Читать книгу Karaluchy - Jo Nesbo - Страница 4

3

Оглавление

Znaleźli go w restauracji U Schrødera na Waldemar Thranes gate, w starej zacnej norze położonej na skrzyżowaniu, na którym wschodnie dzielnice Oslo spotykają się z zachodnimi. Szczerze mówiąc, raczej starej niż zacnej. Zacność w dużej mierze polegała na tym, że miejski konserwator zabytków uznał, iż brunatne, przesycone dymem pomieszczenia należy wziąć pod ochronę. Ochrona ta jednak nie obejmowała klienteli – ściganego i zagrożonego wymarciem gatunku starych pijusów, wiecznych studentów i wyblakłych piękności, których termin przydatności do spożycia dawno już minął.

Przeciąg z otwartych drzwi na moment rozwiał kurtynę dymną i wtedy dwaj funkcjonariusze dostrzegli wysoką postać siedzącą pod obrazem przedstawiającym kościół Aker. Jasne włosy mężczyzny były ostrzyżone tak krótko, że przypominały sterczącą szczecinę, a trzydniowy zarost pokrywający wychudzoną twarz o wyrazistych rysach lekko przyprószała siwizna, mimo że człowiek ten nie mógł mieć więcej niż trzydzieści pięć lat. Siedział sam, wyprostowany, w kurtce bosmance, jakby w każdej chwili zamierzał wyjść. Jakby półlitrowa szklanka piwa nie stała przed nim na stole dla przyjemności, tylko była robotą, z którą należy się uporać.

– Mówili, że cię tu znajdziemy – odezwał się starszy z dwóch policjantów, siadając naprzeciwko mężczyzny. – Jestem sierżant Waaler.

– Widzicie faceta przy tamtym stoliku w rogu? – spytał Hole, nie podnosząc głowy.

Waaler odwrócił się i zobaczył starego, wychudzonego mężczyznę, który kołysząc się na krześle, nie odrywał oczu od kieliszka czerwonego wina. Wyglądał na zmarzniętego.

– Mówią o nim Mohikanin. – Hole uniósł głowę i uśmiechnął się szeroko. Oczy przypominały niebieskobiałe szklane kulki do gry, pokryte czerwoną siateczką żyłek. Spojrzenie zatrzymało się gdzieś na piersi Waalera. – Pływał na statkach w czasie wojny – ciągnął z przesadnie wyraźną dykcją. – Jakiś czas temu podobno było tu takich sporo, ale niewielu już zostało. Jego dwukrotnie storpedowano. Wydaje mu się, że jest nieśmiertelny. W zeszłym tygodniu już po zamknięciu znalazłem go śpiącego w zaspie przy Glückstadgata. Ulica była wyludniona, ciemno jak w grobie, minus osiemnaście. Kiedy udało mi się przywrócić go do przytomności, spojrzał na mnie i kazał mi iść w diabły. – Harry zaśmiał się głośno.

– Posłuchaj, Hole…

– Wczoraj wieczorem podszedłem do jego stolika i spytałem, czy pamięta, co się stało, no bo przecież naprawdę uratowałem go od zamarznięcia. Wiecie, co odpowiedział?

– Møller cię szuka, Hole.

– Oświadczył, że jest nieśmiertelny. „Mogę się pogodzić z tym, że ja, marynarz z czasów wojny, jestem niepożądany w tym zasranym kraju, ale to, że nawet święty Piotr nie chce mieć ze mną do czynienia, to już naprawdę straszne”. Słyszeliście? Nawet święty Piotr…

– Kazali nam doprowadzić cię na komendę.

Na stoliku przed Harrym stanęła kolejna półlitrowa szklanka z piwem.

– Już płacę, Vero – oświadczył.

– Dwieście osiemdziesiąt. – Kelnerka nawet nie musiała zaglądać do notatek.

– O w mordę! – mruknął młodszy policjant.

– W porządku, Vero.

– O rany, dzięki. – Już odeszła.

– Najlepsza obsługa w mieście – wyjaśnił Harry. – Zdarza się, że cię dostrzegą, nawet jeśli nie wymachujesz obydwiema rękami.

Waaler ściągnął uszy do tyłu, napinając skórę na czole, na którym wystąpiła żyła przypominająca niebieskiego sękatego węża.

– Nie mamy czasu tu siedzieć i wysłuchiwać pijackich opowieści, Hole. Proponuję, żebyś darował sobie to ostatnie pi…

Ale Harry już ostrożnie przyłożył szklankę do ust.

Waaler pochylił się nad stolikiem, próbując panować nad głosem.

– Słyszałem o tobie, Hole. Nie lubię cię. Uważam, że już dawno powinni cię wykopać z policji. To przez takie typy jak ty ludzie tracą do nas szacunek. Ale nie z tego powodu przyszliśmy tu teraz. Przyszliśmy po ciebie. Naczelnik to miły facet, może chce ci dać jeszcze jedną szansę.

Hole beknął, a Waaler cofnął się razem z krzesłem.

– Szansę na co?

– Pokazania, co potrafisz – odezwał się młodszy funkcjonariusz, próbując uśmiechnąć się po chłopięcemu.

– Zaraz pokażę, co potrafię. – Harry z uśmiechem przyłożył szklankę do ust i odchylił głowę do tyłu.

– Niech cię cholera, Hole! – Okolice nosa Waalera gwałtownie się zaczerwieniły, kiedy patrzył, jak grdyka na nieogolonej szyi Harry’ego porusza się w górę i w dół.

– Zadowolony? – spytał Harry, odstawiając pustą szklankę.

– Nasza robota…

– Pieprzę robotę. – Harry zapiął bosmankę. – Jeśli Møller czegoś ode mnie chce, może do mnie zadzwonić albo zaczekać, aż przyjdę rano do pracy. Teraz idę do domu i mam nadzieję, że przez następnych dwanaście godzin nie będę musiał oglądać twojej gęby. Panowie…

Harry podniósł swoje sto dziewięćdziesiąt centymetrów i zrobił ledwie zauważalny krok w bok, żeby złapać równowagę.

– Ty arogancki fiucie! – Waaler odchylił się na krześle. – Pieprzony straceńcu! Gdyby te pismaki, co smarowały o tobie po tym zamęcie w Australii, wiedziały, do jakiego stopnia nie masz jaj…

– A co to znaczy mieć jaja, Waaler? – Hole wciąż się uśmiechał. – Obić gębę szesnastolatkowi w celi tylko dlatego, że ma na głowie irokeza?

Młody policjant zerknął na Waalera. W zeszłym roku w Szkole Policyjnej krążyły plotki o młodych lewakach z grupy Blitz, których zatrzymano pod zarzutem picia piwa w miejscu publicznym i pobito w celi pomarańczami owiniętymi w mokre ręczniki.

– Dobro policji zawsze było ci obce, Hole – burknął Waaler. – Myślisz wyłącznie o sobie. Wszyscy wiedzą, kto prowadził tamten samochód na Vinderen i dlaczego dobry policjant rozwalił czaszkę o słup w płocie. Dlatego że jesteś pijakiem i jechałeś na gazie, Hole. Powinieneś cholernie się cieszyć, że tę sprawę zamieciono pod dywan. Gdyby nie zależało im na rodzinie tego nieszczęśnika i na dobrym imieniu policji…

Młody funkcjonariusz był świeżo po szkole i każdego dnia uczył się czegoś nowego. Tego popołudnia nauczył się na przykład, że głupio jest huśtać się na krześle, kiedy się kogoś obraża, bo człowiek jest kompletnie bezbronny, jeśli ten, który został obrażony, nagle zrobi krok w przód i zafunduje prawy prosty między oczy. Ponieważ U Schrødera ludzie często przewracali się, tak jak stali, cisza zapadła ledwie na chwilę i gwar rozmów zaraz powrócił.

Policjant, pomagając Waalerowi się podnieść, widział, jak poły kurtki Holego już powiewają w drzwiach.

– O rany! Całkiem nieźle jak na gościa po ośmiu piwach, no nie? – powiedział, ale na widok spojrzenia Waalera zaraz się zamknął.


Długie nogi Harry’ego stawiały nieostrożne kroki na lodzie pokrywającym Dovregata. Knykcie go nie bolały, ale wiedział, że i ból, i żal mają wyznaczoną porę wizyty nie wcześniej niż na jutro rano.

W godzinach pracy nie pił. Na razie. Chociaż wcześniej tak było, a doktor Aune twierdził, że każda wpadka zaczyna się tam, gdzie kończy się poprzednia.

Siwowłosy okrąglutki klon Petera Ustinova śmiał się tak, że aż trzęsły mu się podbródki, kiedy Harry tłumaczył mu, że trzyma się z daleka od swego starego wroga Jima Beama i pije wyłącznie piwo, ponieważ niezbyt je lubi.

– Byłeś na dnie i w momencie, kiedy otworzysz butelkę, znów się tam znajdziesz. Nie ma stanów pośrednich, Harry.

No cóż, przecież wracał do domu na dwóch nogach, z reguły rozbierał się przed położeniem do łóżka, no i chodził do pracy. Nie zawsze tak było. Mimo wszystko nazywał to stanem pośrednim. Potrzebował jedynie odrobiny znieczulenia, żeby móc zasnąć, i tyle.

Jakaś dziewczyna w czarnej futrzanej czapce pozdrowiła go, gdy ją mijał. Czyżby znajoma? Ale w zeszłym roku pozdrawiało go wiele osób, szczególnie po tym wywiadzie w programie Redakcja 21, kiedy Anne Grosvold spytała: „Jakie to uczucie zastrzelić seryjnego zabójcę?”.

„No cóż, lepsze niż siedzieć tutaj i odpowiadać na takie pytania”, odparł, uśmiechając się krzywo. To powiedzenie stało się hitem tamtej wiosny, jednym z najczęściej cytowanych.

Harry wsunął klucz w zamek drzwi na klatkę. Sofies gate. Nie bardzo wiedział, dlaczego tej jesieni przeniósł się na Bislett. Może dlatego, że sąsiedzi na Tøyen zaczęli dziwnie na niego patrzeć i odnosić się do niego z dystansem, który początkowo brał za szacunek?

Ci tutaj zostawiali go w spokoju, najwyżej wyglądali na korytarz i sprawdzali, czy wszystko w porządku, gdy z rzadka zdarzało mu się nie trafić na stopień i zwalić do tyłu na najbliższy podest.

Takie upadki zaczęły się dopiero w październiku, kiedy natknął się na mur w związku ze sprawą Sio. Wtedy jakby uszło z niego powietrze i znów zaczęły go nachodzić sny, a on znał tylko jeden sposób na utrzymanie ich w szachu.

Próbował wziąć się w garść, zabrał Sio do domku letniskowego w Rauland, ale po tym strasznym gwałcie siostra zamknęła się w sobie i już nie śmiała się tak beztrosko jak dawniej. Kilka razy dzwonił do ojca, lecz nie były to długie rozmowy. Wystarczyły jednak, by zrozumiał, że ojciec chce, aby zostawiono go w spokoju.

Harry zamknął za sobą drzwi mieszkania, zawołał, że już jest, i z zadowoleniem pokiwał głową, gdy nikt mu nie odpowiedział. Potwory pojawiają się pod różnymi postaciami, dopóki jednak nie czyhały na niego w kuchni, kiedy wracał do domu, wciąż istniała możliwość, że prześpi noc spokojnie.

Karaluchy

Подняться наверх