Читать книгу Wisząca dziewczyna - Jussi Adler-Olsen - Страница 12
7
ОглавлениеWrzesień 2013
Drżenie głosu mężczyzny w telefonie zdradzało, że nie tylko jest zdenerwowany, ale wręcz poruszony i niepewny siebie. Pirjo natychmiast to zarejestrowała.
To może być żyła złota.
– Mówisz, że masz na imię Lionel. To piękne imię – powiedziała. – Czym mogę ci służyć?
– Tak, rzeczywiście mam na imię Lionel i chciałbym zostać piosenkarzem.
Pirjo się uśmiechnęła. Ach, jeszcze jeden. Cudownie.
– Wiem, że mam niezły głos, ale kiedy tylko mam to udowodnić przed innymi, więźnie mi w gardle. Właśnie dlatego dzwonię.
Nastąpiła krótka pauza, najwyraźniej musiał wziąć się w garść.
„Czyli lepiej powstrzymać się od pytań, czy w ogóle ma głos umożliwiający mu spełnienie marzeń” – pomyślała.
– Próbowałeś odciąć się od świata? Odszukać własną naturę i pozwolić pierwotnej sile przejąć stery nad spokojem, koncentracją i radością ze śpiewania?
– Nie wiem za bardzo…
– Wiesz, słyszałam to już tyle razy. Kiedy człowiek czegoś tak żarliwie pragnie, tak jak teraz ty, to łatwo dać się wytrącić z równowagi i działać wbrew własnej energii, jeśli można tak powiedzieć. Myślę, że właśnie to ma miejsce, gdy zawodzi cię głos. Czy odczuwasz ten sam rodzaj niepewności, gdy robisz inne rzeczy? Bo jeśli nie, to radziłabym ci sięgnąć po którąś z bioakustralnych metod terapii, albo nawet po grounding body fission, na które mogę cię pokierować, kiedy zrozumiemy, co jest dla ciebie najlepsze i najpewniejsze.
– Brzmi dość zawile, ale skoro działa…
– Posłuchaj, Lionelu. Rozwój duchowy jest trudny, ale istnieją metody, by go osiągnąć i zbudować specyficzną karmę. Oczywiście wymaga to mnóstwa pracy, wówczas warto jednak przypomnieć sobie obietnicę Bodhisattwy: „Nie spoczniemy, dopóki każde stworzenie nie zostanie uwolnione od cierpienia”. Tak będzie też w twoim przypadku. Krótko mówiąc, uważam, że istnieje dla ciebie wyjście.
Rozległo się głębokie westchnienie, Lionel dał się złapać w sieć. Będzie go to drogo kosztowało.
Siedząc tak, zachowując spokój jak westalka przed wiecznym ogniem i stojąc na straży życia i poczynań słabych ludzi, Pirjo czuła się najlepiej. Pozostawiające wiele do życzenia wychowanie nauczyło ją, że nigdy nie należy nikogo oszukiwać, ale dlaczego miałaby mieć skrupuły, od czasu do czasu poprawiając komuś jakość życia?
Kiedy ludzie dzwonili do niej, prosząc, by pomogła im znaleźć drogę do lepszej przyszłości, dlaczego miałaby tego nie robić? Kiedy karmili ją informacjami o swojej trywialnej codzienności, nudnych snach i smutnych nadziejach, które ona potem interpretowała, tak by mieli do czego dążyć, to co w tym złego, skoro po prostu się starali? Przecież już wielokrotnie przekonała się, że dla jej klientów najważniejsza jest możliwość wsparcia się na kimś. Czy nie jest tak, że niektórzy ludzie mają większe niż inni predyspozycje do przewidywania pewnych rzeczy i wpływania na los? Ona w każdym razie miała takie predyspozycje, Atu przekonał ją o tym już dawno temu.
Uśmiechnęła się. Porady telefoniczne były genialne w swojej prostocie i dość lukratywne, a co ważniejsze, były jej prywatnym pomysłem i własnym dochodem. W poniedziałki była psychologiem pod jednym numerem, w środę zaś podejmowała się roli terapeuty na innej linii, na którą kierowała ludzi, kiedy trzeba było przepracować rezultaty pierwszej rozmowy. Dzięki generatorowi głosu w poniedziałki brzmiała jak eteryczna i delikatna osoba, a w środę stawała się rzeczowa i władcza. Trzeba było się naprawdę postarać, by się zorientować, co jest w tym grane. W każdym razie po głosie nie dało się jej rozpoznać.
Dzięki obu liniom telefonicznym o taryfie trzydziestu koron za minutę do Światła Wyroczni i Kręgu Holistycznego Pirjo oszczędzała sobie na emeryturę. Tym samym była jedyną osobą w Akademii Absorpcji Natury, której Atu pozwalał na prowadzenie własnych interesów obok pracy na rzecz ośrodka.
Ale Pirjo wywalczyła sobie z czasem wiele przywilejów, na które zasłużyła, bo też Atu miał jej za co dziękować.
– I jeszcze jedno, Lionelu: co właściwie spodziewasz się zyskać dzięki swojemu talentowi wokalnemu?
Zawahał się przez chwilę, a wahanie zawsze sprawiało, że Pirjo ściągała brwi.
– Czy to nie tak, że chciałbyś zajmować się muzyką, bo to ważna część twojej osoby?
– Taak, też.
Ach więc to tak. Czyli to co zwykle.
– Może chciałbyś zostać sławny?
– Myślę, że tak. A kto by nie chciał?
Pokręciła głową. Ostatnio takich idiotów nie brakowało.
– I do czego potrzebna ci sława? By zarabiać dużo pieniędzy?
– Owszem, czemu nie, byłoby miło. Ale chyba bardziej ze względu na dziewczyny. Słyszy się często, że piosenkarze mają ich na pęczki.
Okej, to wręcz jeden z tych. Naprawdę zanosi się na żyłę złota.
– Czyli masz pewne problemy z płcią przeciwną – podsumowała ze współczuciem. – Mieszkasz sam, jak rozumiem?
Czyżby zachichotał?
– Nie, skąd. Jestem żonaty.
Pirjo drgnęła, jakby mężczyzna włączył przycisk połączony bezpośrednio z wiązką nerwową w jej kręgosłupie. W jej mózgu nastąpiła reakcja chemiczna i zalała ją fala niesmaku. Tyle lat poświęciła, by zwalczyć w sobie tę kruchość, a i tak ostatnio nie było dnia, żeby nie płaciła za własną wrażliwość.
– Mówisz, że jesteś żonaty?
– Tak, od dziesięciu lat.
– I twoja żona jest zaznajomiona z twoimi planami?
– Zaznajomiona? Nie, do cholery. Po prostu lubi, gdy śpiewam.
Pirjo siedziała przez chwilę, spoglądając na przedramiona. Czasami pojawiała się na nich gęsia skórka, czasami robiły się ogniście czerwone jak przy reakcji alergicznej. W tej chwili wystąpiły u niej obie reakcje naraz.
Ten idiota musi natychmiast zmiatać z jej życia.
– Lionelu, zdałam sobie sprawę, że nie mogę ci pomóc.
– Co?! Właśnie zapłaciłem trzydzieści koron za minutę za rozmowę z tobą, więc będziesz musiała. Tak jest napisane na stronie internetowej.
– Okej, w porządku. Zaraz otrzymasz rekompensatę za wydane pieniądze. Znasz piosenkę Beatlesów Yesterday?
Niemal słyszała, jak jej rozmówca kiwa głową.
– Zaśpiewaj dla mnie pierwszą zwrotkę.
Po minucie było po wszystkim. Pirjo nawet nie słuchała; wyrok już zapadł.
– Posłuchaj. Żal mi twojej żony, że jesteś takim gnojkiem, ale masz szczęście, że zachęca cię do śpiewania, bo nie masz żadnego talentu. Mój zwierzak fałszuje mniej niż ty, a moi głuchoniemi znajomi mówią lepiej po angielsku. Ciesz się więc, że oszczędzę ci największej życiowej porażki, bo bez względu na to, co się stanie, tylko odstraszysz kobiety tym swoim żałosnym beczeniem.
Potem spokojnie i cicho odłożyła słuchawkę, oddychając przez szeroko otwarte usta. Przeholowała, ale ten dureń przecież nie będzie się tym przechwalał.
Odwróciła się raptownie.
Za jej plecami rozległo się kliknięcie, które sprawiło, że zacisnęła usta. Zamknęła oczy, czując jak pod pachami występuje jej pot, a żyła na szyi zaczyna pulsować.
Choć tego nie chciała, właśnie taka była jej reakcja, gdy Atu zamykał na klucz drzwi między jej gabinetem a atrium, żeby mu nie przeszkadzać z jego najnowszą zdobyczą.
Zawsze tak. Już wiele razy zastanawiała się, czyby nie przenieść gabinetu; próbowała go nawet przekonać, żeby przeniósł swoją siedzibę do innej części akademii, ale sytuacja nie uległa zmianie.
„Droga Pirjo, tak jest najpraktyczniej. Najważniejsze decyzje i działania, zaopatrzenie – wszystko w jednym budynku. Administracja ma krok i do ciebie, i do mnie. Wszystko na wyciągnięcie ręki. Nie zmieniajmy tego”.
Spojrzała na drzwi do atrium i potarła ręce, ignorując dzwoniący po raz drugi telefon i uczniów machających do niej przez okno na placu. W końcu próbowała też przestać wyobrażać sobie mężczyznę, którym od lat była owładnięta i który w pokoju obok właśnie teraz pieścił inną kobietę.
Ale Pirjo nie potrafiła zignorować kliknięcia drzwi, bo budziło w niej odrazę. Sprawiało, że w jej ciele następowało coś w rodzaju spięcia. Dźwięk wieszczący, że Atu za chwilę położy się obok innej kobiety, a nie koło niej, będzie się z nią kochać, a co gorsza, że może już skończył i właśnie otwiera drzwi. W ciągu sekundy miejsce jej wewnętrznego spokoju zajmował straszny bunt i ogarniało ją wszechogarniające poczucie niesmaku.
Dlaczego nie potrafiła tego po prostu zaakceptować? Ten dźwięk towarzyszył jej od wielu lat, Atu nigdy nie próbował się przed nią kryć. Tylko czy aby wiedział, jak działa na nią ten dźwięk ostatecznego dystansu, wykluczenia i drwiny? Ten gorzki odgłos poniżenia? A gdyby wiedział, czy w ogóle próbowałby go jej oszczędzić? Szczerze w to wątpiła.
Właśnie dlatego za każdym razem kończyło się na tym, że zatykała sobie uszy i zaczynała monotonnie mamrotać, by znaleźć równowagę w swoim ciele.
– Horusie, zrodzony z dziewicy – zaczęła. – Wskazówko dwunastu apostołów, trzeciego dnia powstały z martwych, uwolnij mnie od przygnębienia, spraw, by zbladła moja zazdrość, powstrzymaj deszcz pokus, a ofiaruję ci kryształ, rozbijający słońce na wszystkie kolory.
Potem wciągnęła powietrze głęboko, aż do rozdygotanego brzucha. A gdy skurcze żołądka ustały, włożyła rękę do kieszeni, chwyciła kamyczki, podeszła do okna znajdującego się na końcu pomieszczenia, otworzyła je i spojrzała na Bałtyk i majaczącą w oddali Gotlandię. Po chwili z całej siły cisnęła migoczące kryształy do morza.
Z upływem lat morze obmyło już wiele kryształów, które wpadły w biały piasek.
Od blisko czterech lat główna siedziba Akademii Absorpcji Natury Atu Abanshamasha Dumuziego mieściła się na Olandii, podłużnej, wysuniętej na południe wyspie u wschodnich wybrzeży Szwecji. Pirjo to odpowiadało. W tej sielankowej scenerii miała prawie wszystko pod kontrolą, tu działo się tylko to, czego chciały Opatrzność i Wszechświat. Tu duszy Atu nic nie przeszkadzało, a to było dla Pirjo najważniejsze.
Sprawy wyglądały inaczej, gdy werbował nowych klientów z filii w Barcelonie, Wenecji i Londynie i spotykał się z wszystkimi kobietami, które znajdowały się gdzieś tam, na ziemi niczyjej. Kiedy dysząc, przyjmowały go jako swoją wyrocznię, uzdrowiciela dusz z oceanu energii kosmicznej i zorzy polarnej. Kiedy docierał do ich niespełnionych marzeń, frustracji i braku życiowego oparcia i niczym lekkie chmurki unosił je ku słońcu.
W przeciwieństwie do tego, jak czuła się na wyspie, tam, w szerokim świecie Pirjo odczuwała tylko samotność, dręczyła ją silna zazdrość i izolowało poczucie błahości.
Nie można powiedzieć, Atu traktował ją jak osobę, która wywalczyła sobie swoją obecną pozycję: była jego prawą ręką i doradcą, dokonywała codziennych zapisków w pamiętniku pod jego dyktando, wszystko organizowała i koordynowała. Ale Atu nie patrzył na nią tak, jak by tego chciała.
Nie patrzył na nią tak, jak patrzył na inne kobiety.
Z upływem lat Pirjo stała się ostatnią z wyznawców, którzy towarzyszyli Atu Abanshamashowi Dumuziemu od czasów, kiedy znajdował się na zupełnie innym etapie życia i miał na imię Frank. Jednak mimo to, mimo współpracy i bliskości, Atu nigdy się z nią nie kochał, ciało przy ciele, choć było to jej najgłębsze marzenie.
– Kochamy się za pomocą dusz, przyjaciółko – mawiał. – Dajesz mi moje najważniejsze orgazmy, słodka Pirjo. Najcenniejsza energia napełnia mnie dzięki łagodności twojej duszy i twojej wielkiej mądrości.
Nienawidziła, kiedy Atu mówił takie rzeczy, bo tak naprawdę nie była ani łagodna, ani cnotliwa. Ale jednak rozumiała go, bo z czasem stali się dla siebie bardziej duchowym rodzeństwem, choć kłóciło się to z jej potrzebami. Chciała poczuć go tak, jak miały go inne kobiety. Poczuć się miękka, wilgotna, przeszywana jego pożądaniem i namiętnością. Gdyby położył się koło niej choćby ten jeden, jedyny raz i pożądał jej jak kobiety z krwi i kości, mającej swoje potrzeby, to byłoby co innego. Choćby ten jeden, jedyny raz; wówczas ona nie musiałaby ciągle rozmyślać o tym, że to niemożliwe i nigdy się nie wydarzy.
Ale dla Atu była tylko westalką, nietykalną. Symbolem dziewicy, która strzegła jego, ich działalności i całej reszty. To on to wymyślił, nie Pirjo.
Rzeczywiście na swój sposób była trzydziestodziewięcioletnią dziewicą. W każdym razie wobec Atu. Jeśli miałaby się z nim kochać i miałoby z tego powstać dziecko, czego żarliwie pragnęła, musiałoby się to zdarzyć bardzo, ale to bardzo szybko.
Zagryzła zęby, wyobrażając sobie kobietę przebywającą w atrium. Atu przygruchał ją parę miesięcy temu w Paryżu. Ta cała Malena Michel stanęła przed nim na niebotycznych obcasach i w obcisłej, choć niewinnej, białej sukience, tłumacząc, że jej rodzice są Włochami, ale wyemigrowała do Francji w wieku sześciu lat, i że czuje, iż cała jej przeszłość i pochodzenie urzeczywistniają się w słowach, którymi zasypał ją Atu. Że poczuła, iż pojawiła się na świecie tylko ze względu na niego, i będzie mu służyć we wszystkim, czego zapragnie.
Nikt nie miał pojęcia, jak Pirjo zabolało, że dał się nabrać na takie słodkie słówka. Czuła, że to niesprawiedliwe, i miała rację.
W rezultacie ta Malena z nim została i nie oddalała się bardziej niż na kilka metrów, schwytana w sieć jego charyzmy. Nie po raz pierwszy miał wśród wyznawców taką kobietę. Właściwie z upływem czasu zdarzało się to coraz częściej i Pirjo miała już trochę tego dość.
Przed zaledwie paroma tygodniami, kiedy w Londynie werbowali wyznawców i uczestników jesiennego kursu, młoda, piękna Murzynka padła przed nim zemdlona.
W wyjątkowo natarczywy sposób, do którego zazwyczaj się nie uciekał, Atu prosił Pirjo, by umożliwiła tej kobiecie odpoczynek w jego prywatnym pokoju. Można było się domyślić, co potem się działo za drzwiami, ale w oczach Atu pojawił się jakiś nowy błysk, który nie podobał się ani jego paryskiej kochanicy, ani Pirjo, gdy siedzieli razem w samolocie powrotnym.
A teraz przed Pirjo leżał list od tej kobiety. Wyrażała w nim chęć uczestnictwa w kolejnym kursie Absorpcji Natury prowadzonym przez Atu na Olandii, według informacji na stronie internetowej zaczynającym się za tydzień.
Zdecydowanie nie były to dobre wieści. Pirjo odczuła w związku z tą informacją tylko przelotną radość z faktu, że w takim razie francuska niewolnica wypadnie ze sfery intymnej Atu.
Poza tym Pirjo czuła, że tym razem sprawy mogą przybrać niekorzystny obrót. Zauważyła, jakie wrażenie czarnoskóra kobieta wywarła na Atu, a to nie zdarzało się już od bardzo dawna. Pirjo o to zadbała.
Nie, nie ulega wątpliwości, że ta kobieta zdoła zdobyć większą władzę nad Atu, niż powinna, jeśli tylko będzie miała ku temu okazję.
Więc Pirjo zachowywała czujność.
Choć czujność to mało powiedziane.