Читать книгу Posłuszna żona - Kerry Fisher - Страница 12

ROZDZIAŁ 10
LARA

Оглавление

W Wielki Piątek, kiedy Massimo wyskoczył z łóżka o siódmej rano, całując mnie w policzek ze słowami: „Nie wstawaj, ślicznotko. Polecę tylko odebrać wielkanocny prezent dla ciebie”, musiałam ugryźć się w język, żeby nie powiedzieć: O wpół do dziewiątej moglibyśmy być u taty. Jednak udało mi się przynajmniej uniknąć torturowania Sandra weekendem pełnym najbardziej makabrycznych atrakcji Londynu: wymigałam się, przypominając Massimowi, że musimy ograniczyć wydatki.

Wtuliłam się z powrotem w poduszkę, myśląc o drzemiących w moim mężu sprzecznościach. Tyle troskliwych, miłych gestów równoważących przykre wybuchy. Ale przecież wiedziałam o tym od początku, odkąd zaczął mnie podrywać w pracy. Zauważał, że mam nową bluzkę, a mnie robiło się przyjemnie, dzień nabierał kolorów. A potem miażdżył moją pewność siebie, kręcąc nosem na moją fryzurę. Przynosił mi kawę, kiedy miałam dużo pracy i nie wychodziłam na lunch. A później odjeżdżał beze mnie, jeśli spóźniłam się pięć minut z wyjściem z biura. Ale zawsze, kiedy z nim byłam, stawałam się aktywną uczestniczką wydarzeń, chłonącą jego energię – dobrą czy złą – a nie tylko bierną obserwatorką. Bez Farinellich, mimo ich wszystkich wad, byłabym teraz sama, jeżeli nie liczyć mojego ojca, który powoli tracił kontakt z rzeczywistością. Pocieszałam się, że nawet jeśli wolałabym pojechać w odwiedziny do taty, to, że Massimo specjalnie postarał się o prezent na Wielkanoc, było kolejnym okruszkiem dorzuconym na właściwą szalkę wagi pokazującej „kocha – nie kocha”.

Jednak o dziesiątej zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Massimo jeszcze nie wrócił. Tak jak tata, nie cierpiałam, kiedy ludzie jechali gdzieś samochodem i nie było ich dłużej, niż się spodziewałam. Dlatego gdy Massimo w końcu wpadł do domu z dużym rudym szczeniakiem w objęciach, w pierwszej chwili poczułam ulgę. Następnie zdziwienie, a potem strach.

Na twarzy mojego męża, pięknej twarzy o wyniosłym wyrazie, malowała się ekscytacja.

– Zobacz, co znalazłem!

Cofnęłam się, wyobrażając sobie, że musiał wziąć błąkającego się psa i przyniósł go do domu, żeby jakiś samochód go nie potrącił. Wolałabym, żeby przywiązał go na zewnątrz.

Podszedł do mnie ze szczeniakiem wyrywającym mu się z objęć. Stałam na drugim stopniu schodów. Podsunął mi psa prosto pod nos, tak że omal nie krzyknęłam.

– Taki drobiazg, żeby zrekompensować zniknięcie Misty. To rhodesian ridgeback. Ostatni z miotu. Ma prawie sześć miesięcy. Miał być reproduktorem, ale okazało się, że ma lekko skręcony ogon, więc szukali dla niego domu. Przekonałem ich, że z nami będzie miał wspaniałe życie.

Usiłowałam się uśmiechnąć, ale tak naprawdę chciałam pognać po schodach na górę i zabarykadować się w sypialni, dopóki Massimo nie zamknie gdzieś tego przerażającego zwierzęcia. Niemożliwe, żeby mówił poważnie. Wiedział, że śmiertelnie boję się psów, odkąd w dzieciństwie pogryzł mnie owczarek collie, i że przestałam chodzić z Sandrem do parku, bo byłam niespokojna, kiedy wokół biegały psy bez smyczy. Nawet jeśli były na smyczy, czułam, że nie mogę spuścić ich z oczu, w razie gdyby nagle wyślizgnęły się z obroży i rzuciły się na nas.

Ku mojemu przerażeniu Massimo zawołał Sandra, który natychmiast wychynął ze swojego pokoju, z miną wyrażającą jednocześnie przejęcie i niepokój.

– Ta-da! Przywitaj się ze swoim nowym zwierzakiem, Lupo. To po włosku znaczy „wilk”.

Sandro zmartwiał, potem zerknął na mnie i wykrzywił usta w wymuszonym uśmiechu. Zatrzymał się niepewnie na podeście, a Massimo z entuzjazmem przyzywał go gestem.

– Zobacz, jaki z niego słodziak. Najlepszy przyjaciel człowieka. Będziesz go uwielbiał, Sandro. Może nawet bardziej niż Misty. Psy są świetnymi towarzyszami.

Ekscytacja Massima przygasała, bo żadne z nas nie reagowało. Nie mogłam go zawieść, nie mogłam odrzucić ze wzgardą tego, co zrobił, żeby pocieszyć Sandra i mnie po stracie kotki. Pewnie myślał, że nie będę się bała własnego psa. Przecież tak naprawdę wiedziałam, że większość z nich jest niegroźna. Poza tym już tyle razy rozmawialiśmy o tym, że nie chcę, by Sandro przez całe życie stawał jak sparaliżowany za każdym razem, kiedy z przeciwka szedł pies. Przełamałam więc strach i podeszłam do Lupo, zmuszając się, żeby go pogłaskać po głowie.

– Jest piękny, Sandro, zobacz, jaki przyjacielski – powiedziałam, przyciskając się do ściany w przedpokoju, kiedy Lupo, nadal w ramionach Massima, usiłował mnie polizać. Czułam, że ze strachu trzęsą mi się nogi.

Przywołałam słowa, jakich używają właściciele psów, zawsze posługujący się zdrobnieniami:

– Dobry piesek.

– Te psy pochodzą z Afryki, Sandro. Pojechałem po niego aż do Whitstable – powiedział Massimo tonem, w którym wzbierało zniecierpliwienie.

Niestety, do licznych beznadziejnych cech, które Sandro odziedziczył po mnie – zbyt długi drugi palec u nogi, krzywy kieł, skłonność do pierzchnięcia warg – należał także paraliżujący strach przed psami. Nie mogłam pozwolić Massimowi dostrzec, że Sandro zaczął cofać się z powrotem w górę schodów. Klasnęłam z udawanym zachwytem jak przedszkolanka, która zaraz zacznie śpiewać: „Koła autobusu kręcą się”.

– Chodź, zobaczymy, czy spodoba mu się nasz ogród. Może będzie chciał zrobić siusiu, skoro ma za sobą długą drogę, a nie chcemy, żeby nabrudził w domu. – Przywołałam go gestem, żeby zszedł.

Massimo postawił psa na podłodze, a ten zaczął skakać na mnie, drapiąc mnie po udach. Chciało mi się płakać.

Massimo przyjrzał mi się uważnie.

– No i jak ci się podoba prezent?

Zmusiłam się do szerokiego uśmiechu.

– Pełne zaskoczenie! Nawet nie wiedziałam, że chcesz mieć psa.

– Kupiłem go dla Sandra. Dobrze mu zrobi. No i będzie świetnym stróżem, kiedy ja gdzieś wyjadę.

Moje życie zrobiło się naprawdę porąbane, skoro byłam gotowa znosić psa, który mnie przerażał, niż ryzykować gniew męża z powodu mojej niewdzięczności.

Posłuszna żona

Подняться наверх