Читать книгу Seria o komisarzu Williamie Wistingu.Ukryty pokój - Jorn Lier Horst - Страница 4
3
ОглавлениеNieoznakowana biała furgonetka, w której Mortensen przechowywał cały niezbędny sprzęt, stała w cieniu przed halą sportową. Mortensen siedział za kierownicą i jadł jabłko.
Wisting zaparkował, wysiadł z auta i podszedł do otwartego okna vana. Na boisku ze sztuczną trawą kilku chłopców grało w piłkę nożną.
– Jedziemy do domku letniskowego Bernharda Clausena – oznajmił.
Mortensen zaklął i upuścił ogryzek na podłogę przed fotelem pasażera.
– Nie chodzi o jego śmierć – pospiesznie dodał komisarz. – Chodzi o coś innego.
Opowiedział mu o spotkaniu z prokuratorem generalnym i o odkryciu, jakiego dokonał przewodniczący Partii Pracy.
– Znam drogę – dodał. – Jedź za mną.
Wrócił do samochodu, ruszył i spojrzał w lusterko, żeby upewnić się, czy Mortensen podąża za nim. Dopiero wtedy skręcił w kierunku Helgeroa.
Zabudowań było coraz mniej i już wkrótce z obu stron ciągnęły się jedynie bujne łany zbóż. Po kilku kilometrach Wisting zjechał z drogi w stronę wybrzeża i osiedla domków letniskowych. Stary asfalt był popękany. Tu i ówdzie z nawierzchni wystawały kamienie. Na skrzyżowaniu musiał rzucić okiem na mapę w telefonie, zanim skręcił w węższą żwirową drogę, która kończyła się przed domkiem letniskowym w kolorze ochry, z szarym łupkowym dachem i oszkloną werandą wychodzącą na morze.
Na podjeździe stał samochód. Stary model Toyoty, prawdopodobnie należał do Clausena. W ubiegły piątek przyjechał po niego kolega partyjny, w tym samym wieku, i zawiózł go do Stavern.
Wisting zaparkował nieco dalej, tak aby Mortensen mógł podjechać furgonetką jak najbliżej drzwi.
Wyjął z koperty pęk kluczy i ruszył w kierunku chatki. Na szczycie masztu leniwie powiewał wimpel. Od strony wody dolatywał warkot motorówki.
Domek znajdował się w zacisznym miejscu, ukryty przed wzrokiem sąsiadów. Stare powykręcane sosny rzucały miły cień. Trawiasta równina ciągnęła się nieco ponad pięćdziesiąt metrów w dół, ku przybrzeżnym skałom i płytkiej zatoce. Dwoje dzieci leżało na brzuchu na pomoście z wędkami w wodzie. Nad nimi na niebie wisiała nieruchomo pojedyncza chmura.
Wisting podszedł do drzwi wejściowych, przejrzał klucze i już przy pierwszej próbie trafił na ten właściwy.
Panel alarmowy zamrugał i wydał kilka ostrzegawczych piknięć. Wisting wpisał kod i natychmiast zapaliła się zielona dioda.
Na wieszaku obok alarmu wisiały dwie kurtki. Na podłodze stała para kaloszy i sandały.
W głębi domku znajdował się salon połączony z kuchnią. Na kuchence stał garnek, wokół którego latał rój much, a na blacie talerz z resztkami jedzenia. W rogu salonu znajdował się duży otwarty kominek. Tuż obok drzwi werandy. Stamtąd szerokie schody prowadziły na dwór. Na jednej ze ścian wisiało duże zdjęcie – Clausen w siatkowym podkoszulku ocierał pot z czoła kraciastą chustką do nosa, a obok niego stał pieniek z wbitą weń siekierą. To zdjęcie przeszło do historii i było wykorzystywane przy wielu różnych okazjach. Bernhard Clausen na co dzień występował w garniturze, ale ludzie zapamiętali go właśnie tak: jako robotnika reprezentującego korzenie partii. Umiał trafić zarówno do zwykłych pracowników, jak i do wyższych warstw społeczeństwa. Właśnie dlatego był tak ważny dla swojej partii. Bez niego zbliżająca się kampania wyborcza nie będzie już taka sama, pomyślał Wisting.
Pozostałe zdjęcia wiszące na ścianie były mniejsze, Clausen występował na nich ze znanymi ludźmi, których najprawdopodobniej spotkał w czasie, kiedy piastował urząd ministra spraw zagranicznych. Byli wśród nich Nelson Mandela, Władimir Putin, Dick Cheney, Gerhard Schröder, Jimmy Carter z Pokojową Nagrodą Nobla i norwescy premierzy. Na zdjęciach siwe włosy Clausena były nieco bujniejsze, ale stalowoniebieskie spojrzenie pozostało takie samo.
Od salonu odchodził korytarz z drzwiami do sypialni po obu stronach. Jak można się było domyślić, pierwsza z nich należała do Clausena. Łóżko było zaścielone. Na nocnym stoliku leżała książka, a na krześle kilka złożonych ubrań. Na podłodze stała duża torba podróżna. Po przeciwnej stronie korytarza znajdowała się mała łazienka.
Pokój, którego szukali, był na samym końcu korytarza. Pachniał zupełnie inaczej niż reszta pomieszczeń: kurzem, duchotą i stęchlizną. Ściany miał wyłożone lakierowaną sosnową boazerią, mieścił piętrowe łóżko, nocny stolik i szafę wpuszczoną w ścianę sąsiedniego pokoju. Wokół wisiały plakaty. Obok zdjęć idoli z lat dziewięćdziesiątych widniały hasła wyborcze. Nirvana, U2 i Metallica, a przy nich frazy: „Pewny kurs”, „Bezpieczeństwo na co dzień” i „Jeśli dobrobyt jest najważniejszy”. Na podłodze pleciony dywanik, na ścianie okno z cienkimi kwiecistymi firankami, zasłonięte na stałe okiennicą. Brak dostępu do okna miały zrekompensować dwa otwory wentylacyjne, zamontowane wysoko na ścianie.
Łącznie w pokoju było dziewięć kartonów. Cztery na dolnym łóżku i pięć na górnym. Na dolnym leżały również: kanister paliwa do łodzi, przewód paliwowy, pompa i złącze do silnika zaburtowego.
Kartony różniły się wielkością i kształtem. Były wśród nich pudła po bananach, w rodzaju tych, o które możesz poprosić w sklepie spożywczym i dostaniesz je za darmo.
Mortensen przygotował sprzęt fotograficzny. Wisting cofnął się pod ścianę, żeby nie przeszkadzać koledze w robieniu zdjęć, i niechcący zahaczył ramieniem o stary plakat wyborczy. Arkusz papieru oderwał się w jednym miejscu od ściany i zwinął się w rulon. Za plakatem znajdowała się szeroka na centymetr, okrągła dziura w ścianie. Wisting zbliżył do niej oko. Nic nie zobaczył, za to odkrył następną dziurę.
– Co tam masz? – spytał Mortensen. – Wizjer?
– Nie wiem – odparł komisarz i usunął cały plakat, odsłaniając dwa kolejne otwory. Wyjął długopis z kieszeni koszuli, wsunął go do środka i trafił na cienki papier.
Mortensen skierował aparat w stronę ściany. Wisting wyszedł na korytarz i zajrzał do sąsiedniego pokoju. Również tutaj na ścianie wisiały stare materiały propagandowe. „Socjaldemokracja, ponieważ potrzebujemy siebie nawzajem”. „Nowy wzrost dla Norwegii”. „Po pierwsze: ludzie starsi i służba zdrowia”.
Ściągnął plakat nawołujący do głosowania na „TAK dla UE”. Za nim znajdowały się cztery dziury, z których każda odsłaniała różne części sąsiedniego pokoju.
Mortensen przyszedł do niego.
– Bardzo zmyślne – skomentował i podniósł aparat fotograficzny.
– Uwińmy się z tym jak najszybciej – poprosił Wisting i wrócił do pokoju z pieniędzmi.
Mortensen włożył lateksowe rękawiczki, ściągnął z łóżka jeden z kartonów i postawił go na podłodze. Był ciężki, cięższy od pudełka z papierem do drukarki. Kiedyś mieścił się w nim komputer marki Siemens Nixdorf.
Klapy pudełka były sklejone szeroką brązową taśmą pakunkową. Wisting nie wiedział, czy to przewodniczący partii je poprzecinał, czy zrobił to sam Clausen.
Komisarz rozchylił klapy kartonu. Wnętrze wypełnione było amerykańskimi studolarówkami. Część banknotów połączono w pliki za pomocą szarej taśmy do pakowania. Pliki nie były starannie ułożone, wręcz przeciwnie: wyglądało na to, że zostały wrzucone do środka w pośpiechu.
Wisting podniósł jeden z plików i ocenił, że jest w nim sto banknotów. Dziesięć tysięcy dolarów. W kartonie mogło się znajdować dwieście plików. Czyli dwa miliony.
Odłożył pieniądze na miejsce, po czym ściągnął karton z górnego łóżka. Leżały w nim pliki banknotów euro o różnych nominałach: dwudziestki, pięćdziesiątki i setki.
Mortensen zrobił krok do tyłu, jakby dla lepszego oglądu sytuacji.
– Musiały tu stać całymi latami – powiedział po chwili. – I zbierały kurz. Bo nie wydaje się, żeby z nich korzystał.
Wisting przytaknął. Bernhard Clausen nigdy nie zachowywał się tak, jakby spał na pieniądzach. Nigdy nimi nie szastał i wiódł raczej skromne życie.
Mortensen zbliżył się do kartonu i podniósł plik banknotów.
– Czy to może być jakaś tajna rezerwa pieniężna, nad którą miał pieczę jako minister spraw zagranicznych? – zastanawiał się na głos. – Pieniądze, które miały zostać przekazane organizacjom terrorystycznym w zamian za uwolnienie norweskich żołnierzy, którzy trafili do niewoli?
Wisting wzruszył ramionami. Istniała taka możliwość. Ale pieniądze przeznaczone na tego typu sytuacje kryzysowe raczej na pewno nie były przechowywane w kartonowych pudłach w domku letniskowym emerytowanego polityka.
Podszedł do szafy, otworzył drzwi. W środku leżały stosy starych gazet i czasopism. Jedną z półek zapełniały przeróżne spraye: od środków na owady po lakiery do włosów. Na dnie szafy stały dwie butle z propanem. Wisting schylił się i zajrzał pod łóżko. Znalazł tam dwa dodatkowe kanistry na benzynę i jeszcze jedno tekturowe pudło. Kiedy je wyciągnął, w powietrze wzbiły się tumany kurzu.
Pudełko zawierało stare komiksy. Wziął kilka leżących na samej górze, zauważył parę czasopism pornograficznych z niemieckimi okładkami. Odłożył komiksy na miejsce, wsunął pudło z powrotem pod łóżko, wstał i otrzepał ręce z kurzu.
– Bierzmy się do pracy – powiedział, wskazując głową piętrowe łóżko. – Spisujemy, dokumentujemy i zabieramy się stąd.
– Co zamierzasz zrobić z pieniędzmi? – spytał Mortensen.
– Wziąć je do domu.
– Do domu? – powtórzył technik. – Chcesz je przechowywać w swoim domu?
– Tymczasowo. Dopóki nie ustalimy, o co w tym wszystkim chodzi.
– W takim razie mam nadzieję, że posiadasz porządny system antywłamaniowy – skomentował Mortensen.
Wisting wyjął telefon i wycofał się, tak aby kolega mógł spokojnie opieczętować i opisać kartony.
Ściągnął gumowe rękawiczki, wyszedł na zewnątrz i okrążył domek. Od strony morza, tuż przy skale, znajdowało się przytulne patio z kominkiem, grillem, długim stołem i lampami grzewczymi. Wisting stanął plecami do domku i przejrzał listę kontaktów w telefonie. Z upływem lat bardzo się wydłużyła. Byli na niej ludzie, z którymi nie rozmawiał od lat. W końcu znalazł nazwisko, którego szukał, i wybrał numer prywatny.
Olvego Henriksena poznał dawno temu. W tym samym czasie ubiegali się o przyjęcie do szkoły policyjnej, ale Olve nie spełnił wymagań dotyczących dobrego wzroku. Obecnie był właścicielem jednej z największych w kraju firm ochroniarskich oferujących wszelkie możliwe usługi, od stróżowania do transportu pieniędzy, i prawdopodobnie zarabiał trzy razy więcej od Wistinga.
– Potrzebny mi system antywłamaniowy.
Olve Henriksen zaproponował, że jeden z jego monterów zadzwoni do niego i umówi się na konkretny termin.
– Jest mi potrzebny dzisiaj – przerwał mu Wisting, zanim Olve zdążył dokończyć zdanie.
– Rozumiem – odparł.
Zapadła cisza. Wisting czekał. Małe czarne mrówki przeszły po płytkach łupkowych tuż przed jego stopami i zniknęły w szczelinie w ścianie.
– Mogę przysłać do ciebie człowieka o czwartej – powiedział w końcu Olve.
Wisting podziękował i podał adres.
– Jest jeszcze coś – dodał po chwili.
– Tak?
Wisting zawahał się na moment z obawy, że Olve doda dwa do dwóch i domyśli się wszystkiego, ale nie miał wyjścia, musiał liczyć na jego dyskrecję.
– Masz może maszynę do liczenia banknotów? – spytał.
– Mam, w centrali – potwierdził Olve.
– Można ją przenosić?
– Mamy trzy liczarki. Dwie z nich są przenośne. Jedną trzymamy w rezerwie.
– Mogę ją od ciebie pożyczyć?
– Możesz przyjechać do nas z pieniędzmi – zaproponował Olve.
– Wolałbym nie. Przyjadę i odbiorę liczarkę.
– W porządku.
Ustalili czas i miejsce spotkania, po czym Wisting wrócił do środka.
Mortensen siedział na krześle w salonie, wciąż w lateksowych rękawiczkach, i przeglądał księgę gości.
– Hans Christian Mukland był tutaj w zeszłym tygodniu – powiedział, pokazując podpis na jednej z ostatnich stron. – Był ministrem sprawiedliwości w czasach, kiedy uczyłem się w szkole policyjnej.
Wisting odebrał od niego księgę.
– Tam stoją cztery inne – wyjaśnił Mortensen, wskazując głową półkę. – Wszyscy, którzy odwiedzili Clausena, począwszy od lat pięćdziesiątych, wpisali się do księgi.
Wisting przewertował książkę. Znani politycy oprócz daty wizyty umieszczali w niej krótkie pozdrowienia. Gdzieniegdzie były wklejone zdjęcia ze spotkania, zrobione przed domkiem lub przy stole, podczas wspólnego posiłku.
– Zabieramy je – postanowił.
Dobiegł ich dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Wymienili spojrzenia. Wisting podszedł do drzwi, odsunął firankę w małym oknie i wyjrzał na zewnątrz. Duży czarny SUV właśnie wykonywał manewr zawracania.
– Ktoś przyjechał? – spytał Mortensen.
Wisting potrząsnął przecząco głową. Auto odjeżdżało. Komisarz miał za słaby wzrok, by z takiej odległości dojrzeć numery rejestracyjne.
– Odjechał – odparł, spoglądając za samochodem. – Prawdopodobnie jakiś przypadkowy kierowca pomylił drogę. W końcu to ostatni domek. Dalej nic nie ma.
– Albo jacyś ciekawscy, którzy usłyszeli, że Clausen nie żyje – podsunął Mortensen. – Wynosimy kartony?
Wisting skinął głową i włożył nową parę rękawiczek.
Mortensen naciągnął elastyczną torbę na każde z pudeł. Obaj mężczyźni wzięli po jednym i wynieśli je przez salon do zaparkowanych samochodów.
– Potrzebuję jego odcisków palców – powiedział Mortensen, pakując do auta pierwszy karton. – Żeby móc stwierdzić, czy ktoś oprócz niego dotykał pieniędzy.
– Leży w szpitalu Ullevål – odparł Wisting. – Jutro się tym zajmiemy.
– I materiał biologiczny, żeby ustalić profil DNA – dodał technik.
Wisting przytaknął.
– Załatwimy to za jednym zamachem – odparł. Został na zewnątrz, żeby mieć oko na samochody, podczas gdy Mortensen wynosił kolejne pudła.
Łagodna morska bryza poruszyła zarośla dzikich malin. Ścieżką tuż nad wodą szedł mężczyzna z wędką, prowadząc za rękę chłopca w czerwonej kamizelce ratunkowej. Przechodząca obok nich kobieta przyciągnęła do siebie idącego przy niej na smyczy psa. Nieco dalej minęła młodego mężczyznę w okularach przeciwsłonecznych, ubranego w długie ciemne spodnie i jasną koszulę z krótkimi rękawami.
Mortensen wyniósł ostatni karton.
– Musimy tu wrócić, żeby przeprowadzić szczegółowe oględziny – powiedział, wskazując głową wnętrze domku. – Ma duże biurko z szufladami pełnymi odręcznych notatek. Możliwe, że znajdziemy tu coś interesującego. Coś, co naprowadzi nas na trop.
Wisting przytaknął i jeszcze raz rzucił okiem na domek.
– Zaczekaj – powiedział.
Wrócił do środka, podszedł do kuchenki i odgonił kilka much. To, co znajdowało się w garnku, przypominało resztki zapiekanki. Wisting wyjął z kieszeni plastikową torebkę i przełożył do niej pozostałości potrawy. Potem wstawił naczynie do zlewu i napełnił je wodą. Następnie otworzył lodówkę, zebrał wszystkie produkty, a resztę mleka wylał do zlewu. Zabrał ze sobą odpadki, aktywował alarm i zamknął drzwi na klucz.