Читать книгу Wisząca dziewczyna - Jussi Adler-Olsen - Страница 18

13

Оглавление

Wrzesień 2013

Kobieta o aż nazbyt szczupłej talii stała z walizką na placu przed żółtym gmachem, opierając się niczym pełna gracji rzeźba o maszt z flagą. Triumfując tam z tą swoją lśniącą, brązową skórą, kpiła całą sobą z genów, które wygrały walkę z ciemnością tu, na dalekiej północy. Kpiła sobie z tych dwudziestu lat, które Pirjo poświęciła Atu i jego wartościom, wierząc, że w końcu zdobędzie jego serce. Bo ta kobieta była zbyt piękna i pełna gracji, zbyt atletycznie zbudowana, niebezpiecznie odmienna i egzotyczna.

Pirjo siedziała przez chwilę okrakiem na skuterze, zastanawiając się, czy nie zawrócić. Ale z racjonalnego punktu widzenia nic by to nie dało. Skoro dziewczyna przejechała taki szmat drogi, nawet tabun dzikich koni nie odciągnąłby jej od przebycia ostatniego odcinka na własną rękę, więc Pirjo w duchu przeszły ciarki.

Ale zanim sięgnie po rozwiązania ostateczne, a rozumiała teraz, że może to być konieczne, będzie musiała wypróbować inne środki.

– Cześć – rzuciła, przecinając plac. Siliła się na swobodny i energiczny ton. – Jestem Pirjo, to ze mną korespondowałaś. Widzę, że jednak przyjechałaś. Szkoda, bo przecież cię ostrzegałam, że przyjedziesz na próżno.

Pirjo posłała jej pobłażliwy uśmiech, zazwyczaj działało.

– Ale skoro już i tak tu jesteś, co z pewnością jest skutkiem nieporozumienia i błędu z naszej strony, zdecydowaliśmy, że zapłacimy za twoją podróż powrotną do Londynu. Będziesz mogła ewentualnie przyjechać innym…

– Cześć, Pirjo, miło cię widzieć – przerwała jej kobieta, niezrażona. – Tak, to ja, Wanda Phinn. – Z niewinnym uśmiechem wyciągnęła do niej rękę, jakby nie słyszała słów starszej kobiety, ale ta wiedziała swoje. Poznawała to po jej spojrzeniu i uśmiechu. Ta kobieta o pociągających kościach policzkowych nie spocznie, dopóki nie spotka się z Atu.

– Tak, Wando, tylko że zarezerwowaliśmy dla ciebie bilet powrotny, nie słyszałaś?

– Owszem, bardzo dziękuję za troskę. Niemniej przyjechałam spotkać się z Atu Abanshamashem Dumuzim i dopóki się to nie stanie, nie mogę wrócić. Wiem, że na kursie nie ma wolnych miejsc, ale muszę się z nim zobaczyć.

Pirjo skinęła głową.

– Rozumiem, ale przykro mi, Atu nie ma w tej chwili w ośrodku.

Kobieta przez chwilę sprawiała wrażenie rozczarowanej, ale zaraz się otrząsnęła.

– Okej! W takim razie poczekam. Dwie minuty stąd jest hotel o nazwie Frimurarehotellet i mają tam wolne pokoje, więc mogę spokojnie poczekać parę dni. Pójdę tam teraz, a kiedy Atu wróci, możecie do mnie zadzwonić. Masz mój numer komórki, jest w mejlu.

Atak drapieżnika poprzedza zazwyczaj długa, głęboka koncentracja i cierpliwe oczekiwanie. Wąż leży w bezruchu, jakby nie żył, drapieżnik rozpłaszcza się na ziemi, sokół pikuje w dół. Podobnie ta kobieta: sprawiała wrażenie niesłychanie zdeterminowanej, a jej oczy były zbyt spokojne i opanowane. Emanowało wręcz z niej przeświadczenie, że jej przyjazd wzbudzi opór. Rozumiała doskonale, z czym się mierzy, i znała słabe punkty systemu. Jakby wiedziała, jak podatny na wpływy jest Atu, jaką wątłą pozycję zajmuje w rozgrywce tej starszej kobiety i kiedy ma uderzyć.

Ale tu się myliła, bo choć Pirjo czuła się teraz fatalnie, to w najmniejszym stopniu nie była słaba ani bezradna. Wcześniej miała wątpliwości, jakie środki ma zastosować, ale teraz już wiedziała. Wcześniej w podobnych sytuacjach uciekała się do drastycznych rozwiązań i reakcji, radziła z tym sobie z powodzeniem i niczego później nie żałowała.

W końcu to sama Wanda Phinn rzuciła kości, nie ona, i gorzko tego pożałuje.

– Mówisz Frimurarehotellet? – spytała. – Okej, szkoda by było, gdybyś musiała wydawać z trudem uciułane grosze na pobyt w hotelu, więc spróbujmy zorganizować ci krótkie spotkanie, nim wyjedziesz. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Atu w tej chwili spaceruje po południowej części wyspy lub po wrzosowiskach znajdujących się w jej centrum, zwanych Stora Alvaret. Często tam jeździ, by pomedytować i zajrzeć w głąb duszy. Nie lubi, by mu przeszkadzano, ale skoro tak się upierasz, to spróbujemy.

Pirjo uśmiechnęła się najładniej, jak potrafiła. Kobieta chyba się na to złapała.

– Ale powiem ci to teraz, Wando, żebyś nie była rozczarowana: na nic więcej nie licz, potem odwiozę cię z powrotem na stację. Samolot do Kopenhagi odlatuje dopiero jutro rano, więc mamy trochę czasu.

Kobieta skinęła głową w stronę lichego bagażnika skutera, na którym znajdowały się kaski i saperka.

– A co z moją walizką? – spytała. – Raczej się tam nie zmieści.

– Masz rację. Odstawimy ją do skrytki bagażowej. I tak za parę godzin będziemy z powrotem.

Młoda kobieta kiwnęła głową. Widać było, że jej zdaniem w tej sprawie ostateczną decyzję podejmą dwie osoby. Pewnie sądziła, że gdy tylko nadejdzie odpowiedni czas, walizkę zawiezie się tam, gdzie ona sobie zażyczy.

– Jeździłaś już skuterem?

– Tam, skąd pochodzę, ludzie przemieszczają się właśnie na skuterach – odparła Wanda.

– Dobrze. Zważ, że podwinie ci się spódnica, ale usiądź tak, by trzymać się mojej kurtki. Nie lubię, by obejmowano mnie w pasie.


Pirjo wzięła się w garść, roztaczając przed Wandą swój urok osobisty. Najważniejsze, żeby Wanda Phinn nie zaczęła niczego podejrzewać, lecz cieszyła się z przejażdżki, okolicy i pięknego krajobrazu, przeświadczona, że pierwszy etap zdobywania niepodzielnej uwagi Atu Abanshamasha Dumuziego idzie jak po maśle.

– Jak wiesz, Olandia jest fantastycznym miejscem. Kiedy przyjedziesz tu następnym razem, oprowadzę cię po niej dokładniej, ale teraz mogę pokazać ci po drodze kilka osobliwości – krzyknęła Pirjo.

Wanda trzymała się jej kurtki, spoglądała w morze i na wyspę obiecaną. Po obu stronach Mostu Olandzkiego fale wzbijały pianę na morzu, bryza z lądu zmieniła kierunek i zaczęła teraz wiać od wschodu, znacznie bardziej rześka, niżby należało.

„Kiedy dojedziemy do wiatraków na samej górze, znajdę jakieś miejsce, by ją zrzucić” – pomyślała Pirjo. „To będzie musiał być brutalny i niespodziewany upadek, jeśli ma się od niego zabić, a jeśli nie, to jej w tym pomogę”.

– Na wyspie mamy mnóstwo wiatraków – krzyknęła. – Poszczególne rodziny nie chciały się nimi dzielić, więc dzieliły grunty i budowały własne wiatraki. Problem w tym, że zaczęto też wydzielać parcele w obrębie rodziny i w pewnym momencie działki były tak małe, że nie można było z nich wyżyć. W końcu ludzie musieli wynosić się z wyspy, żeby nie umrzeć z głodu. – Czuła, że za jej plecami Wanda kiwa głową, ale też że dawna historia Olandii jest jej zupełnie obojętna. Pirjo to odpowiadało. Mogła skoncentrować się na właściwej realizacji zadania i wykorzystaniu bocznego wiatru dla własnych celów.

Pomimo godziny i pory roku, na drodze roiło się od samochodów. Powód zapewne był taki, że w tych dniach liczni artyści zorganizowali wernisaże, wystawy i przyjęcia w okolicach Vickleby i Kastlösy, więc spora część klienteli z lądu zainteresowanej malarstwem i wyrobami ze szkła odbywała teraz coś w rodzaju tournée po Olandii. Dopiero na południe od obu miasteczek ruch się zmniejszył, lecz niestety skurczyły się też możliwości.

„Jak mam odpowiadać na jej pytania?” – pomyślała Pirjo. Już parę razy mijały drogowskazy na Alvaret i Wanda dopytywała, dlaczego nie skręcają.

– Jeszcze nie! – odkrzyknęła Pirjo. – Atu często wybiera tereny bardziej na południe. Można tam wykopać więcej pamiątek z przeszłości, rozumiesz.

– Czyli to do tego używacie saperki! – zawołała Wanda.

Pirjo potwierdziła i spojrzała przed siebie. Może Gettlinge? Jest tam strome zbocze i choć nie mogła podjechać na samą górę i zepchnąć Wandy z siedzenia skutera wprost w przepaść, to jest to najlepsze miejsce, by zastosować rozwiązanie alternatywne.

Pirjo czuła rosnącą ekscytację, ale nie była zdenerwowana. Gdyby pozbywała się rywalki pierwszy raz, pewnie nerwy dałyby o sobie znać, ale przecież miała doświadczenie.

– Zrobimy przystanek przy Gettlinge, bo to jedno z ulubionych miejsc Atu. Nie ma pewności, że dziś tam jest, ale przynajmniej je zobaczysz.

Wanda uśmiechnęła się, zsiadając ze skutera, i rzuciła kilka pochlebstw na temat zaangażowania Pirjo i urody miejsca.

– Nie, niestety nigdzie go nie widać, ech, frustrujące – stwierdziła Pirjo, przesuwając wzrokiem po okolicy. – Ale rozejrzyj się, nim ruszymy dalej, to wyjątkowy obszar – ciągnęła, rozkładając ramiona, by ukazać jej unikatowy, objęty ochroną krajobraz, gdzie kamienie układały się w kształt statku.

– Imponujące – skinęła głową Wanda. – Coś jak Stonehenge, tylko znacznie mniejsze, prawda? No i na dodatek ten stary młyn tam dalej. Czy w tym miejscu grzebano Wikingów? – spytała.

Pirjo potwierdziła, rozglądając się. Okolica była sucha i płaska, a przede wszystkim bezludna. Za plecami kobiety, po drugiej stronie szosy, znajdowały się jałowe wrzosowiska Stora Alvaret, również opustoszałe.

Po tej stronie, za cmentarzyskiem, zaczynała się skarpa. Porastało ją wprawdzie więcej drzew i krzewów, niż Pirjo pamiętała, ale to może być zaletą. W każdym razie nie będzie musiała usuwać zwłok od razu, bo znikną w gęstwinie. A jeśli w którymś momencie ciało zostanie odkryte, kto skojarzy znalezisko z Wandą Phinn? Nie mówiąc już o kojarzeniu jej z Pirjo.

Zasadniczo więc miejsce jest doskonałe, uznała w duchu, upewniając się, czy tymczasem na drodze dzielącej cmentarzysko i wrzosowiska nie pojawiły się jakieś samochody.

– Wando, podejdź tu! – zawołała, próbując zapanować nad głosem, by nie zabrzmiał fałszywie. – Widać stąd, w jaki sposób wyspa została uformowana i dlaczego zniknęli z niej mieszkańcy.

Wskazała na ziemie uprawne na nizinach i na zachód, na zabudowania po obu brzegach Cieśniny Kalmarskiej, rozdzielonych migoczącymi falami.

– Tam po drugiej stronie widać Kalmar, skąd właśnie przyjechałyśmy – paplała. – Tu, na wyżej położonej części wyspy, chłopi mieszkali jeszcze przez kilka dekad zeszłego wieku, dzieląc w nieskończoność swoje grunty, jak ci wcześniej opowiadałam. Pociągnęła Wandę do zbocza i obróciła ją; tętno jej przyspieszyło. – Spójrz na krajobraz po drugiej stronie drogi. To Stora Alvaret, gdzie być może teraz znajduje się Atu. Przed niespełna stu laty był to żyzny teren i pastwiska, ale chłopi zbyt intensywnie go użytkowali i bydło wyżarło całą trawę.

Chwyciła Wandę za ramię.

– To niepojęte, że tutejsza społeczność nie potrafiła pomagać sobie nawzajem w utrzymaniu się na tak urodzajnej ziemi.

Wanda pokręciła głową. Była zupełnie spokojna i wyluzowana, czyli Pirjo musi to zrobić teraz, dopóki na drodze nikogo nie ma.

– Moim zdaniem Olandię można by nazwać wyspą egoizmu, skoro większość mieszkańców musiała w końcu się stąd wynieść, by nie umrzeć z głodu. Tylko dlatego, że nie potrafili współpracować – podsumowała, po czym szarpnęła młodszą kobietę za ramię, jednocześnie z całej siły uderzając ją biodrem w lędźwie.

Początkowo wynik był dokładnie taki, jak się spodziewała. Górna część ciała Wandy odchyliła się do tyłu, podczas gdy kobieta machała wolną ręką. Potem dała krok w tył, a że nie mogła znaleźć podparcia, jej upadek był kwestią sekundy. Powinna spaść, staczając się w zaroślach, po pniach i wielkich kamieniach. Fatalny upadek, prawdopodobnie ze skutkiem śmiertelnym. A nawet jeśli nie, sprawę dokończy się za pomocą saperki.

Wanda rzeczywiście spadła, ale wbrew oczekiwaniom, nie sama. W chwili gdy straciła równowagę, wolną ręką odruchowo chwyciła Pirjo w pasie.

W rezultacie obie stoczyły się ze zbocza, splątane w kłębek. I nagle okazało się, że dwie, a nie jedna para nóg uderzają o pnie drzew.

Jako że dwa ciała poruszały się z większym trudem niż jedno, upadek zakończył się, zanim zbocze zrobiło się naprawdę strome. Nagle znalazły się na stoku pośród gałęzi i butwiejących liści i wpatrywały się w siebie otwartymi szeroko oczami.

– Chcesz mnie zabić? – syknęła Wanda Phinn, wydostając rękę i chwytając nią wiszące nisko gałęzie i obnażone korzenie drzew.

Pirjo była zszokowana. Nie tylko z powodu potłuczeń i niepowodzenia, ale w ogóle takim obrotem sprawy. Teraz Wanda Phinn będzie wiedziała, że coś tu bardzo nie gra i stanie się zbyt czujna.

Jak ma ją powstrzymać przed spotkaniem z Atu? Jak przeszkodzić tej kobiecie, by nie opowiedziała o swych podejrzeniach jedynej osobie, która naprawdę nie powinna się o tym dowiedzieć?

– Mam padaczkę – zaimprowizowała Pirjo, jąkając się i chowając twarz w ziemi. Udała też, że drży na całym ciele. – Strasznie mi przykro. To był mały atak, zazwyczaj czuję, że się zbliża, niestety nie tym razem. Bardzo cię przepraszam, Wando. To się mogło źle skończyć.

Próbowała wycisnąć łzy z oczu, ale bez powodzenia. Zebrała więc w ustach nieco śliny i wypuściła ją kącikiem ust.

– Chodź – poleciła Wanda bez cienia współczucia.

Zawlokła je obie na górę, a Pirjo myślała, aż trzeszczało.

Na końcu placu znajdowała się szopa ze staroświeckimi toaletami. Siedzisko i dziura w ziemi, dokładnie taka, z jakich korzystali ich przodkowie. Pirjo wielokrotnie tam bywała; znała nawet na pamięć wierszyk, który jakiś dureń nieporadnym pismem nabazgrał na ścianie:

Rozrabiaki i buraki

Co dostają tutaj sraki

Jeśli serca trochę mają

Innym papier zostawiają.


Wiele razy myślała o tym, że najgorszą śmiercią dla człowieka byłoby wepchnięcie go do dziury kloacznej, by utopił się w cudzych odchodach.

Czy jest to jakaś opcja? Potrafiłaby zaciągnąć tu Wandę i wepchnąć ją do środka?

Pirjo czuła aż nazbyt wyraźnie, że kręci się w kółko. Że znalazła się w sytuacji bez wyjścia, stała się taka bezbronna.

„O mój Boże, wiem, że ona mnie wygryzie” – pomyślała. „Urodzi dzieci Atu i sprawi, że stanę się zwykłą gospodynią, a może i gorzej”.

Można było od tego oszaleć. Dlaczego nie potrafiła temu zapobiec? Dlaczego nie zadbała o to, by zdyskredytować tę dziewczynę w oczach Atu? Dlaczego w ogóle odpowiedziała na jej zgłoszenie? Dlaczego?!

– Jeśli nie czujesz się dobrze, mogę dalej poprowadzić – usłyszała za sobą głos Wandy.

Pirjo odwróciła się do kobiety stojącej w podartym ubraniu i wyciągającej do niej rękę.

– Kluczyki poproszę! – zażądała, a jej spojrzenie nietrudno było rozszyfrować. Miała się na baczności, wiedząc, że ma ku temu powody.

– Którędy jedziemy? – spytała, wrzucając bieg skutera.

Pirjo wskazała ręką.

– Z powrotem na szosę w stronę Resmo, a potem w prawo w Alvaret. Dojazd zajmie nam jakieś dziesięć minut.

Czyli musi się to stać na wrzosowisku. Nie wiedziała jeszcze jak, ale na pewno tam.

Wisząca dziewczyna

Подняться наверх