Читать книгу Zapomniani - Ellen Sandberg - Страница 14

8

Оглавление

Kathrin nie poczuła dotyku Very. Niczym kamień, który wpada do wody, jej świadomość opadła na wielką głębinę, a jej myśli i wspomnienia migotały w niej niczym ławice ryb w chaotycznym tańcu. Raz skacząc, raz zamierając, a potem znowu się kołysząc, nieustanny przypływ i odpływ, tu i tam, tu i tam.

Raz biegała jako siedmiolatka po jabłoniowym sadzie dziadków w Pfarrkirchen, łapiąc koguta uciekiniera, a zaraz potem jako nastolatka szła na lekcję tańca, gdy mieszkali w Monachium przy Johannis­platz.

– I raz, dwa, trzy, i raz, dwa, trzy! – Pani Nölle wyznaczała dłońmi takt trzy czwarte, podczas gdy jej mąż przy pianinie starał się za nią nadążyć, a Adele prowadziła Kathrin w tańcu. Niemal wszyscy mężczyźni byli na wojnie, więc kobiety musiały sobie radzić same. Kathrin pomyliła kroki i nadepnęła przyjaciółce na palce.

– Auć! Ty trąbo!

Adele miała wiśniowe usta i ta wiśniowa czerwień wzięła Kathrin za rękę i pociągnęła za sobą przez kolejnych kilka lat.

Nagle miała dwadzieścia lat i było lato. Osłonięta żywopłotem siedziała z zamkniętymi oczami pod bukiem i słuchała śpiewu kobiet, które po drugiej stronie krzewów podwiązywały fasolkę i plewiły warzywne grządki. Niektóre były radosne jak dzieci, a ich beztroska wesołość udzielała się reszcie. Inne były przesadnie lękliwe i trzeba je było uspokajać i ostrożnie prowadzić. Z najgorszymi przypadkami Kathrin nie miała jeszcze do czynienia, bo nie nadawały się do terapii pracą. „Darmozjady” – określiła je Adele. Dla Kathrin to były biedne duszyczki.

Lubiła swoją pracę i chętnie ją wykonywała. Jednak bywały dni, że podopieczne były bardziej męczące, a gdy miała już całkiem dość, wymykała się na kilka minut. Wystawiała wtedy twarz ku słońcu i wdychała zapach trawy z łąk i łanów zbóż, który przenosił ponad murami wiatr, i myślała o swoich dziadkach. Zdołała już na rozległym terenie Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Winkelbergu znaleźć kilka miejsc, w których mogła nieniepokojona oddawać się przez wykradzioną chwilę marzeniom.

Rozpościerało się nad nią tak bezchmurne, idealnie błękitne niebo, że trudno było pamiętać o tym, że jest wojna. Wiedziała jednak, że ataki Ósmej Armii Powietrznej USA na Monachium przybierają na sile i zaledwie kilka dni temu przyłapała Adele i Gertraud, jak składały w pralni prześcieradła i przysuwając do siebie głowy, szeptały, że nie da się już osiągnąć ostatecznego zwycięstwa. I co wtedy będzie?

Zegar na wieży przyzakładowego kościoła wybił trzecią. Kathrin zerwała się z miejsca. W głównym budynku już na nią czekano. Powinna się pośpieszyć.

Ostrożnie wyjrzała zza żywopłotu, czy nikt nie idzie. Pustą żwirową drogę zalewało popołudniowe słońce. Szybkim krokiem minęła budynek dla mężczyzn. Wywoływał w niej jakieś niemiłe odczucie i cieszyła się, że nie musi tam pracować, bo trzymano tam takich biedaków, którym nie dało się pomóc.

Już niemal minęła budynek, gdy wyczłapał z niego mężczyzna w samym podkoszulku i w spodniach od piżamy. Na nogach miał filcowe kapcie. Chuda, nieogolona postać stanęła tuż przed nią.

Miał zapadnięte policzki. Jego oczy zerkały niespokojnie tu i tam, lecz potem skupił wzrok na Kathrin. Stanął przed nią na baczność, stuknął piętami w kapciach i zasalutował.

– Podoficer Franz Singhammer. Weteran pierwszej wojny światowej, ranny w głowę i rozum pod Sommą, melduje posłusznie: jestem gotów i zgłaszam się do jedzenia.

Kathrin stłumiła śmiech i złapała mężczyznę za ramię.

– Kolacja jest dopiero o piątej, panie Singhammer. Za wcześnie się pan zgłosił. – Ostrożnie pokierowała go z powrotem ku wejściu do budynku, w którym pojawiła się już siostra szukająca podopiecznego.

– Niech nam pani da choć kromkę chleba – szepnął Singhammer, który bez oporu pozwolił się jej prowadzić. – Dostajemy za mało. Albo leguminę. Wcześniej dostawaliśmy omlety. Z kompotem. Tak chętnie napiłbym się kompotu.

– Może będzie jakiś dziś wieczorem. Miałby pan miłą niespodziankę. – Kathrin przekazała mężczyznę koleżance i ruszyła dalej.

Żwir chrzęścił pod jej stopami i zaczęła się zbliżać do budynków administracji. Zza rogu wyszedł doktor Ernst Bader. Był zastępcą kierownika zakładu, doktora Karla Landmanna. Wyjątkowo zaangażowanym zastępcą. Krótkie włosy z idealnym przedziałkiem, do tego wąskie usta człowieka, który nie zna żadnych przyjemności, a jedynie obowiązki. Na znak swoich przekonań nosił na białym kitlu emblemat ze swastyką, a jego górną wargę zdobił wąsik à la Führer.

Zaledwie kilka dni temu przyłapał Kathrin, gdy siedziała na murku za pralnią, wymachując nogami, i zrugał ją, że nie poświęca się pracy.

– Nasi dzielni żołnierze oddają wszystko za ostateczne zwycięstwo, każdy poświęca wszystko, a pani? Sabotuje pani nasze zwycięstwo tym swoim próżniactwem.

Jakby zwycięstwo czy porażka zależały od paru uprasowanych prześcieradeł.

Chciała go szybko minąć, lecz Bader ją zagadnął.

– Siostra Kathrin sobie spaceruje, podczas gdy wszyscy inni wypełniają swoje obowiązki. Nie powinna pani być w warzywniku?

Poczuła, że ma mokre ręce i sucho w ustach. Starego Hubera przecież wywieźli.

– Przełożona Renate wyznaczyła mnie do przyjęcia nowych – zdołała z siebie wydusić.

– Przybyli już kwadrans temu. – Głos Badera był niebezpiecznie spokojny. Przyłożył palec do jej podbródka i uniósł go, a ona miała ochotę uciec.

Jego oczy stały się tak wąskie jak usta.

– Od tej pory będę miał na panią oko. Jeśli nadal będzie pani swoim lenistwem sabotować prace naszego zakładu, wyciągnę konsekwencje. Zrozumiała mnie pani?

Zrobiłby to. Taki właśnie był. Od klęski pod Stalingradem wszyscy byli rozdrażnieni i nerwowi. A odkąd alianci na początku czerwca wylądowali w Normandii, coś wisiało w powietrzu, coś trującego. Stary Huber nie wrócił. Zaledwie dzień po tym, jak zażartował sobie z Führera. Zadenuncjowany i zabrany, znalazł się w piwnicy gestapo albo w kacecie. Kto mógł to wiedzieć?

– Zrozumiała mnie pani?

Kathrin skinęła głową, wybąkała krótkie przeprosiny i pośpieszyła dalej.

Strach nadal tkwił w jej piersi niczym lodowaty kamień, gdy przeszła ze słońca do chłodnego holu budynku administracji i wbiegła po schodach. Na podeście półpiętra napotkała Landmanna. Był sam, a jego widok przegonił wspomnienie spotkania z Baderem niczym ciepły podmuch wiatru pierwsze dreszcze w jesienny wieczór. Kathrin znowu się rozmarzyła. Kierownik był przystojny, a i ona wpadła mu w oko.

– Siostra Kathrin o łabędziej szyi. – Tak ją nazwał podczas obchodu w pierwszy dzień jej pracy i dodał: – Zawróci pani w głowie wszystkim panom.

A przecież w Winkelbergu właściwie mężczyzn nie było, w każdym razie poza podopiecznymi. Paru starców i inwalidów wojennych oraz oczywiście lekarze i garstka studentów na praktykach. Ale i tak żadnemu z nich nie zawróci w głowie, bo nie jest ładna i jest tylko jedną z wielu sióstr, które chętnie zaręczyłyby się z jakimś młodym doktorem.

– Naprawdę. Zrobi pani furorę. Powinienem odesłać panią z powrotem do Monachium – dodał Landmann, przyglądając się jej z tym swoim dziwnym uśmiechem. Nie wiedziała, czy stroi sobie z niej żarty, czy rzeczywiście dostrzega w niej kogoś innego niż ona sama. Bo ten jego uśmiech był taki niejednoznaczny. Z jednej strony szarmancki, ale jednocześnie nieco nieprzyzwoity, jakby dzielili jakąś tajemnicę. Sympatyczny, a jednak groźny. Niczym drzwi, które uchylają się nieco, pozwalając rzucić spojrzenie na tego, kto za nimi tkwi. Być może na drapieżnika. W tych lśniących oczach mieszkało coś ponurego, coś, co z jednej strony przyciągało ją w magiczny sposób, ale z drugiej odpychało i całkowicie zbijało z tropu.

A teraz zagrodził jej drogę. Zamarła w pół kroku, a on znów spojrzał na nią z tym swoim uśmiechem. Nic nie mówił. Zupełnie nic. Emanował siłą i mocą. Władzą. Przez moment zdawał się jak wykuty z marmuru. Niczym bóg. Wojownik. Satyr. Pośród nocy jego ciemnoszarych oczu zaczęły tańczyć iskierki. Nie wytrzymała tego spojrzenia, poczuła gorąco rozlewające się po szyi i piersi. Nerwowe gorąco, o którym wiedziała, że zostawia czerwone plamy na jej skórze. Zauważył je, roześmiał się, chwycił ją za rękę i pociągnął za kolumnę. Poczuła za plecami zimny kamień, a do tego jego dłoń na swoim gardle, lekką i delikatną, a jednocześnie szorstką i chłodną. Zaparło jej dech w piersiach.

– Siostra Kathrin z czerwoną łabędzią szyją. – Znowu roześmiał się cicho i delikatnie przycisnął jej kark do kolumny.

Poczuła siłę drzemiącą w jego dłoniach. Gdyby chciał, mógłby nimi zabić. Tak po prostu – przyszło jej na myśl. Zbliżył do niej twarz, zatrzymał w odległości kilku centymetrów. Uśmiech zastąpiła zdecydowana mina. Poczuła swój przyśpieszony puls w tętnicach szyjnych i wiedziała, że on też go czuje. Zaraz ją pocałuje. Zamknęła oczy, poczuła miętowy zapach jego oddechu i cynamonowy aromat wody po goleniu, uświadomiła sobie ciepło jego ciała. Nie pocałował jej. Nagle poczuła jego drugą dłoń, która powoli przesuwała się po jej piersi, twarda, wymagająca, i zrobiło jej się niedobrze. To zaszło zbyt daleko. Nie powinna na to pozwolić. Lecz on wiedział, że tego pragnie. Zdradzało ją przyśpieszone bicie serca.

– Dziś wieczorem o dziewiątej. W moim mieszkaniu. Przyjdziesz?

Jasne było, czego od niej chce, i jako przyzwoita dziewczyna nie powinna się była z nim zadawać. Lecz potem z osadów zapomnienia uniosło się pewne wspomnienie, wypłynęło niczym bańka gazu w bagnistym jeziorze i pękło na powierzchni.

Nagle znów stała przy oknie w klasie szkoły pielęgniarskiej i zamyślona wpatrywała się w zdjęcie Wernera, które zdobyła za pomocą drobnego podstępu.

Był studentem medycyny, a ona poznała go w trakcie praktyki, którą odbywały wszystkie pielęgniarki. Podkochiwała się w nim potajemnie, bo nie było nic dziwnego w tym, że on się nią nie interesował. Była najbrzydszym kaczątkiem w stadzie łabędzi. Czekały ją egzaminy końcowe, a potem nigdy go już nie zobaczy. Gdyby chociaż miała jego zdjęcie na pamiątkę. Nie mogła go o nie poprosić, więc postanowiła sama je sobie zrobić. Odkąd na Boże Narodzenie dostała od wuja Aloisa aparat Agfa, a rok później zestaw do powiększania zdjęć, fotografowanie stało się jej konikiem. I tak ostatniego dnia praktyki zabrała ze sobą aparat i zrobiła pielęgniarkom grupowe zdjęcie, do którego zaprosiła też praktykantów z medycyny. Tak udało jej się zdobyć fotografię Wernera.

Gdy znów z rozmarzeniem spojrzała na jego wizerunek, na parapet padł cień. Kathrin obróciła się przestraszona. Tuż za nią stała Adele.

– A co ty tam masz? – Z uśmiechem wyrwała jej zdjęcie z ręki.

Kathrin się rozzłościła.

– Oddaj!

– Kathrinka, Kathrinka. A więc nasza mała gąska zadurzyła się w Wernerze. – Wyskubane brwi Adele uniosły się wysoko, a jej usta zalśniły intensywną wiśniową czerwienią, choć uczennice szkoły pielęgniarskiej nie mogły się malować. Adele było wszystko jedno, robiła, co chciała, i zwykle uchodziło jej to na sucho.

– Oddaj mi to zdjęcie!

Kathrin sięgnęła po nie, lecz Adele schowała fotografię za plecami.

– Och, jakie to smutne. Nieodwzajemniona miłość. Chyba nie myślisz, że Werner zadawałby się z taką jak ty? Gąską Kathrinką. – Potrząsnęła głową, aż sięgające podbródka blond włosy się zakołysały. – Ale chodź z nami dziś wieczorem do kina Odeon. Sama się przekonasz.

– Zaprosił cię do kina? – zapytała z niedowierzaniem Kathrin i natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.

– Nie oszukuj się, Thrinko. Jesteś piękna jak miotła i nigdy nie znajdziesz sobie faceta. Pogódź się z tym. Masz teraz zawód i możesz sama się utrzymać, więc staropanieństwo nie będzie takie złe. – Adele odłożyła zdjęcie na parapet i odeszła.

Jej spódnica była odrobinę za wąska i opinała się na pupie. Kathrin znów sobie uświadomiła, że wszystko ma nie takie, jak trzeba. Za chuda, bez biustu, za szerokie biodra i za wąskie ramiona. Wszystko jakieś krzywe, poprzesuwane, o złych proporcjach. Jak u kobiet na obrazach Ottona Dixa, które kilka lat temu widziała z wujem Aloisem na wystawie „Sztuka zdegenerowana”. Cała była niewydarzona.

Werner i Adele? Kathrin nie mogła w to uwierzyć i z trudem powstrzymała wzbierające łzy. Akurat Adele, a najgorsze było to, że ostatecznie będzie miała rację. Kathrin zostanie starą panną. Nigdy nie zainteresuje się nią żaden mężczyzna. Tylu już zginęło, a ci nieliczni, którzy nie trafili jeszcze na front, mogli przebierać w kobietach.

Zakołysawszy biodrami, Adele zniknęła z pola widzenia Kathrin, która poczuła w sobie przekorę. Jeszcze pokaże Adele. Ona też znajdzie mężczyznę, który ją pokocha. Wszystko jedno jakiego. Choćby był jednonogi albo ślepy. Najważniejsze, żeby to był mężczyzna! – Choćby był tylko jeden, niziutki, rudziutki, nędzniutki. – Niczym echo brzmiały w jej uszach słowa babci. – Kobieta musi mieć męża, Kathrin. Bez mężczyzny jesteś niczym.

Landmann wciąż się jej przyglądał. Kathrin powróciła do rzeczywistości.

– Przyjdziesz? – powtórzył pytanie i puścił ją tak niespodziewanie, że niemal się przewróciła. Ledwo utrzymała się na nogach. Co za człowiek!

– Nie mogę się doczekać – szepnęła, choć serce niemal wyfrunęło jej z piersi i nie mogła uwierzyć we własne słowa.

Posłała mu jeszcze uśmiech, miała nadzieję, że niezbyt frywolny, usłyszała jego suchy śmiech i chwiejnym krokiem ruszyła dalej.

Dotarłszy na pierwsze piętro, musiała przysiąść na parapecie. Przyłożyła sobie dłoń do szyi, tam gdzie przed chwilą była jego ręka. Powoli wychodziła z oszołomienia.

Z głębi korytarza dobiegł dźwięk kroków. Kathrin zerwała się i wygładziła fartuch. Jeśli natychmiast nie zamelduje się u siostry Renate, wpadnie w poważne tarapaty.

To była Adele. Szła jej naprzeciw. Ona też znalazła swoją pierwszą pracę w Winkelbergu. Zaręczyła się z Wernerem, którego cztery tygodnie temu wysłano na front wschodni.

– Gdzie ty się podziewasz? Nowi już dawno tu są.

– Landmann mnie zatrzymał.

Z wyprostowanymi plecami i wysoko uniesioną głową minęła Adele. Gdyby tylko wiedziała!

Nowo przybyli to była dwudziestka dzieci, które przeniesiono do Winkelbergu z zakładu w pobliżu Fryzyngi, żeby móc tam urządzić lazaret. W izbie przyjęć panował stosowny zamęt. Maluchy trzeba było zbadać, umyć i przyjąć na oddział.

Gdy Kathrin weszła do środka, malutka dziewczynka podbiegła ku niej z wyciągniętymi rączkami. Miała ze dwa latka, rudoblond mysie ogonki i oczy z charakterystyczną fałdą, które przy uśmiechu zwężały się w wąskie szparki. Kathrin odruchowo wzięła ją na ręce i obróciła się wokół własnej osi.

– Ależ z ciebie żywe srebro. – Ze śmiechem odstawiła dziecko. Było radosne i przyjacielskie, jak większość podopiecznych z idiotyzmem mongoidalnym. – Jak masz na imię?

Malutka chyba nie zrozumiała i nie umiała też mówić. Z jej buzi dobywały się jedynie niezrozumiałe dźwięki, a Kathrin domyśliła się, co jej jest. W rzadkich przypadkach chorobie towarzyszyła także głuchota.

– Patrzcie, patrzcie. Siostra Kathrin wreszcie się pojawiła. – Przełożona Renate obrzuciła ją lodowatym spojrzeniem. Była zgorzkniałą starą panną. Kathrin za nic nie chciała się kimś takim stać. Na wspomnienie spotkania z Landmannem, które miało miejsce zaledwie przed pięcioma minutami, zrobiło jej się gorąco.

Do wieczora czas szybko minął. O siódmej miała już wolne i wróciła do swojego pokoju w domu pielęgniarek. Przypominał wielkością więzienną celę, ale był tylko jej. Stół, krzesło, łóżko i szafka. Tkany dywanik na deskach podłogi i zasłonki w kratkę w oknie. Wzięła ręcznik z kaloryfera i kosmetyczkę z szafy. Z szuflady wyjęła lawendowe mydło i perfumy, które wuj Alois podarował jej na Boże Narodzenie. Odrobina luksusu w środku wojny. Sinner firmy Adrian, a gdy uświadomiła sobie, że to znaczy „Grzesznica”, ogarnął ją śmiech. Jakby wuj Alois przewidział ten wieczór i klepał ją teraz właśnie zachęcająco po ramieniu.

Zegar na wieży kościoła wybił dziewiątą, gdy Kathrin dotarła do domu Landmanna na północnym skraju terenu zakładu. Była zdumiewająco spokojna, teraz gdy się już zdecydowała. Zamiast nerwowości czuła pełne napięcia oczekiwanie.

Bluszcz wspinał się po ścianie szczytowej aż po dachówkę. Jeszcze tylko trzy schodki i już stała pod drzwiami z ciemnego drewna z mosiężną gałką i elektrycznym dzwonkiem. Miała na sobie niebieską sukienkę z dekoltem, który jej matka uznała za zbyt śmiały i w nocy zmniejszyła za pomocą obszywki. Oczywiście Kathrin ją odpruła.

Skubała fałdę spódnicy i przesunęła dłonią po orzechowych włosach, które starannie upięła. Poczuła w nozdrzach zapach ciężkich perfum i natychmiast wyszeptała ich nazwę: Grzesznica. Chciała wyglądać trochę nieprzyzwoicie, ale on przecież od razu rozpozna, że nie ma żadnego doświadczenia, że jest jej pierwszym. Zrezygnowała więc, zamknęła usta, tylko przekrzywiła głowę wyzywająco, co przećwiczyła szybko przed lustrem. I tak wiedział, że jest raczej nieśmiała i szybko się czerwieni. Nie była wampem i może to właśnie mu się w niej podobało.

Może jednak byłoby lepiej, gdyby obróciła się na pięcie i odeszła. Jeszcze nie było za późno. Z wahaniem zatrzymała palec nad dzwonkiem. Landmann był jej przełożonym, poza tym kierownikiem zakładu i nawet jeśli był na to bardzo młody, to i tak był od niej o dziewięć lat starszy. Rozsądniej byłoby się z nim nie zadawać. Lecz wtedy przypomniała sobie dotyk jego ręki na szyi i wypełniło ją elektryzujące oczekiwanie, przypominające bąbelki szampana w kieliszkach, którymi stukali się z rodziną w sylwestra przy Johannisplatz, życząc sobie wszystkiego dobrego w nowym roku. Ona życzyła sobie męża i ekscytującego życia – i tego, by w końcu też mieć coś do powiedzenia.

Usłyszała echo dzwonka wewnątrz domu i zbliżające się kroki Landmanna. I już stali naprzeciw siebie. Kathrin nie była w stanie dobyć z siebie głosu, nawet wydukać „Dobry wieczór”. On znowu się do niej uśmiechnął i przyłożył jej palec do ust, jakby chciał nakazać milczenie, a jego dotyk sprawił, że przez jej ciało przepłynęła jakby fala płynnego złota. Pociągnął ją za rękę do wnętrza domu, po schodach, przez korytarz, po deskach, które szeptały zdziwione pod ich stopami. Przynajmniej tak jej się wydawało. Powinna mówić mu Karl czy doktorze Landmann? Nie wiedziała i miała przecież milczeć. Zatrzymał się przed drzwiami, otworzył je i wprowadził Kathrin przed sobą do sypialni.

Zasłony zostały zaciągnięte. Na stoliczku stały świeczniki. Świeczki były zapalone, a do kolacji nakrył na połowie łóżka. Niczym piknik na kolorowej narzucie. Spostrzegła talerz z pasztetem, kiełbasą i szynką, koszyk z białym pieczywem i masło. Jedzenie jak za czasów pokoju. Butelka szampana stała na nocnej szafce. Puścił jej dłoń i usiadł na brzegu łóżka. Chciała zrobić to samo, ale powstrzymał ją ledwo zauważalnym ruchem głowy, więc się wyprostowała. Miała tak stać?

Patrzył na nią wyczekująco, przechylił głowę i zmierzył ją uważnie wzrokiem od stóp do głów. Gdy spojrzenie jego ciemnoszarych oczu się podniosło, zauważyła w nich iskierkę rozbawienia. Uniósł pytająco brew, a na jego ustach igrał uśmiech.

Ach tak. Czyli tego od niej oczekuje.

Kathrin przełknęła ślinę i odetchnęła. W porządku. Przecież po to tutaj przyszła. Tylko że inaczej to sobie wyobrażała. Jak dokładnie – tego nie wiedziała. W każdym razie nie tak… Nie aż tak ekscytująco. Odszukała palcami zamek przy bocznym szwie. Powoli go rozsunęła, cały czas patrząc mu w oczy, aż sukienka ze zbyt śmiałym dekoltem opadła na podłogę. Odsunęła ją stopą na bok, jakby to robiła setki razy. Wydawał się zadowolony, bo odchylił się do tyłu, opierając na łokciach i czekał na to, co nastąpi.

Pod jego spojrzeniem przechodziła samą siebie. Opuściły ją resztki zdenerwowania, ustępując przemożnemu wyczekiwaniu.

Jeszcze dziesięć minut temu wstydziłaby się dziewczęcej bielizny: bawełnianych majtek i prostego białego biustonosza. Jednak gdy napięcie w ciele Landmanna zmieniało się niczym u pantery, która budzi się, wyciąga i przeciąga, miała wrażenie, że jest w jedwabnym zdobionym koronkami dessous. Rozpięła biustonosz i instynktownie wiedziała, że nie spodobałoby mu się, gdyby nim w niego rzuciła. Odłożyła go więc za siebie na komodę i zsunęła jeszcze majtki. Stanęła przed nim naga, ze swoim chudym ciałem, o wiele za małymi piersiami i za szeroką miednicą, ze swoją fatalną figurą, i mimo wszystko czuła się jak królowa nocy, bo czyniło ją królową jego pożądanie.

Wstał i wskazał na łóżko. Usiadła, poczuła ciepło jego ciała w miejscu, gdzie przed chwilą siedział, i dopiero wtedy uświadomiła sobie swoją nagość. Wyciągnął spod poduszki dwie chustki, a ona zrozumiała po co, dopiero gdy sięgnął po jej nadgarstek. Ogarnął ją lęk i przypomniała sobie jego dłoń na swoim gardle i tamtą myśl, że mógłby tymi rękoma zabić, tak po prostu. Co ona o nim wiedziała? Nic!

Dotknął palcem wskazującym brodawki jej piersi i przesunął nim po niej, a ona zagryzła wargi, by stłumić jęk, bo przecież miała być cicho. Jednocześnie przez jej umysł przeszła fala, która rozpędziła wszelkie wątpliwości. Gdy znów dotknął jej nadgarstków, skinęła głową. Obwiązał je chustami i przywiązał luźno do słupków łóżka. Gdyby chciała, mogła się uwolnić. Ale nie chciała. Poddała mu się, związana czy nie.

===bFRiUWJRYld4SX9Nfkt/THtJcF8zRzVqUmtZalNjUGRSch5qGEd/RnRHfk59SX8=

Zapomniani

Подняться наверх