Читать книгу Karaluchy - Jo Nesbo - Страница 7
6
ОглавлениеKomisarz Crumley z całej siły naciskała klakson. Dosłownie. Napierała biustem na kierownicę jeepa – wielkiej toyoty – i klakson wył.
– To bardzo nie po tajsku – powiedziała ze śmiechem. – Poza tym nie działa. Jeśli trąbisz, to już na pewno cię nie przepuszczą. Ma to jakiś związek z buddyzmem. Ale ja i tak nie mogę się powstrzymać. Cholera, pochodzę z Teksasu, jestem z całkiem innej gliny.
Znów położyła się na kierownicy, ale kierowcy wokół nich demonstracyjnie odwracali głowy.
– Więc on wciąż leży w tym samym pokoju? – spytał Harry, tłumiąc ziewnięcie.
– Polecenie z góry. Z reguły błyskawicznie przeprowadzamy sekcję i następnego dnia kremujemy zwłoki. Ale oni chcieli, żebyś ty najpierw na niego spojrzał. Nie pytaj mnie dlaczego.
– Jestem, do diabła, śledczym od zabójstw. Już zapomniałaś?
Spojrzała na niego kątem oka, po czym wcisnęła się w lukę z prawej strony i dodała gazu.
– Nie sil się na dowcip, przystojniaczku. Może ci się wydawać, że Tajowie będą cię mieli za Bóg wie kogo, bo jesteś farangiem, ale będzie raczej przeciwnie.
– Farangiem?
– Białasem. Gringo. Określenie na pół obelżywe, na pół neutralne, zależy, jak na to spojrzysz. Ale zapamiętaj sobie, że poczuciu własnej wartości Tajów nic nie dolega, nawet jeśli potraktują cię wyjątkowo uprzejmie. Na szczęście dla ciebie będą tam moi dwaj młodzi policjanci, którym na pewno zdołasz zaimponować. Przynajmniej taką mam nadzieję – ze względu na ciebie. Jeśli się wygłupisz, możesz mieć duże problemy z dalszą współpracą z wydziałem.
– O rany. A ja w zasadzie odniosłem wrażenie, że to ty wszystkim rządzisz.
– Właśnie to miałam na myśli.
Wjechali na autostradę. Liz natychmiast wcisnęła gaz do dechy, nie zważając na protesty silnika. Zaczęło się już ściemniać, a na zachodzie wiśniowe słońce osuwało się we mgłę między wieżowcami.
– Efektem zanieczyszczenia powietrza są przynajmniej piękne zachody słońca – odezwała się Crumley, jakby odpowiadając na myśli Harry’ego.
– Opowiedz mi o tutejszych prostytutkach – poprosił Harry.
– Jest ich mniej więcej tyle, co samochodów.
– To już zrozumiałem. Ale co tu się liczy? Jak to się odbywa? Czy to tradycyjna prostytucja uliczna z alfonsami, stałe domy publiczne z burdelmamami, czy może raczej dziwki są wolnymi strzelcami? Chodzą po barach, robią striptiz, ogłaszają się w gazetach czy szukają klientów w centrach handlowych?
– Wszystko to, co wymieniłeś, i jeszcze więcej. Tego, czego nie wypróbowano w Bangkoku, tego w ogóle nie próbowano. Ale większość dziewczyn pracuje w barach go-go, gdzie tańczą i starają się namówić gości na kupowanie drinków – od tego mają procent. Właściciel baru nie ponosi żadnej odpowiedzialności za dziewczyny, oprócz tego, że zapewnia im lokal, w którym mogą się reklamować. One natomiast są zobowiązane zostać w barze aż do zamknięcia. Jeśli klient chce z którąś iść, musi ją wykupić na resztę wieczoru. Pieniądze trafiają do właściciela baru, ale dziewczyna z reguły jest zadowolona, że nie musi już do rana kręcić tyłkiem na scenie.
– Czyli dobry interes dla właściciela baru.
– To, co dziewczyna dostaje już po wykupieniu jej z baru, trafia prosto do jej kieszeni.
– Czy ta, która znalazła naszego człowieka, też była z takiego baru?
– Owszem. Pracuje w którymś z barów King Crown na Patpongu. Ale właściciel motelu prowadzi również coś w rodzaju kręgu call girl dla cudzoziemców, którzy mają specjalne życzenia. Tyle że dziewczyny niełatwo skłonić do mówienia, bo w Tajlandii prostytutki są karane tak samo jak alfonsi. Na razie powiedziała nam jedynie, że mieszkała w tym motelu i pomyliła drzwi.
Liz wyjaśniła, że Atle Molnes najprawdopodobniej zamówił dziewczynę po przybyciu do motelu, ale recepcjonista i właściciel w jednej osobie zapiera się, że nie miał z tą sprawą nic wspólnego, wynajął mu tylko pokój.
– No, jesteśmy na miejscu – oznajmiła Crumley, podjeżdżając pod niski biały murowany budynek. – Wygląda na to, że najlepsze burdele w Bangkoku mają słabość do greckich nazw – stwierdziła z kwaśną miną i wysiadła.
Harry spojrzał na duży neon informujący, że motel nosi nazwę Olympussy. „M” nieprzerwanie migało, „l” natomiast zgasło już na zawsze, przydając budynkowi atmosfery smutku, kojarzącej się Harry’emu z norweskimi grill-barami na obrzeżach miasta.
Obiekt przypominał do złudzenia amerykański wariant motelu z szeregiem dwuosobowych pokoi usytuowanych wokół patia i parkingiem przy każdym z nich. Dookoła ciągnęła się długa weranda, na której goście mogli siedzieć w zszarzałych, zniszczonych przez deszcz wyplatanych fotelach.
– Przyjemnie tu.
– Możesz w to nie wierzyć, ale kiedy ten burdel pojawił się podczas wojny w Wietnamie, stał się jednym z najpopularniejszych miejsc w całym mieście. Zbudowano go dla napalonych amerykańskich żołnierzy, wysyłanych na R&R.
– R&R?
– Rest and Rehabilitation. Popularnie zwane I&I – Intercourse and Intoxication. Przywozili tu żołnierzy samolotami z Sajgonu na dwudniowe przepustki. Przemysł seksualny w tym kraju nie wyglądałby dzisiaj tak, jak wygląda, gdyby nie US Army. Jedna z ulic nosi nawet oficjalną nazwę Soi Cowboy.
– Dlaczego więc tam nie zostawali? Tutaj to już przecież prawie wieś.
– Żołnierze najbardziej tęskniący za domem woleli się pieprzyć na sposób w pełni amerykański, to znaczy w samochodzie albo w motelu. Właśnie dlatego zbudowano ten tutaj. Wynajmowali amerykańskie samochody w centrum, przyjeżdżali tutaj, a w minibarach w pokojach było dostępne wyłącznie amerykańskie piwo.
– O rany, skąd ty to wszystko wiesz?
– Matka mi opowiadała.
Harry odwrócił się do niej, lecz mimo że wciąż działające litery w neonie Olympussy rzucały zimną niebieskawą poświatę na czaszkę Crumley, zrobiło się już za ciemno, by mógł dostrzec wyraz jej twarzy. Zanim weszli do recepcji, włożyła jeszcze czapkę z daszkiem.
Pokój w hotelu był skromnie umeblowany, lecz wciąż nosił ślady lepszych dni w postaci zszarzałej od brudu jedwabnej tapety. Harrym wstrząsnął dreszcz. Nie ze względu na żółty garnitur, z którego powodu bliższa identyfikacja zwłok była zbędna, wiedział bowiem, że jedynie członkowie Chrześcijańskiej Partii Ludowej i Partii Postępu są w stanie dobrowolnie włożyć takie ubranie. Dreszczu nie wywołał także nóż z orientalnymi motywami, który przygwoździł marynarkę do pleców w taki sposób, że na ramionach utworzyło się nieładne wybrzuszenie. Po prostu w pomieszczeniu było lodowato. Crumley wyjaśniła mu, że w tym klimacie termin przydatności zwłok mija prędko, więc kiedy dowiedzieli się, że na norweskiego detektywa trzeba będzie czekać przez blisko dwie doby, włączyli klimatyzację na full, to znaczy na dziesięć stopni z pełnym nawiewem.
Muchy to jednak wytrzymywały i cały rój uniósł się w powietrze, gdy dwaj młodzi tajlandzcy policjanci ostrożnie wyjęli nóż i obrócili ciało na plecy. Martwe oczy Atlego Molnesa wpatrywały się w grzbiet jego nosa, jakby ambasador usiłował dojrzeć czubki swoich butów Ecco. Chłopięca grzywka sprawiała, że wyglądał młodziej niż na pięćdziesiąt dwa lata; wypłowiała na słońcu, układała się na czole tak, jakby wciąż pozostało w niej życie.
– Żona i nastoletnia córka – odezwał się Harry. – Żadna nie przyszła go tu obejrzeć?
– Nie. Powiadomiliśmy ambasadę norweską, powiedzieli, że przekażą wiadomość rodzinie. Na razie polecono nam nikogo tu nie wpuszczać.
– A był ktoś z ambasady?
– Radca. Nie pamiętam, jak się nazywa…
– Tonje Wiig?
– Tak, właśnie tak. Dzielnie się trzymała, dopóki nie obróciliśmy go, żeby go zidentyfikowała.
Harry przyglądał się ambasadorowi. Czy był przystojnym mężczyzną? Takim, który – gdy umiało się przymknąć oko na paskudny garnitur i kilka wałków tłuszczu na brzuchu – mógł sprawić, że serce młodej pani radcy ambasady biło szybciej? Opalona skóra poszarzała, a siny język sprawiał wrażenie, że chce się przecisnąć między wargami.
Harry usiadł na krześle i rozejrzał się po pokoju. Wygląd człowieka po śmierci prędko się zmienia, a on naoglądał się już dostatecznie dużo zwłok, by wiedzieć, że wpatrywanie się w zmarłego niewiele mu da. Tajemnice swojej osobowości Atle Molnes zabrał już ze sobą, pozostała po nich jedynie pusta skorupa.
Przysunął się z krzesłem do łóżka. Dwaj młodzi funkcjonariusze pochylili się nad nim.
– I co widzisz? – spytała Crumley.
– Norweskiego dziwkarza, który przypadkiem jest ambasadorem, więc ze względu na króla i ojczyznę trzeba chronić jego dobre imię.
Crumley, zaskoczona, podniosła oczy i przyjrzała mu się badawczo.
– Bez względu na to, jak dobrze działa klimatyzacja, tego smrodu i tak nie da się stłumić – powiedział Harry. – Ale to mój problem. A jeśli chodzi o tego faceta… – Poruszył szczęką zmarłego ambasadora. – Rigor mortis. Jest sztywny, ale ta sztywność już zaczęła ustępować, co jest normalne po dwóch dniach. Ma siny język, a nóż raczej nie wskazuje na uduszenie. Ale trzeba to sprawdzić.
– Już sprawdzone – odparła Liz. – Ambasador pił czerwone wino.
Harry mruknął coś pod nosem.
– Nasz lekarz mówi, że śmierć nastąpiła między godziną szesnastą a dwudziestą drugą – ciągnęła Crumley. – Ambasador opuścił biuro o wpół do dziewiątej rano, a ta kobieta znalazła go około jedenastej wieczorem, więc opinia lekarza trochę zawęża przedział czasowy.
– Między szesnastą a dwudziestą drugą? To przecież sześć godzin!
– Umiesz liczyć, detektywie. – Crumley skrzyżowała ręce na piersi.
– No cóż. – Harry spojrzał jej w oczy. – W Oslo w wypadku zwłok znalezionych po kilku godzinach zazwyczaj udaje nam się określić czas zgonu z dokładnością co do dwudziestu minut.
– To dlatego, że wy mieszkacie na biegunie północnym. Tu, gdzie jest trzydzieści pięć stopni ciepła, zwłoki raczej nie stygną. Czas zgonu ocenia się na podstawie stężenia pośmiertnego, a to da się obliczyć tylko w przybliżeniu.
– A co z plamami opadowymi? Powinny wystąpić mniej więcej po trzech godzinach.
– Sorry. Jak widzisz, ambasador lubił się opalać, więc są niewidoczne.
Harry przeciągnął palcem wskazującym po materiale marynarki w miejscu, gdzie przeciął go nóż. Na jego paznokciu zebrała się szara, przypominająca wazelinę substancja.
– Co to jest?
– Broń najwyraźniej nasmarowano tłuszczem. Wysłaliśmy już próbki do analizy.
Harry sprawnie przeszukał kieszenie ambasadora. Znalazł brązowy zniszczony portfel, zawierający pięćsetbahtowy banknot, legitymację MSZ-etu i zdjęcie uśmiechniętej dziewczynki, która leżała na łóżku, chyba szpitalnym.
– Znaleźliście przy nim coś jeszcze?
– Nie. – Crumley zdjęła czapkę i odganiała nią muchy. – Sprawdziliśmy, co miał, i wszystko zostawiliśmy.
Harry rozpiął ambasadorowi pasek, ściągnął spodnie i odwrócił go z powrotem na brzuch. Podsunął do góry marynarkę i koszulę.
– Spójrz. Krew spłynęła po plecach. – Wsunął palec pod gumkę slipek marki Dovre. – I ściekła między pośladki. Więc nie zabito go na leżąco. Musiał stać. Mierząc wysokość, na jakiej został wbity nóż, i kąt, pod jakim wszedł, możemy powiedzieć coś o wzroście zabójcy.
– Jeżeli założymy, że morderca – albo morderczyni – stał na tym samym poziomie co ofiara – zauważyła Crumley. – Ale mógł też zostać uderzony nożem, kiedy leżał na podłodze, a krew spłynęła przy przenoszeniu go na łóżko.
– Krew byłaby wtedy na dywanie. – Harry podciągnął ambasadorowi spodnie, zapiął pasek, odwrócił się i popatrzył Crumley w oczy. – A poza tym nie musiałabyś spekulować, wiedziałabyś o tym na pewno. Wasi technicy znaleźliby włókna dywanu na całym jego garniturze, prawda?
Liz nie uciekła wzrokiem, ale Harry wiedział, że przejrzał jej mały test. Lekko skinęła głową, więc odwrócił się z powrotem do zwłok.
– Jeszcze jeden wiktymologiczny szczegół, który może potwierdzać, że spodziewał się wizyty kobiety.
– Tak?
– Widzicie ten pasek? Kiedy go rozpinałem, był zapięty o dziurkę dalej niż ta zniszczona wyrobiona dziurka. Mężczyźni w średnim wieku, którym obwód w pasie się powiększa, chętnie ściskają się trochę mocniej, gdy zamierzają się spotkać z młodymi kobietami.
Trudno było stwierdzić, czy komuś zaimponował. Tajowie przenieśli ciężar ciała z lewych nóg na prawe, a ich młode twarze wciąż pozostawały kamienne. Crumley odgryzła strzępek paznokcia i wypluła go przez zaciśnięte wargi.
– A tu jest minibar. – Harry otworzył drzwiczki niedużej lodówki. Piwo Singha, miniaturki Johnniego Walkera i Canadian Club, butelka białego wina. Wszystko wyglądało na nietknięte.
– Co jeszcze mamy? – zwrócił się Harry do Tajów.
– Samochód.
Wyszli na zewnątrz, gdzie stał granatowy, nowszy model Mercedesa z tablicami korpusu dyplomatycznego. Jeden z policjantów otworzył drzwiczki od strony kierowcy.
– Kluczyki? – spytał Harry.
– Leżały w kieszeni marynarki… – Policjant skinieniem głowy wskazał na pokój w motelu.
– Odciski palców?
Taj z lekką rezygnacją popatrzył na szefową. Crumley chrząknęła.
– Oczywiście, że sprawdziliśmy odciski palców na kluczykach, Hole.
– Nie pytałem o to, czy sprawdziliście, tylko co znaleźliście.
– Jego własne. Gdyby było inaczej, od razu byśmy ci o tym powiedzieli.
Harry zacisnął zęby, powstrzymując się od ostrej repliki.
Siedzenia i podłoga mercedesa były zasypane śmieciami. Harry zauważył jakieś tygodniki, kasety, puste paczki po papierosach, puszkę po coli i parę sandałów.
– Co jeszcze znaleźliście?
Jeden z funkcjonariuszy wyciągnął listę i zaczął odczytywać. Jak on miał na imię? Nho? Obce nazwiska z trudem zapadały w pamięć. Może Tajom było równie trudno zapamiętać, jak on się nazywa. Nho był szczupłej, niemal dziewczęcej budowy, miał krótko obcięte włosy i życzliwą szczerą twarz. Harry wiedział, że za kilka lat ten wyraz twarzy się zmieni.
– Chwileczkę – przerwał. – Możesz powtórzyć to ostatnie?
– Kupony z wyścigów koni, sir.
– Ambasador najwyraźniej obstawiał konie – powiedziała Crumley. – Popularny sport w Tajlandii.
– A co to jest?
Harry nachylił się nad siedzeniem kierowcy i podniósł przezroczystą plastikową ampułkę, która leżała wciśnięta pod mocowanie siedzenia, w połowie zasłonięta wycieraczką.
– W takich ampułkach można kupić ecstasy w płynie – wyjaśniła Crumley, która podeszła bliżej, żeby lepiej się przyjrzeć.
– Ecstasy? – Harry pokręcił głową. – Chadecy w średnim wieku mogą się pieprzyć na lewo i prawo, ale nie zażywają ecstasy.
– Zabierzemy to do analizy – oświadczyła Crumley.
Harry poznał po jej minie, że jest zła z powodu przeoczenia tej ampułki.
– Zajrzyjmy na tył – zaproponował.
W przeciwieństwie do bałaganu w środku w bagażniku panował absolutny ład.
– Lubił porządek – stwierdził Harry. – W kabinie najwyraźniej rządziły kobiety z jego rodziny, ale do bagażnika ich nie dopuszczał.
W świetle kieszonkowej latarki Crumley błysnęła dobrze wyposażona skrzynka z narzędziami, idealnie czysta, jedynie czubek śrubokręta pokrywała odrobina wapiennego pyłu, ujawniająca, że w ogóle był używany.
– Jeszcze trochę wiktymologii, kochani. Zakładam, że Molnes nie znał się na sprawach technicznych. Te narzędzia nigdy nie miały kontaktu z silnikiem samochodowym. Śrubokręt posłużył co najwyżej do zawieszenia w domu rodzinnej fotografii.
Jakiś komar zaczął mu bić oklaski tuż przy uchu. Harry klepnął go ręką i poczuł, że wilgotna skóra wydaje się chłodna w dotyku. Upał nie zelżał, mimo że słońce zaszło, ale powietrze znieruchomiało i wydawało się, że wilgoć sączy się z ziemi pod ich stopami, nasycając powietrze tak, że można było je wręcz pić.
Obok zapasowego koła leżał lewarek, najwyraźniej też nieużywany, oraz wąska brązowa skórzana aktówka z rodzaju tych, jakich można się spodziewać w samochodzie dyplomaty.
– Co jest w tej teczce? – spytał Harry.
– Zamknięta – odparła Crumley. – Samochód formalnie stanowi teren ambasady i nie podlega naszej jurysdykcji, więc nie próbowaliśmy jej otwierać. Jednak w sytuacji, gdy Norwegia ma wśród nas swojego przedstawiciela, to może…
– Przykro mi, nie mam statusu dyplomaty – uśmiechnął się Harry, po czym wyjął aktówkę z bagażnika i położył ją na ziemi. – Ale stwierdzam, że w obecnej chwili nie znajduje się już na terytorium Norwegii. Proponuję więc, żebyście ją otworzyli, a ja w tym czasie pójdę do recepcji i porozmawiam z właścicielem motelu.
Wolnym krokiem ruszył przez patio. Stopy mu spuchły po podróży samolotem, kropla potu, łaskocząc, spływała pod koszulą, a poza tym czuł, że musi się napić. Oprócz tego powrót do prawdziwej pracy nie był wcale najgorszy. Trochę czasu minęło, odkąd pracował na poważnie. Zauważył, że „m” w neonie zgasło na dobre.