Читать книгу Wisząca dziewczyna - Jussi Adler-Olsen - Страница 17

12

Оглавление

Czwartek 1 maja 2014

Na pierwszy rzut oka dom Habersaata sprawiał wrażenie pogrążonego w chaosie. Obowiązującą tu regułą było najwyraźniej kładzenie kolejnych stert papieru tam, gdzie akurat było miejsce, włączając podłogę. Na pustych przestrzeniach ścian przyklejało się wycinki lub wydruki, w związku z czym nie było tu widać śladów normalnego życia rodzinnego, nie mówiąc o rzeczach osobistych. Znaleźli raptem kilka oprawionych zdjęć. Zapewne tylko wtajemniczeni mieli dostęp do tego aspektu życia Habersaata, który absorbował go bardziej niż codzienny policyjny kierat w Rønne.

Ale kiedy się przebrnęło przez ten Armagedon stanowiący wyraz kresu normalnej egzystencji, okazywało się, że nawet najmniejsze powierzchnie zagospodarowane są podług konkretnego zamysłu i reguły.

Mieścił się tu żmudnie zgromadzony zbiór materiałów na temat trwającego niemal dwie dekady śledztwa dotyczącego jedynej sprawy, która zajmowała Habersaata: tragicznej śmierci Alberte.

Spoglądając na ten bałagan oczami doświadczonego policjanta, człowiek od razu czuł, że salon był dla Habersaata czymś w rodzaju rozdzielni wszystkich materiałów, które potem segregował według tematu i zanosił do pozostałych pokoi. W salonie papiery posortowano chronologicznie w sterty, teczki na regałach zawierały zaś rejestr wszystkich informacji zgromadzonych w domu. Jadalnia pełniła najwyraźniej funkcję stacji końcowej dla wszystkich tropów i śladów, których nie można było tak po prostu zlekceważyć, resztę domu natomiast podzielono na podtematy. Na przykład w pomieszczeniu gospodarczym znajdowały się materiały na temat śledztwa prowadzonego przez policję równolegle z Habersaatem; nie zajmowały wiele miejsca. Pokoik w głębi domu pękał od wydruków z wywiadami z różnymi miejscowymi obywatelami, przeprowadzonymi w okresie paru tygodni po wypadku. W znajdującym się na górze pokoju syna mieściły się sterty papierów otrzymanych z Komendy Głównej Policji, dotyczących innych spraw ucieczki z miejsca wypadku. Był tam również cały regał oznakowany po prostu „Alberte”, który też podzielono na różne sekcje dotyczące konkretnych aspektów jej życia. Istniały nawet teczki i stosy materiałów na temat koleżanek i kolegów, z którymi przyjaźniła się przed przyjazdem na uniwersytet ludowy.

Sypialnia Habersaata na piętrze była najszczelniej wypełnionym pokojem. Okno od dawna było zasłonięte, więc panował tu solidny zaduch.

– Carl, stałeś kiedyś pod wiatr za wielbłądem z kolką? – spytał Assad, pociągnąwszy parę razy nosem.

Mørck pokręcił głową, ale rozumiał, co kolega ma na myśli. W tym miejscu starszy pan przez kilka dekad oddychał własnymi wyziewami.

Rozejrzał się. Oprócz schludnie pościelonego łóżka, wąskiego odcinka podłogi między nim a szafą, całą powierzchnię pokoju zajmowały poupychane materiały. Przy oknie stały dwa regały z licznymi stertami dotyczącymi ogólnych informacji o uniwersytecie ludowym oraz oczywiście teczki na temat słuchaczy i nauczycieli, którzy przebywali tam w tym samym czasie co Alberte.

Właśnie w tym pokoju Assad i Carl natknęli się na coś, co odstawało od reszty.

– Jak sądzisz, dlaczego on to tu ma? – Assad wskazał na podłogę.

Carl spojrzał na rzędy schludnie posegregowanych broszur i wydruków o tematyce okultystycznej, leżących tuż przy łóżku. Właściwie nie pomijały one żadnego rodzaju wiedzy tajemnej: kontakty ze zmarłymi, aromaterapia, astrologia, malowanie aury, transformacja aury, równoważenie energii, wszelkie typy uzdrawiania, oczyszczanie domu i tak dalej. Dziesiątki przeróżnych dziedzin w porządku alfabetycznym, obejmujących niesztampowe myślenie, alternatywny sposób życia i terapii.

– Myślisz, że szukał w czymś takim pocieszenia? – spytał Assad.

Carl pokręcił głową.

– Nie wiem. Ale nie, to nie ma sensu. Widziałeś tu coś, co by za tym przemawiało? Karty tarota na przykład czy wahadełka, wróżby astrologiczne? Buteleczki do aromaterapii?

– Może w łazience na parterze. Pominęliśmy ją.

Zeszli na dół na korytarz urządzony w typowy sposób: wieszaki z płaszczami i kurtkami po jednej stronie, a po drugiej szereg znoszonych butów oraz łyżka do obuwia z bambusową rączką, wisząca na haczyku. Tu mieściły się drzwi prowadzące do wiatrołapu z obowiązkowym stojakiem na parasole w rogu oraz czworo kolejnych drzwi. Jedne do salonu, jedne do kuchni i dwoje wąskich, z czego za jednymi, jak rozumował Carl, powinny mieścić się toaleta i łazienka.

Zerknął do kuchni, gdzie wyjątkowo zamyślona Rose myła ręce przy zlewie. Jeszcze nie doszła do siebie.

Szóstym zmysłem wyczuła na sobie jego wzrok i odwróciła się raptownie.

– Nie pomieścimy tego wszystkiego w nowym pokoju Gordona – oświadczyła. – Ale jeśli wykorzystamy jeszcze ścianę na korytarzu, to kto wie. Parę regałów tu i tam i powinno być dobrze. Jeśli zamówimy firmę przeprowadzkową, to może zabraliby kilka regałów Habersaata, o ile June Habersaat nie będzie miała nic przeciwko temu. – Wytarła ręce o ubranie. – Bo przecież teraz to wszystko odziedziczy, prawda? Z technicznego punktu widzenia Bjarke przez parę godzin dziedziczył po ojcu, ale skoro nie żyje, to wszystko przejmuje jego matka. Co ty na to?

– Ja na to, że dobrze to wszystko obmyśliłaś, Rose. Załatw to. Ale na twoim miejscu nie pytałbym nikogo o te regały.

Spojrzała na niego ze zdumieniem.

– Ha! Tak łatwo poszło? Nie spodziewałam się tego.

– Hm, w tym domu jest wiele rzeczy, których ani ty, ani, prawdę mówiąc, ja się nie spodziewaliśmy.

– Ani ja! – odezwał się Assad za ich plecami. Otworzył na oścież oboje wąskich drzwi, ale tylko zza jednych widać było światło.

– Toaleta jest razem z łazienką; nie ma tam nic dziwnego. Te drugie drzwi prowadzą do wąskiego korytarzyka, z którego jest przejście do garażu i piwnicy. Są schody.

„Niech szlag trafi piwnice i garaże z wszystkimi cholernymi klamotami” – pomyślał Carl.

Otworzyli drzwi do garażu. Zapach smoły i oparów benzyny oraz snop światła padającego z dwóch zakurzonych okien nie pozostawiały wątpliwości co do głównego przeznaczenia dobudówki. Na piasku wciąż widniały ślady po kołach, ale samochodu nie było. Przed świetlicą też go nie zauważyli, więc może policja zabrała go na parking przy komendzie.

– Garaże są nieprzyjemne – stwierdził Assad, podkreślając wypowiedź zaciśniętymi pięściami na skądinąd spuszczonych luźno rękach.

– Dlaczego? Chodzi ci o pajęczyny? – Mørck się rozejrzał; rzeczywiście ilość pajęczyn była imponująca. Jego rudowłosa kuzynka na bank zapadłaby w śpiączkę, gdyby ją tutaj zamknięto. Trudno ot, tak zapomnieć te wakacje, kiedy biegała po domu w ich gospodarstwie, zabijając pająki i wrzeszcząc wniebogłosy, gdy trafiła na większego. Krótko mówiąc, wszystko tu sprawiało swojskie wrażenie. Parę regałów z pozostałościami z minionych czasów. Wrotki i sflaczałe dmuchane zwierzęta, puszki po farbie z wybrzuszonymi denkami i wszelkiego rodzaju środki do spryskiwania, zapewne zakazane już od paru dekad. Na belkach pod dachem leżał żagiel od deski surfingowej, narty i kijki do nart. Carl nie widział w tym nic nieprzyjemnego.

– Ten widok mówi wiele o wszystkich minionych chwilach i wszystkich godzinach, które niewłaściwie wykorzystano – filozofował Assad.

– Niewłaściwie wykorzystano?

– Wszystkich godzinach, kiedy rzeczy, które tu leżą, powinny były zostać użyte, ale nie zostały.

– Nic na ten temat nie wiemy, Assad. Poza tym dlaczego mówisz, że to nieprzyjemne? Moim zdaniem raczej smutne.

Skinął głową.

– Garaże znajdują się na uboczu domu i życia. Widząc takie miejsce, czuję, jakbym dotykał śmierci.

– Nie rozumiem – odparł Mørck.

– Nie musisz. Nie wszyscy odczuwamy tak samo.

– Myślisz o samobójstwie i podobnych sprawach?

– O tym też.

– Hm. W każdym razie nie ma tu nic szczególnego. Żadnych pudełek z tajemniczą zawartością, żadnych kartek na ścianach. Żadnych tajemniczych konstrukcji w kształcie piramid, kryształów ani okultystycznych treści jak te, które widzieliśmy w sypialni. Zgadzasz się?

Assad parokrotnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Chyba się zgadzał.

Piwnica też nie zaskoczyła ich niczym godnym uwagi; była uporządkowana i przejrzysta. Składały się na nią pralnia, w której nie było prania, spiżarnia bez przetworów i coś, co można by uznać za warsztat, gdyby nie brak narzędzi. Natomiast pośrodku stała fotokopiarka nowszej generacji i wiekowa zbieranina różnego sprzętu do wywoływania zdjęć, którego potrafiłaby w dzisiejszych czasach użyć już tylko garstka ludzi.

– Zrobił tu sobie ciemnię – stwierdził Carl. – Tyle że nie widzę nigdzie wywoływaczy i tym podobnych.

– Może to hobby z dawnych czasów. Hm, używał raczej tego tu – orzekł Assad, poklepując kopiarkę. – Pewnie też na niej robił powiększenie korniszona.

– Zapewne.

Carl podniósł kosz na śmieci stojący obok kopiarki, wyciągnął zmięte papiery i rozprostował na blacie. Nietrudno było się zorientować, w jaki sposób Habersaat pracował ze zdjęciem. Najpierw zrobił jego kopię w formacie jednej czwartej A4. Potem dwukrotnie powiększył, i dalej aż do A4, w końcu do formatu A3. Nie był to najpraktyczniejszy sposób, jeśli komuś zależało na jakości.

– Assad, zerknij na pierwsze powiększenie. Widać przód innego samochodu, dość starego jak na moje oko, wnioskując z ilości chromu na masce. Jeszcze dalej w tle widać mężczyznę i samochód. Wydaje mi się, że to parking, nie sądzisz?

– Ale jest tam też trawa, więc to może być również coś innego.

– Racja, może. Zwróć uwagę, że na powiększeniu z boku widać kawałek innego zdjęcia. Co nam to mówi?

– Że na tej samej stronie było ich więcej.

– Właśnie. Nasza fotka prawdopodobnie znajdowała się w albumie. Pasowałoby to też do struktury papieru, do którego przyklejono zdjęcia. Taki szorstki, jakby tektura. Wnioskując z kwadratowego kształtu, zdjęcie zrobiono aparatem kodak instamatic.

– Oryginał na pewno leży w kopiarce – zasugerował Assad, podnosząc pokrywę. Niestety, mylił się.

Podrapał się po zaroście. Brzmiało to niemal jak sekcja rytmiczna w zespole grającym salsę.

– Gdybyśmy tak mogli zobaczyć resztę tego albumu, to byśmy doszli do tego, gdzie zrobiono zdjęcie. Może nawet zidentyfikowalibyśmy osobę, która fotografowała.

– Habersaat nie pracował w policji kryminalnej, więc nie sądzę, by rozumiał konieczność takiej metodyczności i logiki. Choć z drugiej strony przecież gdzieś, do cholery, musiał zanotować, skąd miał te fotki. Może w którejś teczce?

– Patrz, Carl. Mamy tu jeszcze jedną stertę kserówek. – Assad wyciągnął je z drewnianej skrzynki, którą Habersaat przywiercił do ściany, i podał Carlowi, szczerząc się. – Może to ostanie materiały, nad którymi pracował.

– Bardzo śmieszne – Carl rzucił na stół kopie zdjęć nagiej kobiety w dość krępujących pozach. Papier był zupełnie pożółkły. Widać było, że Habersaat już od wielu lat nie czerpał przyjemności z takich rzeczy.


– Otworzyłam jego komputer – oznajmiła Rose, gdy wyszli z piwnicy. – Hasło oczywiście brzmiało „Alberte”, nic trudnego – uśmiechnęła się blado. – Ma w nim streszczenia wszystkich materiałów, które znajdują się też w teczkach. Różnica polega na tym, że do plastikowych koszulek powkładał gdzieniegdzie jakieś wycinki czy coś w tym stylu, co ma związek z tematem. Zajrzałam do nich, ale prawdę mówiąc, nic szczególnego tam nie ma. Wygląda mi to wręcz tak, jakby Habersaat zarzucił system teczkowy na rzecz tworzenia stosów. Choć oczywiście mogę się mylić.

Mylić się! Naprawdę tak powiedziała?

– Są tam jakieś dane na temat zdjęcia tego volkswagena? – Carl położył przed nią najmniejsze powiększenie.

– Może – odparła. – Jest dość niewyraźne. To ksero, prawda?

Assad potwierdził.

– Oczywiście. Nie widzę, by miał skaner. Pewnie tylko tę małą drukarkę. – Wskazała na drukarkę atramentową pod stertą papierów. – Ale spokojnie, panie Mørck, jak przeczeszę ten komputer, na pewno znajdę coś na temat pochodzenia tej foty. W końcu to stare cudo ma raptem sześćdziesiąt megabajtów, więc jest to zadanie do ogarnięcia.

Okej, wreszcie jakaś ironia.

Obróciła się do ekranu, wzdychając, już pochłonięta zadaniem. To była stara, dobra Rose.

– Carl, chodź tutaj! – krzyknął Assad.

Stał, wpatrując się w powiększenie z dziwnym wyrazem twarzy.

– Co tam?

– Przejedź po tym ręką – zbliżył rękę Mørcka do miejsca pośrodku kserokopii.

– I?

– Przyciśnij mocniej, to poczujesz.

Rzeczywiście poczuł wyraźnie.

– Tak, do spodu coś jest przyklejone. – Assad kiwał głową do swoich myśli. – Oczywiście, że Habersaat liczył na to, że weźmiemy powiększenie ze sobą, Carl, oczywiście, że tak. Także znaleźliśmy igłę w kupie słomy, tak jak powinniśmy.

– Igłę w stogu siana. – Mørck oderwał taśmę od rogów kserokopii.

– Bongo! – zawołał Assad; miał rację. Na jej odwrocie znajdowała się strona z albumu z czterema zdjęciami.

– Może jest tam napisane, skąd pochodzą. – Assad wydobył kartkę spod ksera.

Oczywiście nie było.

Carl wziął arkusz ze zdjęciami i obrócił. Wszystkie cztery fotki na stronie stanowiły ewidentnie część większej serii, której motywem przewodnim były stare samochody. Prawdopodobnie zrobiono je na jakiegoś rodzaju zlocie.

Carl poczuł, jak tętno mu przyspiesza. Zdarzało się to czasami, gdy śledztwo nagle wchodziło w nowe stadium. Uśmiechnął się do siebie. Właśnie dla takich chwil się żyje.

– Tu jest ten facet – powiedział opanowanym głosem, wskazując na wąski pasek na jednej z fotografii o szerokości jakichś dziesięciu, piętnastu milimetrów. – Tam, na samym końcu placu, widzisz go? Spogląda na samochód z tą imponującą maską. Ładny, stary wóz.


– Oj, Carl. Nigdy nie uda się zrobić tego fragmentu wyraźniej, niż zrobił to Habersaat. Nawet jakbyśmy próbowali przez sto lat.

Miał rację, Habersaat zrobił, co w jego mocy.

– Pod zdjęciem jest napisane „CI B14G27”, a na brzegu strony „BMV/BR”. Spójrz na napis nad tym czarnym autem na zdjęciu obok: „TH A20”. A pod dwoma pod spodem „WIKN 27” i „WIKN 28”. Nie sądzisz, że to się odnosi do tych samochodów, Carl? Wiesz coś o starych autach, oprócz tego gruchota, którym nas wozisz?

Mørck potrząsnął głową.

– Jedyną znaną mi marką samochodów zaczynającą się od CI jest citroen. Pozostałych, THA i WIKN, nie znam.

– Sprawdzimy to – zapowiedział Assad.

Rose nawet nie zdążyła zaprotestować, gdy kudłacz wpadł z impetem do środka i odepchnął ją wraz z fotelem biurowym od ekranu.

– Dowiemy się za sekundę – oświadczył Carl, podczas gdy Assad wpisał w wyszukiwarkę „citroen B14G27”.

Zero rezultatów. Co teraz?

– Nie grzeszycie mądrością, co? – rzuciła Rose z poirytowaniem, rzuciwszy okiem na stronę ze zdjęciami. – To są stare auta, prawda? Nawet bardzo stare. Powiedziałabym wręcz, że z lat dwudziestych, a dokładniej, jak tu czytam, z 1920, 1927 i 1928 roku.

Carl zmarszczył brwi. Że też na to nie wpadł, co za żenada.

– Okej, Assad, wpisz „Citroen B14G 1927”.

Rose miała rację. W sekundę na ekranie komputera pojawiło się mnóstwo wypolerowanych na glanc wytworów przemysłu samochodowego i taśm produkcyjnych z lat międzywojennych. Przepiękne auta we wszystkich kolorach.

– Fantastycznie. Jakie znamy marki na TH i WIKN lub WI KN? Sprawdź no, Assad.

– Pozwólcie. – Rose uderzyła fotelem na kółkach w biodro Assada.

Po trwającym minutę stukaniu w klawisze wyczarowała zdjęcia thulina A 1920 i dwóch willys-knightów z 1927 i 1928 roku.

Assad wyglądał, jakby właśnie miał rozpakować prezent.

– Carl, już zaraz, już zaraz się dowiemy – powtarzał, gdy Rose wpisywała w okno wyszukiwarki wszystkie marki samochodów naraz.

– Juhu! –zawołał Assad, uśmiechając się szeroko.

Nędzne trzy wyniki tego skomplikowanego wyszukiwania, a pierwszy z góry zdecydowanie był właściwy:

Bornholm Rundt 1997 (seria zdjęć)

http://www.bornholmsmotorveteraner.dk3

Tym samym wątpliwości dotyczące znaczenia „BMV/BR” zostały rozwiane. Znaczyło to po prostu „Bornholms Motor Veteraner/Bornholm Rundt”.

Assad z ekscytacji skakał w miejscu. Osobliwy widok, zważywszy na jego wiek i nieco sterane ciało.

– Spokojnie, Assad. Musimy jeszcze się dowiedzieć, gdzie zrobiono to zdjęcie, kto pożyczył Habersaatowi kartkę z albumu, kim jest człowiek z fotki, o ile ktoś to w ogóle wie, czy jest winny, gdzie przebywa, no i jak Habersaat…

Podskakiwanie ustało.

– Daj spokój, Carl – powiedziała Rose. – Sprawdzę, czy działa drukarka Habersaata, a jeśli tak, wydrukuję wszystko, co znajdę na temat tego klubu, okej? Od tego zaczniemy.

Carl wyjął swoją komórkę i po raz kolejny stwierdził, że bateria jest na wyczerpaniu. Wybrał numer komisarza Birkedala.

– Mówi Carl Mørck. Dzwonię z dwiema sprawami – poinformował krótko, gdy odebrano. – Zabieramy wszystkie wyniki śledztwa Habersaata na Komendę Główną, w porządku?

– Jasne, myślę, że jego spadkobiercy się z tego ucieszą. Tylko po co?

– Zaciekawiła nas ta sprawa, kogoś w końcu musiała. A druga kwestia…

– Carl, jeśli to jakiś szczegół dotyczący sprawy – przerwał Birkedal – to porozmawiaj bezpośrednio z człowiekiem, który wówczas się nią zajmował. To dobry facet, więc oszczędź sobie wobec niego uszczypliwości, dobrze? Jeden z tych, co ostro zasuwają i dobrze im to wychodzi. Przełączam cię do niego. Nazywa się Jonas Ravnå.

– Jeszcze jedno. Znaleźliście coś u Bjarkego Habersaata, o czym powinniśmy wiedzieć? Motyw samobójstwa, coś innego?

– Nie, nic. Jego komputer pękał od pornograficznych zdjęć o charakterze homoseksualnym i starych gier.

– Prześlecie go nam, jak tylko będziecie mogli, prawda?

– Na wasze własne ryzyko. Przełączam cię do Ravnå.

W słuchawce rozległ się zmęczony głos, który wcale się nie ożywił, gdy Carl wyjaśnił, w jakiej sprawie dzwoni.

– Może pan wierzyć lub nie, ale bardzo chciałem pomóc Christianowi Habersaatowi – powiedział. – Problem tkwił w tym, że do niczego nie doszliśmy, a w tym samym czasie mieliśmy na głowie inne sprawy, potem też. Proszę wziąć pod uwagę, że minęło już prawie dwadzieścia lat.

Carl skinął głową; znał tę branżę jak nikt inny. Jeśli w życiu można być czegokolwiek pewnym, to tego, że kryminaliści nie nawracają się ot, tak.

– Habersaat podejrzewał mężczyznę z volkswagenem vanem, znalazł go w albumie ze zdjęciami z dziewięćdziesiątego siódmego roku. Ma pan pojęcie, skąd go wziął i czy w ogóle mówił o swoich podejrzeniach?

– Christian i ja nie rozmawialiśmy o tej sprawie przez ostatnich pięć, sześć lat. Właściwie to zabroniłem mu o niej mówić, chyba że dokonałby przełomowego odkrycia. Miał po prostu zajmować się robotą w prewencji. Wiele wskazuje, że to nie było nic epokowego i że dogrzebał się do tych informacji w ciągu ostatnich lat.

– A pan? Natrafił pan w tej sprawie na coś, z czego można wyciągnąć jakieś wnioski? Jak patrzy pan na nią dziś?

– Człowiek ma swoje teorie.

– To znaczy?

– Jeśli to był wypadek, to kierowca pojazdu był pod wpływem alkoholu lub narkotyków, skoro nie zostawił śladów hamowania. A jeśli to nie był wypadek, lecz zaplanowane zabójstwo, to zupełnie brak nam motywu. Dziewczyna nie była w ciąży, lubiano ją, więc kto by ją mordował? Dlatego mógł to być mord sadystyczny. Może nawet popełniony przez jakiegoś przypadkowego chorego osobnika, który pod wpływem impulsu nabrał ochoty na zabicie człowieka. Tyle że musiał istnieć jakiś powód, dla którego Alberte w ogóle pojechała w to miejsce tak wcześnie rano, a tego powodu na pewno nie znamy. Jeśli miała się z kimś spotkać, to dlaczego właśnie tam? Bo zakładam, że była umówiona w miejscu, gdzie zsiadła z roweru, by poczekać. Odstawiła rower kawałek dalej, w przeciwnym razie części roweru poharatałyby ją do krwi, a na pojeździe nie znaleźliśmy żadnych fragmentów tkanki. Dlatego zgaduję, że przyjechała za wcześnie i czekając, kręciła się po okolicy. Może czekała na tego, kto ją zabił.

– Ma pan hipotezę, na kogo czekała? Na mężczyznę z samochodu?

– Otóż to. Wiemy, że miała chłopaka, co zresztą wynika z mojego raportu. Wiemy, że przebywał na wyspie, za to nie mamy pojęcia, czy zniknął przed wypadkiem, czy później.

– Ma pan jego nazwisko i miejsce pobytu na Bornholmie?

– Mieszkał najprawdopodobniej w prowizorycznym obozie na terenie gospodarstwa w okolicach Ølene, ale nazwiska nie znamy. Gospodarz, który wynajmował ten teren, nie sporządził umowy, zainkasował tylko za okres wynajmu pięć tysięcy koron gotówką. Zgłosił to nawet do skarbówki.

– Najprawdopodobniej, powiada pan. Jak go pan znalazł? W raporcie nic na ten temat nie ma.

– Prawdę mówiąc, nie pamiętam. Pewnie Habersaat się na coś natknął. Węszył przecież wokół sprawy dwadzieścia cztery godziny na dobę.

– Hm. W jakim okresie gospodarz dzierżawił swój teren?

– Sześć miesięcy w dziewięćdziesiątym siódmym, od czerwca do listopada.

– Mamy rysopis wynajmującego?

– Tak. Miał dwadzieścia kilka lat, może nawet bliżej trzydziestki. Przystojny, długie, ciemne włosy, ubranie à la hipis. Kurtka wojskowa z naszywkami „Nie dla broni atomowej” i takimi tam.

– I?

– To tyle.

– Cholernie mało. Jest pan pewien, że właściciel terenu podał wam wszystkie informacje?

– Mam wielką nadzieję, bo facet zmarł trzy lata temu.

Carl pokręcił głową i zakończył rozmowę. Sprawy nigdy nie powinny się tak przeciągać.

– Muszę się z tobą podzielić pewnym drobiazgiem, Carl, choć nie jestem pewna, czy się ucieszysz – powiedziała Rose. Skąd u niej, do licha, ten szatański uśmiech?

– Zarezerwowałam dla nas dwa noclegi w hotelu.

– Dobrze, w czym problem?

– Och, właściwie nie ma problemu, nie licząc tego, że pokoje twój i Assada zostały już zarezerwowane przez kogoś innego.

– Okej, czyli zmieniamy hotel, prawda? – spytał Assad ostrożnie.

„Dziwne” – pomyślał Carl, gdy tamten go ubiegł.

Rose spojrzała na nich, jakby byli roszczeniowymi nastolatkami. Czyli nie zmieniają hotelu.

– Czyli przenosimy się do innych pokoi? – drążył Assad.

– Właśnie. Wprawdzie nie było już pokoi jednoosobowych, ale za to zarezerwowałam dla was dwójkę. Z łóżkiem małżeńskim, podwójną kołdrą i tak dalej. Czy to nie urocze?

3

Dosłownie: Dookoła Bornholmu 1997. Adres strony internetowej można przetłumaczyć jako „bornholmskie stare maszyny”.

Wisząca dziewczyna

Подняться наверх