Читать книгу Dziennik - Jerzy Pilch - Страница 22
22 stycznia 2010
ОглавлениеCałkiem jak w dawnych czasach po niezłej imprezie: człowiek budzi się i odczuwa nieubłaganą potrzebę rekonstrukcji. Co się działo? Jak do tego doszło? Jak to w ogóle było możliwe? Zdjąłem jeden półbut, wzułem na jego miejsce but zimowy, zawiązałem sznurowadło i uznałem, że gotowe? Druga noga – jakkolwiek to brzmi – wyleciała mi z głowy? Drugiego półbuta już nie ruszałem? Stało się coś? Coś mnie od przebuwania w trakcie przebuwania oderwało? Rozproszyło? Zdumiało? Przeraziło, a może zaabsorbowało do tego stopnia, że nie tylko o butach, ale w ogóle o bożym świecie zapomniałem? Zadzwonił telefon? Skąd, oba wyłączone. Ktoś do drzwi kołatał? Odgłos niewidzialnego młota się rozległ? Znów ktoś do przewieszania kalendarza się przymierzał? Tak jak stałem, wypadłem na klatkę, na której rzecz jasna nikogo nie było? Nic z tych rzeczy. A raczej rzecz w tym, że nic. Wychodzi, że pomiędzy jednym a drugim butem runąłem w ciemność, a może nawet w nicość.
Aż tak specjalne to nie jest, z jednej strony nie znamy dnia ani godziny, w której runiemy w mrok i niebyt, z drugiej nie takie rozproszenia ludzie miewają. (Konwicki na przykład nie takie w Kalendarzu i klepsydrze rekordy roztargnienia odnotowywał).
Tyle że po pierwsze w ogóle nie jestem (dotąd nie byłem?) roztargniony; owszem, demencja powoli zaczyna mnie pętać, ale to jest co innego, demencja przynajmniej we wczesnej fazie wzmaga ład i porządek, instynkt samozachowawczy nakazuje utrzymywanie świata przedmiotów w nienaruszalnym reżymie, bo jeśli coś nie jest na swoim miejscu, wiesz, że nie znajdziesz tego nigdy.
Po drugie jakim cudem nie poczułem różnicy? Przecież ja w tej niedobranej (a może paradoksalnie dobranej?) parze trzewików spory kawałek Hożej i ładnych kilkaset metrów Marszałkowskiej w obie strony! Po śniegu i lodzie! W dziesięciostopniowym mrozie! Trochę mi się tylko zdało bardziej niż zwykle ślisko, ale w końcu zima! Żadnej różnicy nie zauważyłem, ani w masie, ani w ciężarze, ani w izolacji termicznej. Letni but nie przemókł, zimowy nie przeważył. Jaka stąd wynika – jak teraz mądrale mawiają – konkluzywność? Czy jest tak, że wysokie i ocieplane buty zimowe w sednie swej istoty niczym się nie różnią od najzwyczajniejszych w świecie półbutów, a przekonanie, że się różnią, jest jednym ze zniewalających zabobonów, które narzuciła cywilizacja, a specjalnie wielkie koncerny szewskie? Czy też jest tak, że ja nie tylko buty pomyliłem, ale i czucie straciłem? Nie tylko w nogach? W ogóle? Nie mam pojęcia. Świat jest pełen zagadek.
Z innej jeszcze strony – cóż za fart! Maluczko przecież, a ja bym w dwu różnych butach na wieczór Krynia polazł. Oczywiście żadna tragedia by się nie stała. Na jednym z najważniejszych wydarzeń literackich roku mieć na nogach taki konglomerat może to nawet byłoby wizerunkowo niezłe. Ale dla mnie z różnych powodów fatalistyczne. Wstyd by mi zwyczajnie było.
Może przeto... Może tedy, Pilchu, widząc, że Weń wątpisz, dał ci Pan znak, mieszając obuwie twoje, a potem, dając ostatnią szansę, bezpiecznie cię wywiódł na widne pastwiska? OK. Przeczucie, że wygramy ze Szwecją, się spełniło. Zobaczymy, co dalej.