Читать книгу Wisząca dziewczyna - Jussi Adler-Olsen - Страница 7
2
ОглавлениеŚroda 30 kwietnia 2014
Zazwyczaj przyjęcia pożegnalne na cześć odchodzących pracowników odbywały się na komendzie policji w Rønne, ale właśnie tego Habersaat nie chciał. Od czasu gdy przeprowadzono reformę policji, dobre i zażyłe kontakty z miejscowymi obywatelami i wiedza o tym, co dzieje się na wschodnim wybrzeżu wyspy, ustąpiły miejsca nieustannemu jeżdżeniu tam i z powrotem ze wschodu na zachód. Nagle pomiędzy zdarzeniem a realną interwencją wyrosło ileś tam decyzji, które trzeba było podjąć. Traciło się czas, ślady się zacierały, sprawcy umykali.
– Nastały złote czasy dla szumowin – mawiał zawsze, jakby ktokolwiek chciał go słuchać.
Tak więc Habersaatowi w ogóle nie podobał się kierunek, w którym podąża społeczeństwo w skali globalnej i lokalnej. Nie chciał, by popierający ten system koledzy, którzy nawet go nie znają i nie mają pojęcia o czterdziestu latach jego wiernej służby, pojawili się na przyjęciu pożegnalnym jak stado baranów, udając, że składają mu wyrazy uznania.
W związku z tym podjął decyzję, że pożegnanie przebiegnie w scenerii miejscowej świetlicy w Listed, zaledwie sześćset metrów od jego domu. Zważywszy na to, co zaplanował na tę okazję, powinno to być pod wieloma względami właściwsze.
Stał przez chwilę przed lustrem, przyglądając się swojemu mundurowi galowemu i widząc fałdy, które utworzyły się w materiale w wyniku wieloletniego braku użytkowania. I kiedy starannie i niezdarnie prasował spodnie na desce, której nigdy przedtem nawet nie próbował rozłożyć, przesunął wzrokiem po pokoju, będącym niegdyś ciepłym i tętniącym życiem salonem jego rodziny.
Od tej pory upłynęło już prawie dwadzieścia lat i przeszłość miotała się teraz jak niespokojne, zagubione zwierzę między zwałami szpargałów i rupieci, o których nikt nie pamiętał.
Habersaat pokręcił głową. Patrząc wstecz, sam siebie nie rozumiał. Dlaczego dopuścił, by miejsce normalnych książek na regałach zajęły wszystkie te kolorowe segregatory? Dlaczego wszędzie walały się kserokopie i wycinki z gazet? Dlaczego skupił całe swoje życie na pracy, a nie na ludziach, którym kiedyś na nim zależało?
Choć jednak chyba rozumiał.
Schylił głowę, próbując dać wyraz uczuciom, które go nawiedziły, ale łzy nie popłynęły, może już dawno je wylał. Owszem, oczywiście, że wiedział, dlaczego wszystko się tak potoczyło. Przecież musiało.
Odetchnął głęboko, wygładził mundur na stole, wziął wysłużoną ramkę na zdjęcia i czule pogłaskał tkwiącą w niej fotografię, jak to czynił setki razy wcześniej. Gdyby tak mógł odzyskać stracone dni. Gdyby mógł zmienić swoją naturę, cofnąć decyzje i po raz ostatni poczuć bliskość swojej małżonki i dorosłego syna.
Westchnął. W tym pokoju, na kanapie kochał się ze swoją piękną żoną. Na tym dywanie kładł się ze swoim synkiem, gdy ten był całkiem malutki. To tutaj rozpoczęły się kłótnie i tutaj naszła go i pogłębiła się jego depresja.
W tym salonie jego żona w końcu napluła mu w twarz i raz na zawsze zostawiła go w życiu samego ze świadomością, że na drodze jego szczęścia stanęła banalna sprawa.
Owszem, kiedy to wszystko się zaczęło, stracił grunt pod nogami i wpadł w permanentne przygnębienie. A jednak nie potrafił odpuścić tej sprawy. Niestety, nie potrafił i były ku temu powody.
Wstał. Poklepał stertę notatek i wycinków, opróżnił popielniczkę i wyniósł śmieci z tygodniową porcją pustych, grzechoczących konserw. Na koniec sprawdził jeszcze raz kieszenie, czy aby o czymś nie zapomniał i czy mundur galowy leży, jak powinien.
Potem otworzył drzwi.
Mimo wszystko Habersaat spodziewał się, że na przyjęciu pojawi się więcej osób. Choćby ci, którym na przestrzeni lat pomógł w trudnych chwilach, ale może też ci, którym osłodził niesprawiedliwości i pomógł wyplątać się z trudnych sytuacji. W każdym razie oczekiwał, że zobaczy kilku dawnych kolegów, którzy odeszli ze służby w Nexø przed nim, i może też paru obywateli, którzy przez lata współtworzyli wraz z nim, tę małą społeczność. Ale gdy przekonał się, że karnie stawili się tylko przewodnicząca i księgowa stowarzyszenia mieszkańców, komendant policji i jego najbliżsi podwładni oraz reprezentant związku policjantów, nie licząc tych pięciu czy sześciu osób, które osobiście zaprosił, odpuścił długą przemowę i postanowił zdać się na los.
– Dziękuję, że przyszliście w ten piękny, słoneczny poranek – powiedział i skinął do swojego dawnego prawie sąsiada Sama, by zaczął filmować. Następnie nalał białego wina do plastikowych kubeczków i przesypał orzeszki i chipsy do foremek z folii aluminiowej. Jakoś nikt nie zaproponował, że mu pomoże.
Przysunął się o krok i zaprosił zebranych, by wzięli kubeczki. I kiedy zbierali się przed nim, dyskretnie wsunął rękę do kieszeni i odbezpieczył pistolet.
– Na zdrowie, drodzy państwo. – Skinął głową każdemu z osobna. – Tyle miłych twarzy w tym ostatnim dniu – mówił z uśmiechem. – Dziękuję, że mimo wszystko przyszliście. Przecież wiecie, przez co przeszedłem i że kiedyś byłem taki jak większość ludzi, a już na pewno policjantów. Jestem pewien, że ci z was, którzy jeszcze są w miarę na chodzie, wciąż pamiętają mnie jako cichego i spokojnego faceta, który potrafił przekonać rozsierdzonego rybaka, by wypuścił z pięści stłuczoną szyjkę butelki.
Sam podniósł przed kamerą wyprostowany kciuk, ale tylko jedna osoba z pozostałych kiwnęła głową. A jednak tu i tam spuszczone oczy potwierdzały jego słowa.
– Oczywiście jest mi przykro, że potem dałem się już poznać wyłącznie jako ktoś, kto zaharowywał się dla beznadziejnej sprawy i kto na koniec postawił krzyżyk na własnej rodzinie, przyjaźniach i radości życia. Chciałbym za to przeprosić, tak jak chciałbym przeprosić za swoje wieloletnie zgorzknienie. Powinienem był dać sobie spokój zawczasu. Jeszcze raz za to przepraszam.
Zwrócił się do przełożonych i uśmiech zniknął, a dłoń w kieszeni zacisnęła się na rękojeści pistoletu.
– Wam, koledzy, chciałbym powiedzieć, że piastujecie swoje stanowiska zbyt krótko, by ponosić osobistą odpowiedzialność za moje zgryzoty. Wykonujecie powierzoną wam pracę bez zarzutu, kierując się tym, co dyktują wam nierozumni politycy. Ale wielu waszych dawnych kolegów i poprzedników z innych czasów zawiodło swoim brakiem wsparcia nie tylko mnie. Zawiedli też młodą kobietę swoją obojętnością i bezmyślnością. Właśnie za ten zawód chcę teraz odpłacić pogardą temu systemowi, na którego straży stoicie, systemowi, przez który policja nie może rozwiązywać spraw, a przecież do tego nas powołano. Dziś liczą się statystyki, a nie dogłębne śledztwo. I mówię wam: niech mnie piekło pochłonie, ale nie przejdę nad tym do porządku dziennego.
Przedstawiciel związku policjantów zaprotestował cicho, jakżeby inaczej. Ktoś inny robił Habersaatowi wyrzuty, że taki ton nie przystaje do okazji.
On skinął głową. Mieli rację. To było nieodpowiednie, podobnie jak większość rzeczy, o których przez tyle lat im truł. Ale teraz już koniec. Trzeba postawić kropkę nad i, dopilnować, żeby koledzy nigdy nie zapomnieli tego dnia. I czy tego chciał, czy nie, wybiła godzina.
Wyszarpnął pistolet z kieszeni, w wyniku czego rozpierzchły się najbliżej znajdujące się osoby.
Przez krótką chwilę zobaczył lęk i przerażenie kumulujące się w ciałach jego przełożonych, kiedy skierował ku nim pistolet.
I stało się.