Читать книгу Karaluchy - Jo Nesbo - Страница 11
10
ОглавлениеNa osiemnastym piętrze za wielkimi dębowymi drzwiami i dwiema śluzami bezpieczeństwa Harry znalazł metalową tabliczkę z norweskim królewskim lwem. Recepcjonistka, młoda, pełna wdzięku Tajka o maleńkich ustach, jeszcze mniejszym nosku i aksamitnych piwnych oczach w okrągłej twarzy, przestudiowała jego identyfikator. Na jej czole pojawiła się głęboka zmarszczka. W końcu dziewczyna podniosła słuchawkę telefonu, wyszeptała do niej trzy sylaby i zaraz się rozłączyła.
– Gabinet panny Wiig to drugie drzwi po prawej stronie, sir – oznajmiła z uśmiechem tak promiennym, że Harry zaczął się zastanawiać, czy od razu się w niej nie zakochać.
– Proszę wejść – rozległo się wołanie, kiedy zapukał. Tonje Wiig siedziała pochylona nad wielkim tekowym biurkiem, wyraźnie zajęta robieniem notatek. Podniosła wzrok, uśmiechnęła się lekko, uniosła z krzesła długie chude ciało w kostiumie z białego jedwabiu i ruszyła w stronę Harry’ego z wyciągniętą ręką.
Tonje Wiig była dokładną odwrotnością recepcjonistki; na podłużnej twarzy nos, usta i oczy walczyły o miejsce, i nos zdawał się wygrywać. Przypominał nieregularną bulwę jakiejś rośliny, lecz zapewniał przynajmniej minimum przerwy między wielkimi, mocno umalowanymi oczami. Panna Wiig nie była jednak brzydka, a z pewnością znaleźliby się mężczyźni, którzy stwierdziliby, że jest obdarzona swoistą klasyczną urodą.
– Dobrze, że wreszcie pan tu jest, sierżancie. Szkoda tylko, że z powodu tak smutnych wydarzeń.
Harry ledwie zdążył dotknąć jej kościstych palców, bo zaraz przyciągnęła rękę do siebie.
Tonje Wiig upewniła się, czy w mieszkaniu ambasady, które oddano mu do dyspozycji, wszystko jest w porządku, i poprosiła, by od razu zgłaszał, jeśli tylko ona lub ktoś inny z pracowników placówki będzie mógł w czymkolwiek pomóc.
– Bardzo byśmy chcieli mieć tę sprawę już za sobą – powiedziała, pocierając delikatnie skrzydełko nosa, tak aby nie rozmazać makijażu.
– Rozumiem.
– To były dla nas ciężkie dni. Być może zabrzmi to brutalnie, ale świat idzie naprzód, a my z nim. Niektórzy uważają, że pracownicy ambasady wyłącznie chodzą na koktajle i świetnie się bawią, ale w rzeczywistości trudno bardziej oddalić się od prawdy. Akurat w tej chwili mam ośmioro Norwegów w szpitalu i sześcioro w więzieniu, w tym czworo skazanych za posiadanie narkotyków. „VG” dzwoni codziennie. Okazuje się, że na dodatek jedna z osadzonych jest w ciąży, a w zeszłym miesiącu Norweg zginął w Pattai, wypadł przez okno. To już drugi taki wypadek w tym roku. Mnóstwo zamieszania. – Z rezygnacją pokręciła głową. – Pijani marynarze i przemytnicy heroiny. Widział pan tutejsze więzienia? Straszne. A myśli pan, że jak ktoś zgubi paszport, to ma ubezpieczenie albo pieniądze na powrót do domu? Skąd. O wszystko musimy zadbać my. Dlatego sam pan się domyśla, jak ważny jest powrót do normalnej pracy.
– O ile dobrze rozumiem, to pani automatycznie przejęła obowiązki ambasadora po jego śmierci?
– Tak, to ja jestem chargé d’affaires.
– Ile czasu minie, zanim zostanie mianowany nowy ambasador?
– Mam nadzieję, że niedużo. Zwykle trwa to miesiąc albo dwa.
– Nie lubi pani być sama odpowiedzialna za wszystko?
Tonje Wiig uśmiechnęła się krzywo.
– Nie to miałam na myśli. Pełniłam już obowiązki chargé d’affaires przez pół roku, zanim przysłano tu Molnesa. Mówię tylko, że liczę na możliwie najszybsze wprowadzenie jakiegoś stałego rozwiązania.
– Więc ma pani nadzieję na objęcie stanowiska ambasadora?
– No cóż. – Podciągnęła kąciki ust do góry. – To byłoby naturalne, ale obawiam się, że z Królewskim Norweskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych nigdy nic nie wiadomo.
Przez pokój przemknął jakiś cień, a przed Harrym nagle stanęła filiżanka.
– Pije pan chaa rawn? – spytała panna Wiig.
– Nie wiem.
– Przepraszam – roześmiała się. – Tak szybko zapominam, że ktoś może tu być nowy. To gorąca tajska czarna herbata. Ja praktykuję tutaj high tea, czyli podwieczorek, chociaż według angielskich tradycji nie powinien być podawany przed drugą.
Harry poprosił o herbatę i gdy następnym razem spuścił wzrok, okazało się, że ktoś już napełnił jego filiżankę.
– Sądziłem, że tego rodzaju tradycje zniknęły wraz z kolonistami.
– Tajlandia nigdy nie była niczyją kolonią – uśmiechnęła się Tonje Wiig. – Ani angielską, ani francuską, w przeciwieństwie do sąsiednich krajów. Tajowie są z tego bardzo dumni. Moim zdaniem aż za bardzo. Odrobina angielskich wpływów jeszcze nikomu według mnie nie zaszkodziła.
Harry wyjął notatnik i spytał, czy ambasador mógł być zamieszany w jakieś ciemne sprawki.
– Ciemne sprawki, sierżancie?
Krótko wyjaśnił, co przez to rozumie, dodał też, że ofiary ponad siedemdziesięciu procent wszystkich zabójstw są zamieszane w jakieś nielegalne przedsięwzięcia.
– Nielegalne? Molnes? – Energicznie pokręciła głową. – On nie jest… to znaczy nie był takim typem.
– Czy mógł mieć wrogów?
– Nie wyobrażam sobie. Dlaczego pan o to pyta? Raczej niemożliwe, żeby to był zamach.
– Na razie wiemy bardzo mało, więc wszystkie ewentualności pozostają otwarte.
Panna Wiig wyjaśniła, że w poniedziałek, w który zginął, Molnes bardzo wcześnie pojechał na spotkanie. Nie mówił, dokąd się wybiera, lecz to akurat nie było niczym niezwykłym.
– Zawsze miał przy sobie telefon komórkowy, więc mogliśmy się z nim kontaktować, gdyby coś się wydarzyło.
Harry poprosił o pokazanie mu gabinetu ambasadora. Panna Wiig musiała otworzyć dwie kolejne pary drzwi, zamontowane „ze względów bezpieczeństwa”. Pokój był nietknięty, tak jak Harry prosił przed wyjazdem z Oslo. Zarzucony papierami i teczkami, zabałaganiony pamiątkami, które nie zdążyły jeszcze trafić na półki lub zawisnąć na ścianach.
Ponad stosami papieru majestatycznie spoglądała na nich z góry norweska para królewska, zwrócona w stronę okna wychodzącego na The Queen Regent’s Park, jak wyjaśniła panna Wiig.
Harry znalazł terminarz, ale notatek w nim było mało. Sprawdził dzień zabójstwa, lecz pod tą datą ambasador zapisał jedynie „Man U”. Powszechnie stosowany skrót od Manchester United, jeśli się nie mylił. Może Molnes chciał pamiętać o meczu w telewizji, pomyślał Harry. Z obowiązku wyciągnął kilka szuflad, jednak prędko się zorientował, że przeszukiwanie gabinetu ambasadora to dla jednego człowieka beznadziejne zadanie, zwłaszcza kiedy nie wiadomo, czego szukać.
– Nie widzę jego komórki – stwierdził Harry.
– Tak jak mówiłam, zawsze miał ją przy sobie.
– Nie znaleźliśmy jej na miejscu zdarzenia. A nie wydaje mi się, żeby zabójca był złodziejem.
Panna Wiig wzruszyła ramionami.
– Może któryś z pańskich tajskich kolegów po fachu ją „zarekwirował”?
Harry postanowił nie komentować tej uwagi. Spytał tylko, czy tamtego dnia ktoś z ambasady mógł dzwonić do Molnesa. Tonje Wiig miała co do tego wątpliwości, ale obiecała, że sprawdzi. Harry po raz ostatni obrzucił wzrokiem gabinet.
– Kto z ambasady widział Molnesa jako ostatni?
Zastanowiła się.
– Chyba Sanphet. Kierowca. Bardzo się zaprzyjaźnili z ambasadorem. Sanphet ogromnie przeżył tę śmierć, więc dałam mu kilka dni wolnego.
– Dlaczego w dzień zabójstwa nie woził ambasadora, skoro jest kierowcą?
Wzruszyła ramionami.
– Ja też się nad tym zastanawiałam, zwłaszcza że ambasador nie lubił sam jeździć po Bangkoku.
– A co może mi pani powiedzieć o tym kierowcy?
– O Sanphecie? Pracuje u nas od niepamiętnych czasów. Nigdy nie był w Norwegii, ale potrafi wymienić z pamięci wszystkie miasta. I wszystkich królów po kolei. No i kocha Griega. Nie wiem, czy ma w domu gramofon, ale przypuszczam, że ma wszystkie płyty. To bardzo kochany stary Taj.
Przekrzywiła głowę i w uśmiechu odsłoniła dziąsła. Harry spytał, czy wie, gdzie będzie mógł spotkać Hilde Molnes.
– W domu. Obawiam się, że jest strasznie załamana. Radziłabym panu wstrzymać się trochę z tą rozmową.
– Dziękuję za radę, panno Wiig, ale czas to luksus, na który nas nie stać. Zechciałaby pani zadzwonić i zapowiedzieć moje przybycie?
– Rozumiem. Przepraszam.
Odwrócił się do niej.
– Skąd pani pochodzi, panno Wiig?
Tonje Wiig spojrzała na niego zaskoczona. W końcu zaśmiała się głośno i odrobinę sztucznie.
– Czy to przesłuchanie, sierżancie?
Harry nie odpowiedział.
– Jeśli już koniecznie musi pan to wiedzieć, dorastałam we Fredrikstad.
– Tak właśnie mi się wydawało – rzucił i puścił do niej oko.
Delikatna kobieta w recepcji odchylała się do tyłu na krześle i przykładała do małego noska buteleczkę ze sprejem. Drgnęła przestraszona, kiedy Harry dyskretnie kaszlnął, i zawstydzona zaśmiała się z załzawionymi oczami.
– Przepraszam. Powietrze w Bangkoku jest bardzo zanieczyszczone.
– Sam to zauważyłem. Czy może mi pani pomóc w znalezieniu numeru telefonu do waszego kierowcy?
Pokręciła głową, pociągając nosem.
– On nie ma telefonu.
– Aha. A ma jakieś miejsce zamieszkania?
Miało to być zabawne, ale po minie kobiety Harry poznał, że żart niezbyt jej się spodobał. Zapisała mu adres i na pożegnanie obdarowała maleńkim uśmiechem.