Читать книгу Magia ukryta w kamieniu - Katarzyna Grabowska - Страница 5
III. KAMIEŃ
ОглавлениеNastępnego dnia po obiedzie, gdy babcia poszła do swojego pokoju na wzmacniającą drzemkę, postanowiłam udać się na spacer do lasu Stróża i zobaczyć, chociażby z oddali, gospodarstwo pierwszej miłości mojej babci.
Droga była daleka – rodzina Stróżów faktycznie musiała bardzo stronić od ludzi. Chociaż od czasów wojny wieś znacznie się rozrosła, to jednak nadal ich obejście znajdowało się w zupełnym odosobnieniu. Wreszcie, gdy po półgodzinnym marszu doszłam do skraju lasu, zauważyłam stojący na uboczu, chylący się ku ziemi parterowy dom. Chociaż bardziej przypominał zwykłą chałupę, która nawet za czasów swojej świetności nie miała prawa pretendować do miana porządnej siedziby. Niewysoki drewniany płot otaczał chałupkę i dwie dzikie jabłonki.
Podchodząc bliżej, dostrzegłam postać w kapeluszu, opartą o płot i najwyraźniej patrzącą w moją stronę. Czyżby to był ten słynny Mateusz, który chowa się przed ludźmi? Ten, o którym krążą złe legendy? Ten, którego moja babcia tak bardzo zraniła? I co mam teraz zrobić? Udać, że go nie zauważyłam, i minąć jak gdyby nigdy nic? Przywitać się? Ale przecież go nie znam.
Na szczęście on sam przerwał moje rozterki. Wyprostował się i zdjął z głowy słomkowy kapelusz. Jego siwe włosy natychmiast rozwiał wiatr, przysłaniając na chwilę twarz, jednak mężczyzna szybko odgarnął niesforne kosmyki i uważnie na mnie popatrzył.
‒ Dzień dobry panience!
‒ Dzień dobry – odpowiedziałam grzecznie, zwalniając kroku i podchodząc do ogrodzenia, przy którym stał.
‒ Widziałem z daleka, jak idziesz i zastanawiałem się, czy zajdziesz tutaj. Ludzie zazwyczaj omijają to miejsce szerokim łukiem. Musisz być nietutejsza. Tak, nigdy cię tu nie widziałem. – Nie spuszczał ze mnie wzroku.
‒ Przyjechałam do babci – odpowiedziałam. – Babcia dużo opowiadała mi o tym lesie, więc chciałam się przejść i…
‒ A nie opowiadała ci o dziwaku mieszkającym pod lasem? – Wykrzywił się. – Tu ludziska różne głupoty lubią gadać.
‒ Moja babcia nie gada głupot – zapewniłam.
‒ Ciekawe, ciekawe… – zamruczał pod nosem. – To babcia musi być niezwykłą osobą.
‒ Jest niezwykła – przyznałam. – Może pan ją zna. Antonina Jabłonakowa.
Wydało mi się, że mężczyzna znieruchomiał. Uśmiech zamarł na jego ustach.
‒ Antonina, córka Rocha – wyszeptał.
‒ Tak, to ona – potwierdziłam.
‒ I co tam u Tosi słychać? Jak jej zdrowie? – Siwowłosy mężczyzna zmrużył oczy, patrząc na mnie z uwagą. Wydało mi się, że bacznie mnie obserwuje, jakby miał podjąć jakąś ważną decyzję.
‒ Już lepiej, dziękuję. – Czułam się trochę nieswojo, pewnie dlatego, że wokół nie było żywej duszy oprócz mnie i Mateusza Stróża, o którym krążyły różne tajemnicze opowieści.
‒ Lepiej? Czyżby chorowała? – Nutka niepokoju zadrgała w jego głosie.
‒ Serce ma chore, nie może się przemęczać – wyjaśniłam, zastanawiając się, czy miałam prawo mu o tym mówić. – Dlatego przyjechałam i jej pomagam.
‒ Tosia serce ma chore… – powtórzył cicho. – Mała Tosia.
Taktownie milczałam, czekając, aż otrząśnie się ze wspomnień.
‒ To babcia o lesie ci historie opowiadała? – zapytał wreszcie, po długiej ciszy, która wydawała się prawie wiecznością.
‒ Tak.
‒ I co takiego mówiła?
‒ A takie tam… – zawstydziłam się. Głupio byłoby opowiadać Mateuszowi o tym, co usłyszałam. On jednak sam wybawił mnie z kłopotu.
‒ No to pewnie i o głazie ci mówiła.
‒ O głazie?
‒ Tym stojącym w lesie. – Wskazał ręką w stronę niedalekiej gęstwiny. – Tym, którego ludziska tak bardzo się boją. Którego przeklętym zwą.
‒ Boją się? – zainteresowałam się.
Dlaczego babcia pominęła w swoich opowieściach ten jakże intrygujący szczegół? Może po prostu nie doszła jeszcze do tej części opowieści. Cóż, w końcu mieszkam u niej dopiero od niedawna.
‒ Są na nim wyryte jakieś znaki. Niektórzy uważają, że to dzieło diabelskich rąk. Ci, którzy chcieli go zobaczyć, już ponoć nigdy nie wyszli z lasu. Ale nie wierz w to tak bezgranicznie – starał się mnie uspokoić, widocznie dostrzegając moje przerażenie. – Ja tam często bywam i jak widzisz, mam się całkiem dobrze. Zresztą co tam ja. Twoja babcia w młodości także widziała ten obelisk.
Natychmiast pomyślałam, że to Mateusz musiał tam ją zabrać. Pewnie odsłonił przed nią wszystkie swoje tajemnice, była jedyną osobą, której ufał. A ona… Nawet zrobiło mi się za nią trochę wstyd, chociaż sama zastanawiałam się nad tym, jak ja bym zareagowała, gdybym znalazła się w podobnej sytuacji. Czy odważyłabym się na związek z mężczyzną, którego uważano za zdrajcę winnego śmierci całej swojej rodziny?
‒ Nie słyszałaś o tym kamieniu – stwierdził, trafnie rozumiejąc moje milczenie. – Tosia nic ci o nim nie mówiła. Jesteś zbyt zaskoczona i nie potrafisz tego ukryć.
‒ Ma pan rację.
‒ Może to i dobrze, że ci nie mówiła. – Podrapał się po głowie i z powrotem włożył na nią kapelusz. Szerokie rondo rzucało teraz cień, skutecznie zasłaniający jego oczy. Byłam jednak pewna, że nadal uważnie mi się przygląda.
‒ To może pan mi opowie? – Sama nie wiem, skąd miałam w sobie tyle śmiałości.
‒ Ja? A to niby z jakiej racji? – Coś nieprzyjemnego pojawiło się w jego głosie. – Co to ja dla panienki jaka rodzina? A może to panienka nie wie, z kim teraz rozmawia? Może i o Stróżu nic babcia panience nie wspomniała?
Czy mogłam go okłamać i zaprzeczyć? Nie, nie mogłam.
‒ Wiem, kim pan jest. Babcia mówiła, że był pan dla niej kimś bardzo ważnym.
‒ Ważnym? Chyba nie aż tak bardzo. – Odwrócił się do mnie plecami i ruszył wolno w stronę chałupy.
‒ To nie opowie mi pan o tym kamieniu? – zawołałam za nim.
‒ Zapytaj Antoninę. – Nawet się nie obejrzał. Po chwili wszedł do domu i zatrzasnął za sobą drzwi.
Postałam jeszcze chwilę, gapiąc się za nim, ale wreszcie wybudziłam się z zamyślenia. Spojrzałam na ciemną linię drzew, które zdawały się mnie przyzywać. Tajemniczy głaz nęcił niczym zakazany owoc, który im bardziej niedostępny, tym większą budzi pokusę. Miałam ogromną ochotę zagłębić się w las i odszukać ów niezwykły kamień, o którym krążyły legendy. Jakie? Gdybym tylko miała czas, na pewno od razu zajęłabym się rozwiązywaniem tej tajemnicy.
Zerknęłam na zegarek. „No właśnie, czasu mi brak. Za dwadzieścia minut powinnam podać babci lekarstwo. To nic, wrócę do domu i podpytam ją o to, o czym opowiadał Mateusz, a do lasu wybiorę się jutro” – postanowiłam.
Do kolacji nawet nie wspomniałam o spotkaniu ze Stróżem. Zostawiłam tę wiadomość na później, gdy, jak każdego wieczoru, usiądziemy razem na werandzie, aby napić się herbaty.
Tym razem przysunęłam ławeczkę bliżej jej fotela. Spojrzałam tam, gdzie patrzyła staruszka. Las Stróża znowu spowity był czerwoną poświatą zachodzącego słońca.
‒ Babciu… – Wreszcie po dłuższej chwili milczenia i kontemplowania cudnego zjawiska, odważyłam się zabrać głos. – Mogłabyś mi opowiedzieć o kamieniu?
‒ O czym?
‒ O tym głazie, co znajduje się w lesie Stróża.
‒ A ty skąd o tym wiesz? – Do tej pory siedziała przygarbiona, ale teraz gwałtownie się wyprostowała i zwróciła w moją stronę. Na jej wychudzonej twarzy widoczne było napięcie. – Kto ci mówił o głazie? Ktoś ze wsi?
‒ Nie. Mateusz…
‒ Mateusz? – Głęboko zaczerpnęła powietrza. – Mateusz? Gdzie?
‒ Poszłam dziś w stronę lasu Stróża i spotkałam go przy obejściu.
‒ Nie schował się na twój widok? – Babcia złapała mnie za dłoń i mocno ścisnęła.
‒ Nie. Stał przy płocie i czekał, aż podejdę. Przywitał się ze mną.
‒ Niebywałe. – Pokręciła z niedowierzaniem głową. – Mateusz z tobą rozmawiał. Wiedział, kim jesteś?
‒ Powiedziałam mu.
‒ I co?
Przestraszyłam się, że zanadto się denerwuje, więc szybko i nieskładnie zaczęłam opowiadać o niezwykłym spotkaniu.
‒ O Boże, Boże. I jak zareagował?
‒ No zapytał o twoje zdrowie, a potem czy opowiadałaś mi coś o tym kamieniu.
‒ Tyle lat… Boże, tyle lat… Unikał mnie, chował się, gdy przechodziłam w pobliżu, a do ciebie wyszedł. Pytał o mnie… Jak on wygląda? – Może udawała, że nie usłyszała wzmianki o kamieniu, co jeszcze bardziej mnie zaintrygowało.
‒ Normalnie. Wysoki jest, szczupły. Ma siwe włosy… Ale o co mu chodziło, jak mówił, abym zapytała ciebie o kamień?
‒ Kamień… – Puściła moją dłoń i wstała z fotela. – Wiesz co, Julciu, nie mam dziś ochoty siedzieć na werandzie. Chyba się wcześniej położę. Zmęczona jestem. Porozmawiamy jutro.
Zostałam sama. Zrozumiałam, że najwyraźniej bała się opowiedzieć mi historię głazu. Tylko dlaczego? Jaką tajemnicę skrywał? Co było w nim takiego niezwykłego? Kamień jak kamień. O co w tym wszystkim chodzi?
***
Następnego dnia przy śniadaniu babcia była milcząca i jakby nieobecna duchem. Rozlała herbatę i upuściła łyżeczkę. Obserwowałam ją przez cały czas, ale nie odezwałam się ani słowem. Dopiero gdy wstała od stołu, zatrzymałam ją.
‒ To o co chodzi z tym kamieniem?
‒ A, to. – Machnęła ręką, jakbym zapytała o coś naprawdę mało istotnego. Wiedziałam jednak, że to tylko pozory, próba uśpienia mojej czujności.
‒ Opowiesz mi?
‒ Ale nie ma o czym. Od tego kamienia wzięła się nazwa naszej miejscowości. Kiedyś chyba był tu dla ludzi ważny, szanowali go. Może jakiemu dawnemu bogowi był poświęcony… Ja tam nie wiem i jak było, już nikt nie dowiedzie. To bardzo odległe dzieje. Tu w okolicy diabelskim go zwą, bo opowieści krążyły, że ci, co go widzieli, zniknęli.
‒ Ty, babciu, go widziałaś, prawda?
‒ Mateusz ci powiedział? Tak, widziałam. Zabrał mnie do niego i pokazał. I jak możesz sama stwierdzić, nie zniknęłam. To wszystko bajdurzenie tylko. Zwykły kamień, nie ma o czym mówić.
Te słowa jakoś mnie nie przekonały. Babcia za bardzo starała się wmówić mi, że kamień znajdujący się w lesie jest całkiem zwyczajny. Coś było z nim nie tak, a ja postanowiłam się tego dowiedzieć.
‒ Obiecaj mi, Julciu, że nie pójdziesz oglądać tego kamienia. Naprawdę nie ma na co patrzeć. To tylko zwykły kamień – powtórzyła z uporem, a ja nabrałam pewności, że wcale taki zwykły nie jest.
‒ Ale jeśli to tylko kamień, to przecież nic mi nie będzie, jak go zobaczę.
‒ Nie! – Uniosła głos, ale momentalnie uzmysłowiła sobie, że zachowuje się zbyt impulsywnie. – Ten las nie jest zbyt bezpieczny, dużo dzikiego zwierza tam chodzi. Dziki można spotkać, wilki. Lepiej nie chodź. Tyle jest innych miejsc, które możesz zobaczyć. A widziałaś już ruiny młyna wodnego? Mówię ci, piękne.
To była ewidentna próba zmiany tematu. Kamień nęcił coraz bardziej, a im dłużej babcia starała się przekonać mnie, że nie mam po co chodzić do lasu, nabierałam pewności, że właśnie to muszę zrobić.
Niestety, babcia, widocznie niezbyt mi ufając i obawiając się, że zmylę jej czujność, zaczęła wymyślać różne dodatkowe zajęcia, które dokładnie burzyły mój dotychczasowy, tak skrupulatnie ułożony harmonogram. Dodatkowo starała się nie spuszczać mnie z oka, towarzysząc mi przy wykonywaniu wszystkich prac domowych, i jedynymi momentami, kiedy zostawałam sama, były więc tylko noce oraz krótkie wyprawy po zakupy do wsi. Ale nawet wtedy czekała na mnie przy furtce, pilnując, abym przypadkiem nie skręciła na drogę wiodącą do lasu.