Читать книгу Wisząca dziewczyna - Jussi Adler-Olsen - Страница 13
8
ОглавлениеCzwartek 1 maja 2014
Przy oknie wychodzącym na port nakryto dla trzech osób i Rose siedziała już przy stole ze wzrokiem utkwionym gdzieś daleko w morze, tam gdzie spojrzenia nigdy nie docierają.
– Dzień dobry – odezwał się mężnie Assad. – Jesteś blada na twarzy jak małe dziecko, Rose. Ale jakoś to będzie, jak powiedział wielbłąd do dromadera, gdy tamten jęknął, bo jeździec uderzył go batem.
Rose pokręciła głową, odsuwając talerzyk.
– Mam ci przynieść coś z apteki? – zaproponował kolega.
Znów pokręciła głową.
– Wiemy, że to było głupie, że obejrzałaś to DVD z Habersaatem, prawda, Carl? – ciągnął.
„Niechże on się już zamknie albo chociaż się wstrzyma, dopóki nie wypiją porannej kawy. Czy nie widzi, że dziewczyna nie czuje się ani trochę lepiej, niż kiedy kładła się spać?” – Carl lekko skinął głową.
– To nie ma nic wspólnego z filmem – odparła. – Dałam radę go obejrzeć, choć był odrażający.
– A więc co? – spytał Assad, układając na talerzu stosik z pieczywa chrupkiego.
Jej wzrok znów uciekł gdzieś w dal.
– Daj Rose spokój i podaj mi masło. – Carl spojrzał ze zniechęceniem na prawie pustą maselniczkę. – To znaczy troszeczkę tego, co już zostało, a czego nie masz zamiaru sam zużyć.
Assad widocznie tego nie dosłyszał.
– Wiesz co, Rose? Może dobrze by było, gdybyś nam powiedziała, co ci się plącze po głowie – powiedział, chrupiąc i rozsypując wokół siebie okruchy. Dobrze, że nie jedzą razem śniadania codziennie.
Assad utkwił wzrok w grupce demonstrantów z transparentami, przygotowujących się do obchodów pierwszego maja na placu przed supermarketem Brugsen. „Silniejsi razem” – głosił napis na jednym z plakatów.
– Czy wy też sądzicie, że Bjarke Habersaat był gejem? – spytał, nie odrywając wzroku od demonstrantów.
Carl ściągnął brwi.
– Dlaczego o to pytasz? Masz na ten temat jakieś informacje?
– Nie, nie bezpośrednio, ale ta jego gospodyni zdecydowanie była dość ładna i chętna do figli.
Chętna do figli! Co to w ogóle za wyrażenie? Może on sam jest chętny.
– I co z tego?
– Miał dopiero trzydzieści pięć lat, czyli był dość młodym mężczyzną, co jej wyraźnie nie przeszkadzało. Czyli była zdecydowanie chętna. – Spojrzał na Carla, jakby wsadził swój orli nos do gniazda os i udało mu się uniknąć ugryzienia. Był całkiem zadowolony z siebie.
– Ni w ząb nie rozumiem, Assad. Do czego zmierzasz?
– Gdyby ją i Bjarkego coś łączyło, jego pokój nie wyglądałby tak, jak wyglądał. Wówczas by go rozpieszczała, przecież sam widziałeś, jaka jest. Rozpieszczałaby, dbała o niego, wietrzyła mu kołdrę, opróżniała popielniczkę i prałaby mu, żeby wnieść w swoje życie trochę czułości i erotyki.
– Aha, tak sądzisz? Ciekawe! Ale w takim razie nie widzę przeszkód, by uprawiali seks w innych częściach domu. To niczego nie dowodzi, Assad, ponosi cię fantazja.
Jego asystent przechylił głowę.
– Tak, może i racja. Czyli uważasz, że mogli uprawiać seks pośród zdjęć rodzinnych i koronkowych obrusów z pędzlami?
– Z frędzlami, Assad. Owszem, czemu nie? Ale dlaczego w ogóle ta kwestia jest taka istotna?
– Myślę, że był gejem, również z tego względu, że miał pod łóżkiem czasopisma z panami w bardzo obcisłych spodniach i skórzanych czapkach na okładce. Oraz plakaty z Davidem Beckhamem na ścianach.
– Okej, trzeba było tak od razu. Ale co to w ogóle ma za znaczenie? Czy to nie wszystko jedno?
– Niby tak. Tylko wydaje mi się, że jego matce się to nie podobało i z tego powodu nie lubiła go odwiedzać w miejscu zamieszkania. Nie należał do wątłych, delikatnych gejów, którzy trzymają ciasteczka w kryształowym półmisku, wielbią mamusię jak boginię i kochają chodzić z nią na zakupy. Był raczej bardziej męskim typem.
Carl wydął dolną wargę i skinął głową. Jest to jakaś hipoteza, choć nie wiadomo, do czego miałaby się przydać. Jeśli o niego chodzi, preferencje seksualne Bjarkego Habersaata mogły równie dobrze obejmować seks z jednojajowymi andaluzyjskimi bliźniętami po sześćdziesiątym piątym roku życia, nie miał nic przeciwko. Obchodziło go to tyle, co zeszłoroczny śnieg, dopóki na stole kusiły ciepłe bułeczki.
Assad zwrócił się do Rose.
– Co cię tak zamurowało? Zazwyczaj masz o wszystkim własne zdanie. Powiedz, co się dzieje, przecież czuję, że coś jest nie tak. Jeśli nie to samobójstwo na DVD, to co tobą wstrząsnęło? Bo coś musiało.
Powoli odwróciła do nich głowę z tym samym zbolałym spojrzeniem, jakie widzieli u June Habersaat wczorajszego wieczora. Ale Rose nie płakała; wręcz przeciwnie, sprawiała wrażenie przytomnej i opanowanej. Jej wzrok mówił, że chciałaby zachować to dla siebie, ale jej na to nie pozwalano.
– Nie chcę o tym rozmawiać, ale jednak wam powiem, okej? Nie mogłam tego oglądać, bo Habersaat do złudzenia przypominał mojego tatę – odsunęła krzesło i opuściła ich.
Carl siedział przez dłuższą chwilę, wpatrując się w stół.
– Chyba nie powinieneś już o to dopytywać, Assad.
– Okej. Z tym ojcem to jakaś szczególna sprawa?
– Tylko taka, że został przerobiony na mielone w swoim miejscu pracy we Frederiksværku, gdzie również pracowała Rose. Tylko tyle.
Zgodnie z oczekiwaniami, świetlica w Listed zlokalizowana była w łatwo dostępnym i wyjątkowo zachęcającym miejscu pośrodku głównej ulicy, przecinającej miasteczko na dwie połowy: chaty rybackie po stronie morza i domy nowych mieszkańców od strony lądu.
„Dom Listed” – głosił treściwy i krótki napis na fasadzie. Najważniejsze zostało powiedziane.
Brzydka i fatalnie umiejscowiona gablotka z ogłoszeniami informowała, że starsi mieszkańcy Listed mogą skorzystać z oferty tańców country, spacerów z kijkami i gry w bule, dzieci zaś mogą wziąć udział w ognisku z pieczeniem bułeczek na patykach, brannballu i wycinaniu dyń na Halloween. Poza tym znajdował się tam też protokół z zebrania stowarzyszenia mieszkańców, dotyczący bieżących nadziei i bolączek miasteczka. Czy w mieście powinien być obowiązek meldunkowy? Czy wymienić ławkę przy Mor Markers Gænge? I czy aby wystarczy funduszy na most pontonowy przy kąpielisku?
Wyłącznie lokalne kwestie, ani słowa o jakimkolwiek spotkaniu pierwszomajowym czy tutaj, czy w innych miejscach na wyspie. Tylko informacja, że Metal Bornholm postawił dla dzieci dmuchany zamek przy czymś, co, pożal się Boże, nazywano Kwoką2 gdzieś w lesie Almindingen.
Tu w świetlicy w tym odległym zakątku letniego raju ludzie spotykali się w sprawach dużych i małych. Tak było też przed niecałymi dwudziestoma czterema godzinami, kiedy jeden z przykładnych obywateli poniósł dramatyczne konsekwencje własnych niewłaściwych wyborów życiowych.
Carl rozpoznał z filmu Habersaata kobiety, które ich przyjęły.
– Bolette Elleboe – przedstawiła się pierwsza z bornholmskim akcentem, który nawet dało się zrozumieć. – Jestem księgową i mieszkam tuż obok, więc to ja mam klucze. – Mówiła zaczepnie, ale raczej nie była dumna ze swojej pozycji. Druga miała na imię Maren i była przewodniczącą stowarzyszenia mieszkańców, zaś z jej smutnych oczu można było wyczytać, że w takich momentach ta funkcja jej ciąży.
– Znały panie Habersaata prywatnie? – spytał, podczas gdy kobiety witały się z Rose i Assadem.
– Tak, doskonale – odparła Bolette Elleboe. – Może nawet lepiej, niż byśmy chciały.
– Jak mam to rozumieć?
Wzruszyła ramionami i zaprowadziła go do sali konferencyjnej, jasnego pomieszczenia z dyplomami i malowidłami rozsianymi chaotycznie po białych ścianach. Przez panoramiczne okna po jednej stronie widać było ogród. Usiedli przy laminowanym stole, gdzie czekała już kawa.
– Powinnyśmy były wiedzieć, że to się któregoś dnia zdarzy – powiedziała cicho przewodnicząca. – To straszne, że stało się to właśnie wczoraj. Wciąż jestem tym bardzo poruszona. Myślę, że Christian to zrobił, bo przyszło tak mało ludzi. Że to miała być kara dla całej naszej społeczności.
– Bzdura, Maren – przerwała Bolette Elleboe i zwróciła się do Carla: – To dla Maren typowe, jest taką delikatną i wrażliwą istotą. Jeśli chcecie znać moje zdanie, Habersaat to zrobił, bo miał już dosyć osoby, którą się stał.
– Nie sprawia pani wrażenia szczególnie poruszonej, właściwie dlaczego? Być świadkiem tak gwałtownego zdarzenia to potężne przeżycie, prawda?
– Posłuchaj, skarbie – odparła Bolette Elleboe. – Przez pięć lat pracowałam w opiece społecznej na grenlandzkim zadupiu, więc takie rzeczy nie wytrącają mnie z równowagi. Widziałam więcej przypadków niereglamentowanego użycia śrutówek, niż można sobie wyobrazić. Ale oczywiście, zrobiło to na mnie wrażenie, tyle że trzeba żyć dalej, prawda?
Rose siedziała przez chwilę, obserwując ją w milczeniu, po czym wstała, podeszła do okien wychodzących na ulicę, obróciła się do ich małego zgromadzenia, skierowała palec wskazujący lewej ręki do skroni, udając, że strzela i upada na bok o krok dalej.
Spojrzała na Bolette Elleboe.
– Tak to przebiegło?
– Owszem, a jak? Proszę spojrzeć na podłogę, widać jeszcze ślady po plamach. Nie mam zamiaru już jej szorować, zadzwonię do firmy sprzątającej.
– Sprawia pani wrażenie poirytowanej. Czy dlatego, że zrobił to tutaj? – spytał Assad, rozcieńczając cukier w swojej filiżance kilkoma kroplami kawy.
– Poirytowanej? Wie pan, to, że on zastrzelił się w tym miejscu, to po prostu zła karma. Mógł przynajmniej pójść do siebie do domu, albo na skały. Uważam, że nieładnie się zachował wobec naszej małej świetlicy, robiąc to tutaj.
– Zła karma? – Assad pokręcił z niezrozumieniem kędzierzawą głową.
– Sądzi pan, że miło będzie siedzieć w tym pomieszczeniu na zebraniu stowarzyszenia i jeść, przypominając sobie to, co się stało?
– To chyba problem tylko was dwu, w końcu na imprezę nie przyszło zbyt wielu ludzi ze stowarzyszenia – zauważyła ostro Rose.
– Nie. Ale w obrazie wciąż jest dziura, a ściana za nim jest uszkodzona, prawda?
Bolette Elleboe zdecydowanie nie należała do osób, które łatwo zbić z pantałyku.
– Cóż! Jakoś musimy odnowić ścianę, jak już załatamy tę ogromną dziurę, którą zostawili technicy, wygrzebując z niej kulę. W sumie od lat orędowałam w tej sprawie, więc zawsze to jakiś plus. Proszę spojrzeć, jaki mur jest brzydki. Jest z gazobetonu, co za nędza! Więc dzięki, Habersaat, jednak się do czegoś przydałeś.
Widać tu, na Dzikim Wschodzie, cynizm miał się nad wyraz dobrze.
– Nie przejmujcie się Bolette – niemal wyszeptała Maren. – Jest równie mocno poruszona tym zdarzeniem, co ja. Po prostu każda z nas radzi z tym sobie na swój sposób.
– Rose, stój tak, jak wcześniej – poprosił Assad, podrywając się od stołu i stając przed koleżanką. – Ja jestem obserwatorem, a ty Habersaatem. Chciałbym…
Ale Rose nie słyszała. Wpatrywała się w przeszyty kulą obraz. Nie dlatego, że było to wiekopomne dzieło sztuki. Słońce, gałęzie i ptak w locie.
– Trafił prosto w tego lecącego ptaka. Dziwne, że obraz nie spadł na ziemię – zaśmiała się Bolette. – Przynajmniej pozbędziemy się tego bohomazu.
– Nie podoba się pani obraz? – spytał Assad, podchodząc bliżej. – Jest całkiem ładny, choć oczywiście nie aż tak piękny, jak ten krajobraz z plażą obok, prawda?
– Niech pan lepiej przeczyści okulary, kolego – odparła. – Ich autor był amatorem, potrafił namalować dziesięć takich dziennie.
Rose oderwała wzrok od ściany.
– Wyjdę na dwór zaczerpnąć świeżego powietrza.
Wokół dziury po kuli, pośrodku ptaka, widać było resztki zarówno odłamków kości czaszki, jak i tkanki mózgowej mężczyzny, który przypominał jej ojca, więc można ją było zrozumieć.
– To bardzo młoda kobieta jak na taką pracę – odezwała się przewodnicząca ze współczuciem.
– Owszem – skinął głową Carl. – Ale niech pań nie zmyli jej wiek. W jej żyłach płynie ciekła stal. Proszę mi powiedzieć, co panie wiedzą o Habersaacie. Miejcie na uwadze, że przyjechaliśmy z Kopenhagi, więc informacje, którymi dysponujemy na jego temat jako osoby prywatnej, są na razie dość skąpe.
– Moim zdaniem Christian był w porządku – powiedziała Maren. – Po prostu chciał osiągnąć o wiele więcej, niż był w stanie, na czym ucierpiała jego rodzina. Pracował w prewencji, nie był detektywem, więc czemu się tym wszystkim zajmował? Tego właśnie nie rozumiem. – Zamyśliła się. – To się najbardziej odbiło na Bjarkem, biedny chłopak. Moim zdaniem nie było mu łatwo z taką matką.
„One nie wiedzą, że syn nie żyje” – pomyślał Carl, rzucając Assadowi ostrzegawcze spojrzenie, by trzymał język za zębami, tak aby nie zbaczać z tematu. Z jego punktu widzenia jeszcze nie było za późno, by zdążyć na wieczorny prom do domu. Śmierć Bjarkego była sprawą dla bornholmskiej policji, rozgrzebywanie zaś sprawy Habersaata zapowiadało się beznadziejnie. Zrobili, co do nich należało, posłuchali Rose, która teraz się odmeldowała. Czyli wieczorny prom do domu.
– A więc to może wina matki, że Bjarke popełnił samobójstwo – palnął jednak Assad.
W okamgnieniu brwi obu pań poszybowały do połowy wysokości czoła.
– O Boże, nie! – zawołała Maren z przerażeniem.
Kiedy Carl zdradzał im szczegóły, kobiety siedziały w milczeniu. Niech licho porwie Assada i jego długi język.
– Słyszałam, że właściwie ze sobą nie rozmawiali. Bjarke był homoseksualistą i jego matce się to nie podobało. Phi, jakby sama była aniołkiem w tych sprawach – prychnęła Bolette Elleboe.
„A nie mówiłem?” – dało się wyczytać z twarzy Assada.
– Powiada pani, że nie była aniołkiem. Ale nie była zamężna, więc chyba nic w tym złego, prawda? – spytał Carl.
Obie panie wymieniły spojrzenia. Widać o kobiecie krążyły powszechnie znane, pikantne historie.
– Nosiło ją już, kiedy była jeszcze z Habersaatem – jadowicie rzuciła przewodnicząca. Jej anielska łagodność gdzieś nagle wyparowała.
– Skąd to wiadomo? Nie zachowywała dyskrecji?
– Ależ zachowywała – odparła Bolette Elleboe. – W każdym razie nie prowadzała się z nikim otwarcie, ale nagle zrobiła się taka rozanielona. Przecież wiadomo, od czego.
– Chodzi pani o to, że sprawiała wrażenie zakochanej?
Prychnęła parę razy, widocznie pytanie ją ubawiło.
– Zakochanej? Nie, raczej zaspokojonej. Orgazmy, wie pan. A jeśli mnie pan spyta o zdanie, to w domu za dużo ich nie doznała. W każdym razie jej koledzy z pracy nie mieli wątpliwości, że kombinowała coś podczas tych wszystkich długich przerw na obiad, które nagle zaczęła sobie robić. Widywano też jej samochód pod domem siostry w Aakirkeby pod jej nieobecność. Znajoma z tej samej ulicy mówi, że przy drzwiach wejściowych spotykała się tam z jakimś mężczyzną, który zdecydowanie nie był Habersaatem, bo był na to za młody – Bolette Elleboe zaśmiała się, ale po chwili spoważniała i wyraz jej twarzy się zmienił. – Moim zdaniem nigdy nie pomogła mężowi wrócić do równowagi, więc wina leży po stronie obojga. I tak by go zostawiła, nawet bez historii z Alberte.
– Przykra wiadomość z tym Bjarkem – powiedziała przewodnicząca. Jeszcze się nie otrząsnęła.
– Faktycznie, nieciekawa sprawa. Ale w kwestii tej Alberte, którą przejechał samochód – podjął Assad – może wiedzą panie o niej coś, czego nie mamy w aktach?
Obie kobiety wzruszyły ramionami.
– Nie wiemy, co macie w aktach, ale coś tam wiemy, bo na małej wyspie ludzie dużo gadają, kiedy dzieje się taka rzecz.
– Co takiego? – Assad dodał do kawy jeszcze jedną łyżeczkę cukru. Naprawdę się jeszcze zmieściła?
– Zwyczajna miła dziewczyna, którą nagle spuszczono ze smyczy. Nic szczególnego, ale czasami w szkole potrafi zrobić się gorąco, kiedy młodzieży się nie pilnuje, tak to już jest – odparła Bolette. – W każdym razie mówiło się, że miała w krótkim czasie kilku chłopaków.
– Mówiło się? – zabulgotał Assad z wnętrza filiżanki.
– Mój siostrzeniec, który jest woźnym w szkole, mówił, że kręciła z kilkoma facetami, jak to świeżo zakochana dziewczyna. Spacerki za rączkę w Ekkodalen za szkołą, te sprawy.
– Brzmi to dość niewinnie. Mamy coś na ten temat w raporcie? – zwrócił się Carl do Assada.
Ten skinął głową.
– Tak, trochę. Jeden z chłopaków uczył się w tej szkole, ale to nie było nic poważnego. Z jakimś innym spoza szkoły trwało to dłużej.
Carl zwrócił się do kobiet.
– Znają go panie?
Pokręciły głowami.
– Co mamy na jego temat w raporcie, Assad?
– Nic poza tym, że próbowano ustalić jego tożsamość, bez skutku. Jedna z dziewczyn ze szkoły mówiła, że facet nie był jednym z nich, ale przez niego Alberte potrafiła godzinami gapić się bezmyślnie przed siebie, zapominając o bożym świecie.
– Wiecie może, czy śledztwo Habersaata pomogło ustalić tożsamość tego faceta?
Obie panie i Assad pokręcili głowami.
– Hm, więc musimy to na razie zostawić. O ile dobrze rozumiem, Habersaat angażuje się w beznadziejną sprawę, do której go nawet nie przydzielono. Zostawia go żona, zabierając ze sobą syna, od ludzi z miasteczka nie dostaje żadnego wsparcia. Przestępca uciekający z miejsca wypadku i śmierć młodej kobiety zmieniają całe jego życie, co jest mi trudno zrozumieć jako policjantowi. Próbowaliśmy rozmawiać z June Habersaat, która niechętnie do tego wszystkiego wraca i sprawia wrażenie nieprzejednanej w stosunku do męża. Wydaje mi się, że dość dobrze ją pani zna, pani Elleboe, ma pani z nią kontakt?
– Skąd, broń Boże. Kiedyś byłyśmy przyjaciółkami, mieszkała paręset metrów dalej na tej samej ulicy, w domu, który potem zajmował Habersaat. Ale kiedy się od niego wyprowadziła, jakoś się to rozeszło. Oczywiście widywałam ją w pracy, bo pracowała jako bileterka, sprzedawczyni lodów i była takim przynieś, wynieś, pozamiataj w Brændesgårdshaven, ale poza tym od lat z nią nie rozmawiałam. Po sprawie Alberte i rozstaniu z mężem zrobiła się dziwna. Ale może jej siostra, Karin, będzie potrafiła wam powiedzieć coś więcej, bo June z synem mieszkali u niej przez chwilę na Jernbanegade w Aakirkeby, w domu, który kiedyś należał do ich rodziców. Widać jednak siostra miała już dosyć. Teraz Karin mieszka, zdaje się, w Rønne. Zajdźcie też do Wuja Sama pod numer 21, w ostatnich latach to z nim Habersaat utrzymywał najbliższe relacje.
Carl spojrzał na Assada, który notował jak opętany. Oby te notatki jak najszybciej wylądowały w archiwum.
– Jeszcze jedna drobna sprawa – powiedział. – Na filmie z wczorajszych wydarzeń zarejestrowaliśmy osobę, która wychodzi z sali zaraz po samobójstwie Habersaata. Wiedzą panie, kto to?
– Ach, to Hans – odparła Bolette. – To taki wiejski głupek, chłopiec na posyłki ludzi z miasteczka. Przychodzi tu zawsze, kiedy są darmowe przekąski i napoje. Nic sensownego z niego nie wyciągniecie.
– Wiedzą panie, gdzie go można znaleźć?
– O tej porze? Spróbujcie na ławce za wędzarnią. Po drugiej stronie ulicy i w prawo uliczką Strandstien. Jest tam szary budynek z piecami wędzarniczymi na końcu. Ławka stoi na tyłach w ogrodzie. Pewnie tam siedzi, pijąc piwo i rzeźbiąc w drewnie, jak zawsze.
Skręcając w Strandstien, dostrzegli sylwetkę Rose w oddali na tle horyzontu. Stała na samym skraju płaskich skał, ledwie wystających nad powierzchnię wody, sprawiając wrażenie dziwnie zagubionej, jakby świat nagle zrobił się dla niej za duży.
Przyglądali się jej chwilę w bezruchu. Nie była to silna i zadziorna Rose, do której przywykli.
– Ile czasu minęło od śmierci jej ojca? – spytał Assad.
– Już parę ładnych lat. Ale widać się z tym nie pogodziła.
– Odsyłamy ją do Kopenhagi?
– A to dlaczego? Jak na razie zakładam, że dziś wieczorem odpływamy stąd całą trójką. Tych, z którymi chcemy porozmawiać, siostrę i może parę osób ze szkoły, możemy załatwić przez telefon już z domu.
– Dziś wieczorem? Czyli nie uważasz, że powinniśmy kontynuować sprawę tu, na wyspie?
– Assad, po co? Technicy przetrzepali dom Habersaata, więc na tym froncie nie przewiduję żadnego przełomu. Poza tym ani wczoraj, ani dziś nie pojawiły się żadne konkrety, to co mamy robić? Nie zapominajmy też, że Habersaat uczynił z tego wypadku sprawę swojego życia, a mimo to nie był w stanie jej rozwiązać. Jakim cudem miałoby się to w parę dni udać nam? Mówimy o wydarzeniu sprzed prawie dwudziestu lat.
– Hej, tam jest ten człowiek, o którym mówiły. – Assad wskazał w stronę zgarbionej postaci z kilkoma piwami, siedzącej na białej ogrodowej ławce za kominami wędzarni. W tak małej społeczności trudno się ukryć.
– Siema! – zawołał Assad z werwą, przepychając się przez furtkę do ogrodu. – A więc to tu siedzisz, Hans. Dokładnie jak mówiła Bolette.
Nieźle, Assad, ale facet nie zaszczycił go nawet spojrzeniem.
– Przyjemnie spędzasz tu sobie czas. Faktycznie, ładny stąd widok.
Wciąż żadnej reakcji.
– Okej, nie masz ochoty ze mną rozmawiać, a skoro tak, to nawet mi to pasuje – skinął do Carla, odkręcając wodę i obmywając ręce wężem ogrodowym. Mørck spojrzał na zegarek; czas modlitwy.
– Idź do Rose, to zajmie tylko dziesięć minut – uśmiechnął się Assad.
Carl pokręcił głową.
– Myślę, że powinna pobyć sama ze sobą. Pochodzę sobie po ulicy i pomyślę o tym wszystkim. Ale tak serio, Assad, myślisz, że to dobre miejsce na modlitwę? Przecież wszyscy cię widzą. Wiesz w ogóle, czy w tym domu ktoś jest?
– Jeśli jeszcze nie widzieli modlącego się muzułmanina, to najwyższy czas. Trawa jest miękka, a ten gość nie chce ze mną rozmawiać. Przecież to nic takiego.
– Okej, Assad, jak chcesz. Przynieść ci twój dywanik?
– Nie, dziękuję, użyję marynarki. Na łonie natury wystarczy – dodał, ściągając skarpetki.
Carl nie zdążył nawet przejść dwudziestu metrów ulicą, gdy Assad stanął w pozycji qiyam i zaczął się modlić. Na tle błękitnego nieba wyglądało to harmonijnie i właściwie. Tak blisko Boga Carl niestety nigdy się nie znajdował.
Obrócił głowę ku postaci na skałach, stojącej nieruchomo niczym sfinks pod tańczącymi chmurami. „Dlaczego tak stoi?” – pomyślał. „Co dzieje się w jej głowie? Czy to smutek, czy ma w sobie tyle tajemnic, że brak jej na nie miejsca? Czy może chodzi o sprawę Alberte i Habersaata?”
Carl przystanął, dziwnie się czując. Przed paroma dniami wszystko toczyło się znanym trybem i nie miał pojęcia ani o Habersaacie, ani o Alberte. Mówiąc wprost, miał gdzieś miasteczka takie jak Svaneke, Listed czy Rønne, a teraz stał tu, odczuwając osobliwą samotność i zagubienie. Spośród wszystkich możliwych miejsc to właśnie tutaj, w najdalej wysuniętym na wschód zakątku Danii, dopadła go świadomość, że człowiek nie może od siebie uciec, nieważne, gdzie się znajduje. Poczucie, że ten cholerny cień zawsze mu towarzyszy, a odpowiedzialność za to, kim jest, ponosi zawsze sam.
Pokręcił głową. To godne pożałowania. Naprawdę myślał, że kiedykolwiek będzie potrafił o sobie zapomnieć? I o tym, co go ukształtowało?
Tylko czy tak nie jest w wypadku większości ludzi? Czasy, w których żyją, otwarcie zachęcają i do wyrzeczeń, i do samouwielbienia. A jeśli komuś się nie podobało, że gdzieś utknął, zawsze istniała możliwość ucieczki od samego siebie. Ucieczki od poglądów, od małżeństwa, z kraju, od dawnych wartości, od mody, która jeszcze wczoraj tak bardzo go zajmowała. Szkopuł w tym, że w świecie nowości nie znajdowało się niczego, czego w głębi duszy się poszukiwało, bo nazajutrz znów wszystko zobojętnieje. Życie stało się wieczną, daremną pogonią za cieniem – i to było żałosne.
Cholernie żałosne. Naprawdę taki był?
„Daj spokój, Carl, ale z ciebie idiota” – pomyślał, wciągając zapach gnijących wodorostów i soli; karuzela myśli nie zwalniała. Dlaczego tak się czuł, dlaczego nie potrafił wejść z nikim w poważny związek? Przecież Lisbeth była miła i pełna zrozumienia dla niego po rozstaniu z Moną. Przecież była naprawdę ładną kobietą. A czy on był miły wobec niej? Prawdę mówiąc, zawiódł ją i odwrócił się do niej plecami w tej samej chwili, gdy się poznali. Mogła to wywlec i robić mu wyrzuty, ale tego nie zrobiła. Więc kto kogo zawiódł?
I co teraz? Po drodze przewinęło się kilka takich jak Lisbeth. Ale czy w jego życiu było w ogóle miejsce na prawdziwy związek? Czy istnieje ktoś, kto byłby w stanie wytrwać przy kimś takim jak on?
„W każdym razie mam Mortena i Hardy’ego, prawda?” – podsumował. „I Jespera? Może nawet Assada i tę dziewczynę na skałach”.
Ale czy jutro też przy nim będą? Czy jest kimś, kogo warto hołubić?
Patrzył przez chwilę na pulsujący rytm fal, po czym podjął decyzję, wyjął komórkę i przejrzał listę kontaktów.
Wciąż miał numer Mony. Prawie trzy lata bez niej, a dzieliło ją od niego wciśnięcie guzika.
Wahał się, trzymając palec na wyświetlaczu, po czym wybrał połączenie.
Po zaledwie dziesięciu sekundach jej głos wypowiedział jego imię. Czyli ona też ma ciągle jego numer w komórce. Czy to dobry znak?
– Jesteś tam? Halo, Carl, powiedz coś – mówiła w tak naturalny sposób, że prawie go to sparaliżowało. – Co tam, przecież widzę, że to ty. Wybrałeś mój numer przez pomyłkę?
– Nie – odrzekł bardzo cicho. – Chciałem po prostu usłyszeć twój głos.
– Okej.
– Pewnie pomyślisz, że to dziwne, ale akurat znajduję się w Listed koło Svaneke, patrzę w morzę i myślę o tym, że chciałbym, byś tu ze mną była.
– Svaneke! Zabawne, bo ja jestem na przeciwnym krańcu Danii, dokładnie mówiąc w Esbjergu, więc choćby z tego powodu byłoby to dość trudne.
„Choćby z tego powodu” – powiedziała. Niezbyt zachęcająco.
– Jasne, tak tylko ci chciałem powiedzieć. Może się spotkamy po moim powrocie?
– Jasne, zawsze możesz zadzwonić, prawda? No, ale trzymaj się, Carl. Tylko nie wpadnij do Bałtyku, potrafi być dość zimny.
No i to by było tyle. Nie poczuł się zbyt dobrze.
Gdy wrócił, Assad siedział na ławce i gawędził z Hansem.
– Ten tu to wariat! – zakwilił mężczyzna głosem dziecka. – Kładzie się na ziemi z tyłkiem w górze i coś bredzi.
Assad się roześmiał.
– Hans myślał, że chcę od niego wyłudzić piwko, ale już wie, że tacy jak ja go nie piją.
– Nie, bo on w ogóle nie pije, nawet pierwszego maja. Idziecie na demonstrację w Rønne? Ja kiedyś byłem, ale teraz głosuję na Partię Danii, tak jak taki jeden, którego znam. Bo przecież mieszkamy w Danii. Ten, co nie pije, też, co nie? – zarechotał.
– Hans mi powiedział, że zna wszystkich ludzi w mieście. Nie podobało mu się to, co wczoraj sobie zrobił Habersaat, dlatego uciekł. Poza tym i tak go nie lubił.
– Tak, Habersaat! On miał nierówno pod sufitem. Jestem dwa razy mądrzejszy od niego. Co najmniej dwa razy.
– Dlaczego tak mówisz? – spytał Carl.
– Miał taką ładną żonę, o tak. Nigdy jeszcze nie widziałem ładniejszej, o nie. A ten dureń pozwalał jej się włóczyć. Widywałem ją w mieście z jakimiś rybakami i nawet raz z jakimś gościem na Knarshøj. Habersaat był idiotą. Wszyscy ją całowali.
Nagle wyprostował kark.
– Ups! Idzie ta, co na nią czekacie. Uwaga, już tu jest!
Wziął solidny łyk piwa, wskazując na zarumienioną i rozczochraną od wiatru Rose, która skinęła mu głową, zdecydowana przerwać im w tym, co robią.
– Chwilkę, Rose, Assad właśnie na coś trafił – poinformował ją Carl i zwrócił się do faceta na ławce.
– Dzień dobry, Hans, jestem kolegą Assada. Całkiem przyjemny ze mnie facet, ale jestem też dość ciekawski. Znasz tych rybaków, których, jak mówisz, całowała? Może mógłbym z nimi porozmawiać?
– W miasteczku nie ma już rybaków, w każdym razie tych.
– Ale mówiłeś jeszcze, że June Habersaat spotykała się też z jakimś gościem na… jak to się nazywało? Knarhøj? Może wiesz, jak się nazywa? Bo chętnie bym sobie z nim pogadał.
Facet zaśmiał się, aż z kącików ust pociekło mu piwo.
– Ha, ha, nie pogadasz z nim, bo nie wiem, jak się nazywał. To nie był nikt stąd. Ale możecie spytać Bjarkego, tego chłopaka, którego nauczyłem rzeźbić w drewnie. Głupio wyglądał w tych harcerskich łachach i krótkich spodenkach wtedy na Knarhøj, kiedy z tym facetem kopali w ziemi czy coś takiego.
– Głupio? Dlaczego?
– Bo przecież był już prawie dorosły.
– Może był drużynowym czy coś w tym stylu?
Facet rozpromienił się, jakby podłączono mu do mózgu źródło zasilania.
– Tak, właśnie!
– Dobrze, Hans. Mówisz więc, że Bjarke zadawał się z facetem, z którym spotykała się jego mama?
– Tak. Któregoś dnia przyszła tam, gdzie pracowali jej syn i facet. Na samą górę, gdzie teraz jest labirynt. To się chyba nazywa labirynt, w niektórych miejscach jest tabliczka… Potrafię czytać, pewnie nie wiedzieliście?
Zostawili mu dwadzieścia koron. Stwierdził, że wystarczy na resztę dnia. Na ponad trzy piwa. A nawet więcej.
Nie należał do istot, które mają wygórowane wymagania.
– Słuchajcie no – wypaliła Rose w drodze do samochodu. Jej oczy miotały błyskawice, a głowa aż iskrzyła od wyładowań elektrycznych. Czyli na coś wpadła.
– Stałam tam i rozmyślałam. Kim właściwie był Habersaat i dlaczego postępował tak, jak postępował? Dlaczego był taki zawzięty w tej sprawie?
– Może rekompensował sobie, że nie układało mu się w domu. Przecież słyszałaś, co mówiły obie panie i ten koleś. Ale w grę może wchodzić też honor zawodowy – spekulował Carl.
– Może. Na pewno był dobrym policjantem, nie ma co do tego wątpliwości – powiedziała. – Dążył do celu, ale utknął i wtedy się zastrzelił. Ale czy zrobił to dlatego, że nie miał już siły? Jak sądzicie?
Carl wzruszył ramionami.
– Pewnie tak.
– Rose, powiedz, co myślisz – zaśmiał się Assad.
– Hm, tyle, że już nie wiem, co myśleć. Moim zdaniem on się zastrzelił, by dowieść powagi tej sprawy. A wiesz, dlaczego była dla niego taka ważna, Assad?
– Moim zdaniem już sam fakt, że odstrzelił sobie łeb, jest wystarczająco poważny.
– Bardzo śmieszne. Jestem przekonana, że Habersaat się zastrzelił, bo ze wszystkich sił chciał, byśmy się nią zajęli. A chciał tego, bo on już wiedział, co się święci.
– Chyba nie wiedział? – podsunął Carl.
– Nie. To wprawdzie wydaje się logiczniejsze, ale moim zdaniem prawdopodobnie on pod koniec wiedział, kto przejechał Alberte, tylko nie potrafił tego udowodnić. – Pokręciła głową do swoich myśli. – Albo też nie potrafił go znaleźć. A może i to, i to. Myślę, że zwariował od tego. Moim zdaniem jeśli przeszukamy porządnie jego dom, to znajdziemy w nim jakąś odpowiedź.
– Rose, poczekaj chwilę. Widzę, że się bardzo zaangażowałaś, ale czy nie prościej i logiczniej było przelać swoje podejrzenia na papier, tak żebyśmy mieli łatwiej? Jeśli jego samobójstwo rzeczywiście było takie zaplanowane i wykalkulowane, to dlaczego nic nam nie zostawił? Czy aby nie nasuwa się odpowiedź, że nie było co zostawiać?
– Nie, moim zdaniem inaczej to wygląda. Może on coś napisał, tylko po prostu jeszcze tego nie znaleźliśmy, nie wiem. A może nie napisał. – Znów potrząsnęła głową. Widać było, że rozważa kilka ewentualności i nie potrafi wybrać. – Albo też sam nie wiedział, ale miał świadomość, że rozwiązanie ma tuż pod nosem, tylko nie jest w stanie go dostrzec. I chciał, by ktoś na to spojrzał świeżym okiem. – Skinęła głową, jakby ją olśniło. – Tak, myślę, że tak właśnie było.
Spojrzała na Carla lśniącymi oczami. Szokujące, jak intensywny i uwodzicielski potrafi być jej wzrok.
– Wiesz co, Carl? On nas wybrał, byśmy wyjaśnili tę sprawę, i powinniśmy być z tego dumni. Jestem pewna, że wiedział, że będziemy musieli tu przyjechać dopiero wtedy, kiedy ze sobą skończy. Wiedział, że musi ponieść ofiarę, by ta sprawa znów została otwarta. Jestem co do tego w pełni przekonana.
Carl kiwnął głową, zerkając na swego kędzierzawego kompana.
„Odbiło jej” – mówił wzrok Assada.
Trudno było się nie zgodzić.
2
Mowa o Kyllingemoderen, prawie stuletnim, drewnianym budynku wzniesionym w Almindingen, służącym jako miejsce spotkań.