Читать книгу Posłuszna żona - Kerry Fisher - Страница 13

ROZDZIAŁ 11
MAGGIE

Оглавление

Nawet jeśli Francesca widziała we mnie jedynie dostarczycielkę podpasek, o których kupno nie musiała prosić swojego taty, jej nastawienie do mnie zdecydowanie złagodniało w ciągu ostatnich dwóch tygodni.

W efekcie wahałam się – rozdarta między potrzebą porządnego miejsca do pracy a strachem przed zniszczeniem kruchego rozejmu, który niespodziewanie między nami zapanował – czy poruszać z nią temat sprzątania strychu. Jednak termin wyprowadzki z obecnej pracowni – połowa kwietnia – zbliżał się wielkimi krokami i Nico był stanowczy:

– Będziesz mieć miejsce do pracy, a my dom, nie sanktuarium.

Odezwał się jednak we mnie duch przekory: kiedy tylko Nico potrafił, w najmniejszym choćby stopniu, pozbyć się wspomnień o zmarłej żonie, to nie uznałam tego za oznakę jego głębokiej miłości do mnie, lecz za niechybny znak, że nie pozwala sobie na nadmierne przywiązanie do nikogo. Miałam nadzieję, że gdybym nazajutrz padła trupem, nie wymiótłby mnie ze swojego życia, nie zapakował do kilku worków na śmieci oraz paru wiklinowych koszyków i nie wywiózł do Oxfamu.

Siedziałam na dole w kuchni, podczas gdy Nico omawiał sprawę porządków na strychu z Francescą, i przygotowywałam się na awanturę. Jednak Francesca zeszła na dół, oparła się o futrynę i nieśmiało zapytała:

– Jak już skończysz urządzać swoją pracownię krawiecką, to może mogłabyś mi uszyć sukienkę na imprezę na koniec roku? To znaczy jeśli chcesz.

Miałam ochotę zerwać się z krzesła i obiecać, że uszyję jej pięćdziesiąt pięć sukienek, każdą w innym kolorze. Możliwość zrobienia razem czegoś, o czym mogłybyśmy rozmawiać, a co nie byłoby ukartowaną przez Nico „okazją do poznania Maggie”, napełniła mnie nadzieją, której jeszcze dwa tygodnie temu nie mogłabym przewidzieć.


Kiedy nadeszła sobota, Massimo i Sandro zaprosili Sama, żeby wybrał się z nimi do parku. Mój syn bardzo dobrze się zaaklimatyzował w powiększonej rodzinie. Właściwie to chyba chętnie przeprowadziłby się do Massima, zwabiony podwójną pokusą – piłką nożną i Lupo. Nie byłam tylko pewna, czy podobałoby mu się mieszkanie z Larą. Potworna z niej była ponuraczka, tak ujęłaby to moja mama. Zawsze wyglądała, jak gdyby czekała, że lada chwila zacznie lać jak z cebra, mimo bezchmurnego nieba. Massimo jednak najwyraźniej ją wielbił, zawsze obejmował ją ramieniem i mówił: „Jak ja cię kocham”, nawet jeśli tylko podała mu herbatę.

Patrząc na Sandra, który ciągnął się z tyłu, powłócząc nogami, wodząc dłonią wzdłuż murków i zatrzymując się, żeby podnieść piórko, podejrzewałam, że Massimowi podobało się towarzystwo Sama, mającego fioła na punkcie piłki. Zawsze, kiedy ich razem widziałam, rozmawiali o zawodnikach z Premier League, o których nigdy nie słyszałam. Nico nie był pod tym względem szczególnie „męski”, znacznie bardziej interesował go Gardeners’ World niż Sky Sports, więc świetnie, że Massimo był autentycznie zainteresowany futbolem, a nie tylko udawał jak ja. Starałam się nie myśleć o tym, jak dużo Sam stracił, mając za ojca Deana, który, jeśli nie liczyć sporadycznie przysyłanych pocztówek, nie niepokoił nas swoją obecnością. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Dean nigdy też nie zgrywał kogoś innego, niż naprawdę był – a był facetem bez konkretnego fachu, który pracował na budowach, aż zarobił akurat tyle kasy, żeby mu starczyło na wyjazd do słomianej chatki na jakiejś egzotycznej plaży, gdzie zaszywał się na całe miesiące. Zawsze mi powtarzał: „Mags, jesteś zbyt poważna. Żyj chwilą. Wystarczy, że mam piwo i trochę słońca, a jestem królem świata”. Ale i tak bolało, kiedy się zmył.

Pocieszałam się, że chociaż wybrałam Samowi łajzę na ojca, to przynajmniej znalazłam mu w końcu świetnego ojczyma.

A dzisiaj – w dniu, który przeznaczyliśmy na ogarnięcie strychu – Nico znów mnie zadziwił swoją dobrocią: bardziej martwił się tym, że przeglądanie rzeczy jego zmarłej żony może być dla mnie trudne, niż ewentualną własną traumą z tym związaną. Przytuliłam go.

– Poradzimy sobie.

Ja sama bardziej przejmowałam się reakcją Franceski na tę zmianę. Kręciłam się nerwowo na korytarzu, kiedy Nico poszedł po nią do jej pokoju. Ale całe zakłopotanie minęło, kiedy usiłowałam przymocować drabinę, odpowiednio ją zahaczając, co przypominało łowienie plastikowej kaczuszki w wesołym miasteczku, tyle że było dwa razy bardziej frustrujące. Miałam nadzieję, że nabiorę w tym wprawy, bo inaczej codzienne przychodzenie do pracy będzie udręką. Byłam jednak wdzięczna, że znaleźliśmy coś, z czego mogliśmy się pośmiać, problem, który potrafiliśmy razem rozwiązać, zanim zabraliśmy się do właściwych działań.

Strych mnie zachwycił. Poczułam dreszcz podniecenia, kiedy wyobraziłam sobie stół z maszyną do szycia pod oknem, a we wnęce półki na materiały, szpilki i inne utensylia. W odróżnieniu od szafki na liczniki w mieszkaniu mamy, gdzie bałam się cokolwiek ruszyć, w razie gdyby z przedpotopowego buta piłkarskiego wychynął szczur, strych nie miał w sobie nic z graciarni. Był jasno oświetlony, a w równych rządkach stały kartonowe pudła, podpisane czerwonym flamastrem: „Bryczesy/toczki”, „Małe ciężarki/taśmy”, „Kasety – A-J”. Poczułam ukłucie niepokoju na widok dużych, pogrubionych liter napisanych ręką Caitlin. Pisma pewnej siebie przewodniczącej klasy, kogoś, kto gra w ataku w netballu i na pozycji centra w drużynie hokeja. Ciekawe, czy te pudła już tu były, czy zaczęła pakować swoje rzeczy, kiedy dowiedziała się, że umiera – bo chciała posprzątać, żeby zaoszczędzić innym kłopotu.

Miałam nadzieję, że kiedy będę odliczać dni do swojej śmierci, znajdę pilniejsze rzeczy do roboty niż układanie swoich płyt kompaktowych w porządku alfabetycznym. A może, mając tak mało kontroli nad własnym zdrowiem, dopilnowanie, żeby Abba znalazła się koło Aerosmith, dawało jej odrobinę komfortu, pewności w obliczu wielkiej niewiadomej.

Nie potrafiłabym chyba sobie wyobrazić, że pozostało mi tak niewiele życia. Ale gdybym wiedziała, że mój czas się kończy, czy chciałabym spędzić ostatnie miesiące na skakaniu ze spadochronem z samolotów, chodzeniu po Chińskim Murze i nurkowaniu w wodach Wielkiej Rafy Koralowej, skoro te rzeczy mnie nie pociągały, kiedy myślałam, że mam jeszcze z pięćdziesiąt lat przed sobą? Miałam nieodparte – i dołujące – wrażenie, że swoje ostatnie tygodnie spędziłabym na pozbywaniu się starych wyświechtanych koszulek, podniszczonej bielizny i dziurawych skarpetek, żeby nie zapisać się w historii jako kobieta z workowatymi majtkami i rozciągniętymi stanikami.

Poza tym zdecydowanie musiałabym przeszukać swoje albumy ze zdjęciami i powywalać wszystkie podejrzane foty, które mogłyby zmienić to, jak ludzie mnie widzą, kiedy już nie będzie mnie na tym padole, żeby wytłumaczyć, iż tak naprawdę nie było tak źle, jak na to wygląda. Sam prawdopodobnie nie powinien natknąć się po mojej śmierci na zdjęcia, na których siedzę rozwalona nad butelką tequili, z pochodzącym z tejże butelki robakiem na policzku, tańczę z nadmuchiwanym penisem naturalnej wielkości albo całuję się namiętnie z jednym z długiej listy leserów, z których każdy odnalazłby się w rodzicielskiej roli lepiej niż jego własny ojciec od siedmiu boleści.

Nico stał z rękami na biodrach, a Francesca patrzyła na niego, czekając na jakieś wskazówki. Trzymałam się z tyłu, koło klapy w podłodze, bojąc się naruszyć wzbierające między kartonami emocje.

Nico odwrócił się do córki.

– Od czego chcesz zacząć? Może przejrzymy kasety mamy?

Francesca spojrzała na niego, jakby zapytał, czy ma zamiar założyć krynolinę na szkolną imprezę na koniec semestru. Kasety właściwie były już passé za moich nastoletnich czasów. Francesce musiały się wydawać równie staroświeckie jak wyżymaczka. Moja mama nie miała kasy, żeby się szarpnąć na odtwarzacz CD, więc wyciągałam niekończące się kawałki wkręconej taśmy z mojego gównianego walkmana i nawijałam ją z powrotem ołówkiem jeszcze długo po tym, jak moi znajomi przeszli na kompakty. Ale skoro starałam się zostać kumpelą Franceski, nie chciałam podkreślać, że jestem na tyle stara, by pamiętać życie bez iTunes. Pozwoliłam Nico samemu dojść do wniosku, że karton z kasetami może być pierwszym przesuniętym w stronę klapy.

Przyjrzałam się pozostałym pudłom, szukając takiego z najmniejszym ładunkiem emocjonalnego bagażu. Miałam nadzieję, że nie natknę się na zdjęcia Nico i Caitlin krojących tort weselny, gapiących się z uczuciem na Francescę niemowlaka ani wznoszących toast szampanem pod choinką. Przebiegłam wzrokiem po napisach na kartonach. Pokazałam palcem pudło podpisane „Francesca”.

– Zobacz – zwróciłam się do niej – tu jest twoje imię. Chcesz zacząć od tego?

Francesca popatrzyła na karton z lekką niepewnością, ale szczerze mówiąc, wcale jej się nie dziwiłam. Bóg raczy wiedzieć, co zawierałoby pudło z napisem „Maggie” – prawdopodobnie dwadzieścia buteleczek na wpół zużytego serum przeciwko puszeniu się włosów, które kupowałam w nieustannym dążeniu do uzyskania gładkich, lśniących pukli, porzuconym, gdy siła natury powodująca ich kręcenie okazała się przewyższać mój optymizm.

Posłałam Nico znaczące spojrzenie, które najwyraźniej wyrwało go ze stuporu.

Sięgnął po pudło z imieniem córki i zaczął odklejać taśmę.

– Chodź, kochanie, sprawdzimy, co w nim jest?

Kiedy pochylili zgodnie głowy, żeby zajrzeć do środka, ja odczytywałam pozostałe napisy.

„Odzież wierzchnia”? Ciekawe, czy Caitlin była tak zorganizowana, że co roku w kwietniu chowała na strychu szaliki, płaszcze i czapki z pomponami, żeby nie musieć w lecie przekopywać się przez zwały wełnianych ubrań, by dostać się do klapek.

Nie. Ubrania były zbyt osobiste, zbyt realne. Nie chciałam przyglądać się każdemu drobnemu śladowi błota na butach Caitlin i zastanawiać się, czy miała je na nogach, kiedy szli z Nico, trzymając się za ręce, a potem schowali się pod drzewem, żeby przeczekać letnią ulewę, całując się i przytulając.

Podeszłam do pudła z napisem „Podręczniki”. Nie zapowiadało to wielu tkliwych wspomnień. Rozcięłam karton i przebiegłam wzrokiem po tytułach – były to książki Caitlin o dietetyce i aktywności fizycznej. Wyjęłam kilka tomów, żeby sprawdzić, czy nie wyrzucę pierwszego wydania Fit or Fat? albo jakiegoś wiekopomnego dzieła o „opanowaniu swojego metabolizmu”, „wzmocnieniu mięśni posturalnych”, lub innych tego typu rzeczach, którymi udawało mi się do tej pory nie przejmować.

Zawołałam do Franceski:

– Nie myślisz chyba o studiowaniu dietetyki ani fizjologii sportu, co!?

Prychnęła.

– Nie ma mowy! Nie mam zamiaru spędzać życia na przywracaniu do formy jakichś starych grubasów.

Wciągnęłam brzuch.

Wzięłam do ręki opasłe ilustrowane tomiszcze o znaczeniu ćwiczeń fizycznych w psychoterapii. Książka wyglądała jak wielkie słowniki francuskie, które mama przytargała do domu po generalnych porządkach w lokalnej bibliotece, w nadziei, że uda się je komuś opchnąć. Nigdy nie znalazłyśmy na nie kupca, ale ustawiłyśmy je w stos i wykorzystałyśmy jako stojak pod klatkę z chomikiem. Nico musi uważać mnie za nieźle ograniczoną, skoro Caitlin miała taki łeb, że potrafiła zrozumieć, jak dzięki podskokom w miejscu można osiągnąć równowagę psychiczną.

Popatrzyłam na Nico na drugim końcu strychu, mając nadzieję, że wystarczę mu na dłuższą metę. Siedział obok Franceski i sięgał do białej wiklinowej skrzyni, wydając przyciszone okrzyki nad maleńkimi dziecięcymi bucikami, śpioszkami we wzorek w tulipany, niebieskim króliczkiem z jednym uchem. Nie byłam pewna, czy tata Sama potrafiłby go w ogóle rozpoznać w rządku jasnowłosych, piegowatych dziesięciolatków, a co dopiero pamiętać jego zabawki z okresu niemowlęctwa. Francesca głaskała wyjmowane ze skrzyni rzeczy, przyciskała je do policzka. Serce mi pękało, kiedy patrzyłam, jak z całych sił starała się pochwycić jakieś wspomnienie o Caitlin, ślad zapachu, cień dotyku zamknięty w przypadkowych przedmiotach, które pewnie pachniały raczej kurzem i wilgocią.

Wyciągnęła jakieś szkolne zeszyty ćwiczeń.

– Popatrz, tato, twórcze pisanie na zajęciach z panią Roland!

Nico zaczął czytać na głos opowiadanie Franceski o jej nowym psie, Polly-Dolly, a ona pisnęła zawstydzona.

– To przecież nie była prawda! Mama nigdy nie pozwoliła mi mieć psa. – Pochyliła się nad kartką. – Zobacz, jaka gruba jest mama na moim rysunku. Wcale nie taką ją pamiętam.

Usiłowałam nie słuchać ich rozmowy, grzebiąc hałaśliwie w pudle z książkami, bo osobiste emocje ojca i córki sprawiały, że czułam się jak kukułka w gnieździe dla dwojga.

– Zaschło mi w gardle od tego kurzu – powiedziałam. – Skoczę na dół i przyniosę nam herbaty.

– Ja pójdę – odparł Nico, zrywając się z podłogi, jakby był wdzięczny, że ma wymówkę, by na chwilę stąd uciec.

Chciałam zejść po drabinie, wyrwać się z tego kręgu smutku, żalu i cudzej miłości wyłażącej ze wszystkiego, co otworzyliśmy, i oplatającej strych jak bluszcz, ale uklękłam i z powrotem zabrałam się do przeglądania pudła z podręcznikami.

Pod kolejną warstwą książek znalazłam złotą szkatułkę. Dobrze, że nie skończyło się tylko na szybkim zerknięciu do środka kartonu – spodziewałam się jedynie paru starych zakurzonych książek o tym, jak się nie zmoczyć na trampolinie – bo wyrzuciłabym wszystko w cholerę. Wzięłam kasetkę do ręki, wodząc palcami po serduszku na wieku, wysadzanym kamieniami, które wyglądały na rubiny. Otworzyłam szkatułkę. Była pusta, wyściełana aksamitną poduszeczką, ale strych wypełnił się nagle głośnymi dźwiękami muzyki klasycznej, aż podskoczyłam. Francesca obejrzała się, ciekawa, co znalazłam. Wstałam i przecisnęłam się koło roweru stacjonarnego Caitlin, przechodząc nad matami do jogi i piłkami do pilatesu ze spuszczonym do połowy powietrzem, żeby pokazać jej znalezisko.

Pogłaskała niebieską aksamitną wyściółkę i stwierdziła:

– Nie pamiętam, żeby mama miała coś takiego. Bardzo ładne. – Zamknęła szkatułkę i ponownie ją otworzyła. – Co to za muzyka?

– Nie wiem. Będziesz musiała zapytać swojego tatę. Zupełnie się nie znam na muzyce klasycznej. – Dostrzegłam okazję, żeby pogłębić więź, prosto z podręcznika Jak być fantastyczną macochą, i natychmiast ją wykorzystałam. – A ty lubisz ten gatunek? – zapytałam, bojąc się, że zaraz zacznie porównywać ze sobą jakichś kompozytorów, o których nigdy nie słyszałam. Wszyscy Farinelli robili wrażenie, jakby pożerali na śniadanie dział kultury i sztuki z porannej prasy.

Francesca zmarszczyła nos.

– Niespecjalnie. Mama ciągle słuchała opery, ale ja nie przepadam.

– Może później zaczniesz. Odłożyć dla ciebie tę szkatułkę? To prawdziwe złoto, sądząc po próbie na denku, więc zdecydowanie warto ją zatrzymać – stwierdziłam.

Francesca kiwnęła głową.

– Tak, bardzo proszę. Może mi się przydać na kolczyki.

Moja użyteczność chwilowo się wyczerpała, więc Francesca znów zaczęła przeglądać swoje stare zeszyty. Odwróciłam się i ruszyłam z powrotem na drugi koniec strychu. Kiedy przystanęłam, wahając się między otwarciem worka z napisem „Pościel” a staroświeckiego kufra, który zawierał Bóg wie co (a to pewnie jeszcze trochę nadwątli moją wiarę w siebie), kichnęłam i złota szkatułka wyleciała mi z ręki.

Wylądowała z otwartym wieczkiem na stercie plecaków, rycząc dźwiękami skrzypiec i fletów.

– Przepraszam, przepraszam, to pewnie przez ten kurz. – Rzuciłam się po nią, modląc się, żeby się nie okazało, iż uszkodziłam bezcenną rodzinną pamiątkę.

Podniosłam szkatułkę, odwróciłam ją wieczkiem do dołu, żeby sprawdzić, czy nic się nie wgniotło i nie porysowało, a wtedy wypadło z niej aksamitne dno. A zaraz za nim wyfrunął deszcz papierów: bilety, jakaś pocztówka, kilka odręcznych liścików, złożone menu z National Portrait Gallery. Zebrałam to wszystko, żeby wepchnąć z powrotem na miejsce, i wtedy zauważyłam wygrawerowany w środku na dnie napis:

„Ukochana Caity-Kiciu,

słysząc tę muzykę, zawsze będę myślał o Tobie i żałował, że nie dokonaliśmy innych wyborów.

Twój na zawsze, P.”.

Zmarszczyłam brwi i przyjrzałam się uważniej. Tak, zdecydowanie „P”. Naprawdę nie chciałam wiedzieć, jakim czułym słówkiem Caitlin nazywała Nico. „Pieseczek?” „Ptyś”? „Pysiulek”? Chwała Bogu, że Nico nie wymyślił dla mnie jakiegoś odpowiednika „Caity-Kici”. Maggie-Myszka. Albo, jeśli szybko nie zacznę się odchudzać, Maggie-Muffinka. Miałam kiedyś chłopaka, który nazywał mnie „kluseczką pupeczką”. Zniechęciło mnie to do pieszczotliwych przezwisk na całe życie.

„Żałował, że nie dokonaliśmy innych wyborów”. O co chodziło? Jakich wyborów? Popatrzyłam na kawałki papieru, które trzymałam w ręku, pamiątki z życia Caitlin. Tak wiele ją ominęło. Czy czerpałaby z tych wszystkich koncertów, miejsc, kolacji troszeczkę większą przyjemność, czy starałaby się wycisnąć więcej radości z każdej minuty, gdyby wiedziała, że ma ich ograniczony zapas? Czy postanowiłaby wypić jeszcze jednego drinka, zjeść jeszcze jedną lukrowaną bułeczkę, chrzanić jutro?

Zerknęłam na Francescę, która nadal kartkowała w skupieniu swoje książki i zeszyty, przygryzając wargę. Chociaż wiedziałam, że odkrycie jakichkolwiek dalszych szczegółów dotyczących związku Nico z kobietą będącą moją poprzedniczką będzie dodatkową torturą, przejrzałam znaleziska ze szkatułki. Bilety na operę – Peleas i Melisanda w Royal Opera House w Covent Garden, La Traviata w London Coliseum, Così fan tutte w Theatre Royal w Bath. Wepchnęłam je z powrotem do szkatułki, razem z ulotką z wystawy „Późny Turner: Malarstwo uwolnione w Tate Britain”.

Nico nigdy nie wspominał mi o operze. Wyraźnie zlekceważył mnie jako kompletną tępaczkę i uznał, że należy trzymać się bezpiecznych tematów, takich jak reality show Jestem gwiazdą… Wyciągnijcie mnie stąd!, najnowsze filmy z Jamesem Bondem oraz wybór koloru farby do jadalni: „naturalne płótno” czy „biel orchidei”? Zrobiło mi się przykro. Gdybym wychowała się we włoskiej rodzinie, w której w weekendy chodziło się do muzeów, na koncerty i wspólnie gotowało, pewnie też bym się znała na operze i sztuce. Mama, mimo całego swojego ciepła i cudownych zalet, zdecydowanie wolała telenowelę Coronation Street i kubełek KFC od kultury wysokiej i „cudzoziemskiej” kuchni. Miałam nadzieję, że Nico nie będzie ode mnie oczekiwał chodzenia na koncerty bardziej wyrafinowane od występów Adele. Raczej bym nie zniosła wieczoru z całą rodziną Farinellich, którzy streszczają mi fabułę Turandot, a sami podśpiewują arie po włosku.

Rzuciłam okiem na pozostałe świstki papieru. Menu kolacyjne z Ritza. Jezu, byłabym wdzięczna za śniadanie w Premier Inn. Zawsze miałam wrażenie, że Nico lubi raczej proste wiejskie knajpy bez zadęcia, a nie takie lokale ę-ą. A może po prostu uznał, że ja będę się lepiej czuła w rustykalnej prostocie. Pewnie myślał, że go rozczaruję, nalewając sobie wina do szklanki na wodę albo zgarniając do torebki darmowe miętówki, żeby mieć je na później. Uczciwie przyznajmy, że rzeczywiście mogłabym to zrobić, w końcu zostałam zindoktrynowana przez mamę, która zabierała z knajp saszetki z cukrem i serwetki. Nie potrafiła przejść obok plastikowej łyżeczki w kawiarni, nie myśląc, że może się do czegoś przydać.

Była jeszcze kartka urodzinowa z wydrukowanym na froncie sprośnym żartem o tym, jak dużo seksu go zadowoli. Nie znałam Nico od tej strony. Raczej śmieszyłoby to ojca Sama. Na myśl o seksie Nico z Caitlin zrobiło mi się niedobrze.

Bilety na koncert Andrei Bocellego w Leeds, listopad 2013 roku. Koncert Il Divo w Rotterdamie, kwiecień 2012 roku. Lepiej nie będę się przyznawać, że byłam tylko na jednym koncercie na żywo, i to zespołu One Direction, na który poszłam z Samem.

Wzięłam do ręki widokówkę z opactwem w Bath. Zawsze chciałam pojechać na weekend do Bath. Tata Sama kiedyś zaszalał i zabrał mnie na noc do pubu w Dudley, gdzie następnie zalał się w trupa „ukąszeniem węża”, czyli cydrem z piwem. Powinnam była się zorientować, że nie nadaje się do dłuższych przebiegów.

Odwróciłam widokówkę i przeczytałam:

„Czerwiec 2012 r.

Moja ukochana Caitlin,

zawsze, kiedy pojadę do Bath, będę myślał o tym wspaniałym weekendzie. Ciągle próbuję wymyślić sposób, żebyśmy byli razem na zawsze!

Całuję mocno, Twój P.”.

Spojrzałam na datę. Cztery lata temu. O co mu chodziło z tym „sposobem, żebyśmy byli razem”? Chyba nie o to, żeby on też umarł? Rozważał pakt samobójczy? Wiedział już wtedy, że jest chora? Pamiętam, jak mama mi mówiła, że Caitlin zupełnie nic nie dolegało, po czym na Wielkanoc 2013 roku dostała bólów brzucha i zmarła w lutym następnego roku. No, ale nieważne, nie moja sprawa, cokolwiek miał na myśli.

Usłyszałam, że Nico woła mnie z dołu. Wepchnęłam wszystko z powrotem do szkatułki i wcisnęłam na wierzch aksamitną poduszeczkę, z poczuciem winy, że grzebię w jego prywatnych liścikach miłosnych, wściubiam nos w skrawki życia, które miał przede mną.

Zanim rak postanowił zapukać do jego drzwi.

Wychyliłam się z włazu w podłodze i wzięłam od niego kubki z herbatą, żeby mógł wejść na górę.

Ta mała przerwa dobrze mu zrobiła. Miał trochę spokojniejszą twarz. Podszedł do Franceski.

– Jak ci idzie?

– Dobrze. Powinnam wyrzucić te wszystkie stare książki i zeszyty. Ale nie wiem, po prostu czuję, że nigdy już nie będę miała okazji napisać o mamie ani jej narysować. Jakoś tak fajnie by było mieć te obrazki z nią, które narysowałam, zanim zachorowała.

– Kochanie, zachowaj wszystko, co tylko chcesz.

– Maggie znalazła mi śliczną szkatułkę na biżuterię, prawda, Maggie? Tę, z której leci muzyka operowa, jak się ją otworzy.

Nico wyglądał na zdziwionego. Podniosłam kasetkę do góry, przygotowując się na: „A, tak, kupiłem ją, kiedy spędzaliśmy cudowny weekend w Wiedniu, Weronie, Paryżu”.

Zmarszczył brwi.

– Nie pamiętam czegoś takiego.

Otworzyłam wieczko.

Nico przewrócił oczami.

– Nawet nie wiedziałem, że można kupić takie, które grają muzykę operową.

– A z jakiej to opery? – spytała Francesca.

– Nie mam pojęcia – roześmiał się Nico. – Mnie od tego uszy puchną. Wysyłałem twoją mamę do opery z babcią, kiedy tylko mogłem. Bóg raczy wiedzieć, skąd się to wzięło.

Wspólna pasja do opery nie będzie moją drogą do pogłębienia więzi z Anną. Usiłowałam nie czuć się nieswojo z powodu wszystkich tych drobiazgów, których dowiadywałam się o Caitlin. Nie chciałam znaleźć jeszcze pięćdziesięciu pięciu tysięcy rzeczy, które nabawiłyby mnie kompleksów. Na szczęście Francesca wyciągnęła właśnie skądś parę maleńkich kaloszy w biedronki, co odwróciło uwagę Nico.

– Pamiętam, jak w nich chodziłaś! Weszłaś do takiej głębokiej kałuży, że woda nalała ci się górą i musiałem zanieść cię do domu na barana, bosą.

Na szczęście nie musiałam wręczać mu szkatułki i patrzeć, jak jego twarz opromienia słodkogorzki blask wspomnień, ale wciąż nie mogłam zrozumieć, jak ktoś mógł wygrawerować prezent dla żony i potem kompletnie o tym zapomnieć. Może w ten sposób chronił moje uczucia?

Nie mogłam przecież podejść do niego, wyrwać ze szkatułki aksamitną poduszeczkę i zacząć stukać palcem w napis na dnie, wołając: Zobacz, zobacz, kazałeś to dla niej wygrawerować!, bo przecież wyszłabym na zupełną wariatkę. Którą zresztą, jeśli miałabym sądzić po odczuwanych mdłościach, mogę zostać.

Francesca wstała i się przeciągnęła.

– No dobra. To które pudło następne, tato?

– Sama wybierz – odparł Nico, odwracając się w moją stronę. – Jak ci idzie, Maggie?

Kusiło mnie, żeby odpowiedzieć: Z minuty na minutę mam coraz większe poczucie niższości, ale udało mi się poprzestać na stosunkowo pogodnym:

– Dobrze, w tym tutaj chyba nie ma za wiele rzeczy, które chcielibyście zatrzymać. Tylko studenckie podręczniki. Może je oddamy do biblioteki?

Nico wzruszył ramionami.

– Albo do banku książek, jest jeden na parkingu przy Morrisonsie.

Przejrzeliśmy jeszcze kilka kartonów, odkładając na bok wszystkie albumy ze zdjęciami. Obiecałam sobie, że nigdy nie ulegnę pokusie, żeby je otworzyć. Koncentrowałam się na myśli, że jeśli jak najszybciej załatwimy się z rzeczami po Caitlin, poczuję się mniej jak oszust, który wkręcił się tu podstępem, z doklejonym wąsem. Jednak mimo najszczerszych chęci ciągle tkwiła mi w głowie ta pocztówka. Może byłam tylko gosposią z miłym dodatkiem w postaci seksu, a nie drugą szansą na miłość.

W końcu Francesca podniosła głowę znad pudeł i spytała:

– Może już wystarczy na jeden dzień?

Sama byłam wykończona, ale skoro robiliśmy te porządki dla mnie, uznałam, że nie powinnam pierwsza zacząć narzekać.

– Jak dla mnie może być. Nico?

– Przekopaliśmy się przez najgorsze. Odpocznijmy i wróćmy do roboty jutro.

Wskazałam palcem staromodny segregator.

– Chcesz zabrać go na dół i sprawdzić, czy któreś z papierów są ci jeszcze potrzebne?

Nico się roześmiał.

– Boże, to jeszcze z czasów, jak Franceski nie było na świecie. – Szturchnął ją łokciem. – Zobacz, zanim się urodziłaś, miałem nawet czas, żeby wkładać wszystkie moje dokumenty do segregatorów i jeszcze je podpisywać na naklejkach. Teraz nie jestem taki zorganizowany.

Zastanawiałam się, kto w ogóle siada sobie wieczorem i myśli: Właśnie mam czas, żeby powypisywać na odblaskowych różowych naklejkach „auto-moto”, „gwarancje AGD”, „ubezpieczenie zdrowotne”, kiedy nagle uświadomiłam sobie, czując ucisk w żołądku, dlaczego pamiątki, które wypadły ze szkatułki, nie zgadzały się z moim wyobrażeniem o Nico. Nico pisał wielkie „I” z zawijasem, a jego „g” i „y” miały śmieszne ogonki, przypominające wąsiki.

Na pocztówce z Bath to nie było pismo Nico.

A skoro to nie było jego pismo, kto kazał wygrawerować napis na dnie szkatułki, pełnej liścików miłosnych do jego żony?

Posłuszna żona

Подняться наверх