Читать книгу Wisząca dziewczyna - Jussi Adler-Olsen - Страница 11
6
ОглавлениеŚroda 30 kwietnia 2014
Stali przez chwilę, spoglądając na szpetny, bielony dom, prawdopodobnie najbardziej zaniedbany na Jernbanegade, ulicy w centrum Aakirkeby.
Jak w wielu duńskich miastach kupieckich, takie ulice stanowiły doskonałą ilustrację procesu, w którym około stu lat temu klasa robotnicza dorobiła się małych działek i ceglanych domów. W minionych czasach na ulicy takiej jak ta zarabiało na chleb wielu murarzy i stolarzy, ale widać już od dawna nie mieli tu co robić. Choć miasteczko latem nazywano kwiatowym, a zimą gwiazdkowym, akurat na podupadającej Jernbanegade próżno było szukać kwiatowej idylli czy świątecznej atmosfery.
Eksżona Habersaata niczym pies tropiący zwęszyła odznakę policyjną w kieszeni Carla, wyglądając przez szparę w drzwiach.
– Weź tę nogę – warknęła do Assada, próbując zamknąć drzwi. – Nie macie tu czego szukać.
– Pani Habersaat, przyszliśmy… – zagaił Carl.
– Nie umiecie czytać? Na tabliczce jest napisane „Kofoed” – wskazała demonstracyjnie na nazwisko i jeszcze raz pchnęła drzwi. – Tu już nie mieszka nikt o nazwisku Habersaat.
– Pani… Kofoed – powiedziała cicho Rose. – Mamy złe wieści o Bjarkem.
Kolejnych pięć sekund trwało całą wieczność. Jej rozbiegany wzrok krążył od jednej stężałej twarzy do drugiej. Potem nastąpiła sekunda, w której dotarła do niej prawda, blokując wszystkie reakcje. Potem świadomość, że nie będzie w stanie sprostać temu, co jeszcze nie zostało wypowiedziane. Wówczas zgasł blask w jej oczach i osunęła się na ziemię.
Omdlenie nie trwało długo, ale wystarczyło, by straciła poczucie czasu i zapomniała o przyczynie, przez którą znalazła się w pozycji leżącej na sofie w swoim wyjątkowo spartańskim salonie. Widać wciąż była pod wpływem szoku.
Rozejrzeli się po pokoju. Naprawdę nic szczególnego. Nierozpieczętowane koperty z okienkiem w miseczce na owoce, rzędy zakurzonych płyt CD z duńskimi przebojami, meble z dyskontów, brzydkie popielniczki i obtłuczone wazony. Dali jej czas, by ochłonęła; leżała, utkwiwszy martwe spojrzenie w suficie. Oni tymczasem wyszli do kuchni, w której nadzwyczaj szpetne kafelki z lat siedemdziesiątych pochłaniały resztki światła z tego, zdaniem wielu Duńczyków, najważniejszego pomieszczenia w domu. Nawet Carl potrafił stwierdzić, że to określenie nijak się ma do tego zaniedbanego szkaradztwa.
– W obecnym stanie nie możemy jej docisnąć – wyszeptała Rose. – Weźmy ją pod włos, pogładźmy po głowie, tak żebyśmy mogli tu jutro wrócić.
Oboje odnotowali, że Assad się z nimi nie zgadza.
– Chodźcie tutaj! – zawołała słabym głosem June.
– Carl, ty to wszystko zacząłeś, więc ty jej to powiedz. Powiedz prawdę, dobrze? – nalegała Rose.
Już miał unieść ku niej palec wskazujący, ale poczuł na ramieniu dłoń Assada. Wszedł więc do pokoju, gdzie leżała kobieta, i spojrzał jej prosto w oczy.
– Przyjechaliśmy panią poinformować, że pani syn nie żyje. Niestety, to nie koniec złych wiadomości. Z przykrością muszę panią powiadomić, że odebrał sobie życie. Zdaniem lekarza dyżurnego nastąpiło to prawdopodobnie koło czwartej.
Zassała policzki do ust i siedziała przez chwilę jak osoba przyglądająca się sobie w lustrze i próbująca odjąć lat bezlitosnemu odbiciu rzeczywistości.
– Koło czwartej? – szepnęła, gładząc się po ramieniu. – O Boże, to tuż po tym, jak do niego zadzwoniłam i powiedziałam mu o ojcu. – Parokrotnie przełknęła ślinę, chwyciła się za gardło i zamilkła.
Po półgodzinie Carl skinął do Rose. Niech już puści rękę kobiety, muszą ruszać.
Ledwie zdążyli przejść przez salon, kiedy Assad przypuścił atak.
– Mogę panią tylko o coś spytać, zanim wyjdziemy? – spytał. – Dlaczego nie pojechała pani do syna, by osobiście przekazać mu informacje o ojcu? Czy aż tak nienawidziła pani męża, że nie zadała sobie pani pytania, czy syn żywi do niego te same uczucia? Sądziła pani, że wszystko mu jedno, czy jego ojciec żyje, czy nie? Chciałbym się tego dowiedzieć.
Rose ubiegła Carla i chwyciła Assada mocno za ramię. Co on, do licha, wyprawia? Zazwyczaj empatia nie należała do jego słabych stron.
June, drżąc, wbiła wzrok w podłogę, jakby całą sobą pragnęła chwycić Assada za szyję i docisnąć.
– Dlaczego chcesz się tego dowiedzieć, ty paskudna małpo? – odrzekła stłumionym głosem. – Co ci do tego? To nie tobie ten zasraniec Christian zniszczył życie. Rozejrzyj się wokół. Myślisz, że takie miałam marzenia, gdy jako przystojny facet uklęknął przede mną na trawie w lesie Almindingen?
Assad objął ręką podbródek o barwie sera z niebieską pleśnią. Może po to, by nie dać się sprowokować jej pogardliwą uwagą, może by jej pokazać, że jest gotów przyjąć kolejny cios, jeśli ma to pomóc sprawie.
– Może byś tak łaskawie odpowiedział? – syknęła nienawistnie.
Assad wyswobodził się z uścisku Rose, podszedł do kobiety i odezwał się nietypowym dla siebie, drżącym głosem:
– Widziałem gorsze domy niż ten, pani Habersaat. Widziałem ludzi, którzy oddaliby wszystko za pani brzydki i zniszczony dach nad głową i pani wstrętne śmieciowe jedzenie w lodówce. Widziałem też takich, którzy nie zawahaliby się zabić dla pani sukienki i pół paczki papierosów, które tam leżą. Ale skoro pani pyta: nie sądzę, by właśnie o tym pani marzyła. Ale czy o marzenia się nie walczy? Moim zdaniem nie tylko Christian Habersaat jest winny, że pani tu mieszka, a pani syn leży w kostnicy. Coś się w tej historii nie zgadza. Dlaczego na przykład pani syn pisze w swoim krótkim liście pożegnalnym „Przepraszam, tato”? Dlaczego nie przeprasza pani?
Teraz to Carl złapał go za rękaw.
– Assad, cholera, co w ciebie wstąpiło? Chodź już, idziemy.
June usiadła i uniosła rękę w ich stronę. Informacja o liście pożegnalnym nie tylko ją zszokowała; widzieli po niej, że w nią nie wierzyła. Że jest zbyt absurdalna. Że nijak się ma do znanego jej świata.
– Ty obrzydliwy kłamco, to niemożliwe! – krzyknęła, zaciskając pięści. – To niemożliwe.
Rose skinęła głową, potwierdzając, że jednak możliwe, Carl zaś wyciągnął Assada na zewnątrz.
Kiedy cała trójka stała już przy aucie po drugiej stronie ulicy, Carl i Rose naskoczyli na towarzysza.
– Czy jest coś, o czym powinieneś nam powiedzieć? – spytał Mørck. – Musisz mieć z tym jakiś osobisty problem, w przeciwnym razie po co byś robił cały ten cyrk? Po co to wszystko?
– Pajac! – skomentowała Rose zaskakująco zwięźle.
Wtedy za ich plecami rozległ się huk otwieranych na oścież drzwi.
– Odpowiem ci, ty zasrańcu! – krzyknęła June, przechodząc przez ulicę. – Wiedz, że Bjarke nie miał mnie za co przepraszać.
Zwróciła się do Carla i Rose. Po policzkach płynęły jej łzy, ale twarz była harda.
– Dobrze nam się żyło bez Christiana. Skąd mam wiedzieć, dlaczego Bjarke tak napisał? Ma po prostu skomplikowaną osobowość – zamilkła, łapiąc się na błędzie. – Miał skomplikowaną osobowość – poprawiła się. Usta zaczęły jej drżeć.
– Znasz może historię Alberte? – spytała, chwytając Rose za ramię.
Policjantka potwierdziła.
June zdziwiła się i zwolniła uścisk.
– To dobrze. Więc nie mamy już o czym rozmawiać. – Wytarła oczy rękawem. – Mój mąż miał obsesję na jej punkcie. Od dnia, w którym znalazł jej zwłoki, wycofał się ze wspólnego życia, stał się odrażający, złośliwy i obleśny. Brzydziłam się go. I co, usłyszeliście to, po co przyszliście?
I znowu zwróciła się do Assada.
– A tobie powiem, że wbrew temu, co ci się wydaje, nie znasz moich marzeń i nie wiesz, jak walczyłam, by się spełniły. Rozumiesz?
W tym momencie coś się z nią stało. Jakby sama nie znała odpowiedzi. Jakby uświadomiwszy sobie, że stoi tu o zmierzchu na jezdni, uznała, że musi zwolnić.
Wtedy Carl zobaczył ją naprawdę po raz pierwszy. Nie tylko odrzuconą kobietę dobrze po sześćdziesiątce, ale osobę, której umysł pominął całą fazę życia, choć organizm się postarzał. Teraz sprawiała wrażenie, jakby znalazła się w czyśćcu, w bezruchu, który Carla też raz na jakiś czas kusił.
Wskazała na Assada, po czym stała przez chwilę, dochodząc do siebie, zanim znów otworzyła usta.
– Chciałabym mieć rzekę, po której odjechałabym na łyżwach daleko stąd – zanuciła. – Ale nie pada śnieg, jeszcze jest zielono… – wyglądała, jakby chciała pozostać w obecnym stanie rozkojarzenia, ale zrezygnowała. Wyraz jej twarzy się zmienił i znów pojawiła się niechęć do śniadego kędzierzawego człowieka, który przed nią stał.
– Więc nie wypowiadaj się o moich marzeniach. – Opuściła rękę. – Ośmieliłeś się też mnie spytać, dlaczego nie pojechałam do syna, by powiedzieć mu o ojcu, tylko po prostu zadzwoniłam. Naprawdę chcesz to wiedzieć?
Assad skinął głową.
– Widzisz, właśnie dlatego ci tego nie powiem.
Po czym wróciła do domu, cofając się krok za krokiem i patrząc z pogardą na każde z nich z osobna.
– Zmiatajcie stąd – warknęła. – Więcej wam nie otworzę, chyba już to do was dotarło.
Usiedli w hotelowej jadalni przed laptopem Rose. Na dworze zapadła już ciemność, więc ustalili, że poczekają do jutra na spotkanie z księgową odpowiedzialną za nadzór nad świetlicą w Listed. Teraz trzeba było wyjaśnić kilka nierozstrzygniętych kwestii i podzielić się wrażeniami. Wciąż stała im przed oczami kobieta, która w jednym dniu dowiedziała się o śmierci eksmęża i syna, a nie straciła przez to rezonu.
– Dlaczego mówiła o wodzie, po której chciałaby jeździć? – zastanawiał się Assad. – Wiemy, czy przebywała w domu dla pukniętych?
– W domu dla stukniętych, Assad, puknąć to cię mogę zaraz w głowę, za to jak się dziś zachowywałeś – odparła Rose.
– Aha, ale przecież zadziałało, no nie? Co o niej piszą?
– Że przez wiele lat pracowała w parku rozrywki Brændegårdshaven, który teraz nazywa się Joboland, diabli wiedzą dlaczego. Zimą jest kelnerką w różnych lokalach, więc nie widzę w jej życiu znaczących luk, które wskazywałyby na pobyt w wariatkowie.
– Zaczekajmy z tym. Jutro, jak pojedziemy do Listed przyjrzeć się domowi Christiana i świetlicy, może uda nam się spotkać z kimś, kto pomoże nam zrozumieć lepiej rodzinę Habersaatów. Obejrzymy to DVD? – spytał Carl Rose. – Jesteś pewna, że chcesz to oglądać?
Kobieta się zdumiała.
– Dlaczego miałabym nie oglądać? Przecież chodziłam do szkoły policyjnej i widywałam już zdjęcia zwłok.
– Tak, ale to nie są zdjęcia. Jeśli dobrze rozumiem, nagranie ukazuje bardzo wyraźnie mężczyznę strzelającego sobie w skroń. To nie do końca to samo.
– Zgadzam się z Carlem, Rose – dołączył Assad. – Uważaj. Jak się ogląda takie rzeczy pierwszy raz, można puścić żurawia.
Carl pokręcił głową. Widać niektóre zwroty są trudniejsze niż inne.
– Puścić pawia, Assad. I owszem, może się zrobić dość nieprzyjemnie.
Jeśli sądził, że dała sobie spokój z protestami, to jej trwająca minutę tyrada o tym, jacy obaj są beznadziejnie nienormalni, przekonała go raz na zawsze, że dalsze stanie na straży spokoju ducha Rose jest idiotyzmem.
Włączył więc „Play”.
– Według wyjątkowo skromnego raportu z zajścia, nagranie wykonał znajomy Habersaata z tej samej ulicy – wyjaśnił Carl. – Gość, którego wszyscy na wyspie znają jako Wuja Sama. Jeśli dobrze wiem, kamera należała do Habersaata, więc Sam przez pierwszych parę minut ma pewne problemy z jej obsługą.
To ostatnie okazało się prawdą. Widać to było po ujęciach panoramicznych lokalu wykonanych z szybkością charta afgańskiego i wstrząsach godnych Larsa von Triera w filmie kręconym zgodnie z regułami Dogmy 95. Niezbyt przyjemny widok, jeśli ktoś cierpi na chorobę lokomocyjną.
Sali nie można było nazwać przepełnioną. Według listy to przewodnicząca stowarzyszenia mieszkańców wraz z księgową odpowiadali za organizację wydarzenia. Poza nimi znajdowali się tam komendant policji, miejscowy przedstawiciel związku policjantów, komisarz Birkedal, sąsiad Wuj Sam, emerytowany kościelny z Nexø, były kierownik spółdzielni, miejscowy złota rączka i jedna osoba, która źle się poczuła i wyszła.
– Kiepska frekwencja jak na pożegnanie – mruknął Assad. – Może to dlatego strzelił sobie w łeb.
– Zastrzelił się, bo Carlowi nie chciało się go wysłuchać – rozległ się oschły głos za ich plecami.
– Dzięki, Rose. Tego nie wiemy, okej? Ruszamy dalej z tematem?
Dopiero po upływie paru minut, kiedy Habersaat rozlał białe wino do kubeczków, Wuj Sam zapanował nad sprzętem wideo. Teraz kamera robiła powolną panoramę całego wysokiego i podniszczonego pomieszczenia. Znajdowało się w nim kilkoro drzwi prowadzących do mniejszych sal oraz jedno okienko w ścianie, prawdopodobnie łączące pomieszczenie z kuchnią – przy bardziej uroczystych okazjach podawano przez nie jedzenie. Poza tym na ścianach wisiało tu sporo obrazów różnego rozmiaru i różnej jakości.
W głębi przy oknach wychodzących na Hans Thygesens Vej stał ubrany na galowo Habersaat – jak można się było domyślić – a za jego plecami gdzieś daleko majaczyło morze. Może i mundur galowy nie był najnowszy, ale przecież mundur Carla też się do takich nie zaliczał. W ich branży nader rzadko nadarzała się okazja, by występować w pełnym rynsztunku.
– Dziękuję wam za przybycie – zaczął Habersaat. Sprawiał wrażenie zdumiewająco spokojnego, jakby nawet nie poświęcił myśli temu, co za chwilę ma zrobić.
Carl spojrzał na licznik nagrania. Stanie się to za niecałe cztery minuty, bo wtedy nagranie się kończy. Gdyby to jego znajomy się zabił podczas filmowania, pewnie on też by uważał, że te cztery minuty to aż nadto. Fuj, do cholery, co to za paskudna myśl.
Przesunął wzrok na Rose. Chyba ona również zerknęła na licznik i siedziała już ze zmrużonymi oczami. Niech sobie robi, co chce, jej sprawa.
Habersaat wzniósł toast za swoich gości, spokojnie do nich przemawiając, podczas gdy operator filmował pozbawione wyrazu twarze zebranych. Policjant wspominał czas swojej służby na wsi za starych, dobrych czasów i przepraszał, że nie potrafił pozostać osobą, którą wtedy był. Kamerzysta zrobił zbliżenie na jego wypełnione bólem oczy, a Habersaat publicznie i bez czułostkowości przepraszał, że słynna sprawa Alberte pochłonęła go do tego stopnia, że odsunęła go od dawnego życia. Gdy jego uwaga skupiła się na kolegach z policji, wyraził swoją frustrację i wstyd z powodu pracy, którą wówczas wykonano.
– Mógłby teraz trochę oddalić, to byśmy zobaczyli, co się dzieje – stwierdził Assad.
Rose milczała; siedziała tylko, kręcąc głową.
Rozległy się protesty, które według raportu policyjnego padły z ust obecnego na miejscu zdarzenia przedstawiciela związku policjantów, ale Habersaat pozostał niewzruszony. Za to Wuj Sam zrobił odjazd kamerą i teraz widać było w pełnej krasie zarówno Habersaata, jak i ścianę za jego plecami.
Rose drgnęła, gdy wyciągnął pistolet i wycelował w dwóch wyższych rangą funkcjonariuszy, stojących tuż przed operatorem. Można było pomyśleć, że posiadają czarny pas w dżudo albo innej dziedzinie sportu, gdzie trenuje się zaawansowane techniki padu, bo obaj bez wahania odskoczyli w bok i przeturlali się niczym artyści cyrkowi. Twierdzenie Birkedala, jakoby najpierw sprawdzili, czy nie jest to atrapa, było grubo przesadzone.
– To teraz – mruknął Assad, podczas gdy Habersaat bez najmniejszego wahania przystawił pistolet do skroni i wystrzelił.
Głowę odrzuciło w bok, podobnie jak nieokreśloną biało-czerwoną masę, która obryzgała lewą część pomieszczenia, po czym mężczyzna się osunął, a kamera spadła na podłogę.
Carl obrócił się do Rose, ale jej już nie było.
– Gdzie się podziała?– spytał Assada.
Ten wskazał nad ramieniem na schody.
Czyli to jednak było dla niej za dużo.
– Tutaj to dobrze widać – powiedział Assad bez najmniejszego wzruszenia. – Habersaat był leworęczny.
Jakim cudem potrafił podejść tak lekko i analitycznie do czegoś tak strasznego?