Читать книгу Rak to nie choroba a mechanizm uzdrawiania - Andreas Moritz - Страница 11

Rozdział pierwszy
Rak to nie choroba
Diagnoza medyczna – najczęstsza przyczyna śmierci?

Оглавление

Zdaniem naukowca Johna Gofmana (1918-2007), doktora medycyny, emerytowanego profesora biologii molekularnej i komórkowej Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, istnieją dowody, że co najmniej 50 procent śmierci na skutek nowotworu i ponad 60 procent śmierci na skutek choroby wieńcowej może być wywołanych prześwietleniami rentgenowskimi. To może obejmować co najmniej 281 437 przypadków zgonów z powodu nowotworu i 369 640 w wyniku chorób serca każdego roku, w oparciu o dane na temat umieralności przy tych chorobach z 2010 roku dostarczonych przez Centra Kontroli i Prewencji Chorób (CDCP), w związku z tym ogólna roczna liczba zgonów z powodu szkód spowodowanych promieniowaniem wyniosłaby 651 077 (stan na rok 2010).

Dr Gofman twierdził, że oprócz tego, że technologia medyczna prowadzi do śmierci tak wielu osób przez promieniowanie jonizujące, istnieją dowody, że powoduje też 75 procent nowych nowotworów. Ponieważ to niezwykle szokujące odkrycie, zasługuje na dalsze wyjaśnienia.

Gofman był autorem kilku książek i ponad setki prac naukowych opublikowanych w czasopismach naukowych z dziedzin takich jak chemia jądrowa/fizyczna, choroby wieńcowe, związek chromosomów z rakiem i biologiczne efekty promieniowania, skupiając się głównie na przyczynach nowotworów i chorobach dziedzicznych.

W artykule zatytułowanym Radiation: Cure or Cause? („Promieniowanie: lekarstwo czy przyczyna?”), opublikowanym w czasopiśmie Report Newsmagazine 22 stycznia 2001 roku, autorka Marnie Ko pisze o badaniach dr. Gofmana i podnosi pewne krytyczne pytania, które wszyscy powinniśmy zadać społeczności medycznej dawno temu. Dr Gofman był pierwszym wybitnym naukowcem, który miał odwagę skonfrontować społeczność naukową z dowodami, że promieniowanie jonizujące jest wiodącym czynnikiem prowadzącym do nowotworów i choroby wieńcowej.

Badania dr. Gofmana były niechcianą wiadomością dla tych, którzy utrzymywali, że walczą z rakiem, podczas gdy w rzeczywistości byli tymi, którzy pomagali w tworzeniu powodów dla walki.

Inni, którzy czerpali duże zyski z działalności związanej z nowotworami, byli wyjątkowo rozdrażnieni. Wśród nich był dr John Radomsky, przewodniczący Kanadyjskiego Towarzystwa Radiologicznego. Chociaż przyznał, że nie czytał wyników badań Gofmana, a zostało już opublikowanych wiele badań na temat ryzyka zachorowania na nowotwór zwiększającego się przez promieniowanie, upierał się jednak, że „bezpieczeństwo promieniowania nie jest problemem”.

Niektórzy nie chcieli przyznać, że bezpośrednio, ale nieumyślnie przyczynili się do śmierci wielu swoich pacjentów przez wyeksponowanie ich na śmiercionośne promieniowanie. W 1996 roku brytyjscy radiolodzy próbowali zapobiec emisji filmu dokumentalnego na podstawie pracy dr. Gofmana w telewizji 20/20. The Royal College of Radiologists określił jego wnioski jako „niepokojące, niedokładne, mylące i niepotrzebnie alarmujące”. Jego przedstawiciele nie byli jednak w stanie ocenić trafności badań dr. Gofmana, które, z jego wnioskami czy bez nich, mówiły same za siebie.

Dr Gofman z pewnością nie był twórcą teorii spiskowych czy szukającym rozgłosu dziwakiem. Był wykładowcą w Szkole Medycznej Uniwersytetu Kalifornijskiego od 1947 roku. Był współwynalazcą przenośnego urządzenia do badania czynności serca VIDA, wykorzystywanego przez pacjentów do wykrywania i sygnalizowania występującej arytmii, i wynalazcą elektrod kardiograficznych nadal używanych w wielu szpitalach w Stanach Zjednoczonych. W swoich wczesnych latach pracy badawczej w dziedzinie fizyki jądrowej dr Gofman został współodkrywcą uranu-233 i przyczynił się do wyizolowania pierwszego miligrama plutonu. Później, w późnych latach 40. XX w., przewodniczył zespołowi naukowców, który odkrył rolę lipoprotein znanych dzisiaj jako cholesterol.

Badania dr. Gofmana nad ryzykiem związanym z promieniowaniem wyniknęły z jego głębokiej troski o dobrobyt i przyszłe zdrowie ludzkości.

Jego ostrzeżenie, że większość nowych nowotworów jest rezultatem jonizującego promieniowania medycznego z pozornie nieinwazyjnych narzędzi diagnostycznych, włączając promieniowanie rentgenowskie, tomografię komputerową (CT), mammografię i fluoroskopię, nie było oparte na przypuszczeniach, ale na istniejących danych i dowodach. Zasadniczo wszystko, co zrobił, to przeanalizowanie pełnego spektrum istniejących danych naukowych dostępnych w tym obszarze badań. Było to coś, czego nie zrobiono nigdy wcześniej. To ujawniło, jak olbrzymi jest zakres tego ciągle eskalującego problemu.

Odkrycie przez Gofmana związku między chorobami serca i promieniowaniem o niskim poziomie doprowadziło go do przeprowadzenia analiz demograficznych i statystycznych, by sprawdzić efekty medycznego promieniowania na całej populacji.

W 1999 roku dr Gofman ukończył swoją 699–stronnicową pracę naukową, która została opublikowana przez Komitet Nuklearnej Odpowiedzialności (CNR) z San Francisco. Doszedł do wniosku, że „od wynalezienia w 1896 roku, medyczne promieniowanie stało się ważnym czynnikiem w większości śmiertelnych przypadków raka i choroby niedokrwiennej serca”. Wskazał głównie na prześwietlenia rentgenowskie, tomografię komputerową i tym podobne – połączone z innymi czynnikami ryzyka takimi jak uboga dieta, palenie tytoniu, aborcje czy stosowanie tabletek antykoncepcyjnych – jako główną przyczynę śmiertelności w przypadku nowotworów.

Koncepcja koniecznych współczynników nie jest nowa we współczesnej nauce. W słynnym Raporcie Lekarza Generalnego Stanów Zjednoczonych z 1964 roku na temat palenia papierosów jako przyczyny raka płuc autorzy pisali: „Stwierdzono, że często do zaistnienia choroby potrzebne jest współistnienie kilku czynników i że jeden z tych czynników może odgrywać dominującą rolę. Bez niego inne czynniki (takie jak genetyczna podatność) rzadko prowadzą do powstania choroby”.

Przypuszczenie Gofmana o więcej niż jednej przyczynie nowotworów zostało później potwierdzone przez dr. Kramera i innych wiodących ekspertów w zakresie onkologii.

Chociaż częstotliwość występowania raka piersi u kobiet, które mają jedną ze zmutowanych kopii genu podatności na raka piersi (BRCA1 czy BRCA2), jest większa niż u kobiet, które nie odziedziczyły takiego genu, „odziedziczenie tego genu z pewnością nie gwarantuje rozwoju raka piersi w każdej komórce piersi – nawet jeśli każda zawiera mutację”, mówi dr Gofman.

Jak potwierdził dr Kramer, sama mutacja nie wystarcza, by wywołać nowotwór lub prowadzić do jego rozwoju. Gofman twierdził, że aby te komórki piersi zmieniły się w komórki nowotworowe, potrzebna jest jedna lub kilka dodatkowych przyczyn. W rozdziale drugim, trzecim i piątym przedstawię całą listę współczynników, które muszą zaistnieć, by nowotwór powstał i się rozwijał. Jak możecie dowiedzieć się z pracy dr. Gofmana, promieniowanie jonizujące jest jednym z czynników wpływających na powstawanie nowotworów.

Innymi słowy, samo promieniowanie nie może wywołać raka. Tak samo jak sama uboga dieta. A jak stwierdzono już wcześniej, samo palenie papierosów również nie powoduje nowotworów. Sam emocjonalny stres także nie wystarczy, by spowodować rozwój nowotworu. Nowotwór dotyczy całej osoby: diety, stylu życia, związków, społeczeństwa, w którym żyje, i środowiska. Bardzo ważne jest, by to zrozumieć.

Jeśli nieobecny jest chociaż jeden z koniecznych współczynników, rak nie może się pojawić. W związku z tym połączenie chronicznego niedoboru witaminy D ze względu na brak regularnej ekspozycji na słońce, badań mammograficznych raz na dwa lata, jedzenia niezdrowego pożywienia przygotowanego na utwardzonych tłuszczach roślinnych i przejście przez długi, stresujący rozwód może być wystarczające, by wywołać raka piersi. Mogłoby do tego nie dojść na przykład, gdyby kobieta utrzymywała pełnowartościową dietę i nie przechodziła mammografii. A jeśli jeszcze spędzałaby dość dużo czasu na słońcu, prawdopodobieństwo rozwoju nowotworu byłoby o wiele mniejsze.

„Z definicji, nieobecność koniecznych współczynników zabezpiecza przed chorobą”, mówi dr Gofman. Świadomość tego sprawia, że możliwe jest zapobieżenie procesowi nowotworowemu, a nawet odwrócenie go po prostu poprzez usunięcie niektórych lub wszystkich współczynników.

Oczywiście niektóre współczynniki mają poważniejsze konsekwencje niż inne. Dr Gofman odkrył, że promieniowanie medyczne jest wyjątkowo ważnym współczynnikiem prowadzącym do zgonów w przypadku nowotworów i choroby niedokrwiennej serca. Mówił, że brak promieniowania medycznego doprowadziłby do tego, że w wielu lub nawet w większości przypadków nowotworów po prostu by nie było. Jego badania doprowadziły go do tego przejmującego, zaskakującego wniosku: Chociaż promieniowanie medyczne nie jest jedynym czynnikiem wpływającym na takie przypadki, jest koniecznym współczynnikiem.

W swoich badaniach dr Gofman porównał dane statystyczne z każdego z dziewięciu urzędów statystycznych Stanów Zjednoczonych na temat zgonów z powodu nowotworów i choroby niedokrwiennej serca pomiędzy rokiem 1940 a 1990 ze średnią liczbą lekarzy na 100 000 mieszkańców. Przypuszczał, że ponieważ lekarze zlecają większość badań i zabiegów z udziałem promieniowania rentgenowskiego, liczba prześwietleń będzie mniej więcej proporcjonalna do liczby lekarzy.

Jego badania ujawniły ten zadziwiający związek: Ilość zgonów osób chorych na raka i chorobę niedokrwienną serca wzrasta proporcjonalnie wraz z liczbą lekarzy na wszystkich obszarach podlegających każdemu z dziewięciu urzędów statystycznych. Dla porównania, śmiertelność w prawie wszystkich innych przypadkach spadała wraz ze zwiększaniem się liczby lekarzy w stosunku do liczby mieszkańców. Innymi słowy, tam, gdzie przepisywano więcej prześwietleń rentgenowskich, więcej ludzi umierało z powodu tych dwóch wiodących śmiertelnych chorób.

Zanim Wilhelm Conrad Roentgen odkrył promieniowanie elektromagnetyczne w 1895 roku i prześwietlenia rentgenowskie stały się popularne, nowotwory i choroba wieńcowa były rzadkie. Chociaż od tamtego czasu prześwietlenia pomogły ocalić wiele żyć, odebrały również o wiele więcej. Chociaż prześwietlenia mogą być użyteczne w specyficznych sytuacjach diagnostycznych, włącznie ze złamaniami kości, istnieją alternatywne metody takie jak ultrasonografia albo jeszcze lepiej termografia – które są co najmniej tak samo efektywne, ale nie mają takich samych efektów ubocznych.

Termografia jest nieinwazyjną, niedestrukcyjną metodą badania, która, jak uważam, jest znacznie lepsza niż promieniowanie rentgenowskie i ultrasonografia. Jest w stanie doprowadzić do wykrycia guza nowotworowego często lata przed prześwietleniami rentgenowskimi bez efektów ubocznych związanych z promieniowaniem generowanym w innych metodach diagnostycznych. Dostrzeżenie braku termicznej równowagi wskazującej na przykład na zaburzenie krążenia w piersi może pomóc osobie, której to dotyczy, dokonać koniecznych zmian i nie dopuścić do manifestacji braku równowagi w postaci guza w późniejszym życiu.

Termologia jest nauką medyczną dostarczającą wskaźników diagnostycznych przez obrazowanie promieniowania cieplnego emitowanego przez ciało w paśmie średniej podczerwieni przez dokładne i wrażliwe kamery (termograficzne). Termografię piersi wykorzystuje się jako technikę diagnostyczną służącą wczesnemu wykrywaniu raka piersi w warunkach klinicznych lub do monitorowania leczenia. Termografia piersi jest całkowicie bezdotykowa i nie emituje żadnego promieniowania na ani w ciało. Jej skuteczność w wykrywaniu guzów nowotworowych w piersiach zgodnie z badaniami porównawczymi opublikowanymi w czasopiśmie Journal of Medical Systems (kwiecień, 2009;33(2):141-53) wynosi 94,8 procenta (stan z 2009 roku). Dla porównania skuteczność mammografii wynosi jedynie 45-50 procent.

Gdzie jest haczyk? Termografia jest relatywnie niedroga w porównaniu z tomografią komputerową i podobnymi technologiami diagnostycznymi. W związku z tym zgarnia o wiele mniej pieniędzy dla przemysłu medycznego. Być może jest to powód, dla którego rzadko jest stosowana w szpitalach i przez lekarzy rodzinnych.

Prawie wszyscy zgadzają się, że w kwestii nowotworów profilaktyka jest najlepszym lekarstwem. Niemniej jednak, pomijając fakt, że dostępne są mniej niebezpieczne (i często skuteczniejsze) metody diagnostyczne i profilaktyczne, przemysł medyczny upiera się dalej przy tym, że tylko tomografia komputerowa i ultrasonografia są niezawodne. Jednak to podejście, chociaż przynosi korzyści finansowe, tylko potęguje problem. W większości przypadków unikanie promieniowania jonizującego i pewnych innych współczynników wywołujących nowotwór jest wystarczające, by człowiek pozostał wolny od nowotworów.

Dopiero zaczynamy być świadkami konsekwencji zbytniego polegania raczej na współczesnej technologii niż ludzkich umiejętnościach diagnostycznych i intuicji medycznej. Ta ostatnia jest kluczowa w takich starożytnych formach medycyny jak ajurweda i Tradycyjna Chińska Medycyna (TCM). Dziś wydaje się o wiele prostsze pozwolić maszynie określić symptomy choroby, zamiast wykorzystać ludzkie umiejętności obserwacji i dociekliwość, by odkryć, co jest przyczyną tych objawów.

Wyrafinowane testy medyczne wydają się redukować pomyłki w diagnozie medycznej, co ma zredukować częstość czy prawdopodobieństwo pozwów wobec lekarzy. Diagnoza medyczna ma również ratować życia. Medyczne pomyłki nigdy nie były jednak tak częste i poważne jak obecnie. Liczne są też pozwy o zaniedbanie obowiązków lekarskich.

Zgodnie z artykułem napisanym przez dr Barbarę Starfield, specjalistkę w zakresie zdrowia publicznego ze Szkoły Higieny i Zdrowia Publicznego im. Johnsa Hopkinsa, medyczne pomyłki mogą być trzecią z głównych przyczyn śmierci w Stanach Zjednoczonych. Co najmniej 225 000 zgonów rocznie w Stanach Zjednoczonych (stan na rok 2000) wynika z przyczyn jatrogennych (jatrogenny znaczy spowodowany przez lekarza albo przez błędną diagnozę, albo przez leczenie)8.

Skoro jak podaje Agencja Żywności i Leków tylko 1-10 procent pomyłek medycznych jest raportowanych, prawdziwa liczba zgonów spowodowanych przez lekarzy może być wyrażona w milionach, a wynik ten znacznie przekracza ilość zgonów z powodu nowotworów i chorób serca razem wziętych. Zgodnie z badaniami opierającymi się na najniższych szacunkach, więcej ludzi umiera na skutek medycznych pomyłek niż w wypadkach na autostradach, na raka piersi czy AIDS.

Oczywiście nie winię za to lekarzy. Większość z nich jest prawdziwymi uzdrowicielami. Są zaangażowani w pomaganie pacjentom najlepiej jak potrafią, czy raczej zgodnie z tym, czego zostali nauczeni, albo dokładniej mówiąc, czego nie zostali nauczeni. W artykule opublikowanym w czasopiśmie New England Journal of Medicine (1993 [28 stycznia]; 328 (4): 246-252) naukowcy wskazali na fakt, że ich pacjenci nie mają prawie żadnej wiedzy na temat medycyny niekonwencjonalnej. W uwagach końcowych napisali: „Sugerujemy, że szkoły medyczne powinny włączyć do swojego programu nauczania informacje na temat niekonwencjonalnych terapii i nauk społecznych (antropologii i socjologii). Nowo utworzony wydział Narodowych Instytutów Zdrowia do Badań nad Medycyną Niekonwencjonalną powinien pomóc wypromować akademickie badania i edukację w tym obszarze”.

W medycynie konwencjonalnej przeważa przekonanie, że współczesna medycyna nauczana w szkołach medycznych jest jedyną naukową, udowodnioną i wartą zaufania formą medycyny. Homeopatia, ajurweda, TCM, chiropraktyka, ziołolecznictwo, akupunktura, tai chi, joga, medytacja, ćwiczenia, a nawet modlitwy nie należą do tego obszaru prawdziwej medycyny, nawet jeśli w niektórych przypadkach udowodniono, że są o wiele bardziej efektywne niż medycyna konwencjonalna.

Przede wszystkim jednak w odróżnieniu od medycyny konwencjonalnej, medycyna niekonwencjonalna nie zabija milionów ludzi każdego roku. Najbardziej zadziwia fakt, że medycyna konwencjonalna nadal jest przedstawiana jako najbardziej zaawansowany system medyczny, jakim kiedykolwiek dysponowaliśmy, chociaż stoi za tym w rzeczywistości niewiele dowodów naukowych.

Wstępniak Where is the Wisdom? The Poverty of Medical Evidence („Gdzie jest mądrość? Potęga dowodów medycznych”) do czasopisma British Medical Journal redaktora dr. Richarda Smitha (BMJ 1991 [październik 5]; 303: 798-799) tłumaczy dylemat naszego systemu medycznego. W artykule cytowane jest rzeczowe stwierdzenie uznanego doradcy ds. polityki zdrowotnej, Davida Eddy’ego, profesora polityki zdrowotnej i zarządzania na Uniwersytecie Duke’a w Północnej Kalifornii. „Istnieje być może 30 000 czasopism biomedycznych na świecie, a ich liczba rosła powoli o 7 procent rocznie od XVII wieku”, pisze dr Smith, „a jednak tylko około 15 procent interwencji medycznych jest podpartych solidnymi dowodami naukowymi”, twierdzi dr Eddy.

Jak sądzi dr Smith, „częściowo jest tak dlatego, że tylko 1 procent artykułów w czasopismach medycznych jest naukowo potwierdzonych, a częściowo dlatego, że wiele zabiegów nigdy nie zostało ocenionych”. Dlaczego tak jest? Jeden z powodów, wspomniany już w tej książce, jest taki, że większość tych artykułów to cytaty z innych artykułów, które nie mają podstaw naukowych i nie udowodniono prawdziwości zawartych w nich informacji.

Dr Eddy dokłada jeszcze bardziej niepokojącą perspektywę do tej trudnej sytuacji. Z wielu powodów zaczął kwestionować logikę i słuszność terapii, które był zobligowany przeprowadzać w ramach swojej praktyki medycznej. Dr Eddy rozpoczął swoją karierę medyczną jako kardiochirurg na Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii. Wkrótce zaczął badać standardowe procedury medyczne, by dotrzeć do szczegółowych dowodów naukowych będących ich podstawą.

W celu znalezienia takich dowodów przeszukał raporty medyczne opublikowane od roku 1906 roku, lecz nie mógł znaleźć randomizowanych kontrolowanych badań odnoszących się do większości standardowych zabiegów. Później prześledził konwencjonalne stwierdzenia w podręcznikach i czasopismach medycznych na temat standardowych terapii i odkrył, że po prostu były przekazywane z pokolenia na pokolenie, włączając w to zabiegi obejmujące leczenie od zwykłej jaskry do blokady tętnicy udowej i podkolanowej czy raka odbytu. Innymi słowy, znalazł niewiele prawdziwej nauki. Zamiast tego głównie przekazywaną ustnie tradycję i pogłoski. Praktycy i obrońcy niekonwencjonalnych, naturalnych metod leczenia uznaliby taki zarzut za dobrze znany.

Istnieją niezliczone przykłady terapii medycznych, które jak udowodniono, nie działają, ale są rutynowo aplikowane milionom pacjentów. W artykule Believing in Treatments That Don’t Work („Wiara w leczenie, które nie działa”, Well, 2009), lekarz pogotowia, dr David H. Newman tłumaczy, jak medyczna ideologia często zastępuje medycynę opartą na dowodach.

Na przykład medyczna ideologia dyktuje podawanie beta-blokerów pacjentom, którzy przeszli zawał serca w wyniku nagłego powstania skrzepów w tętnicy wieńcowej. Krótko po zawale oszołomione serce często bije szybko i mocno. Przez dziesięciolecia lekarze przepisywali beta-blokery, by uspokoić nadwerężone serce. To logiczne podejście nie ma jednak podparcia w dowodach naukowych. Wręcz przeciwnie, 26 z 28 badań pokazuje, że wczesne podanie beta-blokerów osobie, która uległa atakowi serca, nie ratuje życia, ale je odbiera.

Na przykład w 2005 roku najobszerniejsze badania nad lekami pokazały, że beta-blokery w trudnych pierwszych godzinach po zawale serca powodują wyraźne pogorszenie niewydolności serca9. „W związku z tym ogólnie rozważne może być rozważenie rozpoczęcia leczenia beta-blokerami w szpitalu tylko wtedy, gdy hemodynamika ustabilizuje się po zawale”, mówią autorzy tego badania.

W przeciwieństwie do większości społeczności medycznej, zawsze byłem przekonany, że silna reakcja serca po zawale jest najlepszym możliwym sposobem, by mogło ocalić siebie i ciało. Podawanie beta-blokerów, by zredukować zużycie ograniczonych zapasów tlenu przez serce i tłumienie jego funkcji w tym kluczowym momencie budzi wątpliwości i jest ryzykowne. Aby poradzić sobie z blokadą, serce musi pompować krew z większą, nie mniejszą siłą. Przypomnę jeszcze raz, że serce ma swoje własne idealne strategie przetrwania, które mają przewagę nad interwencjami medycznymi.

Chociaż, jak udowodniono naukowo, podanie tych leków bezpośrednio po ataku serca zwiększa częstotliwość występowania śmiertelnych przypadków niewydolności serca, większość lekarzy ciągle wierzy, że jest to pewne, mające podstawy naukowe leczenie medyczne. Nazywam to zalegalizowaną szarlatanerią.

Oto lista innych przypadków, w których lekarska ideologia przeczy dowodom naukowym:

• Antydepresanty takie jak Prozac mają mnóstwo szkodliwych efektów, lecz nadal są sprzedawane milionom ludzi mimo licznych badań pokazujących, że nie są wiele efektywniejsze w zwalczaniu depresji niż placebo.

• Sukcesy współczesnej terapii przeciwnowotworowej są znacznie mniejsze niż nawet najsłabszy efekt placebo. Średnio remisja występuje u tylko 7 procent pacjentów z nowotworem.

• Dowody pokazują, że antybiotyki przyjmowane na każdą infekcję uszu, zapalenie oskrzeli, zapalenie zatok i ból gardła w rzeczywistości bardziej szkodzą niż pomagają. Mimo to lekarze dalej przepisują te leki dla ponad 1 na 7 Amerykanów każdego roku, wywołują niezliczone skutki uboczne, które często wymagają dalszego leczenia, i kosztują około 2 bilionów dolarów rocznie. Przyczyniają się też do rozwoju szczepów bakterii opornych na wszelkie rodzaje leczenia.

• Lekarze przeprowadzają średnio 600 000 operacji kręgosłupa rocznie kosztujących ponad 20 bilionów dolarów. Dzieje się tak pomimo tego, że w większości przypadków nie udowodniono, że te operacje są efektywniejsze niż zabiegi niechirurgiczne.

• Badania pokazują, że artroskopia w celu korekcji choroby zwyrodnieniowej kolan jest nie bardziej efektywna niż symulowane operacje, podczas których chirurdzy poddają pacjentów lekkiej narkozie i imitują operacje. Takie operacje nie są również efektywniejsze od nieinwazyjnej fizjoterapii. Niemniej jednak ponad 500 000 Amerykanów przechodzi tego typu operacje kosztujące 3 biliony dolarów każdego roku.

• Chociaż nigdy nie udowodniono, że syropy na kaszel mają korzystne działanie, ale wykazano, że przynoszą poważne szkody i zabijają dzieci, ciągle są rutynowo rekomendowane przez lekarzy. Leki dostępne bez recepty, również leki na kaszel, mogą mieć poważne efekty uboczne, włącznie z zaburzonym rytmem serca, atakami, ustaniem oddechu i śmiercią. W rzeczywistości komplikacje i przedawkowanie tych tak zwanych leków bez recepty przyczyniają się do dwóch trzecich wizyt dzieci na pogotowiu, jak ustalili badacze Centrum Kontroli i Prewencji Chorób i ujawnili w artykule opublikowanym w czasopiśmie medycznym Pediatrics (listopad 2010). Dwie trzecie tych przypadków wynikało z pozostawienia leków bez kontroli w miejscu dostępnym dla dzieci, a jedna trzecia tych wizyt na pogotowiu następowała w przypadkach, gdy leki zostały podane intencjonalnie i w odpowiedniej dawce. Wszystko to pomimo zakazu podawania leków na kaszel dzieciom poniżej czwartego roku życia wydanego przez Agencję Żywności i Leków.

Koszty i wątpliwy sukces takich sposobów leczenia, a także wielu innych, nasuwa pytanie, dlaczego dalej z nich korzystamy. Urok leczenia opartego na postawie powszechnej we współczesnej medycynie opinii, że istnieje pigułka na wszystko, jest nieodparty. Poddajemy się testom i leczeniu ze względu na naszą wiarę w te środki jako symbole, nie uwzględniając ich prawdziwych efektów. Zamiast rozumieć organizm i ufać mu jako kompletnemu systemowi z własnymi naturalnymi mechanizmami leczenia, znajdujemy ulgę w idei szybkich rozwiązań.

Jednak to nie odsłania niewygodnej prawdy, że wiele z tych drogich, inwazyjnych, nieefektywnych i/lub szkodliwych środków, jak się wydaje, sprawia tylko, że jesteśmy bardziej chorzy. Musimy zadać sobie trudne pytania: Czy ten antybiotyk rzeczywiście pomoże mi wyleczyć lekkie zapalenie zatok? Czy rzeczywiście potrzebuję tej operacji kręgosłupa? Czy chemioterapia jest naprawdę jedynym sposobem, żeby poradzić sobie z nowotworem? Czy jestem gotowy spojrzeć na dane zamiast na ideologię? Jestem gotowy na dowody? Naprawdę?

I chociaż przemysł medyczny chce, żebyś myślał, że sprawdzone naturalne metody profilaktyczne i lecznicze są zwykłą szarlatanerią, nie tylko medyczni heretycy wołają o ponowną ocenę naszego współczesnego podejścia do medycyny. Coraz liczniejsze dowody przemawiają same na siebie: nasza wiara we współczesną medycynę zabija coraz większą liczbę ludzi.

Nawet w nielicznych przypadkach, gdy agencje odpowiedzialne za monitorowanie przemysłu medycznego podejmują decyzje ze względu na prawdziwą troskę o pacjenta, zamiast iść po najniższej linii oporu, decyzje te często są opóźnione i nie potrafią skutecznie dotrzeć do przyczyn tej tragicznej sytuacji.

Na przykład Agencja Żywności i Leków znalazła się na nagłówkach w marcu 2011 roku, kiedy ogłosiła, że wycofuje z rynku około 500 nieakceptowanych leków na receptę, które były dopuszczone przez dziesięciolecia. Wiele z nich, jak Pediahist, Cardec, Rondec i setki innych, były przepisywane, zanim Agencja Żywności i Leków w ogóle wydała na to zgodę. Twierdzono, że nowe wytyczne są odpowiedzią na dane uzyskane dzięki ich systemowi zgłaszania działań niepożądanych. Jednak to działanie oznaczało również, że setki leków prawdopodobnie przejdą przez system dopuszczania do użytku Agencji Żywności i Leków, a to przyniesie jej miliony dolarów nowych dochodów. Mimo to Agencja wydaje się robić bardzo niewiele, by zająć się licznymi raportami na temat poważnych komplikacji po przyjęciu już zatwierdzonych leków, takich jak na przykład szczepionka przeciw HPV (wirusowi brodawczaka ludzkiego) Garadsil.

8

Journal of the American Medical Association (JAMA), tom 284, ur. 4, 26 lipca 2000.

9

The Lancet, 2005 listopad 5; 366(9497):1622-32.

Rak to nie choroba a mechanizm uzdrawiania

Подняться наверх