Читать книгу Zapomniani - Ellen Sandberg - Страница 15
9
ОглавлениеGdy Manolis dotarł pod mieszkanie Kathrin Engesser przy Treffauerstrasse, Chris Wiesinger zaparkował już auto przy krawężniku i zniknął w budynku. Rebecca dawno włamała mu się do komórki i zainstalowała oprogramowanie szpiegowskie. Niebieski punkcik, który pokazywał miejsce jego pobytu, migał na iPadzie Manolisa. Wjechał golfem o zaciemnionych szybach na wolne miejsce parkingowe i wyłączył silnik.
Od półtorej godziny deptał Wiesingerowi po piętach i zastanawiał się teraz, jak ten człowiek zamierza się dostać do mieszkania swojej ciotki. Nie miał klucza, krewna bowiem, którą spotkał w szpitalu, mu go nie dała. Prawdopodobnie zamierzał się włamać. Dźwięki, które docierały z iPada, sugerowały jednak coś innego. Choć jakość nie była najlepsza – komórka z włączonym zestawem głośnomówiącym tkwiła zapewne w kieszeni spodni Wiesingera – Manolis usłyszał, że mężczyzna z kimś rozmawia. Nie docierało do niego każde słowo, ale to, co słyszał, wystarczyło, by się domyślić, że Wiesinger zadzwonił do sąsiadki ciotki i próbuje ją namówić do przekazania mu zapasowego klucza.
Zapaliło się światło w mieszkaniu na parterze po lewej. Manolis wyjął lornetkę ze schowka, przeszedł na drugą stronę ulicy i stanął za żywopłotem z tui, który otaczał działkę. Blask światła padał na ogródek. W pokoju za rozświetlonym oknem dostrzegł Wiesingera i zauważył, że przeszukuje on sekretarzyk, zabiera książeczkę oszczędnościową, jakieś listy oraz notatnik, być może adresownik. Potem zajął się komodą i regałami. Coraz bardziej się niecierpliwił, aż w końcu wyciągnął szuflady z komody i wysypał ich zawartość na ławę i na podłogę. Mnóstwo rupieci, które pośpiesznie przeglądał. Najwyraźniej szukał jakiejś wskazówki, gdzie jego ciotka trzyma dokumenty, które chciał zdobyć. Gdy nic nie znalazł, kopnął kanapę i kontynuował daremne poszukiwania w sypialni. W którymś momencie opadł na łóżko i wbił wzrok w dywan. Zadzwoniła jego komórka. Zerknąwszy na wyświetlacz, odrzucił rozmowę i wyszedł z mieszkania z książeczką oszczędnościową, notatnikiem i listami.
Pojechał do Giesing, na Weissenseestrasse. Dawna dzielnica robotnicza, a od lat miejsce, w które inwestowali spekulanci. Mieszkanie Wiesingera znajdowało się w budynku, który nie padł jeszcze ofiarą zachłanności i wyglądał na zaniedbany. Zgasły światła jego punto, mignęły kierunkowskazy. Kilka minut później rozjaśniło się okno na trzecim piętrze.
Manolis podjechał do krawężnika pod kasztanowcem i wsunął iPada do uchwytu na desce rozdzielczej. Z głośnika dobiegły kroki i trzaśnięcie drzwi. Nagle dźwięk stał się czystszy i wyraźniejszy. Komórka nie tkwiła już w kieszeni, tylko została gdzieś odłożona. Coś kliknęło i syknęło. Wiesinger otworzył sobie piwo albo colę, a potem zapadła cisza.
Było tuż po dziesiątej, ale Manolis chciał go spuścić ze smyczy, dopiero gdy będzie pewien, że nie wyjdzie już dziś ze swojego mieszkania.
Opuścił szybę. Po popołudniowej ulewie noc była ciepła i parna i przypominała mu tamtą sprzed dwudziestu trzech lat we Frankfurcie.
Dokładnie pamiętał, co pomyślał, gdy Köster powiedział, że wolałby nie obciążać policji tą sprawą: To jakiś sen! Ale same słowa Köstera nie wystarczyły. Trzeba było pozbyć się ciała. Razem podnieśli martwego Czeczena, wrzucili go do bagażnika audi i pojechali w góry Taunus. W trakcie jazdy nie zamienili ani słowa, a Manolis wciąż nie mógł uwierzyć, że zabił człowieka. Był mordercą. Bo nad sobą nie zapanował. Mimo to nie czuł wstydu ani wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie. Miał wrażenie, jakby w jego wnętrzu przesunął się i wyrównał jakiś ciężar, tak że panika i strach uleciały, a on poczuł się wyluzowany i spokojny, poczuł się niemal dobrze. Coś się z nim stało, nawet jeśli nie potrafił określić, co to było. Pomyślał przelotnie o babás. Jego ojciec nigdy nie może się o tym dowiedzieć. Nikt nie może.
Po godzinie jazdy minęli jakiś przysiółek, a za nim Köster skręcił w boczną drogę, która prowadziła ku jakiejś budowie. Stary dworek był przerabiany na ośrodek spa. Stał opuszczony w ciemności, którą rozświetlały tylko od czasu do czasu błyskawice. Światło reflektorów ślizgało się po nierównej drodze. Na chwilę mignęły w nim maszyny budowlane i kontenery, by zaraz potem zniknąć w ciemności. Köster objechał główny budynek i zatrzymał auto na przyszłym parkingu. Światła zgasły.
– Odczekamy kilka minut, aż oczy przyzwyczają się nam do ciemności. – To były pierwsze słowa, które wypowiedział, odkąd ruszyli.
Przed oczami Manolisa kontury powoli zaczęły się wyłaniać z ciemności. Koparka, taczki, łopaty. Góra żwiru, a przed nią kwadratowa dziura. Grób był już gotowy, jakby Köster to wszystko przewidział.
– No to chodźmy. – Wysiadł.
Manolis ruszył za nim i zerknął do dołu. Był wzmocniony drewnianym szalunkiem, więc domyślił się, że wkrótce wyleją w tym miejscu fundament. Godzinę później dół wyglądał tak samo. Zwłoki leżały zasypane warstwą żwiru.
Tamta noc sprzed dwudziestu trzech lat była punktem zwrotnym w jego życiu. Köster robił wszystko to, czego babás nie robił nigdy. Interesował się nim. Było dla niego ważne, co Manolis myśli i czego oczekuje od życia. Köster wziął go za rękę i poprowadził ku obiecującej przyszłości, choć nie raz musiał kopnąć go w tyłek, żeby pozostał na wybranym kursie. Przede wszystkim w pierwszym roku nauki. Manolis nigdy nie był punktualny i łatwo wpadał we frustrację. Szybko ogarniała go wściekłość i zanim się obejrzał, już śmigały pięści. Köster zaciągnął go na taekwondo i na karate, na trening autogenny i na boks, aż Manolis w końcu zdecydował się na tai-chi i zapanował nad swoim gniewem.
Köster był adwokatem specjalizującym się w prawie gospodarczym i kilka lat wcześniej przejął po ojcu kancelarię wraz z klientami. Nie były to może wielkie giełdowe firmy, tylko raczej solidne niemieckie średniaki. Czasem zdarzali się klienci z problemami, które najlepiej było rozwiązać w sposób niekonwencjonalny. Tak jak owej nocy, gdy Köster sam zajął się pewną sprawą i omal nie zapłacił za to życiem. Od tamtej pory to Manolis zajmował się tego rodzaju przypadkami.
Z głośnika iPada dobiegło dzwonienie Big Bena. Tym razem Wiesinger odebrał komórkę.
– Cześć, Daniło, działasz mi na nerwy!
– Pozdrowienia od Iva. Mam ci przypomnieć, że jutro przypada dzień zapłaty.
– Powiedz mu, żeby wyluzował. Dostanie te swoje trzydzieści tysięcy. Punktualnie o dwunastej. W samo południe. – Chris się roześmiał.
Daniło nie.
– Skąd weźmiesz kasę? Jesteś goły jak święty turecki.
– Zaufaj mi.
– Zaufać ci? – Daniło jednak się roześmiał. – Dobrze. Przekażę mu. Masz ochotę na rundkę pokera?
– Sorry, ale nie mam czasu.
– A może nie masz hajsu?
– Na razie.
Wiesinger odłożył telefon i jęknął, a potem zapadła cisza.
W którymś momencie odsunięto krzesło. Rozległo się stukanie klawiatury, a potem terkotanie drukarki. Manolis raz po raz słyszał szelest papieru i zaczął się zastanawiać, czy Wiesinger rzeczywiście szuka dokumentów, które koniecznie chce zdobyć klient Köstera.
===bFRiUWJRYld4SX9Nfkt/THtJcF8zRzVqUmtZalNjUGRSch5qGEd/RnRHfk59SX8=