Читать книгу Seria o komisarzu Williamie Wistingu.Ukryty pokój - Jorn Lier Horst - Страница 11
10
ОглавлениеLine uruchomiła silnik, ale nie ruszyła. Siedziała za kierownicą i analizowała spotkanie z Edel Holt. Spędziła u niej sporo czasu i mogła skreślić z listy właściwie wszystkie pytania, które ojciec chciał, żeby zadała, ale nie dowiedziała się niczego konkretnego. Rozmowa schodziła na temat pieniędzy wiele razy, ale nic interesującego z tego nie wynikło.
Miała nadzieję, że spotkania ojca i Mortensena z czołowymi politykami Partii Pracy okażą się bardziej owocne. Ta część pracy, która przypadła jej w udziale, była najmniej satysfakcjonująca. Przypominała błądzenie po omacku.
Następne spotkanie miała umówione z Guttormem Hellevikiem. Mężczyzna zajmował wiele różnych stanowisk i pełnił wiele funkcji w Partii Pracy zarówno na poziomie centralnym, jak i w Radzie Miasta Oslo. Line pamiętała go z paru serwisów informacyjnych jako otyłego mężczyznę o gęstych siwych włosach.
Drzwi otworzyła jego żona i wpuściła ją do środka.
– Przyszła! – zawołała w głąb mieszkania.
Guttorm Hellevik coś odkrzyknął. Kobieta zaprowadziła Line do jego gabinetu. Polityk wstał od biurka i podszedł do dziennikarki.
– Zacząłem pisać wspomnienie pośmiertne – wyjaśnił, wykonując dłonią ruch w kierunku biurka. – W kościele inni zabiorą głos, ale czuję silną potrzebę spisania kilku wspomnień o Bernhardzie.
Podeszli do niewielkiego zestawu wypoczynkowego i usiedli.
– Co pamięta pan najlepiej? – spytała.
– Pogodny nastrój, serdeczność i ciekawe rozmowy – odparł. – Był zawsze pełen zaangażowania i okazywał ludziom szczere zainteresowanie.
– Był pan jedną z najbliższych mu osób – stwierdziła Line.
– Dawniej na pewno – przytaknął i opowiedział o tym, jak spotkał Clausena w latach sześćdziesiątych, kiedy obaj pracowali jako mężowie zaufania, i jak zaangażowali się w ruch robotniczy. Sypał anegdotami i historiami z życia Clausena jako polityka i osoby prywatnej, które zdawały się potwierdzać ogólne wrażenie, jakie robił na innych: człowieka otwartego, wspaniałomyślnego, szczerego i mądrego, który dużo znaczył dla wielu osób.
– Ale potem się zmienił – mówił dalej Hellevik. – W krótkim czasie stracił żonę i syna. Załamał się. To, że musiał patrzeć na chorobę żony, było dla niego większym ciosem, niż się mogło wydawać. Z pozoru silny i opanowany, w rzeczywistości bardzo trudno mu było pogodzić się z tym, że nie jest w stanie jej pomóc. Gdy zginął jego syn, Bernhard był zdruzgotany. Musiał zrobić sobie przerwę od polityki.
– Czy w tamtym okresie często pan się z nim widywał?
– Powinienem częściej, ale on chciał być sam. Chodził na długie samotne spacery. Nie życzył sobie towarzystwa.
Do gabinetu weszła żona Hellevika, niosąc kawę i posmarowane dżemem placki ziemniaczane. Hellevik opowiedział Line o tym, jak Clausen poznał swoją przyszłą żonę i jak była dla niego ważna.
– Po jej śmierci stał się innym człowiekiem – podsumował.
– Jak to?
Mężczyzna zamyślił się, jakby musiał ważyć słowa w obawie, że to, co powie, zostanie odebrane jako krytyka.
– Bernhard we wszystko się angażował i okazywał innym zainteresowanie, chciał wiedzieć, co myślą, i otwarcie wyrażał swoje poglądy, ale po śmierci Lisy stał się milczący i nieobecny duchem. Wcześniej to on najchętniej zabierał głos przy stole, ale później stał się cichy i skryty. Pochłonięty własnymi myślami.
To, o czym mówił Hellevik, pokrywało się z opisem, jaki zaledwie kilka godzin wcześniej przedstawiła Edel Holt.
– Czy w tamtym czasie nastąpiły jakieś inne zdarzenia, które wpłynęły na jego zachowanie? – spytała Line.
Wyglądało na to, że Hellevik nie zrozumiał pytania.
– Jakieś wydarzenia polityczne? – dodała, nie wyjaśniając, dlaczego o to pyta.
Pokręcił przecząco głową.
– Nie, ale Bernhard zaczął zmieniać poglądy polityczne w wielu kwestiach.
– Co pan ma na myśli?
– Partia Pracy reprezentuje idee wolności, sprawiedliwości i wspólnoty, ale on zaczął inaczej je postrzegać. Nie czuł się wolny. Twierdził, że społeczeństwo podlega zbyt wielu regulacjom, że za bardzo ingerujemy w prywatne sprawy ludzi i przeszkadzamy tym, którzy chcą coś zrobić lub osiągnąć. Uważał, że to niesprawiedliwe, i czuł coraz większą potrzebę odseparowania się od reszty społeczeństwa i zaznaczenia swojej obecności jako indywidualna, niezależna jednostka.
Hellevik opowiadał dalej o politycznych dyskusjach, jakie prowadził z Clausenem.
– Dla Georga Himlego i pozostałych przywódców partii powoli stawał się problemem, ponieważ głoszone przez niego poglądy uderzały w podstawy ideologiczne naszej partii. Jeśli o mnie chodzi, ceniłem w nim to, że był tak śmiały i szczery. Niezależność myśli jest jedną z cech, które budzą mój podziw.
– Ale przecież wrócił jako minister spraw zagranicznych? – zauważyła Line.
– Zmiana, o której mówię, następowała stopniowo – wyjaśnił. – Stała się widoczna później, pod koniec jego kariery politycznej, ale wydaje mi się, że wszystko zaczęło się wtedy, kiedy został sam.
Line postanowiła odejść od polityki i skierować rozmowę na inne tory.
– Często bywał pan w jego domku letniskowym?
– Każdego lata – odparł.
– Również tamtego lata po śmierci jego żony? – spytała. Zależało jej na tym, żeby skupić się na interesującym ją okresie.
– Owszem – potwierdził i opowiedział jej o wyprawach na ryby, długich letnich wieczorach i pracach wykonanych w czynie społecznym.
– Pod koniec lata widział świat w nieco jaśniejszych barwach, ale właśnie wtedy wydarzył się wypadek, w którym zginął jego syn.
Rozmawiali jeszcze przez pół godziny, zanim Line znalazła pretekst, by zakończyć wywiad.
Siedząc już w samochodzie, zaczęła przeglądać notatki. Musiała składać ojcu raport z każdego odkrycia, którego dokonała. Nie przywykła do takiej metody pracy. Zwykle zbierała notatki to tu, to tam, część zapisywała w swoim notesie, część w komputerze, a resztę przechowywała w głowie. Z tego wszystkiego powstawał artykuł. Jednak tym razem to ojciec, a nie ona, miał poskładać wszystkie elementy i złożyć z nich spójną historię.
Z notatek z rozmowy z Guttormem Hellevikiem wyłaniał się nieco inny obraz Bernharda Clausena niż ten, który poznała dotychczas. To było interesujące, ale Line czuła, że nie zbliżyła się nawet o krok do tego, czego podświadomie szukała.
Najciekawszym zadaniem, które do tej pory przydzielił jej ojciec, była kartka z numerem telefonu, znaleziona w jednym z kartonów z pieniędzmi. Line wyjęła notatkę ojca z nazwiskiem, adresem i numerem PESEL właściciela numeru telefonu. Gine Jonasen. Niewiele można było znaleźć informacji na jej temat. Mieszkała sama, nie miała dzieci i pracowała na pół etatu w księgarni.
Line wpisała adres do GPS-u. Dojazd do domu Jonasen miał zająć dwadzieścia sześć minut. Zamiast zadzwonić i umówić się na spotkanie, Line przekręciła kluczyk w stacyjce i ruszyła we wskazanym kierunku. Podążając za nawigacją, dotarła do Kolsås, do mieszkania w piwnicy. Przy stole w ogrodzie siedziała młoda kobieta w wieku Line i spoglądała na nią znad książki. Line, wysiadając, chwyciła notes.
– Dzień dobry! – przywitała się i zatrzasnęła za sobą drzwi samochodu. – Pani Gine Jonasen?
Kobieta odłożyła książkę.
– Tak?
Line podeszła bliżej i się przedstawiła.
– Piszę artykuł o Bernhardzie Clausenie – powiedziała i wyjaśniła, że jest dziennikarką.
Na twarzy kobiety malowało się bezbrzeżne zdziwienie.
– Chciałabym przez chwilę z panią o nim porozmawiać – ciągnęła Line.
– Ze mną?
– Tak. Znała go pani, prawda?
Jonasen potrząsnęła przecząco głową.
– Myślę, że z kimś mnie pani pomyliła – odparła. – Wiem, kim był Bernhard Clausen, ale nigdy osobiście go nie znałam.
Line spojrzała na kartkę, którą dostała od ojca. Gine Jonasen urodziła się w 1988 roku.
– To może znała pani jego syna? – spytała, jakby doznała nagłego olśnienia. – Lennarta Clausena?
Kobieta roześmiała się, sugerując, że musiało zajść jakieś nieporozumienie.
– Wydaje mi się, że chodzi pani o inną Gine Jonasen – powiedziała.
Line odczytała na głos numer telefonu i PESEL.
– To ja – potwierdziła kobieta.
– I nikt inny nie korzysta z pani telefonu?
Jonasen pochyliła się i podniosła butelkę wody stojącą w cieniu pod stołem.
– Nie – odparła i odkręciła nakrętkę.
Nagle Line przyszła do głowy pewna myśl.
– Od jak dawna ma pani ten numer telefonu?
– Od zawsze.
– To znaczy?
– Odkąd dostałam swój pierwszy telefon. Miałam wtedy szesnaście lat.
– Czyli w 2004 roku? – obliczyła szybko Line.
– Zgadza się. Teraz dzieciaki dostają komórkę już w przedszkolu.
Line uśmiechnęła się.
– Wszystko jasne – powiedziała. – Rzeczywiście zaszło nieporozumienie. Bardzo przepraszam za to całe zamieszanie.
Ruszyła w stronę samochodu i wsiadła do środka. Nagle Gine Jonasen wstała i pomachała, chcąc ją zatrzymać. Line opuściła szybę od strony pasażera i przechyliła się nad fotelem.
– Wie pani co – zaczęła kobieta, podchodząc do auta. – Właśnie mi się przypomniało, że kiedy dostałam telefon, ktoś dzwonił kilka razy i rozłączał się, jakby chciał rozmawiać z osobą, która miała ten numer przede mną.
Line przytaknęła. Tak właśnie było. Numer, z którego przez jakiś czas nie korzystano, był przyznawany nowemu abonentowi.
– Wie pani, kto dzwonił?
– Nie, ale pytał o Daniela.
– Pamięta to pani?
– Tak, ponieważ mój ojciec ma na imię Daniel. Sądziłam, że chodzi o niego. Z tego powodu wyniknęło parę nieporozumień.
– Czyli osoba, która używała tego numeru przed panią, prawdopodobnie miała na imię Daniel?
– Tak, ale to było przecież tak dawno temu.
Line podziękowała, ściągnęła zębami nasadkę długopisu i zanotowała imię na czystej stronie w notesie. „Daniel”.