Читать книгу Magia ukryta w kamieniu - Katarzyna Grabowska - Страница 12
X. POMOCNIK MEDYKA
ОглавлениеLeżałam bez ruchu, uważnie wsłuchując się w odgłosy dobiegające z korytarza. Na razie panowała cisza i jakoś nikt nie spieszył mi z pomocą. Oczekiwanie przedłużało się, a pozycja, w której upadłam, niby to zemdlona, do najwygodniejszych nie należała. Miałam ochotę rozprostować ścierpnięte członki, ale obawa przed nagłym powrotem służącej skutecznie mnie przed tym powstrzymywała. Nie chciałam, aby mój doskonały plan legł w gruzach.
Wreszcie po całej wieczności doczekałam się. Do moich uszu doleciał strzęp rozmowy prowadzonej za uchylonymi drzwiami komnaty.
‒ Tak nagle źle się poczuła, a przecież już wszystko z nią dobrze było. Obiad cały zjadła, a apetyt taki miała, że niejeden rycerz by rady nie dał. – Rozpoznałam głos korpulentnej dwórki. – Ubrania jej przyniosłam, chwilę porozmawiałyśmy i nagle zbladło toto i krzyknęło, że ciemno jej przed oczami. Jeszcze tylko poprosić o medyka zdołała i świadomość straciła. Oj, da mi panienka Lavena. Że też to akurat teraz musiało się trafić. I jeszcze mistrz Dewin nieobecny…
Mistrz Dewin nieobecny? Ta wiadomość nie była tym, czego się spodziewałam. Jak to, nie prowadzą do mnie medyka?
‒ Żona Hermana rodzić zaczęła, o czym, Comto, wiecie, bo i panienka Lavena do komnat Hermanowych pobiegła – odpowiedział męski, miło brzmiący głos.
‒ Wiem, wiem, tylko dziwi mnie wielce, że do zwykłej rycerskiej żony samego mistrza trudzą. Kto to słyszał? Lavena lubiła tę Baldurię, to i rozumiem, że być przy niej chciała, ale żeby zaraz sam mistrz… Jakby nie można było powituchy wezwać.
‒ Oj, Comto, Comto, sama wiesz najlepiej, jaka z tej Baldurii chudzina. Toż to dziewczątko młodsze od panienki Laveny, to i nie dziwne, że maluchowi trudno na świat się wydostać. Panienka Lavena mistrza wezwać kazała, bo tylko on jeden jest władny życie i matce, i dziecku ocalić. A mistrz Dewin panience odmówić nie zdoła.
‒ Co prawda, to prawda. Dewin w panienkę Lavenę wpatrzon jak w obrazek. Nieba by jej przychylił. Aż mi serce krwawi, gdy pomnę, co książę Ekhard na nim wymusił.
‒ To temat zakazany i lepiej o tym nie prawcie, Comto. Jak jest, tak jest. Mistrz przysięgi złożonej księciu łamać nie zamierza. Oddał to, co najcenniejsze, i choć cierpi, to jednak w milczeniu znosi swój los.
Zastanowiły mnie te słowa. Czyżby mistrz Dewin miłością zakazaną darzył Lavenę? Cóż za absurdalny pomysł! Przecież ten niesympatyczny gość nie wydawał się zdolny do miłości. Było w nim tyle złości, nienawiści… Ale może dla Laveny miał inne uczucia, bardziej serdeczne i gorące? Taki staruch? Ile on mógł mieć lat? Wyglądał co najmniej na sto! Lavena do niego nie pasowała i wątpiłam, aby odwzajemniała to chore uczucie.
‒ Nie ma drugiego nad mistrza Dewina, chociaż i ty, Ewenie, wiedzę masz przeogromną.
‒ Sam mistrz mym nauczycielem.
‒ Szczęście miałeś, nieboraku, gdy cię Dewin znalazł na trakcie. Jakaż to matka okrutna mogła tak niemowlę w rowie przydrożnym zostawić, na pastwę dzikich stworzeń? Toż to cud niemały, że mistrz akuratnie tamtędy podróżował i płacz twój usłyszał. Jakem cię pierwszy raz zobaczyła, to taki maluśki byłeś. Tylko ta buźka zapłakana z zawiniątka ci wystawała. Nikt nie dawał ci wiele życia, ale mistrz sobie tylko wiadomym sposobem sprawił, żeś umknął z rąk śmierci.
‒ I w każdej minucie mego życia wdzięczny mu jestem za to ogromnie.
‒ Kto by to pomyślał, że kiedyś z ciebie uczeń Dewina wyrośnie. Łobuziakiem byłeś, co się zowie. Chyba wszystkie dwórki na ciebie narzekały, a kucharka do dziś wspomina, jak jej kota do gulaszu wrzuciłeś.
Mężczyzna parsknął śmiechem.
‒ A i od ciebie, Comto, nieraz przez grzbiet szmatą dostałem.
‒ Ja niezasłużenie nigdy razów nie wymierzam.
‒ Dajmy już pokój temu. Tamte czasy już dawno za nami. Lepiej zajmijmy się waszym gościem, który zaniemógł. Czyli mówicie, że nagle zemdlała?
‒ Tak. Nawet ją cucić sama próbowałam, ale nic to nie dało. Oj, panienka Lavena i panicz Weylin nie będą zadowoleni… A i książę Ekhard pewnikiem złość swoją okaże.
‒ Nie rozpaczaj, Comto, ino prowadź do chorej.
‒ A toż tu, za tymi drzwiami.
W tym momencie skrzypnęły szerzej otwierane podwoje. Po chwili czyjaś ciepła dłoń spoczęła na moim czole.
‒ Gorączki nie ma. Ciało dobrze ukrwione.
Męski głos brzmiał tuż obok. Jego posiadacz pochylał się nade mną, sprawdzając mój stan. Gdybym uchyliła powieki, mogłabym mu się przyjrzeć, jednak jeszcze nie chciałam się zdradzać. Tym bardziej że Comta znajdowała się w pobliżu.
Mężczyzna ujął mnie za przegub ręki i wymacał puls. Przez chwilę uważnie wsłuchiwał się w tętno.
‒ Droga Comto, czy możesz na chwilę zostawić mnie z chorą?
‒ Jakże to? Sam na sam? Toż to się nie godzi!
‒ Znasz mnie dobrze i wiesz, że waszej podopiecznej nic nie grozi z mojej strony. Jako medyk muszę terapię odpowiednią zastosować, a obiecałem Dewinowi, że arkanów sztuki medycznej nie zdradzę nikomu. Chcesz, bym słowo dane memu mistrzowi i opiekunowi złamał? Chcesz, bym na człowieka niegodnego wyszedł?
‒ Ale jak to będzie wyglądać?
Comta czuła się rozdarta między wymogami przyzwoitości a obowiązkiem ratowania mi zdrowia. Czy miała zostawić mnie samą z mężczyzną, czy też wbrew prawu uczestniczyć w terapii, która nie wiedzieć czemu tajemnicą była owiana i nikt postronny nie mógł jej zobaczyć? Właściwie powinnam się bać, bo brzmiało to groźnie. Comta też pewnie się bała.
‒ Comto, nikt się o tym nie dowie. Ty będziesz mieć czyste sumienie i ja także – przekonywał nieznajomy, którego bardzo byłam ciekawa.
Gdybym uniosła trochę powieki, mogłabym mu się przyjrzeć, jednak zdradziłabym wówczas, że udaję omdlenie. Musiałam grać swoją rolę bez niepotrzebnego ryzyka.
‒ Dajesz słowo, iż nic jej nie będzie i ocknie się rychło?
Comta doszła chyba do wniosku, że lepiej zostawić mnie samą z nieznajomym i spodziewać się mego uzdrowienia, niż narazić się na gniew Ekharda.
‒ Bez wątpienia tak właśnie się stanie.
Oddalające się kroki służącej były jedynym odgłosem, który przez chwilę słyszałam. Później trzasnęły zamykane drzwi.
‒ No, już możesz przestać udawać.
Mężczyzna puścił moją dłoń. Nie zareagowałam, niepewna, co powinnam zrobić. Zbyt łatwo mnie zdemaskował.
‒ Wiem, że wcale nie zemdlałaś. Potrafię rozpoznać, gdy ktoś jeno udaje chorobę. Twój puls jest prawidłowy, skóra ciepła. Nie mam pojęcia, czemu robisz to przedstawienie, ale mniemam, że miałaś ważny powód, aby wezwać medyka.
Musiałam mu przyznać rację, nie było sensu dalej udawać. Oszukanie Comty było rzeczą prostą, tu jednak miałam do czynienia z kimś obeznanym w chorobach. Chociaż nie z Dewinem. Niepewnie otworzyłam oczy i zamrugałam, zaskoczona tym, co widzę. Otóż przy moim łożu stał wysoki, szczupły mężczyzna. Ciemne, kręcone włosy, zgodnie z panującą tu modą, luźno opadały na jego ramiona. Ciemnozielona szata, chociaż skromna i pozbawiona jakichkolwiek ozdób, bardzo mu pasowała i podkreślała nienaganną sylwetkę. Krótka tunika kończyła się w połowie uda i przewiązana była lnianym sznurkiem z długimi, zwisającymi do ziemi troczkami, zakończonymi chwościkami. Dopasowane, również ciemnozielone spodnie bardziej wyglądały na rajtuzy i właściwie w czasach mi współczesnych żaden szanujący się facet nigdy by ich nie założył, ale musiałam przyznać, że Ewen prezentował się w nich całkiem dobrze.
Jednak najbardziej niezwykła była twarz mężczyzny, obdarzona delikatnymi, niemalże kobiecymi rysami i naznaczona pewną szlachetnością. Tylko niewielki, ciemniejszy cień zarostu na policzkach i brodzie świadczył, że jednak nie jest kobietą. Był piękny, ale pięknem niezwykłym, wręcz ulotnym. Niczym anioł, który przez przypadek zabłądził na ziemię. Nigdy nie widziałam równie urodziwego mężczyzny i byłam pewna, że raczej już nie zobaczę.
Niebieskie niczym skrawek nieba oczy, przysłonięte gęstą firanką czarnych rzęs, patrzyły na mnie wyczekująco. Poprawiłam się więc na łóżku i podciągając pled pod szyję, usiadłam. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać i zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam, posuwając się do takiego fortelu.
‒ Czemu zawdzięczam to przedstawienie? – zapytał spokojnym głosem.
Nie wyglądał na zagniewanego czy zirytowanego. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Był poważny, skupiony, tak jakby intensywnie nad czymś się zastanawiał.
‒ Myślałam, że wezwą do mnie Dewina – wyznałam zgodnie z prawdą. Jakoś nie miałam ochoty go oszukiwać.
‒ Hmmm, ciekawe, zaprawdę ciekawe. Czyżbyś to nie ty była wczoraj przyczyną ujmy na honorze mego mistrza?
Miał bardzo przyjemny tembr głosu, o czym przekonałam się, podsłuchując jego rozmowę z Comtą. Nie wydawał się groźny, ale przecież pozory często mylą. Czego mogłam się po nim spodziewać? Nie miałam zielonego pojęcia.
‒ Oj, to nie tak! Ja nic złego nie zrobiłam – próbowałam się wytłumaczyć.
‒ Twoje pojawienie się samo w sobie dobre nie było. Nie możesz zaprzeczyć, że pochodzisz z krainy, do której żadna nie wiedzie droga. Nie powinno cię tu być. Mistrz Dewin losem księstwa zatroskan jest wielce. Tacy przybysze jak ty nic dobrego ze sobą nie przynoszą.
‒ Ja chętnie stąd odejdę. Nawet zaraz. Tylko muszę się dowiedzieć jak! – zapewniłam z całą mocą. – Miałam nadzieję, że mistrz Dewin będzie mógł mi w tym pomóc. On mnie tu nie chce i ja także nie marzę o tym, aby spędzić tu resztę życia. Mamy ten sam cel. Domyślam się, że kiedyś już ktoś taki jak ja zjawił się na waszym zamku i to dlatego mistrz mnie nienawidzi. Zapewniam jednak, że nie mam nic wspólnego z moim poprzednikiem, nawet nie wiem, kim on był. Jeśli możecie pomóc mi stąd odejść i wrócić tam, gdzie moje miejsce, obiecuję solennie natychmiast zastosować się do waszych poleceń.
‒ Chcesz wrócić?
Nie zaprzeczył, że mieli już do czynienia z kimś takim jak ja. Z całą pewnością nie byłam pierwszą osobą, która przeniosła się tu z innej epoki. Tajemniczy Mateo, o którym wspomniała Comta, musiał być moim poprzednikiem.
‒ Chcę!
‒ I myślisz, że mistrz Dewin będzie chciał ci pomóc?
‒ Dokładnie.
‒ Ja nie byłbym tego tak bardzo pewien. – Odwrócił głowę w stronę zamkniętych drzwi i przez chwilę patrzył na nie w milczeniu, a następnie usiadł na brzegu łóżka, blisko mnie.
‒ Dlaczego tak uważasz?
‒ Bo mistrz Dewin urazę do ciebie żywi głęboką. To, co go wczoraj na uczcie spotkało, ujmą dla niego było okrutną. A wszystko to za twoją przyczyną… Dziś rano kolejna zniewaga go spotkała, gdyż sam Ekhard polecił mu miksturę dla ciebie przygotować i pod karą śmierci zobowiązał, że szkody ci żadnej swoim medykamentem nie wyrządzi. Jesteś ostatnią osobą, z którą mistrz Dewin chciałby rozmawiać. Właściwie miałaś szczęście niebywałe, że wezwany został do rodzącej. Gdyby nie to, na gniew jego jeszcze sroższy byś się naraziła. To niezbyt mądre było z twojej strony.
‒ I co teraz? – Kilkakrotnie pociągnęłam nosem, bo naprawdę zebrało mi się na płacz. Ostatkiem sił powstrzymywałam się przed szlochem. – Na zawsze mam tu być uwięziona?
‒ Czy źle ci tu bardzo? – Nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja czułam się niezręcznie. – Wszak sam Ekhard nad tobą opiekę roztoczył, a jego opieka to najlepsze, co mogło cię spotkać.
‒ A ty, panie, nie mógłbyś mi pomóc? – zapytałam nagle. – Jeśli mistrz cię uczy, to pewnie znasz wiele…
‒ Nie potrafię odesłać cię do twojej krainy. Myślę, że nawet sam Dewin nie byłby w stanie tego uczynić.
‒ Ale był tu ktoś przede mną, prawda? Zjawił się ktoś taki jak ja?
‒ Był taki ktoś – przyznał. – Dawno temu. Mnie na świecie jeszcze nie było, ale do tej pory po zamku różne historie krążą. Dzieckiem się tu zjawił. Wychował się wraz z księciem Ekhardem i jego siostrą. Ponoć podbił serca wszystkich i zjednał sobie przyjaźń władcy. Druhem mu był najmilszym. Wszyscy go tu szanowali i podziwiali jego czyny, o niektórych bardowie pieśni nawet śpiewali.
‒ I co się z nim stało? Jak opuścił waszą krainę, bo przypuszczam, że tak się właśnie stało? Nie ma go tu już, prawda?
‒ Prawda to. Już go tu nie ma. – Kiwnął potakująco głową.
‒ I jak to zrobił?
Adrenalina gwałtownie mi podskoczyła. Oto była moja szansa. Jeśli tajemniczy Mateo potrafił opuścić tę krainę, to i mnie mogło się udać. Musiałam się tylko dowiedzieć, jak tego dokonał.
‒ Umarł. Zginął w jednej z potyczek.
To zabrzmiało jak wyrok. Miałam wrażenie, że rozstąpiła się przede mną ziemia i ukazała ogromna piekielna otchłań.
‒ Umarł? – powtórzyłam z niedowierzaniem.
Tylko nie to! Musi być jakiś sposób opuszczenia tej przeklętej krainy i powrotu do domu! Niemożliwe, abym miała tu spędzić resztę życia! Przecież to jakiś cholerny absurd! Takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach, nie w codziennym życiu. Moje dotychczasowe życie było normalne, uporządkowane. Zaplanowane w najdrobniejszym szczególe. Lubiłam je. Owszem, czasem marzyłam o przygodach, bo kto o nich nie marzy, ale przecież nie o takich!
Chcę znowu usiąść z babcią na werandzie! Chcę patrzeć na zachód słońca nad lasem Stróża! Chcę nawet, aby przychodziły do nas w odwiedziny wszystkie kumoszki ze wsi. Pragnę tego z całego serca!
Splotłam dłonie, mocno zaciskając palce, tak że kłykcie aż pobielały. Chciałam wyć, krzyczeć, szarpać włosy. Mnie nie powinno tu być! Powinnam teraz wygrzewać się na plaży Costa Brava, a nie siedzieć w zimnych murach średniowiecznego zamku. Błagam, niech ten sen już się skończy! Bo to musi być sen, koszmar jakiś… A może ja zachorowałam i to wszystko majaki w gorączce? To przecież nie może być prawda! Błagam, niech to nie będzie prawda!
‒ Umarł. Pochowano go i opłakano, lecz siły nieczyste mu sprzyjały. Kilka lat później wrócił – mówił spokojnie, wolno dobierając słowa, tak jakby chciał wzmocnić ich znaczenie.
‒ Co?
Jakoś to do mnie nie dotarło. O co mu chodzi? Ten człowiek, który zjawił się tu przede mną, umarł, a następnie po latach znowu powrócił? Zmartwychwstał? To już nie absurd! To jakieś koszmarne science fiction! Albo faktycznie maligna.
‒ Pojawił się ponownie, a wraz z nim śmierć, ból i cierpienie – dokończył.