Читать книгу Sedno życia - Katarzyna Kielecka - Страница 3

PROLOG

Оглавление

Przez niemal trzy dekady nie czułam się nikim ważnym. Nie umiałam? A może nie chciałam? Łapałam się na rozważaniu, czy w ogóle istnieję… Wtedy dzwonił telefon lub przychodził mail, a z nim kuksaniec w bok i wiadro wody wylewanej na głowę. Szybko przestawałam mieć wątpliwości co do swojej obecności wśród żywych. Zabolało, więc jestem… Ha, ha! Owszem, Kartezjusz widział to jakoś inaczej, ale on z pewnością był ode mnie mądrzejszy. Umiał myśleć, a ja potrafiłam tylko dumać czy też snuć bezsensowne rozważania.

Miałam marzenia, choć głupio, bo bez wiary, że się spełnią. Nie dzieliłam się nimi. Sobą też się nie dzieliłam. Harmonia dusz? Bzdura! Nikt nie jest w stanie do końca zrozumieć drugiego człowieka. Po co zatem tracić czas?

Byłam tchórzem. Szybko rezygnowałam. Chowałam uszy po sobie. Brak pewności siebie czy może o nic ważnego nie musiałam walczyć? Wciąż spodziewałam się ataku, więc tkwiłam z nabitą bronią i jadem na podorędziu. To, jak widzieli mnie inni, miałam gdzieś. Udawałam? Przed światem czy przed sobą? Pewnie jedno i drugie. Myślałam, że nic dla nikogo nie znaczę, dlatego mało kto znaczył dla mnie cokolwiek. Ojciec twierdził, że jestem dzikusem i zawsze już będę sama. Nie tak jak Wojtek.

Tak, mam brata. Starszego o dwadzieścia minut i pewnie z tego powodu o całe niebo mądrzejszego. Już gdy byliśmy mali, radził sobie znacznie lepiej niż ja. Darł się wniebogłosy, jeśli coś było nie tak, jadł i spał, kiedy miał ochotę, a nie gdy mu kazano, i wiedział, czego chce. Wyznaczał cel, planował, działał i dopinał swego. W szkole brał udział we wszystkich poważnych przedsięwzięciach: został najmłodszym członkiem rady uczniowskiej w historii naszej budy i zbierał dziesiątki pucharów za wygrane turnieje szachowe. Ojciec pękał z dumy. Zawsze stawiał mi brata za przykład, jeśli już w ogóle raczył się do mnie odezwać. Mawiał, że córka się nie udała, ale przynajmniej syn nie przynosi mu wstydu. Owszem, mnie się po prostu wstydził. Nie dziwiłam się temu za bardzo. Sama siebie się wstydziłam.

Wojtek spełniał oczekiwania ojca. Nawet studia wybrał odpowiednie: finanse i bankowość, czyli strzał w dziesiątkę dla rodzica maklera. Gdzież ja mogłam się z nim równać z moją nieżyciową historią?! Już na drugim roku mój brat podjął pracę w banku. Nim skończył trzydzieści lat, cieszył się ogromnym poważaniem jako jedna z szych Future Banku w Łodzi. Odnosił sukcesy na wszelkich możliwych polach, bo nie tylko był przystojny, wysportowany i przy forsie, ale i ożenił się z piękną, długonogą kobietą z seksapilem i fantazyjnymi tipsami, które przyprawiały o zawrót głowy. Gdy inni faceci bezceremonialnie gapili się na tyłek Marzeny, mój brat wzruszał ramionami. Nie był zazdrośnikiem. To nie jego styl. Za mało logiczny.

Żona Wojtka oczywiście nie pracowała. Jej oficjalnego statusu hrabiny na włościach nie należy mylić z tak zwaną kurą domową gotującą, sprzątającą i ogólnie zatroskaną, bo to zupełnie inny gatunek. Moja bratowa urodziła bliźnięta. Nasz ojciec cieszył się z wnuków, bo doskonale dopełniały jego wizję życiowego sukcesu. Irracjonalnie uznał, że syn przez ten podwójny strzał świadomie zdecydował się na kontynuowanie rodzinnej tradycji. Mimo to nigdy nie widziałam, żeby dziadek zajmował się dziećmi albo chociaż z nimi rozmawiał. Nie wnikałam w to, uznając, że się nie znam. W końcu ze mną też raczej nie rozmawiał poza zadawaniem odwiecznych pytań, na które nie oczekiwał odpowiedzi.

Zatem… szczęśliwa rodzinka i tylko ja taka nieudana.

Edyta dzika, Edyta nudna, Edyta skryta.

– Jak ty wyglądasz? Dlaczego nic nie mówisz? Na co ci te durne studia? Nie masz za grosz ambicji! Edyta, czy ty się czasem czeszesz?

Edyta… Edyta… Edyta…

Od dziecka nie znosiłam tego imienia. Jest takie zimne i bez wyrazu. Ani go zdrobnić, ani nadać mu jakiegoś charakteru… Czasem myślałam, że właśnie przez imię wszystko idzie nie tak. Nawet nie wiem, kto je wykombinował. Kiedyś spytałam. Ojciec tylko spojrzał na mnie krzywo i bąknął, że nie pamięta.

Mam jeszcze drugie imię, a jakże: Barbara. Wymyśliła je ciotka – siostra ojca. Chyba też nie lubiła Edyty. Za to zaczytywała się w Panu Wołodyjowskim. Łudziła się, że nowe imię doda mi werwy. Dlatego mówiła na mnie Baśka. W jej wykonaniu brzmiało to sielsko i jakoś tak prawdziwie. Ojcu w życiu by Baśka nie przeszła przez gardło, bo po pierwsze uważał to imię za banalny i staromodny wybryk, a po drugie w ogóle nie tolerował żadnych czułości i zdrobnień. Natomiast mój brat wszelkie tego typu rozważania uważał za głupie, bo po co sobie głowę zawracać drugim imieniem, skoro posiada się pierwsze.

Wojtek zawsze dbał o konkret i twarde fakty. Jak ojciec. Ciotka bujała w obłokach. Nikt z nas nie wiedział, na jakiej siedzi chmurze. Kontrastowała ze mną ciepłem i otwartością. Ja – koło podbiegunowe, ona – okolice równika. Była jedyną osobą, której zdarzało się mnie przytulać. W dzieciństwie. Potem nie pozwalałam na to nawet jej, bo zwyczajnie nie lubiłam, żeby ktokolwiek mnie dotykał. Krępowało mnie to i budziło lęk, chociaż nie miałam pojęcia przed czym.

Wiedziałam o niej niewiele. Widywałam ją rzadko, bo chyba nie przepadała za ojcem. W ostatnich latach, jeśli już się pojawiała na rodzinnych spotkaniach, uwagę i czas poświęcała bliźniakom Wojtka. Lubiła dzieci. Raczej powinna, skoro uczyła w szkole. Czasem jej zazdrościłam, gdy Jagoda i Maks śmiali się, wchodząc na jej kolana. Innym razem zazdrościłam maluchom. Zwykle jednak starałam się nie patrzeć. Dzieci okropnie zakłócają spokój.

Ciotka to stara panna. Tak się mówi o kobietach, których nigdy nikt nie chciał albo o takich, które nikogo nie chciały, aż zrobiło się za późno na cokolwiek. Bo to chyba za późno, gdy mija półwiecze? Ojciec został sam ledwie po roku wczesnego małżeństwa, z kilkumiesięcznymi bliźniakami na głowie. Nie zdradził nam szczegółów związanych ze śmiercią matki. Mówił o niej mało, jeśli w ogóle. Jedyne, co nam zostało, to kilka zdjęć i miejsce na cmentarzu, gdzie raz w roku przynosimy znicze i kwiaty. Bo tak trzeba.

Nie znałam matki. Nie zdążyłam jej pokochać, kiedy żyła. Ojciec zaś nie zadbał o to, żebym pielęgnowała wspomnienie o niej. Skądś pojawiła się na chwilę, żeby dać nam życie, i zniknęła bez śladu, prawie bezimienna, prawie bez wyrazu, bez emocji. Czasem przebiega mi przez głowę myśl, że kiedyś to była kobieta z krwi i kości, że mogła mieć uczucia i nadzieje, szaleńczo kochać ojca i cieszyć się, że została matką. Może nas też kochała i wcale nie chciała odejść, tylko nie miała wyboru… Żeby się nie dręczyć, na co dzień przyjmowałam prostą wersję wydarzeń, że jej nie ma, nie było i koniec. Dała początek mojemu istnieniu i sprawa zamknięta.

W sumie całe życie jest z góry zamkniętą sprawą. Wszystko już było – rzekł ben Akiba, a to był łebski rabin. Prochu nie wymyślę, więc nie ma się czym ekscytować.

Sedno życia

Подняться наверх