Читать книгу Wisząca dziewczyna - Jussi Adler-Olsen - Страница 9
4
ОглавлениеDom na Sandflugtsvej położony był w pewnej odległości od ulicy. Portfenetr nadawał mu wytworności. Tutaj zwracano uwagę zarówno na kołatki do drzwi, jak i mosiężne tabliczki i wystrzyżone trawniki. Jeździło się tu świeżo wypucowanymi volkswagenami polo, autami francuskimi, a na potrzeby domowe również terenówkami. Wszystko to stanowiło symbole statusu do potęgi entej w prowincjonalnej części Danii.
Na drzwiach było tylko jedno nazwisko, Nelly Rasmussen.
– Owszem, Bjarke Habersaat tu mieszka – powiedziała gospodyni z gorącym naciskiem na Bjarke, stojąc w półotwartych drzwiach jak kocica, ze szmatką do kurzu wetkniętą w rowek między piersiami i dymiącym papierosem w dwóch sterczących palcach. – Ale nie myślcie sobie, że jest w nastroju, by z wami rozmawiać – rzuciła z miną profesjonalnej gospodyni, na której odznaka policyjna Carla nie robiła żadnego wrażenia. Ocenił, że kobieta ma mniej więcej pięćdziesiąt pięć lat. Niebieski fartuch, pofarbowane metodą domową włosy z trwałą ondulacją, jaśniejsze na końcach. Niemiłosiernie krzywy tatuaż na nadgarstku miał zapewne na celu przydać jej egzotyki. Bezskutecznie.
– Moim zdaniem powinniście okazać zrozumienie i pozwolić mu uporać się z szokiem. W końcu przed zaledwie paroma godzinami jego ojciec, świeć Panie, odebrał sobie życie.
Assad postąpił krok do przodu.
– To bardzo miłe, że jest pani taka uprzejma wobec swojego lokatora i tak się nim pani opiekuje. Ale co by było, gdybyśmy mieli ze sobą list pożegnalny od jego ojca? Nie byłoby pani szkoda, gdyby go nie dostał? Albo gdyby jego matka też popełniła samobójstwo? Naprawdę pani sądzi, że gdyby tak było, to moglibyśmy to pani powiedzieć? A jeśli przyszliśmy, by zaaresztować Bjarkego za podpalenie? Czy to w porządku, że stoi pani na tych swoich szpilkach i śmieje się w nos funkcjonariuszom na służbie wykonującym swoją pracę?
Gdy trawiła wszystkie te informacje i przestudiowała wszystkie zmarszczki widoczne na uśmiechniętym obliczu Assada, na jej twarzy pojawił się grymas. Może dodatkowo zbił kobietę z tropu fakt, że Assad ujął ją za rękę i poklepał, zapewniając, że dobrze rozumie, jak na nią wpływa obecność lokatora pogrążonego w tak głębokim smutku. W każdym razie poluzowała uścisk na klamce i pozwoliła Carlowi czubkiem buta otworzyć drzwi na oścież.
– Bjaaaaarke! – zawołała niechętnie na piętro. – Masz gości! – I zwróciła się do nich. – Postójcie przez minutkę na korytarzu, zanim wejdziecie na górę, i poczekajcie, aż sam otworzy, dobrze? Bjarke czasami bywa niedysponowany, ale mam nadzieję, że w tej sytuacji spojrzycie na to przez palce. Ja tak w każdym razie robię, możecie mnie nazwać hipokrytką, ale tak właśnie robię.
Niedyspozycję dało się wyczuć już w połowie schodów. Właściwie śmierdziało tu jak w haszbarze gdzieś na Nørrebro w czwartkowy wieczór po wypłacie zasiłków socjalnych.
– Marihuana – zawyrokował Assad. – Ładny, mocny zapach, nie taki duszący i kwaśny jak hasz.
Carl ściągnął brwi. Też mi znawca. Nieważne – marihuana czy hasz. Przecież zapach upadku moralnego zawsze jest smutny.
– Pamiętajcie, by zapukać – dobiegło ich z dołu.
Najwyraźniej nie dotarło to do narządu słuchu Assada, bo bez ceregieli chwycił za klamkę i otworzył drzwi.
Stanął w progu jak wryty, a Carl zrozumiał, dlaczego, gdy wsunął się za nim do środka.
– Rose, poczekaj chwilę – polecił, próbując ją powstrzymać.
Bjarke siedział z podciągniętymi pod siebie nogami, oparty na wielkim, sfatygowanym fotelu. Był zupełnie goły, a w ręce trzymał butelkę rozpuszczalnika.
Był nie tylko nagi; był też zupełnie martwy, co nietrudno było stwierdzić nawet z tej odległości, choć silne promienie słońca ledwie przedzierały się przez gęste kłęby dymu. Przeciąwszy tętnice, Bjarke zakończył swe życie z półprzymkniętymi oczami i marzycielskim spojrzeniem. Nie była to trudna śmierć.
– Assad, wcale nie wyczułeś marihuany, tylko połączenie haszyszu i rozpuszczalnika.
– Przestańcie mi zasłaniać! – warknęła z tyłu Rose, próbując wepchnąć się między nimi do środka.
– Rose, nie wchodź tu, to nie jest ładny widok. Bjarke nie żyje, cała podłoga jest we krwi, bo przeciął sobie tętnice. Właściwie w całej swojej karierze jeszcze nie widziałem takiej ilości ludzkiej krwi.
Assad kiwnął głową w ciszy.
– Czyli ja jednak widziałem sporo więcej niż ty.
Minęła dobra chwila, nim przybyli technicy i lekarz, który miał dokonać oględzin. Do tego czasu gospodyni Bjarkego nie odstępowała personelu Departamentu Q na krok, lamentując, że też musiało jej się przydarzyć coś tak potwornego. Jak, do licha, ma wymienić dywan i fotel, skoro nie zachowała paragonów?
Kiedy wreszcie do niej dotarło, że młody mężczyzna na górze nie żył, kiedy ona odkurzała na parterze, musiała usiąść, by nie wpaść w panikę.
– A może ktoś go zabił – powtarzała szeptem.
– Myślę, że może to pani wykluczyć, chyba że słyszała pani coś podejrzanego. Ktoś chodził po schodach w ciągu ostatnich paru godzin? Może da się wejść do pokoju od podwórza?
Pokręciła głową.
– I jak rozumiem, sama pani tego nie zrobiła? – ciągnął Mørck.
W jej oczach pojawił się wyraz szaleństwa, oddech znów przyspieszył.
– Dobrze – powiedział Carl. – Czyli rozumie pani, że to jednak on sam przeciął sobie tętnice. W każdym razie znajdował się w stanie, w którym człowiek jest zdolny do wszystkiego.
Zacisnęła usta i wzięła się w garść, mrucząc coś bez ładu i składu. Dotarło do niej, że być może dopuściła się czynu karalnego, wynajmując pokój człowiekowi uprawiającemu grzybki halucynogenne na parapecie i oddychającemu głównie przez lufkę.
Carl zostawił ją w towarzystwie pozostałej dwójki i wyszedł na ostre słońce, by zapalić papierosa.
Samo przeszukanie pokoju Bjarkego, konfiskata jego komputera i noża, którym przeciął sobie tętnice, zebranie danych technicznych, oględziny zwłok i przeniesienie ich do karetki przebiegło zaskakująco szybko, więc ledwie Carl doszedł do piątego papierosa, zjawił się przed nim Birkedal w towarzystwie detektywa i technika, machając skrawkiem papieru zamkniętym w plastikowym woreczku.
Carl przeczytał karteczkę. Było tam napisane po prostu: „Przepraszam, tato”.
– Dziwne – stwierdził Assad.
Carl skinął głową. Krótka i bezpośrednia forma pożegnania oraz jej treść były na swój sposób poruszające. Ale dlaczego nie napisał „Przepraszam, mamo”? Ona miała szansę to przeczytać.
Mørck spojrzał na Rose.
– Ile Bjarke miał lat?
– Trzydzieści pięć.
– Czyli w dziewięćdziesiątym siódmym roku, kiedy jego ojciec zajął się sprawą Alberte, miał osiemnaście, hm.
– Rozmawialiście z June Habersaat? – wtrącił się Birkedal.
– Ech, niespecjalnie nam to wyszło. Powiedziałbym, że nie była zbyt serdeczna – odparł Carl.
– No to macie szansę spróbować jeszcze raz.
– Aha? Jak to?
– Możecie pojechać do niej do Aakirkeby i powiadomić o śmierci syna, prawda? Będziecie mieli okazję zadać jej resztę pytań, a my zyskamy czas na zaplombowanie pokoju i zorganizowanie transportu zwłok do Instytutu Medycyny Sądowej w Kopenhadze.
Carl pokręcił głową. Ile dokładnie potrwa plombowanie mieszkania i wysyłanie zwłok do chłodni?
Dziesięć minut?