Читать книгу Seria o komisarzu Williamie Wistingu.Ukryty pokój - Jorn Lier Horst - Страница 14

13

Оглавление

Na nagraniu zarejestrowanym przez kamerę w samochodzie ochroniarza furgonetka ruszyła ze żwirowej zatoki postojowej, gdzie stały kontenery na śmieci i skrzynki pocztowe należące do właścicieli domków letniskowych.

Wisting zaparkował i wysiadł z auta razem z Mortensenem.

– Do domku Clausena jest stąd niecałe pięćset metrów – stwierdził komisarz. – Pięć, sześć minut spokojnym krokiem. Mniej, jeśli biegniesz.

– Ochroniarz zameldował, że dojedzie na miejsce za cztery minuty, gdy dostał informację o uruchomieniu się alarmu przeciwpożarowego – przypomniał Mortensen.

Wisting rozejrzał się dookoła z nadzieją, że kierowca furgonetki coś tutaj zgubił lub zostawił. Leżała tam rozjechana puszka po piwie, papierki po gumie do żucia, niedopałki papierosów i paczki po snusie. Nic, co wyglądałoby świeżo.

Nagle w zatoce zatrzymał się samochód i wysiadła z niego na oko pięćdziesięcioletnia kobieta. Wrzuciła do kontenera worek ze śmieciami, po czym zajrzała do skrzynki pocztowej. Plik gazetek reklamowych trafił do kosza na papier. Pani wsiadła do auta i pojechała dalej.

Pod wpływem nagłego impulsu Wisting podszedł do statywu ze skrzynkami pocztowymi i odszukał tę, na której było napisane „B. Clausen”. Podniósł wieko i zajrzał do środka. Dwa wydania „Dagsavisen” i „Aftenposten” były wepchnięte razem z broszurami reklamowymi. Żadnej osobistej poczty.

Włożył gazety i reklamy z powrotem do skrzynki. Jego wzrok padł na sąsiednią skrzynkę. „Arnfinn Wahlmann”, brzmiał wypłowiały napis. „Domek K622”.

Skrzynka pocztowa Clausena była oznaczona adresem: „Hummerbakken 102”.

– Jaki jest numer domku Clausena? – spytał Wisting.

– Nie wiem. To jest stary sposób numeracji. Teraz wszystkie ulice mają nazwę.

– Masz przy sobie laptop?

– W torbie – przytaknął technik.

– Możesz pokazać zdjęcia z ukrytego pokoju?

Wsiedli do samochodu. Mortensen odszukał zdjęcia zrobione dzień wcześniej.

– Co ci chodzi po głowie? – spytał.

– Ty mnie na to naprowadziłeś – odparł komisarz. – Zastanawiałeś się, czy Clausen miał łódź.

– No i?

– Pokaż zdjęcia dolnego łóżka, te z kanistrem na benzynę.

Technik otworzył najwyraźniejsze zdjęcie i wykadrował fragment z czerwonym kanistrem. Było na nim napisane czarnym markerem „K698”.

– Jest oznaczony numerem domku letniskowego – stwierdził Mortensen.

– Ale czy to na pewno numer domku Clausena?

– Chyba można to jakoś ustalić – odparł technik i zalogował się do systemu policyjnego, skąd miał dostęp do rejestru nieruchomości.

Wisting znowu wysiadł z auta i zaczął przyglądać się skrzynkom pocztowym. Wiele z nich stało tam od lat i nadal było oznaczonych zgodnie z nieaktualną już numeracją. Na skrzynkach znajdowały się również nalepki z tytułami gazet, które abonowali właściciele poszczególnych domków.

– Jest! – zawołał. – Gunnar Bjerke.

Mortensen siedział pochylony nad laptopem.

– To dwa domy dalej – powiedział.

Komisarz zajrzał do skrzynki pocztowej. Była pusta.

– Możliwe, że jest tam teraz – odparł i wrócił do samochodu.

Wsiadł, zawrócił i pojechał w stronę domków letniskowych. Technik wciąż siedział z laptopem na kolanach.

– To powinien być tamten czerwony domek – wskazał jeden z budynków, gdy wyjechali zza zakrętu.

Przed domkiem stało volvo. Wisting zaparkował za nim. Z krzesła na werandzie podniósł się mężczyzna w wieku komisarza i odłożył czytaną właśnie książkę.

– Gunnar Bjerke? – spytał Wisting i zamknął za sobą drzwi samochodu.

– Jan Vidar – odparł mężczyzna. – Gunnar to mój ojciec. O co chodzi?

Podeszli do niego i wyjaśnili, że są z policji.

– Prowadzimy dochodzenie w sprawie nocnego pożaru – oznajmił Wisting.

Mężczyzna skinął głową.

– Obudził mnie – powiedział. – Policjanci, którzy się tutaj zjawili, od razu mnie przesłuchali. Wiecie już, co wywołało pożar?

– Oględziny miejsca zdarzenia rozpoczną się dopiero jutro rano – poinformował go Mortensen.

– Ale podejrzewacie, że doszło do podpalenia – zauważył mężczyzna i skinął głową na radiowóz stojący przed taśmą policyjną.

– Musimy wyjaśnić wszystkie okoliczności – przytaknął technik.

– Nie zginął panu kanister na benzynę? – spytał Wisting.

Mężczyzna spojrzał na niego ze zdumieniem.

– Do łodzi – dodał Mortensen.

– Rzeczywiście, zginął – odparł tamten i usiadł. – Ale to było kilka lat temu. Kupiłem sobie nowy.

– W jakich okolicznościach to się stało?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Po prostu, zniknął – skwitował.

– Z łodzi?

– Nie. Trzymałem go tutaj.

Wskazał szopę na narzędzia z patykiem zastępującym zasuwę u drzwi.

– Prawdopodobnie zabrały go jakieś dzieciaki z domku na końcu osiedla – mówił dalej. – Przez jakiś czas dawały nam się we znaki. Butlę gazową do grilla też nam ukradły, ale nigdzie tego nie zgłaszaliśmy.

Wisting i Mortensen wymienili spojrzenia.

– Co to znaczy, że dawały się we znaki? – spytał komisarz.

– W domkach położonych nieco dalej mieszkało kilku nastoletnich chłopaków, którzy zostali nad jeziorem po tym, jak ich rodzicom skończył się urlop. Przez cały tydzień ostro imprezowali i rozbijali się łodzią. Jansenowi też zwinęli kanister.

Wisting odwrócił się, gdy mężczyzna wskazał domek letniskowy po drugiej stronie drogi. Okna były zasłonięte okiennicami, a meble ogrodowe owinięte folią.

– Wie pan na pewno, że to byli oni? – spytał.

– Nie, ale to bardzo prawdopodobne. Potrzebowali benzyny do łodzi. Zresztą okradli więcej osób, nie tylko Jansena i mnie.

– Kiedy to było?

Jan Vidar Bjerke zawahał się.

– W wakacje dwa lata temu – odparł po namyśle. – Albo jeszcze rok wcześniej. Ale wątpię, czy to ma cokolwiek wspólnego z pożarem.

Wisting nie kontynuował tematu.

– Znał pan Clausena? – spytał.

– Mówiliśmy sobie dzień dobry – odparł. – Ale nie głosowałem na niego. Nie moja partia.

– Kiedy widział go pan ostatni raz?

– Przed weekendem. Przynajmniej tak mi się wydaje. Machałem mu z werandy, kiedy tędy przejeżdżał.

– Zwrócił pan uwagę na to, czy ostatnio ktoś go odwiedzał?

– Właściwie nie, ale czasem zjawiali się tutaj znani politycy.

Wisting położył dłoń na poręczy werandy i zaczął schodzić po schodach.

– Dziękuję za pomoc – powiedział.

– Nie ma o czym mówić. – Mężczyzna się uśmiechnął.

Komisarz usiadł za kierownicą i wycofał samochód.

– Pewnie myślisz, że to Clausen zabrał mu kanister – zagadnął Mortensen.

– Jak inaczej znalazłby się w jego pokoju? – skwitował Wisting i rzucił okiem w lusterko, wskazując spalony domek letniskowy.

– Ten pokój został przerobiony na pułapkę ogniową.

Chcąc przepuścić zbliżający się z naprzeciwka radiowóz, zjechał na pobocze i o bok jego auta otarła się gałąź. Prawdopodobnie nadjeżdżał zmiennik policjanta, który pilnował pogorzeliska.

– Dziury w ścianie – ciągnął komisarz. – Nie sądzę, żeby to były wizjery. Uważam, że zrobiono je po to, żeby zapewnić dopływ tlenu i przyspieszyć rozprzestrzenianie się ognia.

– Dla większego efektu – przytaknął Mortensen.

Wisting skręcił i zatrzymał się przy statywie ze skrzynkami pocztowymi.

– Ten pożar miał zatrzeć ślady po Bernhardzie Clausenie – mówił dalej, spoglądając na kolegę. – Wszystko zostało starannie przygotowane. Wystarczyła jedna zapałka, żeby zamienić wszystko w kupę gruzu.

– W takim razie sprawa nabiera zupełnie innego charakteru – stwierdził Mortensen.

Komisarz przytaknął.

– Wyjmij telefon.

Technik spełnił jego prośbę.

– Masz stoper? – spytał Wisting.

– Tak, a co?

– Chcę sprawdzić, ile czasu zajmuje przejechanie stąd do najbliższego punktu poboru opłat.

Mortensen uśmiechnął się i włączył stoper. Wisting ruszył. To nie byłby pierwszy raz, gdyby sprawca został zdemaskowany przez automatyczny system poboru opłat.

Pierwsze dziesięć minut w kierunku Stavern jechali w milczeniu. Później udali się drogą wojewódzką w stronę Larviku.

– Kto może za tym stać? – zastanawiał się głośno Mortensen, przerywając ciszę. – Prokurator konsultował się z PSB i innymi tajnymi służbami. Chyba poinformowaliby go, gdyby stali za sprawą Clausena? Daliby nam po prostu znać, że mamy się wycofać i nie interesować się tym dłużej.

– Zapewne tak – odparł Wisting. – Gdyby to rzeczywiście był ktoś z nich.

– Mamy inne tajne służby? – spytał technik. – Pozostające poza kontrolą prokuratora generalnego?

– Nie w Norwegii.

– O kurwa! – zaklął cicho Mortensen.

Wlekli się za samochodem z przyczepą do przewozu koni, zanim Wisting wyjechał na autostradę w kierunku Oslo. Po kilku minutach minęli automatyczny punkt poboru opłat na granicy gmin między Larvikiem a Sandefjord. Paliło się zielone światło. Mortensen zatrzymał pomiar czasu. Wisting zjechał na pobocze i włączył światła awaryjne.

– Dwadzieścia cztery minuty i siedemnaście sekund – oznajmił Mortensen.

Wisting spojrzał w lusterko. Punkt poboru opłat mijało niemal dwadzieścia pięć tysięcy pojazdów na dobę. Kierowcy nie byli fotografowani, ale wszystkie numery samochodów rejestrowano razem z dokładnym czasem przejazdu przez bramki.

– Pamiętasz, o której furgonetka ruszyła z zatoki postojowej?

Mortensen wyciągnął laptop i otworzył zrzut ekranu przedstawiający szary samochód dostawczy.

– O 5:24 – odczytał. – To oznacza, że powinien tędy przejeżdżać około 5:48. O tej porze dnia nie ma tu dużego ruchu.

Komisarz wyjął notes.

– Przewiń nagranie do godziny szóstej.

Technik wykonał polecenie. Cały domek letniskowy stał w płomieniach. Strażacy lali na niego wodę.

– Czego szukasz?

Komisarz nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w ekran, aż zobaczył samego siebie stojącego przed samochodem ochroniarza i wpatrującego się w wideorejestrator zainstalowany na przedniej szybie.

– Jest! – zawołał, gdy zobaczył, jak podnosi rękę, sprawdza czas na swoim zegarku i zapisuje coś w notesie.

Mortensen zatrzymał nagranie. Zegar pokazywał pięć minut i jedenaście sekund po szóstej. Wisting skierował w jego stronę notes, w którym była zanotowana godzina 6:01:07.

– Zegar w kamerze samochodowej spieszy się o ponad cztery minuty – podsumował. – Szukamy furgonetki, która przejeżdżała tędy o plus minus 5:44.

Mortensen przytaknął i zamknął laptop.

– Odpowiedź powinienem znać przed jutrzejszym lunchem.

Seria o komisarzu Williamie Wistingu.Ukryty pokój

Подняться наверх