniki. Tolerował ją tylko wtedy, gdy była naprawdę konieczna. A o tym, co można rozumieć pod pojęciem „konieczna”, potrafił dyskutować z przyjaciółmi całymi wieczorami, ani przez chwilę się nie nużąc.

Jones i jego przyjaciele żyli kiedyś spokojnie na farmie w Maine, gdzie zajmowali się ekologicznym rolnictwem. Potem obwiniono ich o ataki bombowe na centra komputerowe, zamachy będące w rzeczywistości dziełem Koherencji. Musieli uciekać. Najpierw w lasy Montany i Idaho, gdzie przyłączyli się do nich Christopher, Kyle oraz Serenity, a potem do Arizony, do kryjówki o nazwie Hideout.

Hideout było pewnego rodzaju schronem, który grupa ludzi zbudowała w dawnej kopalni srebra, chcąc tam przetrwać wojnę jądrową. Do wojny nie doszło, ale spodobało im się bycie panami samych siebie, więc nadal tam mieszkali, zapomniani przez cały świat.

To, że akurat owemu światu zagroziło teraz znacznie bardziej podstępne niebezpieczeństwo pod postacią mikrochipa, który wystarczyło komuś wszczepić, aby obrabować go z indywidualności, tak bardzo zaniepokoiło mieszkańców Hideout, że ochotniczo zaczęli brać udział w akcjach obmyślanych przez Jeremiaha Jonesa.

Jones ciągle miał nadzieję, że zdoła sobie poradzić z Koherencją. Chciał ją pokonać, wyłączyć, a Christopher już zaprzestał prób tłumaczenia mu, jak bardzo jest to bezcelowe. Koherencja objęła swoim zasięgiem ponad sto tysięcy osób, z których wiele zajmowało wpływowe stanowiska w bankach, policji oraz tajnych służbach. Rzadko jednak do Koherencji należeli ludzie z samych szczytów władzy – trudno było, nie wzbudzając podejrzeń, zmienić w Upgraderów członków zarządów, szefów państw i tym podobne osoby bez ich zgodny. To jednak wcale jej nie osłabiało. Wszyscy Upgraderzy funkcjonowali w absolutnej harmonii, jako jedna dusza, wskutek zjednoczenia superinteligentna − co sprawiało, że była znacznie bardziej skuteczna od jakiegokolwiek spisku. Spisek bowiem musiał uważać na zdrajców albo szpiegów w swoich szeregach, a tymczasem w ramach Koherencji coś takiego było absolutnie niemożliwe. Stanowiła jedną duszę w wielu ciałach. Możliwość obrócenia się którejś z jej części przeciwko pozostałym była równie prawdopodobna, jak bunt małego palca przeciwko reszcie dłoni.

Zrobiło się ciemno. Droga zaczęła niknąć przed oczyma Christophera, rozpływając się w strumienie świateł i wypłowiałego asfaltu. Kilka razy przysnął. Wreszcie ktoś poklepał go po ramieniu, mówiąc:

− Chłopcze, idź i połóż się z tyłu.

Christopher uznał, że to całkiem dobry pomysł i wspiął się na wyższe z dwóch łóżek. Mocno trzęsło, przez chwilę bał się, że dostanie choroby morskiej… ale potem wszystko minęło.

Dopóki ze snu nie wyrwał go przeraźliwy krzyk.

− Co się dzieje? Co się dzieje? − usłyszał. I jeszcze: − Kim wy jesteście?

Christopher potrzebował dłuższej chwili, aby pojąć, że słyszy głos Alberta Burnsa, leżącego na łóżku pod nim.

− Proszę się uspokoić – zabrzmiał głęboki bas Russella. − Później panu wyjaśnimy, kim jesteśmy. Jest pan teraz w bezpiecznym miejscu i nie musi się niczego obawiać. Zabieramy pana tam, gdzie zostanie panu usunięty chip.

− Och − wyrwało się starszemu mężczyźnie. Przez chwilę oddychał gwałtownie, potem powiedział:

− To dobrze. Tak, to dobrze.

Chwilę potem zaczął chrapać.

− Hmm – stwierdził Russell, zdziwiony. − To już wszystko? Nawet nie chciał się dowiedzieć, dlaczego jest owinięty siatką i związany.

− To dobry znak − stwierdził Christopher. − U mojego ojca minęły całe dni, zanim wreszcie porządnie się obudził. − Uniósł ramię, spróbował zerknąć na zegarek, ale było za ciemno, żeby dostrzec wskazówki.

− Która godzina? − zapytał.

− Minęło pół do trzeciej − powiedział Patrick, siedzący teraz za kierownicą. − Do Arizony mamy dobrych dwadzieścia mil.

− Śpij dalej − zawołał Matthew. − Jeszcze trochę potrwa, zanim będziemy w domu.

Christopher opadł na materac. „W domu”. Jak to pięknie zabrzmiało. Potem znowu zasnął.

Time Out

Подняться наверх