Читать книгу Magia ukryta w kamieniu - Katarzyna Grabowska - Страница 6

IV. LAS STRÓŻA

Оглавление

Minął kolejny tydzień. Siedem dni, podczas których ja kombinowałam, jak zmylić czujność babci, a ona starała się mnie pilnować. Ta nasza wspólna zabawa w kotka i myszkę była trochę męcząca i naprawdę miałam jej dość. Przecież to niemożliwe, aby powstrzymała mnie przed czymś tak błahym i mało znaczącym, jak zwykły spacer do lasu. Nie jestem już dzieckiem!

Szczęście uśmiechnęło się do mnie w kolejną środę. Rano, po śniadaniu, zabrałam się za sprzątanie sypialni, pełnej bibelotów. Oczywiście babcia przez cały ten czas wiernie mi towarzyszyła, opowiadając o czasach, gdy moja mama była mała i czym lubiła się bawić. Wystarczyło, że wzięłam do ręki kolejną porcelanową figurkę, aby ją odkurzyć, a ona już miała historię z tym związaną. Dzięki temu dowiedziałam się, że moja mama uwielbiała ustawiać figurki baletnic. Bawiła się nimi niczym lalkami, a ręcznie malowanemu fajansowemu kotkowi obtłukła kiedyś kawałek ogona.

Na szczęście po kilkugodzinnych opowieściach babcia poczuła się wyraźnie zmęczona i gdy zjadła obiad, postanowiła nieco się zdrzemnąć. Wzięłam książkę, zapewniając ją, że ja w tym czasie grzecznie sobie poczytam. Oczywiście wcale nie miałam takiego zamiaru.

Gdy po kilkunastu minutach oczekiwania usłyszałam wreszcie pochrapywanie, od razu poszłam na piętro, do swojego pokoju, po przygotowany wcześniej podręczny plecaczek, z którym nigdy się nie rozstawałam, i tak naszykowana, bez chwili zwłoki, ruszyłam w stronę lasu. Wiedziałam, że robię źle, ale byłam zdecydowana zobaczyć kamień, który tak usilnie próbowała ukryć przede mną babcia. Droga tym razem wcale mi się nie dłużyła i wkrótce doszłam do gospodarstwa Stróża.

Rozglądałam się dookoła, ale nigdzie nie widziałam Mateusza. Może siedział w domu albo udał się na wycieczkę po okolicy. Żałowałam, że go nie ma, ponieważ miałam jeszcze kilka pytań. Nie mogłam jednak dłużej na niego czekać, bo sen babci nie będzie przecież trwać w nieskończoność. Przypuszczałam, że obudzi się, zanim zdążę wrócić, jednak wolałam, aby nie musiała się denerwować moją zbyt długą nieobecnością. Jakoś wszystko jej wytłumaczę i na pewno mnie zrozumie. Przecież to tylko kamień…

Doszłam do lasu i zatrzymałam się przy pierwszej linii drzew. Chociaż dzień był ciepły, czułam chłód ciągnący z wnętrza boru.

‒ Ooo, a kogoż my tu mamy? – Usłyszałam za sobą znajomy głos.

Odwróciłam się wolno. Tuż za mną stał Mateusz Stróż, ubrany w szare spodnie z szelkami i białą, zapiętą pod samą szyję koszulę. Opierał się o sękaty kostur, który widocznie służył mu jako podpórka podczas wędrówek, a na głowie, tak jak poprzednio, miał słomkowy kapelusz.

‒ Dzień dobry – przywitałam się grzecznie.

‒ Już myślałem, że panienka nie przyjdzie więcej.

‒ A dlaczego miałabym nie przyjść?

‒ A bo ja to wiem? Może babcia coś panience powiedziała. – Położył nacisk na słowo „powiedziała”. – Może się panienka przestraszyła?

‒ Niby czego miałabym się przestraszyć? Lasu? Kamienia? Nie należę do osób lękliwych.

‒ Cieszy mnie to bardzo. Czego więc dowiedziała się panienka o kamieniu?

‒ Że od niego wzięła się nazwa miejscowości.

‒ To faktycznie dużo! – Roześmiał się. – No ale to prawda, Kamienisko wzięło swoją nazwę od tego obelisku. Moi przodkowie ją nadali. My tu pierwsi byli. To nasza ziemia. Nasza… – powtórzył.

‒ Tak, wiem, las należy do pana…

‒ Ziemia, a na niej las i kamień – poprawił. – Stróże zawsze mieli pieczę nad kamieniem. To nasze zadanie z dziada pradziada. Nasz obowiązek. Ja ostatni zostałem.

‒ Dlaczego kamienia trzeba pilnować?

‒ Mówiłem, że to nie jest taki zwykły kamień. Mówiłem, a panienka nie słuchała. To miejsce szczególne, jedyne takie… Ono sprawia, że nic już nie jest takie, jak się nam wydaje.

‒ I pan w to wierzy?

Zaczęłam podejrzewać, że Mateusz zbzikował na stare lata. A może był szaleńcem od zawsze? To, co mówił, było dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Kamień to kamień. No, chyba że faktycznie było w nim coś niezwykłego. Właśnie dlatego musiałam go zobaczyć, aby osobiście się przekonać.

‒ A czemu mam nie wierzyć? – Teraz to on wyglądał na zaskoczonego moją ignorancją. – Sam widziałem, więc znam moc tego głazu. Tosia też… – To dlatego nic ci o nim powiedzieć nie chciała. Bała się, że i ty możesz to zobaczyć.

‒ Co? – Tętno mi przyspieszyło.

Babcia ewidentnie skrywała jakąś tajemnicę. Jej lęk przed moją ewentualną wyprawą do lasu Stróża w poszukiwaniu kamienia stawał się coraz bardziej zrozumiały. Nie chciała, abym poszła oglądać głaz, gdyż sama musiała coś zobaczyć. I to coś bardzo ją przestraszyło. Może tak bardzo, że właśnie przez to zerwała kontakty z Mateuszem. Może jej wcześniejsza opowieść wcale nie była do końca prawdziwa?

‒ Chcesz to zobaczyć? – zapytał. – Masz w sobie tyle odwagi?

‒ Nie wierzę, że ten głaz jest niezwykły – powiedziałam twardo, przecząc jednocześnie swoim własnym myślom. – Ale bardzo chętnie go zobaczę.

‒ Jak zobaczysz, to zrozumiesz.

Chyba się uśmiechnął, ale pewności nie miałam, bo rondo kapelusza przesłaniało mu twarz.

‒ To gdzie on jest? – Rozejrzałam się dookoła, szukając dróżki wiodącej w las.

Uniósł kostur i wskazał nim pomiędzy drzewa.

‒ Tam jest wydeptany przeze mnie przesmyk, który wiedzie wprost na polankę. Ludzie po tym lesie nie chodzą, ale to i dobrze. Nikt spokoju kamienia nie zakłóca. Pokażę panience, gdzie ta dróżka. No, chyba że jednak panienka zlękła się i zdanie zmieniła?

‒ A to niby czemu? Ja tak łatwo zdania nie zmieniam. Jak coś postanowię, to realizuję. Nadal mam ochotę, i to ogromną, aby ów tajemniczy kamień obejrzeć – zapewniłam z przekonaniem.

‒ I bardzo dobrze. – Znowu wsparł się na kosturze i pokuśtykał wzdłuż linii drzew. – Pójdzie panienka za mną. Tędy.

Szłam za nim, patrząc na jego plecy. Z tego, co mówiła babcia, wywnioskowałam, że musi być od niej o dziesięć lat starszy. Jednak oprócz przygarbionej sylwetki i wyraźnej trudności przy poruszaniu się wyglądał nad wyraz dobrze jak na swój wiek. Już wcześniej zauważyłam, że jego skóra nie jest pomarszczona, a i oczy zachowały młodzieńczy blask.

‒ Jesteśmy na miejscu, dalej z tobą nie idę. – Mateusz zatrzymał się przy ledwie widocznym przesmyku między drzewami, obok niewysokiej kamiennej kapliczki.

Przypomniałam sobie słowa babci. Tu musiała odbyć się egzekucja Stróżów. Tu Mateusz zbudował kapliczkę ku czci ich pamięci.

‒ Dziękuję…

‒ Nie dziękuj – przerwał mi. – I uważaj na siebie. Cokolwiek się zdarzy… Ty jej wnuczką jesteś, więc…

Nie dowiedziałam się jednak, co znaczy to „więc”, bo Mateusz odwrócił się i odszedł szybko tam, skąd dopiero przyszliśmy, pozostawiając mnie samą. Zdziwiłam się trochę, a jego ostatnie słowa obudziły we mnie lęk. Mam na siebie uważać? Cokolwiek się zdarzy? I co ma do tego fakt, że jestem wnuczką mojej babci?

Zanim zagłębiłam się w lesie, przyjrzałam się dokładniej kapliczce. Zbudowana z kamieni, tworzących sporych rozmiarów kopczyk z wgłębieniem przypominającym grotę i drewnianym krzyżem zatkniętym na szczycie. To jej budowę musiała podglądać zza krzaków babcia, gdy była dziewczynką. Rozejrzałam się dookoła, starając się umiejscowić ewentualną kryjówkę małej Tosi.

Podeszłam bliżej kapliczki. Mój wzrok spoczął na kamieniu złożonym wewnątrz groty. Duży głaz, porośnięty od dołu mchem z wyrzeźbionymi na wierzchu literami. Pismo było koślawe, niewyraźne, jakby wykonane niewprawioną w piśmie ręką. Teraz przypomniałam sobie, jak babcia mówiła, że Mateusz nie potrafił czytać ani pisać i że to ona uczyła go liter.

‒ Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną1 – odczytałam nieporadnie wykonany napis.

Poprawiłam na ramieniu plecaczek, z którym się nigdy nie rozstawałam, a który skrywał w swym wnętrzu same najpotrzebniejsze rzeczy: latarkę (to na wypadek ciemności), pomadkę, cienie do powiek, konturówkę, tusz do rzęs i lusterko (gdyby trzeba było odświeżyć makijaż), telefon komórkowy z aparatem fotograficznym (zawsze dobrze jest pozostawać w kontakcie i mieć możliwość uwiecznienia ważnych chwil), mp3 (muzyka jest dobra na wszystko, a szczególnie moja ulubiona, klasyczna), jo-jo (aby pobawić się, gdy potrzeba), zapałki (prawdziwy podróżnik zawsze ma je przy sobie). Spojrzałam na ręczny zegarek. Dochodziła godzina piętnasta. „Jak długo babcia może spać? Była bardzo zmęczona, ale jeśli obudzi się, zanim zdążę wrócić, będzie się denerwować. Lepiej jak się pospieszę” – stwierdziłam i bez dłuższego zastanawiania się weszłam w leśną gęstwinę.

Promienie słońca z trudem przeciskały się przez gęstą koronę drzew, zaczęłam więc odczuwać chłód. Moja krótka, powiewna sukienka, idealna na gorące popołudnie, raczej nie nadawała się na wycieczkę do lasu. Zaczęłam żałować, że nie założyłam dżinsów, tym bardziej że krzaki drapały mi nogi. Całe szczęście, że zamiast modnych japonek na stopach miałam lniane balerinki.

Dróżka wiodła w głąb lasu. Ciszę przerywały trele ptaków. Jednak im dalej się posuwałam, tym bardziej mrok gęstniał, drzewa były coraz wyższe, niższe krzaki rozkładały gałęzie, niemal zasłaniając dróżkę, a ptasie śpiewy cichły. Nagle szlak się skończył i wydostałam się na odsłoniętą polanę. Słoneczne światło oślepiło moje przywykłe już do ciemności oczy. Przymknęłam powieki. Chwilę trwało, zanim znowu mogłam normalnie patrzeć.

Dostrzegłam podłużny, wysmukły głaz, przywodzący na myśl obelisk z Place de la Concorde w Paryżu. Miał podobny kształt, tylko był dużo mniejszy. Mógł mieć około dwóch metrów wysokości, gdyż przewyższał mnie mniej więcej o głowę. Ku górze zwężał się, nabierając kształtu stożka. Jego wierzchołek zdawał się celować wprost w środek błękitnych przestworzy, widocznych nad polanką.

Stałam w pewnym oddaleniu od kamienia, gdyż dróżka kończyła się na linii drzew. Polankę porastały nad wyraz wybujałe paprocie. Widocznie od dawna nikt nie podchodził bezpośrednio do obelisku. Przez chwilę się wahałam, ale uznałam, że skoro zaszłam już tak daleko, to te kilka kroków więcej nie zrobi różnicy. Stąpając ostrożnie pomiędzy ogromnymi paprociami, przedarłam się w pobliże głazu. Teraz widziałam go lepiej. Tajemnicze napisy nie przypominały mi niczego, z czym do tej pory się spotkałam. Patrzyłam na rzędy starannie wyżłobionych znaków, zastanawiając się, co mogą oznaczać. Wśród plątaniny przeróżnych symboli dopatrzyłam się czegoś, co wyglądało jak słońce.

Z trudem torując sobie drogę pomiędzy paprociami, okrążyłam obelisk. Cztery boki, na rogach lekko zaokrąglone, w całości pokryte tymi dziwnymi wyżłobionymi znakami. Oczywiście musiały je wykonać ludzkie ręce… Nie wierzyłam w to, że zrobił je diabeł! Wyjęłam z plecaczka aparat telefoniczny, aby uwiecznić te niezwykłe hieroglify na zdjęciach. W tym momencie uzmysłowiłam sobie, że wokół panowała przytłaczająca cisza. Nie było już słychać świergotu ptaków, który towarzyszył mi przez całą drogę. Poczułam lęk.

Nagle ciszę przerwało chrapliwe krakanie kruka. Zabrzmiało jak alarm, echem roznoszący się po zamarłym lesie. Aparat wypadł mi z rąk i zginął w paprociach. Schyliłam się pospiesznie, aby go podnieść. Z konarów drzew zerwały się, przestraszone krzykiem kruka, ukryte tam ptaki i wzbiły się wysoko. Spotęgowany echem odgłos trzepotu ich skrzydeł brzmiał przeraźliwie, jakby zwiastował nadciągające nieszczęście.

Wymacałam dłonią aparat i podniósłszy go z ziemi, schowałam do plecaka, zamierzając jak najprędzej stąd odejść. To miejsce dziwnie na mnie działało. Miałam wrażenie, że jestem obserwowana, a ze wszystkich zaciemnionych miejsc wypełzają długie, ciemne języki dymu, wijąc się w moją stronę niczym stado węży. Niesamowita atmosfera, prawie jak z horroru, zaczęła udzielać mi się na dobre. Zrozumiałam, dlaczego babcia nie chciała, abym tu przychodziła. Jak mogłam być tak głupia i lekkomyślna? Poczułam, że zaczyna brakować mi tchu. Zachwiałam się i aby nie upaść, wyciągnęłam rękę, opierając ją o zimny głaz.

Nagle świat zawirował i zapadł się w czarną dziurę. Miałam wrażenie, że lecę gdzieś w dół, że jakiś nieznany wir wciąga mnie w głąb czegoś. Czego? Nie miałam pojęcia. Chyba straciłam przytomność.

1

Fragment Psalmu 23

Magia ukryta w kamieniu

Подняться наверх