Читать книгу Karaluchy - Jo Nesbo - Страница 9
8
ОглавлениеJechali w górę Sukhumvit Road, przy której stały obok siebie trzygwiazdkowe hotele, luksusowe wille i lepianki zbudowane z blachy i desek. Harry i tak nic nie widział. Spojrzenie miał wbite w jakiś punkt przed sobą.
– Ruch trochę się zmniejszył – zauważyła Crumley.
– Aha.
Uśmiechnęła się, nie pokazując zębów.
– Przepraszam, ale tu, w Bangkoku, rozmawiamy o ruchu ulicznym tak, jak gdzie indziej mówi się o pogodzie. Nie musisz mieszkać tu długo, żeby zrozumieć, dlaczego tak jest. Pogoda będzie identyczna od teraz aż do maja. W zależności od monsunu w którymś momencie lata zacznie padać i będzie lało przez trzy miesiące. Więcej o pogodzie trudno coś powiedzieć. Oprócz tego, że jest gorąco. Ten fakt akurat podkreślamy w rozmowach na okrągło przez cały rok, ale do żadnej ciekawej konwersacji to nie prowadzi. Słuchasz mnie?
– Mhm.
– Natomiast ruch uliczny ma większy wpływ na codzienne życie mieszkańców Bangkoku niż jakieś nędzne tajfuny. Kiedy rano wsiadam do samochodu, nigdy nie wiem, ile czasu zajmie mi dojazd do pracy. To może być od czterdziestu minut do czterech godzin. Dziesięć lat temu potrzebowałam dwudziestu pięciu minut.
– I co się stało?
– Rozwój. Stał się rozwój. Dwadzieścia ostatnich lat to nieprzerwany okres boomu gospodarczego. Bangkok zmienił się w kukułcze gniazdo Tajlandii. To tu jest praca, tutaj ściągają ludzie ze wsi. Coraz większa masa musi dojechać rano do pracy, coraz więcej gąb trzeba nakarmić i coraz więcej trzeba przetransportować. Liczba samochodów dosłownie wybuchła, ale politycy tylko obiecują nowe drogi i zacierają ręce, ciesząc się z takich dobrych czasów.
– Dobre czasy to chyba nic złego?
– Nie mam ludziom za złe kolorowych telewizorów w bambusowych chatach, ale to wszystko potoczyło się cholernie szybko. I moim zdaniem wzrost dla samego wzrostu to logika komórki rakowej. Czasami prawie się cieszę, że w zeszłym roku trafiliśmy na ścianę. Odkąd trzeba było zdewaluować pieniądz, stało się tak, jakby ktoś włożył całą gospodarkę do zamrażalnika, no i już się to odczuwa w ruchu ulicznym.
– Chcesz powiedzieć, że było jeszcze gorzej?
– Oczywiście. Spójrz… – Crumley wskazała na gigantyczny parking, na którym stały setki betoniarek. – Rok temu ten parking był prawie pusty, a teraz nikt już nie buduje, więc całą flotę odstawiono na bocznicę. A do centrów handlowych ludzie chodzą tylko dlatego, że tam jest klimatyzacja. Przestali kupować.
Przez chwilę jechali w milczeniu.
– Jak myślisz, kto się kryje za tym gównem? – spytał Harry.
– Spekulanci giełdowi.
Popatrzył na nią zdezorientowany.
– Miałem na myśli te zdjęcia.
– Aha. – Zerknęła na niego. – Nie podobały ci się, co?
Wzruszył ramionami.
– Nie jestem tolerancyjny. Czasami uważam, że powinno się rozważyć wprowadzenie kary śmierci.
Komisarz Crumley spojrzała na zegarek.
– Po drodze do twojego mieszkania będziemy mijać restaurację. Co powiesz na błyskawiczny kurs tradycyjnej tajskiej kuchni?
– Bardzo chętnie, ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
– Kto stoi za tymi zdjęciami, Harry? W Tajlandii istnieje najprawdopodobniej największe zagęszczenie dewiantów na świecie. Ludzi, którzy przyjechali tu wyłącznie dlatego, że posiadamy rozwinięty przemysł seksualny zaspokajający wszelkie potrzeby. Naprawdę wszelkie. Skąd miałabym wiedzieć, kto stoi za jakimiś nędznymi fotkami z pornografią dziecięcą?
Harry skrzywił się i zatoczył głową koło.
– Tak tylko pytam. Czy parę lat temu w Tajlandii nie było awantury w związku z jakimś pedofilem z ambasady?
– Rzeczywiście. Rozpracowaliśmy siatkę pedofilską, składającą się między innymi z dyplomatów. Wśród nich znalazł się ambasador Australii. Przykra historia.
– Chyba nie dla policji?
– Oszalałeś? Dla nas to było jak zdobycie mistrzostwa świata w piłce nożnej i Oscara jednocześnie. Premier przysłał telegram z gratulacjami, minister turystyki wpadł w ekstazę, a odznaczenia posypały się jak grad. Takie akcje podnoszą wiarygodność policji w oczach ludzi. Sam wiesz.
– Może więc zacząć od tego?
– Nie sądzę. Po pierwsze, wszyscy członkowie tej siatki albo siedzą za kratkami, albo zostali odesłani do ojczyzny. Po drugie, wcale nie jestem pewna, czy te zdjęcia mają jakikolwiek związek z zabójstwem.
Crumley zjechała na parking, na którym strażnik wskazał jej niemożliwie wąskie miejsce między dwoma samochodami. Wcisnęła guzik, elektronika zaszumiała, kiedy obie duże boczne szyby jeepa zaczęły opadać. Wrzuciła automatyczny bieg na wsteczny i dodała gazu.
– Wydaje mi się… – zaczął Harry, ale Liz zdążyła już zaparkować. Boczne lusterka po obu stronach wciąż były całe i tylko lekko drżały. – A jak wyjdziemy? – spytał.
– Niedobrze jest tak się wszystkim zamartwiać, detektywie.
Przytrzymując się obiema rękami dachu, wysunęła się do połowy przez boczne okno, postawiła nogę na desce rozdzielczej, odbiła się i wyskoczyła na maskę jeepa. Harry ze sporym wysiłkiem zdołał wykonać podobne ćwiczenie.
– Z czasem się tego nauczysz – powiedziała Liz. – W Bangkoku jest ciasno.
– A co z radiem? – spytał Harry. – Liczysz, że jak wrócimy, wciąż tam będzie?
Crumley mignęła policyjnym identyfikatorem przed oczami strażnika, który natychmiast wyprężył się na baczność.
– Tak.
– Żadnych odcisków palców na nożu – oświadczyła Crumley i cmoknęła z zadowoleniem.
Sôm-tam, coś w rodzaju sałatki z zielonej papai, smakowało wcale nie tak dziwacznie, jak Harry przypuszczał. Prawdę mówiąc, było całkiem niezłe. I ostre.
Crumley głośno siorbała pianę z piwa. Harry spojrzał na innych gości, ale chyba nikt nie zwracał na to uwagi, prawdopodobnie dlatego, że panią komisarz zagłuszała grająca polkę orkiestra smyczkowa na podeście w głębi restauracji, orkiestrę zaś z kolei zagłuszały odgłosy z ulicy. Harry zdecydował się na dwa piwa. Potem stop. Po drodze do mieszkania mógł sobie jeszcze kupić sześciopak.
– A zdobienia na rękojeści noża? Coś znaczą?
– Nho uważa, że nóż może pochodzić z północy, być wytworem któregoś z górskich plemion w prowincji Chiang Rai lub gdzieś w pobliżu. Miałaby na to wskazywać inkrustacja z kawałeczków kolorowego szkła. Nie był pewien, ale w każdym razie nie jest to zwyczajny nóż, jaki można kupić w tutejszych sklepach, więc jutro wyślemy go profesorowi historii sztuki z Muzeum Narodowego Benchamabophit. On wie wszystko o starych nożach.
Liz dała znak kelnerowi, który zaraz podszedł z wazą i nalał im parującej zupy z mleczka kokosowego.
– Uważaj na te małe białe. I na te małe czerwone. One cię spalą. – Pokazała Harry’emu łyżką. – Na zielone zresztą też.
Harry nieufnie przyglądał się rozmaitym cząstkom pływającym w jego misce.
– Czy wobec tego mogę zjeść cokolwiek?
– Kłącza galangi są w porządku.
– Macie jakieś teorie? – spytał, żeby zagłuszyć siorbanie Liz.
– Na temat zabójcy? Oczywiście. Mamy wiele teorii. Przede wszystkim mogła to zrobić ta prostytutka. Albo właściciel motelu. Albo oboje. Takie jest moje wstępne założenie.
– A jaki mieliby mieć motyw?
– Pieniądze.
– W portfelu Molnesa było pięćset bahtów.
– Jeśli ambasador wyjął portfel w recepcji i nasz przyjaciel Wang zobaczył, że Molnes ma w nim dużo pieniędzy, co wcale nie jest takie nieprawdopodobne, pokusa mogła stać się zbyt silna. Wang nie mógł wiedzieć, że to dyplomata i że wyniknie z tego taka awantura.
– A jak by się to miało odbyć?
Crumley uniosła widelec do góry i pochyliła się podekscytowana.
– Czekają, aż ambasador wejdzie do pokoju, pukają do drzwi i wbijają mu nóż w plecy, kiedy odwraca się tyłem. Molnes pada na łóżko, oni opróżniają portfel, zostawiając pięćset bahtów, żeby nie wyglądało na rabunek. Odczekują trzy godziny i dzwonią na policję. Wang z całą pewnością ma w policji jakichś przyjaciół, którzy zatroszczą się o to, żeby nie było problemów. Brak motywu, brak podejrzanych, wszyscy chcą zamieść pod dywan sprawę, która ma związek z prostytucją – i następny, proszę.
Harry’emu nagle oczy zaczęły wychodzić z orbit. Natychmiast sięgnął po szklankę z piwem i przyłożył ją do ust.
– To te czerwone? – uśmiechnęła się Crumley.
Harry zdołał w końcu odzyskać oddech.
– Niezła teoria. Myślę jednak, że pani komisarz się myli – wydusił zachrypniętym głosem.
Crumley zmarszczyła czoło.
– Dlaczego?
– Po pierwsze, czy jesteśmy zgodni co do tego, że kobieta nie mogła popełnić zabójstwa bez współpracy z Wangiem?
Zastanowiła się.
– Zaraz zobaczymy. Jeżeli Wang nie brał w tym udziału, to musimy przyjąć, że nie kłamie. A więc nie mogła go zabić, zanim poszła tam sama o wpół do dwunastej. A lekarz stwierdził, że śmierć nastąpiła najpóźniej o dziesiątej. Zgadzam się, Hole. Nie mogła tego zrobić solo.
Para przy sąsiednim stoliku zaczęła się gapić na komisarz Crumley.
– Dobrze. Po drugie, zakładasz, że Wang w chwili zabójstwa nie wiedział, że Molnes jest pracownikiem ambasady, bo w takim razie nie zdecydowałby się na morderstwo – ze względu na wiążące się z tym dużo większe zamieszanie niż w wypadku śmierci zwykłego turysty. Mam rację?
– No tak…
– Rzecz w tym, że facet prowadzi prywatną książkę gości. Na pewno naszpikowaną nazwiskami polityków i pracowników administracji państwowej. Odnotowuje daty i godziny każdej wizyty. Zabezpiecza się, na wypadek gdyby ktoś chciał robić mu trudności w prowadzeniu interesu. Ale jeśli zjawia się ktoś, czyjej gęby nie zna, to przecież nie może go poprosić o identyfikator. Tłumaczy się więc, że musi sprawdzić, czy nikogo innego nie ma w samochodzie, i wychodzi, prawda? Żeby się dowiedzieć, kim jest gość.
– Nie bardzo rozumiem.
– Spisuje numery rejestracyjne samochodu. Już wiesz? Potem sprawdza w rejestrze pojazdów. Kiedy zobaczył niebieskie tablice mercedesa, od razu wiedział, że Molnes to dyplomata.
Crumley obserwowała go w zamyśleniu. Potem nagle gwałtownie odwróciła się z szeroko otwartymi oczami do sąsiedniego stolika. Siedzącej przy nim parze od razu zaczęło się spieszyć z powrotem do jedzenia. Crumley podrapała się widelcem po łydce.
– Od trzech miesięcy nie padało – powiedziała.
– Słucham?
Skinęła na kelnera, prosząc o rachunek.
– Jaki to ma związek ze sprawą? – spytał Harry.
– Niewielki.
Była już prawie trzecia w nocy. Hałas miasta wydawał się przytłumiony przez równy warkot wentylatora na nocnym stoliku. Mimo to Harry od czasu do czasu słyszał, jak duża ciężarówka przejeżdża przez most Taksina, i ryk silnika samotnej łodzi odbijającej od pirsu na Chao Phraya.
Kiedy wszedł do mieszkania, zobaczył światełko mrugające na aparacie telefonicznym i po naciskaniu przez chwilę rozmaitych guziczków udało mu się odsłuchać dwie wiadomości. Pierwsza była z ambasady norweskiej. Radca ambasady Tonje Wiig mówiła przez nos, a słowa wymawiała tak, jakby pochodziła z zamożnych zachodnich dzielnic Oslo albo bardzo pragnęła stamtąd pochodzić. Nosowy głos prosił Harry’ego o przyjście do ambasady o dziesiątej następnego dnia, ale w trakcie nagrania wiadomości zmienił tę godzinę na dwunastą, bo pani radca zorientowała się, że o dziesiątej piętnaście ma już umówione spotkanie.
Druga wiadomość była od Bjarnego Møllera. Życzył Harry’emu powodzenia i nic więcej. Chyba nie lubił rozmawiać z automatyczną sekretarką.
Harry leżał, mrugając w ciemności. Mimo wszystko nie kupił tego sześciopaku. I jak się okazało, zastrzyki z witaminą B12 znalazły się jednak w walizce. Po tamtym pijaństwie w Sydney leżał bez czucia w nogach, a jeden taki zastrzyk sprawił, że podniósł się jak Łazarz. Westchnął. Kiedy właściwie podjął decyzję? Gdy poinformowano go o tej pracy w Bangkoku? Nie, wcześniej. Już kilka tygodni temu wyznaczył sobie końcową datę: urodziny Sio. Bogowie jedni wiedzą, dlaczego się zdecydował. Może po prostu miał dosyć tego, że stale jest nieobecny. Dosyć dni, które przychodziły i odchodziły, nawet się z nim nie witając. Mniej więcej. Nie miał siły na starą dyskusję o tym, dlaczego Jeppe1 nie chce teraz pić, bo tak czy owak jak zwykle, kiedy Harry podjął decyzję, była ona niewzruszona, nieubłaganie ostateczna. Żadnych kompromisów, żadnego odkładania w czasie. „Mogę to rzucić z dnia na dzień”. Ileż to razy słuchał, jak U Schrødera chłopaki próbowały się przekonywać, że nie są od dawna pełnokrwistymi alkoholikami. On sam był tak samo pełnokrwisty, ale rzeczywiście nie znał nikogo innego, kto tak jak on naprawdę potrafiłby rzucić picie, kiedy zechciał. Urodziny Sio wypadały dopiero za dziewięć dni, lecz ponieważ Aune miał rację, mówiąc, że wyjazd jest dobrym punktem początkowym, Harry jeszcze to przyspieszył.
Jęknął i obrócił się na bok. Zastanawiał się, co robi Sio, czy odważyła się wieczorem wyjść z domu, czy zadzwoniła do ojca, jak obiecała, a jeśli tak, to czy z nią rozmawiał, czy powiedział coś więcej oprócz „tak” i „nie”.
Minęła już trzecia, a mimo że w Norwegii była zaledwie dziewiąta, to przecież niewiele spał od półtorej doby i powinien zasnąć bez najmniejszych problemów. Ale za każdym razem, kiedy zamykał oczy, widział przed sobą fotografię małego nagiego tajskiego chłopca, widoczną w świetle reflektorów samochodowych, wolał więc trzymać je otwarte jeszcze przez jakiś czas. Może mimo wszystko powinien był kupić ten sześciopak. Kiedy w końcu zasnął, na moście Taksina zaczął się już poranny ruch.
1
Jeppe – wieśniak-pijaczyna, bohater XVIII-wiecznej komedii Ludviga Holberga Jeppe ze Wzgórza (przyp. tłum.).