Читать книгу Magia ukryta w kamieniu - Katarzyna Grabowska - Страница 10

VIII. POCZĄTEK NOWEGO ŻYCIA

Оглавление

Błogi sen długo trzymał mnie w swych objęciach. Spałam, nie martwiąc się planem dnia, nie przejmując się czekającymi obowiązkami. Spałam, śniąc o przystojnym rycerzu, który na gniadym koniu uwoził mnie w dal. Daleko, daleko, kierując się w stronę tęczy. To były piękne marzenia, lecz, niestety, w pewnej chwili zakłócone narastającym powoli bólem głowy. Piękny książę zsadził mnie z konia na ziemię i nie oglądając się za siebie, odjechał w dal. Krzyczałam za nim, ale nie reagował. Ból głowy stawał się coraz silniejszy. Zauważyłam, że zaczyna spowijać mnie nieprzyjemna, wilgotna, szara mgła. Krzyk uwiązł mi w gardle.

‒ Julio, Julio, obudź się. – Usłyszałam przytłumiony, dziwnie obcy głos, dobiegający właśnie z tej mgły.

Zebrałam w sobie wszystkie siły i otworzyłam ciężkie powieki.

‒ Już idę, babciu – wymamrotałam z trudem.

Miałam wrażenie, że moje usta wyschły na wiór, a głowa za chwilę eksploduje. Uniosłam rękę do czoła i poczułam na nim coś mokrego. Obrazy były jeszcze zbyt rozmazane, nie mogłam więc dobrze przyjrzeć się otoczeniu, miałam jednak pewność, że ktoś pochyla się nade mną.

Co się stało? Wczoraj w lesie, gdy upadłam, musiałam uderzyć się w głowę – stąd ten ból i zawroty. Pewnie Mateusz, zaniepokojony moją długą nieobecnością, wrócił na polankę i mnie tam odnalazł. Tak, na pewno. Narobiłam tylko zmartwień babci. A przecież to ja miałam się nią opiekować.

‒ Spokojnie, nie zdejmuj okładu.

Usłyszałam znowu ten głos, który jednak nie należał do babci. Był zbyt młodzieńczy i taki dźwięczny.

Ktoś powstrzymał moją rękę od zdjęcia kompresu z czoła.

‒ Co się stało?

Wytężyłam wzrok, próbując skupić go na stojącej w pobliżu postaci. Niestety, obraz wciąż się rozmazywał niczym na pędzącej karuzeli. Wirowało mi też w głowie.

‒ Uczta ci nie posłużyła. Wino za mocne było.

Uczta? Wino? Skoncentrowałam myśli, podejmując rozpaczliwą próbę usystematyzowania tego, co było snem, a co jawą. A może ja nadal śnię? Uszczypnęłam się w ramię i poczułam ból.

Las! Kamień! O matko! Teraz do mnie dotarło. Zamknęłam oczy, modląc się, aby to jednak był tylko sen. To sen, tylko sen. Przecież człowiek nie może przenieść się w czasie. Kompletna bzdura!

‒ Napij się tego.

Ktoś pomógł mi się unieść i przytknął mi do ust naczynie z jakąś chłodną, dziwnie pachnącą substancją. Skrzywiłam się na sam zapach. Chociaż moje wnętrzności aż się skręcały, błagając o odrobinę wody, postanowiłam, że żadna siła nie zmusi mnie do wypicia tego ohydztwa.

‒ Musisz się napić. To tylko napar z skrzeczokrzewu i krwawnika. Poczujesz się po nim o wiele lepiej.

Gorzej na pewno się już nie poczuję. Niechętnie uchyliłam spierzchnięte wargi. Napój był niesmaczny, ale cudownie gasił pragnienie. Przynosił ulgę wysuszonemu gardłu. Piłam, dopóki w pucharze nie pojawiło się dno, po czym ponownie położyłam się na poduszce. Po kilku minutach ból głowy jakby trochę zelżał. Zasnęłam.

Nie wiem, ile spałam, ale ten sen był dobroczynny, być może wywołany działaniem naparu, którym mnie napojono. Kiedy otworzyłam oczy, nie miałam już problemu z ostrością widzenia. Obraz był klarowny i mogłam rozróżnić wszystkie szczegóły otoczenia. Dostrzegłam kolumienki wspierające baldachim zawieszony nad łóżkiem, ciemnozielone kotary upięte po bokach posłania i dziewczynę w fioletowej sukni, siedzącą na jego skraju.

‒ Lavena – wyszeptałam, a ona odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła.

‒ Wreszcie wracasz do żywych. Ale nam strachu napędziłaś. Myśleliśmy, że cię kto podtruł na uczcie. Książę Ekhard był wielce zafrasowany. Na szczęście Dewin zna lekarstwa wszelakie i uwarzył ci ziół.

‒ Dewin?

Pamiętałam to imię. Poczułam nieprzyjemny ucisk w brzuchu na myśl o siwowłosym mężczyźnie, który tak nieprzychylnie odniósł się do mnie wczorajszego wieczoru. Jeśli ktoś na uczcie miałby mnie otruć, to właśnie tylko on.

‒ To nasz nadworny medyk i mag wielce uczony – zapewniła, a ja odniosłam dziwne wrażenie, że nie mówi mi o wszystkim. Unikała mego wzroku, patrząc gdzieś w bok. – Jak nikt zna się na ziołach i mikstury skuteczne uwarzyć potrafi. On odgadł, że do wina nie przywykłaś.

‒ Bo u nas wina nie pije się beczkami.

Zdjęłam z głowy okład i oddałam go Lavenie. Byłam zła, że sprowadzili do mnie Dewina, nawet jeśli był jedynym lekarzem w okolicy. Sto razy bardziej wolałabym mieć ból głowy i kaca, niż być leczoną przez osobę, która niechybnie życzy mi śmierci.

‒ To co wy pijecie do posiłków? Przynieś obiad dla naszego gościa – zwróciła się do służki, oddając jej niepotrzebny już kompres, a ta skłoniła się nisko i pospiesznie opuściła komnatę.

‒ Wodę, herbatę, czasem kawę. Ja lubię też colę. – Wyliczyłam jednym tchem, myślami krążąc już wokół zamówionego posiłku. Właśnie poczułam, jak bardzo jestem głodna!

‒ Dziwna ta twoja kraina. Nigdy o czymś takim nie słyszałam. Mam nadzieję, że trochę mi o niej opowiesz. Oczywiście nie teraz, bo wiem, że musisz się posilić i przygotować przed wieczornym występem, ale przecież mamy mnóstwo czasu. Weylin mówił, że zostaniesz u nas na dłużej.

‒ Był tutaj? – zapytałam nieśmiało. Ostatnie, czego chciałam, to żeby zobaczył mnie nieprzytomną od nadmiaru alkoholu.

‒ Jeszcze nie, ale tylko patrzeć, jak się zjawi. Jego sługa już nas powiadomił, że Weylin wrócił z porannego objazdu.

‒ Z porannego objazdu? – zaciekawiłam się.

Przypuszczałam, że wczorajsze spotkanie z gromadą rycerzy pod przewodnictwem Weylina było wynikiem właśnie takiej eskapady. Zjawili się nagle i jak by nie patrzeć dzięki temu dzisiejszą noc spędziłam w wygodnym łóżku, a nie pod przydrożnym drzewem. Wolałam nawet nie myśleć, co by się stało, gdyby akurat tamtędy nie przejeżdżali.

‒ Często wybiera się na takie wycieczki?

‒ To taka jego tradycja. Zawsze rano ze swoją drużyną jedzie na objazd okolicy. Właściwie stara się jak najwięcej czasu spędzać poza murami. Myślę, że w zamku mu ciasno. Dusi się tu. Ci wszyscy ludzie, którzy go otaczają… Gdyby nie Ekhard, pewnie by… – Umilkła, jakby spłoszona, że powiedziała o kilka słów za dużo.

Zauważyłam, jak nerwowo zaczęła skubać rąbek sukni. Złote hafty na rękawach mieniły się w blasku pochodni. Refleksy świetlne tworzyły na materiale przedziwną mozaikę światłocieni. Dziwiłam się, że pochodnie płoną nawet w dzień, ale faktycznie bez nich w komnacie byłoby ciemno.

Miałam ogromną ochotę wyciągnąć z Laveny więcej informacji o jej bracie. Gdy Dewin wspomniał o jego matce, bardzo go to rozzłościło. Nie wiem dlaczego, ale miałam dziwne przeczucie, że musiało to mieć związek z kimś, kto prawdopodobnie przybył z moich czasów. Przecież Dewin wyraźnie mówił, że nie ma pewności, iż zło, skryte obecnie w mojej postaci, ponownie nie nawiedziło zamku. Ponownie! Czyli to nie pierwszy raz!

Już miałam otworzyć usta, aby zadać nurtujące mnie pytanie, gdy drzwi komnaty się otworzyły, a służąca oznajmiła, że przybył Weylin. Lavena natychmiast wstała i wyszła razem ze służką, zostawiając mnie samą.

Z pewnym trudem podniosłam się z łóżka i otulona kocem podeszłam ostrożnie do niedomkniętych drzwi. Ponieważ szłam boso, nie było słychać moich kroków. Zatrzymałam się przy framudze i uważając, aby nie zostać odkrytą, zerknęłam do sąsiadującego pomieszczenia.

‒ Witaj, siostro!

Weylin bynajmniej nie okazywał braterskiej wylewności. Stał sztywno wyprostowany na wprost Laveny, która pokłoniła się przed nim niczym przed jakimś wielkim panem.

‒ Jak nasza podopieczna?

‒ Szczęśliwie już wszystko z nią dobrze.

‒ Czyli da radę wieczorem uświetnić ucztę swym występem?

‒ Tylko miej baczenie, żeby wina nie piła.

Lavena podeszła do brata. Położyła mu dłoń na ramieniu, strząsając z niego jakiś niewidoczny paproch. W tym geście dostrzegłam wiele czułości. Co to za straszne czasy, gdzie mężczyźnie nie wolno okazywać uczuć nawet wobec swych bliskich? A może to tylko Weylin jest takim gburem? Jakoś trudno było mi w to uwierzyć.

‒ Skąd miałem wiedzieć, że ona nienawykła do naszych zwyczajów?

Rozmawiali ze sobą, nie mając pojęcia, że obserwuję ich przez szparę w uchylonych drzwiach. O to mi zresztą chodziło, bo mogłam spokojnie przyjrzeć się memu wybawcy. Dziś Weylin ubrany był w brązową, długą do kolan tunikę, zapinaną z przodu na liczne złote guziki. Pod szyją widać było stójkę od białej koszuli. Brązowe, wąskie spodnie, wpuszczone w wysokie skórzane buty, sięgające powyżej kostek, dopełniały obrazu.

‒ Ekhard byłby niepocieszony, gdyby nie mogła wystąpić. Bardzo zależy mu na tym, aby ona… aby ta…

‒ Julia – podpowiedziała Lavena.

‒ Aby Julia zjawiła się dzisiaj – dokończył.

‒ Zjawi się. Dewin obiecał.

‒ To dobrze. Nie mam do niego zaufania, ale tylko on jeden był w stanie tak szybko jej pomóc, a poza tym chyba nie zrobiłby niczego, co mogłoby cię zasmucić.

‒ Co się stało wczoraj na uczcie? – Udała, że nie usłyszała ostatniej części zdania, tak jakby najwyraźniej czegoś się wstydziła. – Za co Ekhard kazał wyrzucić Dewina?

‒ Wspomniał naszą matkę – uciął krótko. – Przyjdę później po… po Julię. – Odwrócił się i równym krokiem podszedł do drzwi. W progu zatrzymał się jeszcze na moment. – Balduria rodzić zaczęła i ponoć kiepsko z nią jest. Herman mówił, że ciebie wzywa.

‒ Och, biedaczka! Zaraz do niej pobiegnę. Dziękuję, bracie, żeś mi o tym powiedział.

Drzwi wyjściowe trzasnęły, a ja pospiesznie wróciłam do łóżka, nie chcąc, aby ktokolwiek odkrył, iż podsłuchiwałam.

‒ Wybacz, ale nie będę mogła towarzystwa ci dotrzymać. Dwórki się tobą zajmą. – Lavena zajrzała tylko do sypialni. – Balduria mnie wzywa, a że ona dla mnie prawie jak siostra, nie mogę jej w potrzebie zostawić.

‒ Oczywiście, nie ma sprawy. – Uśmiechnęłam się do niej. – Mną się nie przejmuj. To całkiem zrozumiałe, że chcesz być przy… – Zająknęłam się, gdyż o mały włos nie zdradziłam tego, iż podsłuchałam rozmowę Laveny z Weylinem. Nie miałam przecież prawa wiedzieć, że Balduria rodzi i pojawiły się komplikacje. – Przy swojej przyjaciółce, gdy ta cię potrzebuje – dokończyłam.

‒ A ty potrzebujesz czegoś jeszcze ode mnie? – spytała nerwowo, pragnąc pewnie jak najszybciej podążyć do komnat Baldurii.

‒ Nie, nic, tylko… – Zawahałam się, zastanawiając, czy jeszcze zawracać jej głowę, czy przełożyć tę rozmowę na później, jednak moja głupia ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. – Książę często urządza uczty?

To niby proste pytanie chyba ją zaskoczyło, bo otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

‒ Skąd takie przypuszczenie?

‒ Wczoraj uczta, dziś uczta… pewnie jutro także. Mocną głowę muszą mieć wasi rycerze. Ja po jednej ledwo żyję.

‒ Dzisiejsza uczta jest ostatnią – powiedziała dobitnie, akcentując słowo „ostatnią”. – Akurat teraz jest czas łowów.

‒ Łowów?

‒ Raz na trzy lata organizowane są łowy. Najznamienitsi rycerze biorą w nich udział. Z całego księstwa się zjeżdżają. To ważny moment. Przed łowami wszyscy panowie przez sześć wieczorów ucztują, a siódmego dnia rankiem jadą na polowanie. Dziś właśnie pora na tę ostatnią, szóstą biesiadę.

‒ Każda okazja jest dobra do świętowania. Tydzień balangi, a później dzikie łowy niewinnych zwierzątek. To się nazywa rzeź! – wykrzyknęłam oburzona.

W głowie nie mieściło mi się coś równie okropnego. W tej epoce, w której się znalazłam i którą uważałam za średniowiecze, niezłe życie mieli rycerze. Albo ucztowali, albo polowali. No pewnie były jeszcze jakieś wojny czy coś takiego, ale na razie jeszcze nikt nic o nich nie wspomniał, wnioskowałam więc, że trafiłam na okres pokoju.

‒ Nie mów tak! – Szybko pokonała dzielącą nas odległość. Najwyraźniej moje wystąpienie wyprowadziło ją z równowagi, gdyż dłonie jej drżały, a w oczach pojawiły się łzy. – Nie każdy z nich wróci do domu… Niektórzy ucztują ostatni raz w życiu.

‒ Co? – Z wrażenia mnie zatkało. – Dlaczego?

‒ Przecież to łowy. – Dla niej było to zupełnie oczywiste, dla mnie stanowiło niezrozumiałą, całkiem abstrakcyjną sytuację.

‒ Nie rozumiem… Faceci piją, bawią się w najlepsze, a później, aby podbudować swoje męskie ego, jadą na polowanie, zabijając przy tym niewinne stworzenia. Dla mnie to obrzydliwość. I dlaczego mówisz, że część tych dzielnych wojaków nie wraca już do domów? Czyżby po takiej imprezie nie potrafili utrzymać się w siodle i spadając, skręcali sobie karki? – Roześmiałam się, ubawiona własnym dowcipem, jednak Lavena nie wyglądała na rozweseloną.

‒ Jak możesz tak mówić? – Dumnie uniosła głowę, zadzierając odrobinę brodę.

Miała ładny profil z regularnymi rysami. Jej jasne włosy, teraz nieskrępowane siateczką, luźno opadały na plecy, układając się w lekko skręcone loki.

‒ No a po co są takie polowania? Aby faceci mogli zaspokoić swoją żądzę mordu! Wcześniej ucztują, piją i napychają sobie brzuchy, a później…

Na wspomnienie jedzenia mój żołądek mocno skręcił się z głodu, domagając się strawy. Jedynym pocieszeniem było to, iż Lavena poleciła przynieść obiad, było więc pewne, że jej życzenie wkrótce zostanie spełnione. Ból głowy minął całkowicie i obecnie nie miałam już żadnych objawów przedawkowania alkoholu. Zioła Dewina czyniły cuda, nawet jeśli ich twórca sam był mało przyjemnym typkiem.

‒ Obrażasz tych dzielnych rycerzy, w tym i mojego brata. Łowy to poważna sprawa. Oni ryzykują dla nas swoim życiem, a ty takie rzeczy wygadujesz. Wybaczam ci tylko dlatego, że z daleka pochodzisz.

‒ Przepraszam, Laveno!

Wyraz jej oczu mnie przestraszył. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebowałam, to utrata przychylności siostry Weylina. Byłam tu zaledwie dobę, a już zdążyłam dorobić się całej armii wrogów. Jak tak dalej pójdzie, moje życie w tej dziwnej krainie stanie pod znakiem zapytania.

Gwałtownie uklękłam w pościeli i złożyłam dłonie jak do modlitwy.

‒ Wybacz mi moją ignorancję. Masz rację, nie wiem nic o waszym życiu, więc niepotrzebnie się wypowiadam. To wszystko wina tego, że kraj, z którego pochodzę, jest zupełnie inny niż wasz. Jeśli opowiesz mi, wyjaśnisz, to ja wszystko zrozumiem. O co chodzi z tym polowaniem?

Byłam pewna, że wreszcie otrzymam odpowiedź na nurtujące mnie pytanie, jednak zanim Lavena zdążyła cokolwiek powiedzieć, powróciła służąca, niosąc dużą tacę, zastawioną srebrnymi naczyniami. Zapach potraw mile połechtał mój nos.

‒ Nie mnie z tobą o tym rozmawiać, zresztą nie mam czasu. Moja przyjaciółka mnie potrzebuje. – Lavena skorzystała z nadarzającej się okazji. Odwróciła wzrok, tak jakby nie miała ochoty zaszczycić mnie więcej swoim spojrzeniem. – Nie znam cię, nie wiem, kim jesteś. Weylin kazał się tobą zająć, ale nie wiem, czy mogę zdradzać nasze sekrety. Jak będziesz szła z nim na ucztę, to go zapytaj. Jeśli zechce, to ci opowie, jeśli nie, to już nie moja sprawa. – Wyminąwszy dwórkę, wyszła z pomieszczenia.

Magia ukryta w kamieniu

Подняться наверх