Читать книгу Posłuszna żona - Kerry Fisher - Страница 3

ROZDZIAŁ 1
MAGGIE

Оглавление

Urząd Stanu Cywilnego w Brighton, 15 stycznia 2016

Na słowa: „Prosimy wstać i powitać pannę młodą”, w pierwszej chwili chciałam zacząć się rozglądać za oblubienicą w bieli.

Dzień mojego ślubu przypadł na zwyczajne popołudnie w połowie stycznia, z dala od dużych okazji w rodzaju Bożego Narodzenia czy walentynek. Miałam trzydzieści pięć lat i nigdy wcześniej nawet nie mieszkałam z mężczyzną. Nie dlatego, że byłam ostatnią zakonnicą w klasztorze – za późno na wciskanie takiego kitu, kiedy u boku miałam dziesięcioletniego syna – tylko dlatego, że byłam uzależniona od nieodpowiednich facetów. Takich, przed którymi ojcowie ukrywają córki w piwnicy i wylewają na nich gorący olej z okna na piętrze.

Ja sama nigdy nie miałam taty, tylko mamę, która widziała w każdym dobro. Złamani życiem, marzyciele, pomyleńcy – mama robiła tym niedojdom grzankę z serem i pozwalała im usadzić rozlazłe tyłki na naszej kanapie. Właściwie powinna rzucać się po miotłę, żeby ich wygonić, a ona uśmiechała się i mówiła: „Ma serce na właściwym miejscu, skarbie, jest tylko trochę postrzelony. Wyrośnie z tego”.

Ale jakoś nigdy nie wyrastali. A potem poznałam Nico, który nie musiał z niczego wyrastać. Po tych wszystkich latach grzebania w koszu z przecenami w poszukiwaniu zupełnie beznadziejnych facetów znalazłam kogoś, kogo nie trzeba było zmieniać i wyprowadzać na prostą. Kogoś, kto potrafił wstawać rano, utrzymać posadę, poradzić sobie z rozczarowaniem i frustracją, nie zostawiając pobojowiska, czyli puszek po piwie, długów i konsternacji. Faceta, który przychodził punktualnie, nigdy nie śmierdział wódą ani włamaniem i nie nazywał mojego syna Sama „bachorem”. A do tego – duży plus – uważał, że jestem niesamowita czy też incredibile, jak to czasem mówił, kiedy odzywało się w nim jego włoskie pochodzenie.

W dodatku, zamiast z biegiem czasu uznać mnie za mniej incredibile, poprosił mnie o rękę. A dla kobiety z rodziny samotnych Parkerówien było to równie rzadkie jak pewność co do tego, kto był jej ojcem.

Kiedy więc szłam ze swoim synem, Samem, pod rękę, w pełni gotowa na przysięgę małżeńską, powinnam czuć się jak alpinistka, która wreszcie osiąga skalisty szczyt po latach stania u podnóża góry i zastanawiania się: Jak do cholery mam tam wejść? A czułam się raczej jak nieudolny trener piłkarski, na którego spada ciężar pretensji kibiców.

Idąc, próbowałam podchwycić spojrzenie Franceski, córki pana młodego. Chciałam jej pokazać, że rozumiem i że nie będzie tak źle, jak się obawia; uda nam się wszystko ułożyć. Ale nie podnosiła głowy, z nastoletnim uporem wpatrując się w podłogę, a w jej napiętym ciele wrogość walczyła z bólem.

Chciałam się zatrzymać, poprosić naszą grupkę gości, żeby oddalili się na chwilę, bym mogła objąć ją i powiedzieć, że jestem po jej stronie. Znów zadałam sobie pytanie, czy strategia Nico – niepozostawienie córce żadnego innego wyboru, jak tylko zaakceptować mnie jako stały element jej życia – była słuszna.

Teraz już za późno.

Uścisnęłam ramię Sama, próbując mu przekazać, że podjęłam tę decyzję nie tylko dla siebie, ale także dla niego. Moja mama, Beryl, uwielbiała Sama, ale jeśli chłopakowi ma się powieść w życiu, będzie potrzebował czegoś więcej niż lekcji ukrywania się przed właścicielem mieszkania w dniu płacenia czynszu.

Przez ostatnie radosne takty Chapel of Love starałam się odciąć od wszystkiego z wyjątkiem Nico. Chciałam delektować się tą chwilą, kiedy mężczyzna, który nie tylko do mnie pasował, lecz także mnie dopełniał, był gotowy zaryzykować i się ze mną ożenić. Pierwszy taki wypadek w ciągu trzech pokoleń pań Parker.

Popatrzyłam na jego kark, na ciemne kręcone włosy, wciąż rozwichrzone, mimo jego prób, żeby je poskromić, i poczułam, jak zalewa mnie fala radości. Nagle przyszła mi do głowy niebezpieczna myśl, czy nie pokonać ostatnich kilku metrów dzielących mnie od urzędniczki, robiąc gwiazdę. Uznałam jednak, że pierwszego dnia w charakterze członkini rodziny Farinellich nie będę przeginać. Sądząc po minach większości z nich, w całym swoim usłanym różami życiu nie zdobyli się nawet na maleńki podskok. Trzymałam się kurczowo nadziei, że przy odrobinie szczęścia i cierpliwości stopimy się razem z naszym potomstwem w coś przypominającego „normalną” rodzinę. Chociaż to, co dla jednego normalne, dla drugiego oznacza kuku na muniu.

Będzie musiała wystarczyć nam rodzina normalna „jak na nas”.

A potem piosenka się skończyła, osłabła moja ochota na kołysanie biodrami oraz pstrykanie palcami i przeszliśmy do poważnych spraw dla dorosłych ludzi, czyli do ślubu. Urzędniczka, sepleniąc, recytowała ceremonialne formułki, aż doszła do pytania, czy ktoś zna jakiś powód, dla którego nie powinniśmy się pobierać. Wstrzymałam oddech, przygotowując się na przenikliwy dźwięk nastoletniego głosu, który rozbrzmi w sali z takim natężeniem, że dotrze aż do hotelowego baru, gdzie wszyscy porzucą niedopite piwo i przybiegną zobaczyć, co się dzieje. Starałam się nie zwracać uwagi na niecierpliwe poruszenie, które wyczuwałam za swoimi plecami. Nie chciałam domyślać się, jakie miny mają członkowie jego rodziny – wyobrażać sobie szyderczego niesmaku wykrzywiającego twarz jego matki Anny, twarz o wyniosłym wyrazie, ani uśmieszku na ustach jego starszego brata Massima, sugerującego, że patrzcie państwo, Nico znów robi coś głupiego. Miałam nadzieję, że oficjalne przypieczętowanie naszej miłości skłoni ich do niechętnej, ale jednak radości z tego, że Nico odzyskał szczęście i spokój po tym, co przeszedł. Tymczasem wnosząc po nastroju panującym w sali ślubów, można by pomyśleć, że zebraliśmy się tu na zbiorową kolonoskopię.

Zerknęłam za siebie, szukając moralnego wsparcia. Kumpele z osiedla pokazały mi podniesione kciuki. Szybko się odwróciłam, żeby nie zaczęły wiwatować, jakby koń, na którego postawiły, właśnie wygrywał w cuglach. Już wcześniej widziałam, jak moja przyszła teściowa z dezaprobatą mierzy wzrokiem ich dekolty i cekiny. Bóg raczy wiedzieć, co Anna sobie pomyślała o kapeluszu mojej najlepszej przyjaciółki, który przypominał fikuśną czekoladkę z bombonierki, tyle że był bardziej pierzasty. Szukając otuchy, spojrzałam na mamę. Nie zawiodła mnie, cała w uśmiechach, wyglądała radośnie jak kwitnący rododendron w sali pełnej ascetycznych czosnków ozdobnych. Powtórzyłam sobie w duchu jej słowa: „Głowa do góry, kochanie. Spadłaś ich rodzinie z nieba. Daj jego córce trochę stabilizacji i miłości”.

Chciałam chociaż raz w życiu poddać się romantycznej wizji miłości, uwierzyć, że to wyjątkowe uczucie mieni się cudownym blaskiem, a nie jest czymś, z powodu czego patrzysz w lustro i dziwisz się własnej głupocie.

Kiedy składałam małżeńską przysięgę, patrzyłam w oczy Nico; czerpałam od niego dobroć, ciepło i czułam się bezpiecznie jak w kokonie, odizolowana od reszty sali. Ale spojrzenia Franceski wwiercały mi się w plecy, dlatego zacięłam się, wymawiając drugie imię Nico – Lorenzo. Wyobraziłam sobie, jak cała rodzina przewraca oczami. Nico ścisnął moją dłoń, przypominając mi, że rozmawialiśmy o tym, jakie to może być trudne, przygotowaliśmy się na to. Że, jak to lubią mawiać politycy, „jesteśmy w tym razem”. Nadal jednak czułam, że pretensje Franceski wdzierają się między nas jak cierń, szukając pęknięcia albo szczeliny, w której mogłaby zapuścić korzenie niezgoda, zduszona wściekłość na to, że dwa lata po śmierci jej matki Nico postanowił ponownie się ożenić.

Mimo moich szczerych wysiłków, żeby lepiej ją poznać, Francesca albo udawała głuchą, albo była zwyczajnie niegrzeczna. Czasem twarz jej się rozjaśniała, kiedy proponowałam wyprawę do kina albo wyjście na kolację, po czym szybko z powrotem pochmurniała, jakby wykazywanie choćby cienia entuzjazmu dla moich pomysłów oznaczało nielojalność wobec jej matki. Przypuszczałam, że przyjście na nasz ślub zapewne uznałaby za zdradę do kwadratu, więc zasugerowałam Nico, że lepiej byłoby dać jej wybór, czy pojawić się na ceremonii, czy nie. Ale Nico był stanowczy. „Chcemy być rodziną, nie jakąś grupą towarzyską, z której można się wypisać według własnego widzimisię. Musimy zaprezentować zjednoczony front. Koniec końców to jej da poczucie bezpieczeństwa”.

Ale dlaczego ponowne małżeństwo ojca miałoby być dla Franceski powodem do świętowania? Dla trzynastolatki musiało być dobitnym dowodem na to, że pamięć o jej matce coraz bardziej blednie. Że ojciec, człowiek, którego ból po stracie był równie silny jak jej, nauczył się żyć bez żony, więc teraz Francesca z trudem samotnie podtrzymywała wysokie standardy żałoby.

Kiedy usłyszałam za plecami krzyk, na sekundę zamarło mi serce, bo pomyślałam, że Francesca w końcu straciła panowanie nad sobą. Nawet urzędniczka przerwała, gdy wrzask odbił się echem po sali. Na marmurowej posadzce rozległy się kroki tak lekkie, że mogły należeć tylko do Sandra, siedmioletniego bratanka Nico. Za nimi stukot wysokich obcasów, a potem trzaśnięcie drzwi.

Oparłam się pokusie, żeby się obejrzeć, i zmusiłam się do słuchania urzędniczki, zbliżającej się do słów, których się bałam, tego kawałka o „w chorobie i zdrowiu”. Nie mogłam skoncentrować się na tym, co sobie przyrzekaliśmy, tylko cały czas myślałam, że Nico będzie wypowiadał te słowa po raz drugi. Czy wtedy chociaż przez chwilę wyobrażał sobie ciężar tej przysięgi, rzeczywistość, której być może będzie zmuszony stawić czoło? Czy spodziewał się, że w przypadku Caitlin, z jej jędrnymi bicepsami i błyszczącymi włosami, spełni się to „w chorobie”? Że będzie patrzył, jak jego żona gaśnie z tygodnia na tydzień? Czy kiedy myślał o dzieciach, wyobrażał sobie, że będzie siedział przy stole nakrytym dla dwojga i rozmawiał pogodnie z nastoletnią córką, usiłując ignorować miejsce, na którym kiedyś siedziała Caitlin, szokująco i zuchwale ziejące pustką?

Głos mu zadrżał przy tych słowach. Położyłam mu dłoń na ramieniu, żeby go uspokoić i zapewnić, że przez następne pięćdziesiąt lat zamierzam iść przez życie jak taran i nie grozi mi nawet płaskostopie. To, jak chwycił moją rękę, uświadomiło mi, że jego pierwsze małżeństwo ukształtuje drugie.

Na szczęście żyłam już na tyle długo, żeby nie spodziewać się bajki.

Posłuszna żona

Подняться наверх