Читать книгу Wisząca dziewczyna - Jussi Adler-Olsen - Страница 19
14
ОглавлениеPiątek 2 maja 2014
Noc z Assadem w jednym łóżku była nie lada wyzwaniem.
Carl zachodził w głowę, jakim cudem tak stosunkowo niewielkie stworzenie jest w stanie wygenerować hałas o tak zróżnicowanym charakterze. W każdym razie jeszcze nigdy nie miał okazji słyszeć, by człowiek wydawał z siebie naprzemiennie poddźwiękowy warkot i piskliwy świst, niczym wysłużone kościelne organy. Zapamiętałość Assada w dawaniu jednoosobowego koncertu szła w parze z absolutną niemożnością dobudzenia go. Krótko mówiąc, Assad spał nie tyle jak kamień, co jak góra. Właściwie to jak ryczący wulkan, przyszło na myśl bezsilnemu Carlowi o świcie między trzecią a piątą.
Kiedy wreszcie chrapanie ustało i Carl na parę sekund odetchnął z ulgą, miejsce nieartykułowanych dźwięków zajęło równie nieartykułowane mamrotanie płynące z szeroko otwartych ust Assada.
Były to słowa, które Carl w swojej malignie wziął za totalny bełkot bądź język arabski, ale słysząc kilka oderwanych od reszty duńskich zwrotów, znów oprzytomniał.
Czy Assad powiedział „zabić”? I „nie zapomnę”, po czym zaczął rzucać się na łóżku? Słowa były niewyraźne, ale nie ulegało wątpliwości, że kolega nie czuł się dobrze. Carl nie potrafił już potem zmrużyć oka.
Dlatego umierał ze zmęczenia i choćby nie wiadomo jak się starał, nie był w stanie odwzajemnić szerokiego uśmiechu Assada, gdy kudłacz w końcu otworzył oczy.
– Assad, ależ ty gadasz przez sen – zdążył powiedzieć, nim na ulicy dał się słyszeć wrzask kobiety.
Mørck usiadł na łóżku. Musiała stać tuż przy wejściu do hotelu, bo stąd jej nie widział.
Za jego plecami rozległo się pytanie zadane bardzo stłumionym głosem.
– Gadałem? Ale co mówiłem?
Carl chciał obdarzyć go rozbrajającym uśmiechem, ale facet miał grobową minę, był blady i garbił się, opierając o zagłówek łóżka. Przypominał żołnierza, który zadał cios towarzyszom broni.
– Nic szczególnego, trudno było zrozumieć. Ale mówiłeś po duńsku i nie byłeś zadowolony. Miałeś koszmary?
Assad ściągnął krzaczaste brwi i już miał odpowiedzieć, kiedy kobieta na ulicy wrzasnęła ponownie.
– John, wiem, że tam jesteś! – krzyknęła. – Widziano cię z nią, rozumiesz?
Carl poderwał się i podbiegł do okna, skąd zobaczył ładną kobietę w średnim wieku, pieklącą się na schodach do hotelu niczym pies bojowy, który zwietrzył krew. Oczy miała nieprzytomne, pięści zaciśnięte.
Do kurwy nędzy! Czyli Rose jednak zwabiła Johna Birkedala w swoją sieć.
Biedny, nieszczęsny człowiek.
– Proponuję, żebyśmy się dziś rozdzielili – powiedział Carl przy śniadaniu, z całych sił próbując zmobilizować mięśnie powiek. Kiedy pozostała dwójka sobie pójdzie, on zakradnie się do pokoju i spróbuje pozbyć się brzemienia niewyspania, będącego owocem minionej nocy.
– Jestem tego samego zdania – odezwała się Rose, już w swojej czarnej charakteryzacji, niczym zła królowa z Królewny Śnieżki. Ani słowa o porannych bataliach, żadnych wyjaśnień, co je spowodowało. Zajście między mężem i żoną na hotelowym placu z jej perspektywy widocznie należało już do przeszłości. Sprawiała wrażenie zadowolonej i pełnej energii. Ciekawe, jak miewał się Birkedal?
– Pojadę do domu Habersaata i wezmę się za pakowanie – ciągnęła. – Wczoraj skontaktowałam się z firmą przeprowadzkową. Przyjadą tu po mnie za dwadzieścia minut.
Carl skinął głową z aprobatą. Czyli Rose ma z głowy.
– Poza tym dowiedziałam się, że siostra June Habersaat mieszka w domu opieki niedaleko stąd, więc może niech to będzie zadanie dla ciebie, Assad – kontynuowała. – Skoro to twoja zasługa, że June nie chciała nam nic powiedzieć o uwagach jej męża na temat śledztwa, to wydaje się logiczne, że ty powinieneś wymaglować jej siostrę. Może June jej się skarżyła.
Assad przyjął ów zimny prysznic ze stoickim spokojem. Rose to w końcu Rose, a w tej chwili był zajęty wsypywaniem cukru do kawy tak, żeby nie uronić ani kropli napoju.
Odwróciła się do Mørcka, zimna i obojętna wobec jego kredowobiałej cery i niemego protestu wobec jej zabawy w rozdzielanie zadań.
– Poza tym umówiłam cię, Carl, na oprowadzanie po Bornholms Højskole na dziewiątą trzydzieści. Ustaliłam, że potem możesz pojechać do dawnych dyrektorostwa, jeśli będziesz chciał, a zakładam, że tak. Mieszkają niedaleko od szkoły.
Jakim cudem udało jej się to wszystko załatwić?!
Carl wziął głęboki wdech i spojrzał na zegarek; było pięć po dziewiątej. Czyli ma niecałe dziesięć minut, by rozbudzić apetyt, zjeść, wypić kawę, ogolić się i udać się na drzemkę, której tak desperacko potrzebował.
– Rose, zadzwonisz do szkoły i przesuniesz spotkanie. Muszę przedtem załatwić kilka rzeczy.
Uśmiechnęła się; ewidentnie spodziewała się takiej odpowiedzi.
– W porządku, ale dopiero na pojutrze, bo jutro szkoła jest zamknięta z powodu wycieczki. Ale jeśli chcesz zostać w hotelu na jeszcze parę nocy, to ja nie mam z tym problemu. W domu nikt na mnie nie czeka.
Carl kiwnął głową, dając sobie spokój z proponowaniem babsztylowi późniejszej pory dnia; w chwili obecnej była dla niego równocześnie katem z Norymbergi, gwoździem do jego trumny oraz kamieniem w bucie.
– A jak już się z tym uporacie, przyjedźcie do Listed, żeby mi pomóc. Assad, pewnie skończysz szybciej, ale możesz wziąć taksówkę. Co ty na to?
– A ja na to, że jeszcze nigdy nie piłem tak wspaniałej kawy – odparł, kręcąc im przed nosem filiżanką; Carl dał za wygraną.
– Może będzie łatwiej, jeśli pojedziemy z Assadem razem – powiedział w końcu. – Siostrę June Habersaat odłożymy na późniejszą godzinę.
Wtedy zadzwoniła jego komórka. Spojrzał na wyświetlacz z mieszanką niechęci i nabożnego lęku.
– Tak, mamo? Co tam?
Nie znosiła tego zwrotu. Czasami nawet potrafił całkowicie ją sparaliżować, tak że rozmowa dobiegała końca, nim na dobre się rozpoczęła. Niestety tym razem widocznie ani trochę jej nie zirytował, w każdym razie z miejsca przeszła do rzeczy.
– Odezwał się Sammy z Tajlandii. Zadzwonił stamtąd na nasz rachunek, ale niech mu będzie, bo ci powiem, że miał ciekawe rzeczy do opowiedzenia. Pojechał tam, żeby uporządkować wszystkie sprawy i wiesz co?
Carl odchylił głowę do tyłu. Pamięć o Sammym, wałęsającym się obecnie po najulubieńszym egzotycznym placu zabaw Duńczyków, na szczęście ulokowała się w takim miejscu w mózgu Carla, do którego ten rzadko się zapuszczał.
– Sammy jest wściekły i świetnie to rozumiem, bo Ronny odesłał testament do kogoś innego. Zupełnie jakby nie ufał własnemu bratu, prawda?
Testament Ronny’ego. Carl miał nadzieję, że Ronny ograniczył się w nim do rozdzielenia swoich przywłaszczonych dóbr, ale nie był taki pewien. Dlaczego za każdym razem, gdy wywlekano sprawki Ronny’ego, Carl czuł nieprzyjemny smak w ustach?
– Gdyby Sammy był moim bratem, oddałbym się do adopcji – odparł.
– Ha, ha, Carl, ty łobuzie. Zawsze mówisz takie śmieszne rzeczy, tata i ja nigdy byśmy ci na to nie pozwolili.
Uniwersytet ludowy położony był dokładnie tak, jak powinien: w otoczeniu pól i lasów i granicząc bezpośrednio ze spektakularnym wąwozem Ekkodalen, zapewne największą atrakcją na Bornholmie, odwiedzaną przez mnóstwo uczniów z całej Danii w ramach zajęć zielonej szkoły. Carl wiele o niej słyszał, ale nigdy nie widział, bo tam, skąd pochodził, nie jeździło się na Bornholm, tylko do Kopenhagi, gwoździem programu była zaś przejażdżka kolejką górską w Tivoli, po której się wymiotowało.
Przywitały ich ostrożnie tańcząca w słońcu chorągiewka na maszcie i masywny głaz z inskrypcją – „Uniwersytet Ludowy”. W głębi znajdowało się kilka czerwono-białych budynków pochodzących z różnych czasów, rozsianych po całym terenie w otoczeniu krzewów, zarośli i wykonanych własnoręcznie totemów. Znajdował się tu też miniaturowy pawilon.
Przed wejściem do części administracyjnej budynku czekała na nich ładna rudowłosa kobieta, na której widok Assad urósł o kilka centymetrów, o ile to możliwe.
– Witamy – powiedziała, po czym dodała, że nie pracowała w szkole podczas pobytu Alberte, ale pan woźny i owszem. – Mamy biuletyny z tego rocznika, a była dyrektorka prowadziła dzienniki przez cały długi okres pracy tutaj, ale zdaje się nie miała zbyt dużo do powiedzenia na temat sprawy Alberte.
Assad pokiwał głową jak jeden z tych zabawkowych psów, które niektórzy dziwni ludzie umieszczają na tylnej szybie.
– Chcielibyśmy porozmawiać z tym woźnym – powiedział z przymkniętymi oczami, zapewne flirtując. – Ale może oprowadziłaby nas pani, żebyśmy mieli lepsze pojęcie, jak wyglądało tutejsze życie Alberte.
„Ciekawe, po co w ogóle tu jestem, przecież doskonale sobie radzą” – pomyślał Carl, widząc zapał Assada. Może jeszcze dzisiejszego popołudnia mógłby wślizgnąć się na pokład promu i zostawić ich samych sobie. Kolejna noc z sennymi wynurzeniami Assada wpędzi go do grobu.
– Wiele budynków powstało później, chociażby te dwa przy drodze, gdzie mieści się między innymi pracownia szkła – kontynuowała. – Ale mogą panowie zobaczyć, gdzie Alberte jadała, malowała i spała.
Oprowadzanie trwało dość długo, więc Assad był wniebowzięty.
– Co jadali na śniadanie? Czy śpiewali pieśń poranną? Kiedy siadywali w salonie kominkowym?
Dopiero kiedy pojawił się woźny Jørgen, dobrze zakonserwowany gość o siwiejących skroniach i wytrenowanej sylwetce człowieka wykonującego pracę fizyczną, oprowadzanie nabrało rumieńców. Facet miał dobrą pamięć, więc Carl nastawił uszu. Woźny pracował w szkole od 1992 roku, ale wydarzenia związane ze zniknięciem Alberte i pytania, jak zginęła, naturalnie sprawiły, że rok 1997 i sama Alberte wryły mu się głęboko w pamięć.
– Zniknęła w dniu, w którym wieszaliśmy wiechę na budynku warsztatu, więc byłem bardzo zajęty, a takie rzeczy się przecież pamięta. – Podprowadził ich pod skupisko niskich bungalowów z żółtej cegły. – To tutaj spała, domek nazywa się „Stammerhallen”. Wszystkie domy mają swoje nazwy, jak na przykład „Helligdommen”, „Døndalen” czy „Randkløve”, nie pytajcie mnie, dlaczego, bo to dłuższa historia.
– Okej, pokoje są pojedyncze – stwierdził Carl. – Okno wychodzi na trawnik, więc pewnie z łatwością mogła przyjmować nocne wizyty spoza szkoły, prawda?
Woźny się uśmiechnął.
– Nie ma rzeczy niemożliwych, jak młodzi ludzie chcą nocą zaszaleć, nie?
Carlowi przypomniała się Rose i pokręcił głową. Bał się pomyśleć, co ona by zmalowała w takich okolicznościach.
– Ale policja przesłuchiwała też inne dziewczyny mieszkające w tym domku i wszystkie twierdziły, że Alberte nie przyjmowała w pokoju chłopaków. Na pewno by usłyszały, bo tutejsze ściany są jednak dość cienkie.
– Jak ją pan zapamiętał? Było w niej coś wyjątkowego?
– Hm, jak? Na pewno była jedną z najpiękniejszych dziewczyn, które za moich czasów chodziły do tej szkoły. Nie dlatego, że miała fantastyczne oczy i rysy twarzy, ale dlatego, że poruszała się, jakby była księżniczką. Chodziła w zupełnie wyjątkowy sposób, jak Greta Garbo, po prostu prawie płynęła po ziemi. Nie była zbyt wysoka, ale od razu dostrzegało się ją w grupie, pewnie panowie rozumieją, o czym mówię.
Carl skinął głową. Widział zdjęcia Alberte.
– Kto to Greta Garbo? – spytał Assad.
Woźny spojrzał na niego, jakby spadł z księżyca; może nawet tak było. Co w ogóle było wiadomo o Assadzie i o jego pojęciu o świecie? Dwa wielkie znaki zapytania.
– I bardzo ładnie śpiewała. Słychać było, jak jej głos wybija się ponad inne podczas zebrania porannego.
– Z tego, co pan mówi, wynika, że była niebywale atrakcyjna i jedyna w swoim rodzaju. Pamięta pan może, z kim flirtowała w szkole? – spytał Carl.
– Nie, niestety nic o tym nie wiem. Policja też mnie o to pytała, ale zdaje się, że któryś z kursantów miał coś na ten temat do powiedzenia. Wiem tylko, że czasami jechała autobusem lub taksówką do Rønne z kilkoma innymi osobami, by się zabawić. Wypić piwo i tak dalej. Widywałem inne dziewczyny, jak migdaliły się z chłopakami w szklarni za kolektorami słonecznymi, ale Alberte nie. Sporo też jeździła na rowerze. Mówiła, że bardzo ją interesuje tutejsza natura, ale nie wiem, ile zdołała zobaczyć. Zwróciłem uwagę, że często nie było jej tylko przez pół godziny, a niekiedy krócej.
– Wiele nam to nie dało – stwierdził Carl pół godziny później, gdy siedzieli w samochodzie w drodze do Aakirkeby, do domu poprzedniego kierownictwa.
– Przyjemnie na tym Bornholmie – oświadczył Assad, trzymając nogi na desce rozdzielczej i chłonąc wzrokiem krajobraz. – A ta sekretarka! Można by ją schrupać.
– Dostrzegłem twój afekt.
– Mój co?
– Skoro aż tak ci się tam podobało, może znalazłbyś tu sobie pracę?
Assad skinął głową.
– Tak, może. Tutejsi ludzie są całkiem mili.
Carl odwrócił do niego głowę. On tak poważnie? Na to wyglądało.
– Podobają ci się rude włosy, co?
– Nie, niespecjalnie. Po prostu tak jakoś się czuję. – Assad wskazał na deskę rozdzielczą. – Carl, dzwoni twoja komórka.
Mørck odebrał.
– Tak, Rose, co się dzieje?
– Siedzę na piętrze domu Habersaata wśród pudeł i papierów. Zwróciliście uwagę, ile tu jest teczek z wydrukami jego wywiadów z ówczesnymi kursantami?
– Nie zaglądaliśmy do nich, ale owszem, zwróciliśmy uwagę.
– A ja zajrzałam. Wiele koleżanek Alberte mówi, że ona flirtowała z większością chłopaków i że wkurzało to pozostałe dziewczyny, bo chłopcy patrzyli tylko na nią.
– Czyli co, któraś z dziewczyn wrzuciła ją na drzewo? – burknął.
– Bardzo śmieszne, panie Mørck. Dowiedziałam się, że jeden z chłopaków ze szkoły posunął się z nią dalej niż reszta. Całowali się i przez jakiś czas byli razem, dopóki ona nie znalazła innego.
– Innego?
– Tak, tego spoza szkoły. Możemy porozmawiać o tym później?
– Tak, oczywiście, tylko właściwie dlaczego dzwonisz?
– Żeby powiedzieć wam o tych teczkach i spytać, czy natknęliście się na jakieś informacje o gościu, z którym tworzyła parę w szkole? Nazywał się Kristoffer Dalby.
– Nie, wyprawa do szkoły nie przyniosła większych rezultatów. Kristoffer Dalby, mówisz? Jedziemy właśnie do dawnego dyrektorostwa, więc zapytamy ich, czy mają na ten temat coś do powiedzenia.
Wysoki, tyczkowaty starszy pan o pieczołowicie przystrzyżonej brodzie, ubrany w sztruksowe spodnie i tweedową marynarkę, któremu do wizerunku profesora literatury z Oksfordu brakowało tylko fajki w kąciku ust, zaprosił ich do kuchni, gdzie na parapecie stało więcej doniczek z ziołami niż w szkółce ogrodniczej.
– Proszę poznać moją żonę, Karinę.
Stanowiąca całkowite przeciwieństwo dyrektora Karla Odinsbo żona wkroczyła do akcji, rozdzielając uśmiechy i uściski. Jej ubranie składało się z kilku kolorowych warstw i wyglądała jak żywcem wzięta z musicalu Hair