Читать книгу Zapomniani - Ellen Sandberg - Страница 9

3

Оглавление

Vera Mändler kliknęła, by zamknąć plik. Artykuł o jodze hormonalnej dla kobiet w trakcie menopauzy był gotowy. Margot Classen, redaktor naczelna, już na niego czekała. Vera napisała w mailu, że wydłużyła tekst do wymaganej liczby znaków, i wspomniała nazwę sieci centrów jogi, która sponsorowała konkurs dla czytelniczek. Nie było to może bezpośrednie promowanie produktu, ale z pewnością balansowanie na granicy dziennikarskiej niezależności. Oczywiście firma w rewanżu wykupiła u nich reklamę.

– Gotowe? – zapytała Jessica, która siedziała naprzeciwko Very i dokonywała właśnie korekty rubryki z aktualnymi plotkami o celebrytach.

– Na szczęście. – Vera rozluźniła spięte plecy. Joga hormonalna. Dobry Boże! Gdyby ktoś jej kiedyś powiedział, że pewnego dnia będzie pisać na takie tematy, wyśmiałaby go. Ale tak właśnie było i powinna się cieszyć, że ma stałą pracę, choćby w „Amélie”, czasopiśmie dla pań po pięćdziesiątce.

Zadzwonił telefon. To była Nicole z recepcji.

– Ktoś do ciebie. Masz chwilę czy odesłać?

– A kto to?

– Och, przepraszam, zapomniałam powiedzieć. Christian Wiesinger. Twierdzi, że jest twoim kuzynem.

Vera z trudem zdusiła jęk. Właściwie mogła się spodziewać, że Chris kiedyś zjawi się tu po tym, jak dwukrotnie spławiła go przez telefon.

– Powiedz mu, że już wyszłam. I tak zaraz idę na spotkanie.

Jeśli chciała zdążyć na spotkanie z Viktorem Brachtem, to powinna się pośpieszyć. Tych pięciu minut, które jej jeszcze zostały, potrzebowała na poprawienie makijażu. Z każdym dniem musiała się coraz bardziej starać, by w wieku czterdziestu trzech lat wyglądać, jakby ich miała trzydzieści pięć. Nie żeby był to problem. Człowiek się starzeje i powinien być za to wdzięczny. Kto chce umrzeć młodo? Jednak w czasopismach dla kobiet obowiązywały niepisane reguły, w każdym razie jeśli chodzi o pracownice. Panowie mogli sobie siwieć, dorabiać się zmarszczek i hodować brzuszki. Te oznaki upływającego czasu były niczym patyna doświadczenia, godności i mądrości, ale gdy pojawiały się u kobiet, od razu stwierdzano, że się zapuściły.

Vera pożegnała się z Jessicą i sprawdziła makijaż przed lustrem w damskiej toalecie. Odrobina pudru i szminka. Na więcej nie miała już czasu i właściwie nie było potrzeby.

Znów przypomniał się jej Chris. Tak po prostu przyszedł do redakcji. Musiało go bardzo przycisnąć. Ale i tak nie dostanie od niej ani grosza. Nie widziała go blisko pięć lat. Wtedy próbował ją namówić na inwestycję, która od razu wydała jej się podejrzana. Rzekomo nie wiązała się z żadnym ryzykiem i zapewniała kuszące zyski. Bez wątpienia coś z nią było nie tak, a na dodatek ani trochę nie ufała Chrisowi. Rok później okazało się, że miała rację. Oszukał ponad dwudziestu inwestorów. W efekcie został skazany za malwersacje finansowe. Musiał zamienić designerskie ciuchy na więzienny drelich, a elegancki apartament na celę. Sześć miesięcy temu zwolniono go przed terminem. Rzekomo dlatego, że zrekompensował straty na tyle, na ile mógł. Czyli: tę część pieniędzy, których nie przepuścił na swoje wystawne życie, wycofał z lewych kont i wypłacił poszkodowanym. Vera dowiedziała się o tym od cioci Kathrin. Najwyraźniej Chris był teraz bez kasy i próbował naciągnąć, kogo się da.

Rzuciła badawcze spojrzenie w lustro. Jasnoczerwona szminka pasowała do jej niebieskich oczu i orzechowych włosów, a strój miała stosowny na nieformalną rozmowę w sprawie pracy: dżinsy, biała bluzka i blezer od Donny Karan. Opuszkiem palca wygładziła brew i postanowiła opuścić budynek wydawnictwa przez garaż podziemny. Możliwe, że Chris czeka przed głównym wejściem.

Gdy winda wreszcie nadjechała, w kabinie stała Margot Classen. Z każdym rokiem nosiła ubrania o pół rozmiaru mniejsze. Niedługo dojdzie do XXXS i wpasuje się w dziecięcą trumienkę, gdy w końcu umrze z głodu. Vera zawstydziła się tej myśli, ale tylko trochę, bo tkwiło w niej sporo prawdy. Tak właściwie lubiła Margot.

– Już wychodzisz?

„Ależ skąd – pomyślała Vera. – Co za pomysł? Przecież w tym tygodniu przeharowałam niczym galernik zaledwie pięćdziesiąt godzin, i to za psie pieniądze”.

– Muszę zebrać materiały poza redakcją.

– Na jaki temat?

– Sprawa jest dopiero w powijakach. Jak zrobi się ciekawie, to przedstawię ci postępy na następnym zebraniu.

– W porządku – odpowiedziała Margot. – Nie mogę się doczekać.

Vera nie mogła wyjaśnić Margot, że spotyka się z kierownikiem działu polityki i spraw społecznych w „Münchner Zeitung”, bo chciałaby objąć zwalniającą się w jego redakcji posadę.

Winda ruszyła w dół.

Margot oparła się o ścianę.

– Miałabyś dla mnie chwilkę?

– Oczywiście.

– Ale to, co ci teraz powiem, pozostanie na razie między nami.

Vera uśmiechnęła się z zainteresowaniem, choć najchętniej wyciągnęłaby telefon, żeby zerknąć na godzinę.

– Zaintrygowałaś mnie.

Margot wsunęła kosmyk jasnych włosów za ucho.

– Miałam wczoraj spotkanie z wydawcą. Mam przejść do zarządu.

– To wspaniale, Margot, gratuluję.

Margot zapukała trzy razy w drewnianą listwę biegnącą na wysokości bioder.

– Dzięki. Ale to jeszcze nic pewnego. Jeśli przejdę do zarządu, „Amélie” będzie potrzebować nowej naczelnej, a ty byłabyś idealną następczynią. Chętnie cię zaproponuję. Co o tym myślisz?

To było jak cios w splot słoneczny, choć Vera wiedziała, że powinna skakać z radości. Redaktor naczelna! Tyle że w „Amélie”. Czyli: bez końca joga hormonalna, doradztwo kosmetyczne dla dojrzałych kobiet i porady życiowe w stylu: „Nie rezygnuj z seksu podczas menopauzy”. Nie tego chciała. Chciała wrócić do swojego fachu i pisać o polityce i sprawach społecznych.

– Nie wiem, co powiedzieć. Byłoby fantastycznie.

Całe szczęście, że winda dotarła na trzecie piętro, gdzie znajdował się gabinet naczelnej, bo Vera nie zdołałaby dłużej utrzymać pełnej zachwytu miny. To była jej pięta achillesowa. Szybko można się było zorientować, co myśli. Drzwi się otworzyły i Margot wysiadła.

– Okej, w takim razie mocno poprę twoją kandydaturę. Ale na razie… – Margot położyła palec na ustach.

– Możesz na mnie polegać.

Drzwi windy się zamknęły. Vera zjechała do garażu i wyszła z budynku wjazdem dla aut.

Redaktor naczelna „Amélie”. Niekoniecznie, prawda?

Wewnętrzny głos mówił jej, że to oznaczałoby stabilizację. Lecz Vera postanowiła, że poczeka na rozmowę z Brachtem.

By dotrzeć do stacji metra, musiała minąć główne wejście do wydawnictwa, a tam w cieniu drzew rzeczywiście stał mężczyzna, w którym dopiero po chwili rozpoznała Chrisa. Nie był już tak zadbany i dobrze ubrany jak kiedyś. Zamiast eleganckiego garnituru miał na sobie dżinsy i skórzaną kurtkę, a zamiast półbutów robionych na miarę sportowe obuwie. Przydałby mu się też fryzjer, co widać było nawet z takiej odległości. Na jego widok poczuła niepokój i dopiero po chwili zrozumiała dlaczego. W takim stroju przypominał jej ojca, Joachima, który prawdopodobnie był też jego ojcem. Możliwe, że byli czymś więcej niż ciotecznym rodzeństwem, bo to, że jego matka była siostrą jej matki, nie ulegało wątpliwości. Tylko kim był jego ojciec? To stanowiło wielką zagadkę.

Jej ojciec porzucił rodzinę, gdy Vera miała pięć lat. Pewnego wieczoru oznajmił, że nie wytrzyma z matką ani dnia dłużej. I owszem, ma inną. Skoro matka koniecznie chce wiedzieć, to Ursula, jej siostra.

Ciotka Ursula życzyła sobie, by zwracać się do niej Uschi, i była bardzo wyzwolona. Pracowała jako oświetleniowiec w firmie produkującej filmy, paliła gauloises’y, czytała Simone de Beauvoir i była matką dwunastoletniego Chrisa, którego wychowywała sama, robiąc wielką tajemnicę z tożsamości jego ojca. Nie chciała od niego nic poza dzieckiem, tak przynajmniej twierdziła. Jednak matka Very, Annemie, miała co do tego wątpliwości. Jakiś facet zrobił po prostu Uschi dziecko i zostawił ją, ale tego oczywiście nie mogła przyznać. I stąd to całe gadanie, że nigdy nie dopasuje swojego życia do patriarchalnych struktur i nie podporządkuje się jednemu mężczyźnie. Przekuwanie porażek w zwycięstwa zwykle udawało się Uschi bez trudu.

Oczywiście od dnia rozstania matka Very była przekonana, że to Joachim jest ojcem Chrisa, choć ten nigdy tego nie potwierdził, podobnie jak Uschi. Rok później zmarł na zapalenie mięśnia sercowego, ale Uschi milczała dalej, bo dzięki temu mogła dręczyć siostrę i w ten sposób mścić się za śmierć Joachima, choć mama nie miała z nią nic wspólnego.

Co za rodzina!

Dwa lata temu Vera pisała serię artykułów o kobietach wykonujących niezwykłe zawody, w związku z czym przeprowadzała wywiad z Tatjaną Thul, genetyczką, która kierowała ośrodkiem analiz DNA w Martinsried. Rozważała wtedy pomysł, czy nie uzyskać w tej kwestii pewności. Lecz Chris siedział w więzieniu i musiałaby go odwiedzić, żeby pobrać od niego próbkę DNA. Uznała, że nie warto.

A teraz stał naprzeciwko przed drzwiami obrotowymi biurowca i wyglądał jak jej ojciec, a ona znów się zastanawiała, czy nie jest jej przyrodnim bratem.

Vera wmieszała się w grupę turystów i niezauważona przez Chrisa dotarła do metra.

Z pięciominutowym spóźnieniem weszła do Café Cord i się rozejrzała. Lata pięćdziesiąte w nowoczesnej interpretacji, tak określiłaby wystrój. Przyjemne wnętrze z zacisznymi kącikami na pierwsze randki, dużymi stołami dla większych grup i długim barem dla wszystkich, którzy lubili i patrzeć, i być oglądanymi. Schodami wchodziło się na antresolę, a nad wszystkim czuwał sięgający od podłogi po sufit czarno-biały portret Marii Callas, który dekorator wnętrz umieścił na pomalowanej na złoto ścianie. Tylko jej usta były czerwone. Bracht jeszcze nie przyszedł.

Vera zajęła miejsce przy stoliku w ustronnym kącie. Monachium to wieś, a ona nie chciała, by ktoś zobaczył ją z szefem działu innego wydawnictwa.

Gdy podszedł kelner, zamówiła kawę z mlekiem i zauważyła Brachta, który ku niej zmierzał. Spotkała go osobiście tylko raz, gdy prowadził w Domu Literatury wykład o oczekiwaniu darmowych treści przez użytkowników internetu, a potem dyskutowali na towarzyszącym mu przyjęciu o piractwie i prawach autorskich w sieci. Sposób, w jaki przedstawiał swój punkt widzenia, wywołał w niej wrażenie, że jest człowiekiem przekonanym o własnej słuszności.

Był bardziej menedżerem niż szefem działu, zawsze zajęty, zawsze z telefonem przy uchu, nieustannie w sieci. Wiek: około pięćdziesiątki. Figura: lekka nadwaga. Wysokie czoło i jasne krzaczaste brwi, tak samo szpakowate jak rzednące włosy.

– Pani Mändler, witam – powiedział. Wyciągnął dłoń, rozpiął marynarkę i położył na stole smartfona. Siadając, rozejrzał się wokół. – Miło tutaj. Podoba mi się.

Całkiem dobry wstęp do pogawędki.

– Też odkryłam to miejsce całkiem niedawno. Podoba mi się przede wszystkim Callas. – Vera wskazała na olbrzymi portret w tylnej części.

Bracht odchylił się, by lepiej przyjrzeć się grafice, poprawił przy tym okulary w ciemnoczerwonej oprawie i zaczął przesuwać wzrok z Callas na Verę i z powrotem.

– Macie takie same usta – powiedział w końcu. – Identyczny kształt. Jakieś pokrewieństwo?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– A jak ze śpiewem?

Vera się roześmiała.

– Na scenę za kiepsko. Najwyżej pod prysznicem.

– Tak? Chętnie bym posłuchał.

Zabrzęczał jego telefon. Sięgnął i przeczytał nową wiadomość, podczas gdy Vera zastanawiała się, co to miało być. Niewinna uwaga rozkojarzonego faceta czy kretyński podryw? Po co wspominała o prysznicu?

Kelner wrócił z kawą z mlekiem i zapytał Brachta, czego sobie życzy. Bracht spojrzał na niego, poprosił o espresso, po czym odpowiedział na SMS-a, jakby Very tam nie było. Powoli wzbierał w niej gniew i przez moment rozważała, czy się nie pożegnać.

Wreszcie skończył i odłożył komórkę.

– Proszę mi wybaczyć. To bardzo brzydki zwyczaj zajmować się ciągle tymi gadżetami. Niedługo staniemy się ich niewolnikami.

– Tak, ja również się tego obawiam.

– Ojoj, jest pani na mnie zła.

– Ależ skąd. Zgadzam się z panem. Obyczaje się zmieniają.

I tak znaleźli wspólny temat: uzależnienie od internetu i smartfonów. Ciągła dostępność i niepohamowana, nieprzemyślana potrzeba dzielenia się wszystkim w mediach społecznościowych. Gdy odbijali piłeczki, podano espresso Brachta. Po pięciu minutach Vera była rozluźniona i gotowa przejść do sedna. Jej rozmówca wpadł na ten sam pomysł. Odchylił się na krześle.

– O co chodzi z tym naszym konspiracyjnym spotkaniem?

– Powiedzmy, że o rozmowę kwalifikacyjną.

– Ach? Pani u nas? – Uniósł brew. – Interesująca perspektywa. Czy ja mam jakieś wolne stanowisko?

Verze nie podobał się ton jego głosu, zdawał się na wpół rozbawiony.

– Wkrótce będzie pan miał. Więc pomyślałam, że od razu się zgłoszę, zanim dacie ogłoszenie.

– Chyba nie ma sensu prosić panią o podanie źródła.

To było stwierdzenie, a Vera widziała, jak przegląda teraz w myślach wszystkich członków swojej redakcji po kolei. Kto chce złożyć wypowiedzenie? I dlaczego?

To była Anita Lemper.

Studiowała razem z Verą w szkole dziennikarskiej w Hamburgu. Męża Anny oddelegowano właśnie do Kolonii, a ona zamierzała z nim wyjechać. To od niej Vera dostała cynk, by zagadnąć Brachta o obsadę stanowiska, zanim sprawa stanie się oficjalna, bo wtedy kandydatów będą setki. Z drugiej strony Anita chciała złożyć wypowiedzenie dopiero wtedy, gdy mąż podpisze umowę, toteż poprosiła Verę, by na razie o niej nie wspominała.

I dlatego tylko skinęła wymijająco głową, wyciągnęła z torby teczkę ze swoimi dokumentami i położyła ją na stole.

– Nie zawsze pisałam dla prasy kolorowej. Po ukończeniu studiów w Hamburgu przez dziesięć lat pracowałam dla różnych gazet. Znam ten fach, wiem, jaka to presja, by codziennie dostarczyć materiał. Zajmowałam się polityką i sprawami społecznymi i chętnie bym do tego wróciła. – Wymieniła gazety i czasopisma, dla których pisała, pokazała wywiady i artykuły z teczki, ale zauważyła, że Bracht przybiera obronną postawę.

– To było lata temu, a od tamtej pory pracowała pani dla czasopism kobiecych. – W jego ustach zabrzmiało to tak, jakby „Amélie” była najgorszym śmieciem w bagnie prasowych odpadów. – Botoks, silikonowe cycki, brazylijski wosk. Błagam panią. Naprawdę nie widzę pani z tym u nas. Tylko proszę nie myśleć, że mam jakiś problem z kobietami. Ani w redakcji, ani podczas śpiewu pod prysznicem.

Obdarzył ją uśmiechem, który miał pokazać, co sobie właśnie wyobraża.

===bFRiUWJRYld4SX9Nfkt/THtJcF8zRzVqUmtZalNjUGRSch5qGEd/RnRHfk59SX8=

Zapomniani

Подняться наверх