Читать книгу Magia ukryta w kamieniu - Katarzyna Grabowska - Страница 4

II. OPOWIEŚĆ BABCI TOSI

Оглавление

Kilka dni u babci Tosi minęło szybko. Mówiąc szczerze, nawet nie zorientowałam się kiedy. Jadąc tam, bałam się nudy, tymczasem okazało się, że na brak zajęć nie mogę narzekać. Liczne obowiązki domowe pochłaniały mnie prawie całkowicie, sprawiając, że ledwo znajdowałam trochę czasu dla siebie. Nie miałam jednak powodów do narzekań. Babcia okazała się niezwykle miłą towarzyszką. Chociaż sama nie mogła brać udziału w pracach domowych, lubiła przesiadywać ze mną w kuchni i snuć historie ze swojego życia. Wspaniale opisywała przeszłość, a przy tym znała tyle różnych przyśpiewek ludowych i legend, że wprost zatracałam się w jej opowieściach. W wyobraźni przenosiłam się do tych odległych czasów i opisywanych przez nią miejsc.

Hiszpania straciła na swej atrakcyjności, a ja żałowałam, że tak późno doceniłam to, co miałam przecież na wyciągniecie ręki. Te wszystkie wakacje spędzone gdzieś w luksusowych hotelach wydawały się teraz czymś mało ważnym, wręcz zupełnie niepotrzebnym. Gdy ja podróżowałam po świecie, babcia była tu cały czas. Samotna, opuszczona przez najbliższych… Jak mogłam być tak głupia? Jak mogłam nie dostrzec tego, co najistotniejsze?

Szczególnie polubiłam wieczory, gdy po pracowitym dniu mogłam wreszcie odpocząć. Wychodziłyśmy wtedy razem na werandę, gdzie czekała na nas drewniana ławeczka, wiklinowy fotel i niewielki koślawy stoliczek. Babcia siadała w fotelu, ja otulałam ją kocem, aby nie zmarzła, a pod plecy podkładałam jej ulubioną poduszkę. Przynosiłam z kuchni dzbanek z herbatą, dwa porcelanowe kubeczki i talerzyk z kruchymi ciasteczkami. Zajmowałam miejsce na ławeczce i popijając słodką herbatę, wsłuchiwałam się w babcine opowieści. Siedziałyśmy zwykle do późna, aż zaczynało się robić chłodniej. To był nasz czas, którego nie oddałabym za żadne skarby świata.

Tego środowego wieczoru było tak samo. Nasz rytuał został rozpoczęty. Burkas jak zwykle podbiegł do nas i położył swój wielki łeb na kolanach babci, dając tym samym znak, że czeka na należną mu porcję pieszczot. Stara dłoń gładziła ciemny pysk psa, wolno przesuwając się po długich kudłach. Podwinęłam nogi pod siebie i czekałam na moment, kiedy babcia zacznie snuć kolejną opowieść.

‒ Ta ziemia jest piękna. – Wpatrywała się przed siebie, hen na widoczny w oddali las.

Wprawdzie zbliżała się dziewiętnasta, ale latem o tej porze jest przecież jeszcze zupełnie widno.

‒ Ziemia jak ziemia – odezwałam się niepewnie, wykorzystując chwilę ciszy. – Chyba każdy uważa, że miejsce, w którym się urodził, jest piękne.

‒ Ale to miejsce jest wyjątkowe. – W jej głosie usłyszałam wyrzut. – To nie jest zwykła ziemia… – Umilkła ponownie.

‒ Dlaczego wyjątkowe? – Jej upór mnie zaintrygował. – Mama też tu się urodziła, a jednak wyjechała do Łodzi. A teraz podróżuje po całym świecie i…

‒ Martusia zawsze o tym marzyła. Ona tu nie pasowała. Była taka jak ojciec. Kamienisko nigdy nie stanowiło dla niej centrum wszechświata.

‒ Bo tu praktycznie nie ma nic ciekawego. – Musiałam to powiedzieć. – Żadnych zabytków, żadnych miejsc rozrywki. Do miasta daleko…

‒ Właśnie! A przecież czasem to, co istotne, nie musi być widoczne. Jeśli patrzy się duszą, to się widzi. Wy, młodzi, tylko do miasta byście uciekali, ojcowiznę zostawiali… Gdzie tradycja, przywiązanie do ziemi, obowiązek?

‒ Ależ babciu… – próbowałam zaprotestować, wyjaśnić, ale mnie nie słuchała.

Nadal wpatrywała się w majaczącą w oddali ścianę drzew, tak jakby dostrzegła tam coś niezwykłego. Podążyłam wzrokiem za jej spojrzeniem. Zachodzące promienie słońca otuliły czerwoną poświatą wierzchołki sosen. Miałam wrażenie, że las płonie, a języki ognia sięgają do samego nieba. To była wyjątkowa chwila.

‒ Czy nie nazwiesz tego magią? – Babcia wyczuła mój zachwyt. – Czy widziałaś gdzieś równie cudowny zachód słońca?

‒ Faktycznie jest piękny – przyznałam.

‒ To las Stróża – wyjaśniła. – Nad jego lasem zawsze są takie piękne zachody.

‒ Stróża?

‒ Stróżowie to najstarsza rodzina w naszej wsi. Od niepamiętnych czasów las należał właśnie do nich. Dobre byli ludziska, spokojne, życzliwe, jeno zawsze trochę na uboczu się trzymali. Jak pójdziesz na spacer tą drogą, to przed samym lasem, na zupełnym pustkowiu, stoi ich zagroda. Teraz to już właściwie dom Mateusza, bo tylko on jeden się ostał. We wojnę prawie całą rodzinę Niemce rozstrzelali. Niby za to, że pomagali partyzantom. Ale czy to wina Stróżów, że Niemce do lasu łazili, chociaż im ludziska mówili, coby nie leźli? Mogli słuchać. Ale oni takie już niedowiarki. Weszli i nie wyszli. No to uznano, że to robota partyzantów. A później winnych szukali, by ich przykładnie ukarać i na Stróżów padło. Wyciągnęli ich z domu, zawlekli pod las… Nawet małych dzieciątek nie oszczędzili. – Wzdrygnęła się, tak jakby była naocznym świadkiem tamtych okropieństw. – Jeno Mateusz ostał. Moja mama opowiadała, że szczęście miał w nieszczęściu, bo tego dnia akurat w domu go nie było. Gdzie łaził, licho go tam wie. W każdym razie, gdy wrócił, to już sierotą był. Ludziska chcieli go przygarnąć, bo lat miał wtedy niewiele, chyba z jedenaście, ale się nie dał. Sam w domu pod lasem zamieszkał. Tu wszyscy życzliwi i pomocni, więc mu jedzenie zanosili, wspierać chcieli, ale on ich pomoc odrzucał. Stronił od innych. Pewnie ciągle miał wyrzuty sumienia, że jako jedyny ocalał, że tamtego dnia go tu nie było. Zresztą ludzie, jak to ludzie, widząc jego opór przed jakąkolwiek pomocą, gadać zaczęli, jakoby to on rodzinę Niemcom wydał, że niby tyle złości w nim siedziało. Niesprawiedliwe to było, ale na ludzkie gadanie nic się nie poradzi. W końcu Mateusz stał się najbardziej znienawidzoną osobą w okolicy, wszyscy omijali go z daleka.

Babcia umilkła i sięgnęła po kubeczek z herbatą. Upiła łyk, po czym, zanim odstawiła naczynko, przez dłuższą chwilę obracała je w dłoniach. Zrozumiałam, że zbiera myśli, aby opowiedzieć mi ciąg dalszy historii Mateusza.

‒ Kiedy ja go poznałam, to on już dorosłym mężczyzną był. Przystojny jak mało kto, tylko z taką zawziętością w oczach… Ale co mu się dziwić, jak go ludzie obgadywali, a dzieciaki i kamieniem potrafiły rzucić, kiedy szedł przez wieś. Nie reagował nigdy. Usta tylko zaciskał i kroku nie zwalniał. Tak jakby to nie do niego było. Żył cicho i spokojnie. Nie wadził nikomu, zawsze usuwał się w bok, gdy ludzi przypadkowo na drodze spotykał. Całe dnie w lesie spędzał, rodzinie w miejscu kaźni kapliczkę własnoręcznie postawił. Ja dzieckiem wtedy byłam, a dzieciaki – wiadomo – jak co zakazane, to je do tego bardziej ciągnie. Matula mówiła, cobym omijała Mateusza z daleka, ale gdzieżbym tam jej słuchała. Wymykałam się z domu i biegłam na przełaj przez pola, pod las. Skradałam się w krzakach i podglądałam, jak Mateusz buduje kapliczkę. Jak krzyż stawia. Patrzyłam na niego i widziałam innego człowieka. Już nie był taki zawzięty, obcy. Uśmiechał się podczas tej pracy, przemawiał do kamienia, do drzew. Lubiłam tam chodzić i obserwować. Myślałam, że Mateusz mnie nie widzi, ale on chyba od samego początku był świadomy, że ma towarzystwo, chociaż się z tym nie zdradzał. Kiedyś jednak, gdy dzień był wyjątkowo gorący, a ja siedziałam w tych krzakach dobre dwie godziny bez picia, wstał i wziąwszy do ręki dzban, podszedł w pobliże kępy, za którą się ukrywałam. „Zimna woda” – powiedział, stawiając naczynie na ziemi i wracając na swoje miejsce. Nie chciałam się ujawniać, ale pragnienie było tak silne… Wygramoliłam się z krzaków i wzięłam dzban. Nie patrzył w moją stronę. „Dziękuję” – powiedziałam, gdy wreszcie ugasiłam pragnienie. Niepewnie, krok za krokiem, podeszłam do niego bliżej. „Gdzie postawić dzbanek?”. „Gdziekolwiek – odpowiedział, wreszcie odwracając się w moim kierunku. – Byle nie na słońcu, bo się za szybko nagrzeje. No, chyba że wypiłaś wszystko”. „Nie” – zaprzeczyłam, stawiając dzbanek pod drzewem. „Ty jesteś córką Rocha? – zapytał, a gdy przytaknęłam, ciągnął dalej: – Od dawna tu przychodzisz, widziałem cię. Nie masz innych, ciekawszych zajęć?”. W milczeniu pokręciłam głową. „Cicha z ciebie dziewczynka, nie znałem żadnej takiej. Zazwyczaj dziewczyny są głośne. – Roześmiał się. – To jak masz na imię, milcząca panienko? Bo mnie zwą Mateusz”. „Tosia” – wydukałam z trudem. „Tosia, czyli Antonina. Ładnie. A ile masz lat? Ja mam dziewiętnaście”. Stał na wprost mnie, taki wysoki, przystojny. Jego czarne włosy miękko opadały na ramiona, lekko skręcając się na końcach. „Dziewięć”. Przykucnął przy mnie i teraz nasze oczy znalazły się na tej samej wysokości. Miał bardzo ładne brązowe tęczówki. „Miło cię poznać, Tosiu”. Podał mi rękę, a ja z ociąganiem ją uścisnęłam. Jego dłoń była duża, silna i naznaczona ciężką pracą. Od tego dnia nawiązała się między nami szczególna przyjaźń. Już nie musiałam się ukrywać. Moi rodzice nie wiedzieli, gdzie spędzam całe dnie, a ja stałam się jedyną towarzyszką Mateusza.

‒ Nie bałaś się, babciu? – Ta opowieść zaintrygowała mnie na dobre. Nigdy nie słyszałam o tym etapie jej życia. – On był od ciebie starszy i w ogóle…

‒ A czego miałam się bać? Mateusz okazał się bardzo miłym człowiekiem. Pokazał mi najlepsze polanki, gdzie rosły maliny, wskazał sekretne miejsca pełne grzybów. A ja w zamian uczyłam go pisać i czytać, bo nigdy nie skończył żadnej szkoły. To, co ludzie gadali, nie było prawdą. Lata mijały, a my nadal się przyjaźniliśmy. To była szczególna więź. Myślę nawet, że to mogło być coś więcej…

‒ Zakochałaś się w nim? – Aż mi dech zaparło z wrażenia. Ale gdzie w tym wszystkim miejsce dla dziadka Henia?

‒ Pewnie się zakochałam. – Babcia przymknęła oczy. – A może kochałam go przez cały czas. Dziś już trudno mi to sobie przypomnieć.

‒ To dlaczego nie wyszłaś za niego, tylko za dziadka Henia?

‒ Dobre pytanie. – Zadumała się na moment i wreszcie oderwała wzrok od lasu, za którym słońce zdążyło się już skryć.

Ponownie przytknęła kubek do warg. Piła małymi łykami, rozkoszując się aromatem i smakiem napoju.

‒ Bo ja kochałam go tak bardziej duszą – mówiła, nadal wolno obracając naczynie w pomarszczonych dłoniach. – Ale on pewnie myślał inaczej… Miałam wtedy siedemnaście lat i od roku spotykałam się z Heńkiem, przy aprobacie rodziców. Mateusz wiedział o tym i coraz rzadziej się uśmiechał. W jego oczach widoczny był smutek, ale ja, głupia, zupełnie tego nie rozumiałam. Teraz, na starość, wszystko widzę wyraźniej. Tamtego dnia czekał na mnie, gdy wracałam od koleżanki. Zapytał, czy może mnie odprowadzić kawałek. Zgodziłam się, więc szliśmy obok siebie w milczeniu. I wtedy przystanął. „Tosiu, nie jesteś już tą małą dziewczynką, która zakradała się pod las, aby popatrzeć, jak buduję kapliczkę”. „Każdy dorasta…” – jakaż ja byłam wtedy niefrasobliwa! „Jesteś śliczną dziewczyną. – Ujął moją dłoń, a ja poczułam, że serce zaczyna mi szybciej bić. – Czy myślałaś kiedyś, że mógłbym stać się dla ciebie kimś więcej niż tylko przyjacielem?”. „Ja…” – pragnęłam zapaść się pod ziemię. Patrzył mi prosto w oczy, a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć. „Co byś powiedziała, gdybym poprosił cię o rękę? Nie jestem bogaty, ale mam las. Potrafię pracować i nigdy nie bałem się roboty. Wiem, że ludziska we wsi różnie o mnie gadają, ale przecież ty znasz prawdę, wiesz jaki jestem. Nie wierzysz w te kłamstwa. Jesteś jedyną osobą, która mnie rozumie i…”. „Spotykam się z Heńkiem”. Opuściłam głowę, nie miałam siły znieść jego spojrzenia. „Czy to znaczy, że…”. „Ja naprawdę cię lubię. Ja…”. „Tak, wiem, Tosiu. – Puścił moją dłoń. – Życzę ci dużo szczęścia. Henio to dobry człowiek, wykształcony. W mieście do szkoły chodzi. Nie to co ja”. „Mateuszu, to nie tak…”. „Bądź szczęśliwa” – powtórzył, odwracając się do mnie plecami i odchodząc piaszczystą drogą w stronę lasu. „Mateuszu!” – zawołałam, ale nie zareagował. Chciałam pobiec za nim, jednak nie uczyniłam tego. „Dlaczego?”, zapytasz. Sama nie wiem. Może się bałam. Tak, bałam się. Kim mogłam być przy nim? Antoniną Stróż, żyjącą na uboczu, z dala od wsi? Żoną osoby, która według ludzi doprowadziła do śmierci swojej rodziny? Znałam prawdę, ale cóż z tego? Nie potrafiłam zaryzykować. Nie miałam w sobie tyle odwagi. Nie chciałam takiego życia! Bałam się bycia inną.

Umilkła. Widziałam, jak nerwowo obraca kubek w dłoniach, skupiając na tej czynności całą swoją uwagę. Tak jakby to małe naczynko było w stanie zmienić przeszłość. Nigdy nie widziałam babci takiej zadumanej. Wspomnienie pierwszej miłości nadal musiało sprawiać jej ból. Czy żałowała, że dokonała właśnie takiego wyboru?

‒ Od tej pory Mateusz mnie unikał, a i ja nie narzucałam się mu ze swoim towarzystwem. Heniek skończył naukę w technikum i wrócił na wieś. Dostał pracę w gminie i odkupił kawał ziemi. To była dobra partia. Gdy poprosił o moją rękę, nie mogłam odmówić. Zresztą kochałam go. Może nie tak jak Mateusza, ale i tak była to miłość silna i prawdziwa, która przetrwała do końca jego życia.

‒ A co z Mateuszem? – Czułam, że policzki płoną mi z podniecenia. – Co się z nim stało?

‒ A co się miało stać? Żyje, tak jak żył. Samotny, milczący, z dala od ludzi. Od tamtego dnia nigdy już z nim nie rozmawiałam. Właściwie nawet nie widywałam go. Kilka razy wybrałam się w stronę lasu Stróża, ale nie napotkałam go na drodze. Podejrzewałam, że mnie unikał. No i ja też w końcu dałam sobie z tym spokój. Miałam Heńka, a później na świat przyszła Martusia.

‒ Naprawdę nigdy więcej go nie widziałaś? Przecież musiał chodzić do wsi po zakupy. – Nie mogłam w to uwierzyć.

‒ Nigdy – powtórzyła z mocą. – On zawsze stronił od ludzi, a wtedy odciął się całkowicie. Nawet ludziska gadały, co wyniósł się stąd, ale ktoś widział go gdzieś tam przy robocie, co znaczyło, że nadal tu mieszka.

‒ Musiał cię bardzo kochać – szepnęłam.

‒ Kto go tam wie, co on musiał. – Potarła dłonią czoło, jakby starała się przypomnieć sobie coś ważnego. – Kto go tam wie.

‒ A gdy dziadek umarł, nie myślałaś, aby spróbować jeszcze raz? Mogłaś iść do niego, wszystko mu wytłumaczyć. Od wojny minęło tyle lat… Nawet jeśli krążyły plotki, to przecież pewnie przycichły. Jeśli także go kochałaś…

‒ Juleczko, skarbie… O czym ty mówisz? – Odstawiła kubek na stolik. – Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Zraniłam go, a ta rana nigdy się nie zagoi. Ale popatrz no, moja droga, któż to do nas idzie?

Furtka ogrodzenia otworzyła się i na podwórko weszła korpulentna starsza kobieta w pasiastej kolorowej chuście zarzuconej na ramiona.

‒ Witajcie! – zawołała przybyła, głaszcząc jednocześnie Burkasa, który momentalnie przypadł do niej, wesoło merdając długim ogonem. Widać była tu częstym gościem, gdyż pies okazywał jej swoją sympatię.

Poszłam do kuchni po jeszcze jeden kubek dla naszego niespodziewanego gościa, który już się sadowił na ławeczce na wprost babci.

‒ Jaka z tej twojej wnuczki już duża panna. – Z werandy doszedł mnie głos kobiety. – I taka urodziwa. Wykapana Martusia.

Magia ukryta w kamieniu

Подняться наверх