Читать книгу Posłuszna żona - Kerry Fisher - Страница 14
ROZDZIAŁ 12
LARA
ОглавлениеW maju minął miesiąc od sprezentowania nam psa. Lupo stawał się istnym potworem. Nie dość, że rósł w zastraszającym tempie, to był agresywny; jednym słowem – przerażał i mnie, i mego syna. Nigdy nie zostawiałam Lupo samego z Sandrem, który – ku wściekłości Massima – panikował i piszczał, kiedy tylko pies się do niego zbliżył. Sama nie byłam dużo lepsza, często zamykałam Lupo w pomieszczeniu gospodarczym, rzucając mu obrzydliwy kawałek wysuszonej rybiej skóry, nie chcąc podchodzić za blisko. Zainteresowanie Massima psem ograniczało się do paradowania z nim po parku, gdzie prezentował go niczym drogą zabawkę, a wszystkie apetyczne mamuśki na wyścigi zagadywały go, jak oduczyć psa skakania na ludzi, brudzenia w domu, szczekania w ogrodzie i tak dalej. A Massimo wciskał im gadki o tresurze z gwizdkiem i niezniszczalnych psich posłaniach, wysłuchując historyjek z cyklu „myślałam, że zapadnę się pod ziemię, kiedy…”.
Jakoś nie wspomniał o tym, że nigdy nie otworzył ani jednej puszki psiego żarcia, nie sprzątnął kupy i nie wytarł kałuży sików, kiedy Lupo za bardzo się podniecił jego powrotem do domu.
Było jednak coś, czym interesował się wyjątkowo: tym mianowicie, że miałam teraz „czym się zająć”. W rezultacie wykorzystał pojawienie się w naszym domu psa jako ostateczny argument kończący wszelkie dyskusje o moim powrocie do pracy, mówiąc: „Musiałabyś zostawić Lupo na cały dzień w zamknięciu, to byłoby nie fair”.
Kiedy miałam kiepski dzień, żałowałam, że rzuciłam pracę, żeby zostać w domu z Sandrem, przekonana, że gdybym powierzyła jego wychowanie niani albo żłobkowi, byłby bardziej pewny siebie. I może ja też. Praca w księgowości mi odpowiadała. Czerpałam dumę z bycia „tą, na którą trzeba uważać”. Tą, o której wszyscy mówili, drocząc się z Massimem, że niedługo go prześcignę. Na naszym weselu padł niejeden żart o „żenieniu się z konkurencją”. Jednak kiedy urodził się Sandro, Massimo przestał rozmawiać ze mną o pracy i zachęcał mnie, żebym przez jakiś czas została w domu i się nie przemęczała.
W mojej grupie wsparcia dla świeżo upieczonych matek tak wiele kobiet gorączkowo kombinowało, jak wygospodarować jeden dzień w tygodniu i spędzić go z dzieckiem, stresowało się opłatami za żłobek i sporządzało skomplikowane harmonogramy opieki, z udziałem teściów i opiekunek, że upieranie się przy powrocie do pracy wydawało się bezzasadne. A jednak i tak tego pragnęłam – pracy dwa, trzy dni w tygodniu, schronienia się w uporządkowanych kolumnach cyfr, przewidywalności racjonalnego rezultatu, poczucia dobrze wykonanej roboty.
Tymczasem tkwiłam zamknięta w pułapce z dzieckiem, które nie chciało spać, tak pełnym złości na cały świat, że odmawiało pokarmu, zaciskając z wściekłości piąstki, podczas gdy ja nosiłam, kołysałam, śpiewałam, uspokajałam – na próżno.
Za każdym razem, kiedy poruszałam temat powrotu do pracy, Massimo obejmował mnie i mówił: „Dopiero co zaczęłaś spać po więcej niż pięć godzin. Nie chcę, żebyś się wykończyła, bo masz za dużo na głowie. A Sandro ciągle ma trochę niedowagi. Może poczekasz, aż skończy roczek?”. A potem: „Sandro nadal często łapie zapalenie oskrzeli. Nie ma sensu wracać do pracy, skoro musiałabyś tak często brać zwolnienie”.
I tak to się ciągnęło, aż do momentu, kiedy Sandro poszedł do szkoły. Wtedy nie byłam już pewna, czy potrafię załadować zmywarkę tak, żeby Massimo był zadowolony, nie mówiąc już o wyjaśnianiu dyrektorom, dlaczego dana firma nie przeszła audytu.
A teraz, dzięki „hojnemu i trafionemu” prezentowi Massima, nie tylko mój powrót do zawodu stawał się mało prawdopodobny, ale jeszcze w dodatku musiałam bardziej uważać, żeby dni nie zmieniły się w serię pełnych napięcia wzajemnych oskarżeń.
Dzisiaj nie udało mi się zapanować nad sytuacją. Lupo zsikał się na podłogę, gdy ja akurat byłam zajęta przygotowywaniem jajek w koszulkach. Kiedy wycierałam kałużę, obserwowana uważnie przez Massima i pod jego dyktando – ręcznik papierowy, torebka foliowa, dezynfekujący płyn do czyszczenia podłogi, kubeł na śmieci przed domem, szorowanie dłoni szczoteczką do rąk – Lupo miotał się wokół mnie, usiłując polizać moją twarz. Wyobraziłam go sobie w napadzie furii, jak wpija mi się zębami w policzek, gryzie mnie w nos, oszpeca na zawsze. Trzęsły mi się ręce, więc byłam niezdarna i powolna, do tego zapomniałam o cholernych jajkach, które powinny gotować się dokładnie trzy i pół minuty, żeby uzyskać wymagane przez Massima półpłynne żółtka.
Zajrzałam do garnka, zastanawiając się, co będzie gorszym początkiem dnia: podanie jajek ze ściętymi żółtkami czy wyrzucenie ich do kosza i przygotowanie nowej porcji, tyle że z opóźnieniem. Straciłam cenne sekundy na to wahanie. I już było za późno. Massimo zapytał:
– Jajka gotowe?
– Za momencik. Jeszcze kawy?
Skinął głową i sięgnął po „The Timesa”, leniwie drapiąc psa za uszami. Modliłam się w duchu, żeby woda w czajniku szybciej się gotowała.
Na szczęście uwagę Massima zaprzątnął felieton o równości płci w pracy.
– Co za bzdury. Zachęcają kobiety, żeby myślały, że mogą wykonywać tę samą pracę co mężczyźni, za te same pieniądze. Baby u mnie w pracy zawsze muszą wyjść wcześniej, bo ich dzieciaka boli ucho albo ma jakiś cholerny koncert.
Kiwałam głową, jakbym się zgadzała z jego przestarzałymi poglądami, tłumiąc uśmiech na myśl o dużym, grubym krzyżyku, który postawiłam obok nazwiska kandydatki Zielonych w lokalnych wyborach. Małe bunciki ratowały mnie przed totalnym obłędem.
Udało mi się przełożyć idealne jajka w koszulkach na szpinak, dodać kleks śmietany i odrobinę startego czosnku, dokładnie tak jak lubił, zanim zdążył się zorientować, że trwało to dosyć długo.
W tym momencie do kuchni wślizgnął się Sandro, zerkając najpierw na Lupo, który teraz leżał pod stołem, a potem na Massima, żeby sprawdzić, czy jest pochłonięty czytaniem. Pokazał mi rysunki, które zrobił za pomocą spirografu. Kiwnęłam głową, uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek, po czym powiedziałam głośno:
– No dobrze, lepiej już schowaj pracę domową i chodź na śniadanie.
– Ale ja nie chcę śniadania. Chcę rysować.
Massimo spojrzał na syna.
– Lepiej się pośpiesz. Idziesz dzisiaj rano na próbne zajęcia z dżudo w ośrodku sportowym.
Sandrowi zrzedła mina. Spuścił głowę i wbił wzrok w podłogę.
– Nie wiedziałem, że to w tym tygodniu.
Odwróciłam się i zaczęłam wycierać blat kuchenny, czując narastający, promieniujący niepokój. Zmobilizowałam się jednak i rzuciłam wesoło:
– Na pewno ci się spodoba, jak już tam będziesz. Może zrobię ci jajecznicę, żebyś miał więcej energii?
Sandro usiadł przy stole. Przygarbił się i posyłał mi błagalne spojrzenia, żebym coś zrobiła, jakoś go wyratowała.
– A po południu może wyjmiemy te farby, które dostałeś na urodziny?
Nie o taką pomoc mu chodziło, ale tylko tyle wolno mi było zrobić.
Powłócząc nogami, Sandro poszedł do pokoju zabaw.
Massimo z irytacją odłożył sztućce.
– Czyli chętnie się poobija, sam ze swoimi farbami, ale nie chce mu się trochę wysilić i pobawić z chłopcami w jego wieku? Pójdę z nim porozmawiać.
Serce zabiło mi gwałtownie na dźwięk odsuwanego krzesła, po którym, jakże przewidywalnie, nastąpił ryk:
– Sandro!
Szybki tupot drobnych stóp na parkiecie w pokoju zabaw. Pewnie zbiera swoje ukochane kredki, cudowny zestaw Caran D’Ache, który kupił mu Nico. Trzaśnięcie drzwi prowadzących na korytarz. Nie słychać jednak szaleńczej gonitwy po schodach na górę. Nie był dość szybki. Zamknęłam oczy.
Wrzask Massima dotarł aż do kuchni:
– Kiedy wbijesz sobie do głowy, że jedyny sposób, żeby radzić sobie dobrze w życiu, to nauczyć się wielu różnych rzeczy!? Nie wystarczy siedzieć w pokoju i bawić się kredkami. Musisz wyjść do ludzi i przyłączać się do grupy. No już, idź załóż dres!
Sandro pobiegł do swojej sypialni. Ogarnęło mnie znajome uczucie, jakby coś trzymało moje serce, a ono wyrywało się z uścisku. Mój biedny chłopczyk, ofiara – po raz kolejny – temperamentu Farinellich.
Wytarłam ręce i poszłam do pokoju zabaw, gdzie znalazłam Massima. Widziałam, że ma w sobie tę szczególną energię, jakby zaraz miał się w nim przestawić jakiś pstryczek. Mogłam jeszcze uratować sytuację. Uda mi się.
Przywołałam obojętny wyraz twarzy.
– Właśnie sobie przypomniałam, że uprałam jego dres. Jest w suszarni. Zjedz śniadanie, a ja go przyniosę, żebyście się nie spóźnili. – Zawahałam się na ułamek sekundy, czy przełknął tę wymówkę i mogę iść do Sandra, czy zaraz wpadnie w szał przez moje „cholerne rozpieszczanie dzieciaka”.
Wzięłam chrząknięcie Massima za zgodę i pobiegłam na górę, zastanawiając się, jak do tego doszło, że stałam się taką osobą. Usiłowałam sobie przypomnieć, czy moja matka była dobroduszna i łagodna, ale wspomnienia o niej były zbyt mgliste. Pamiętałam, że czułam się bezpieczna, jak gdybym wiedziała, że ona się wszystkim zajmie, a ja nie muszę się niczym martwić. I znów ogarnęło mnie poczucie winy, że Sandro nigdy nie będzie mógł powiedzieć tego samego o mnie.
Wślizgnęłam się do jego pokoju. Siedział z głową opartą na biurku, z flamastrem w dłoni, i rysował dom. Nie chciałam nawet widzieć, jaką popieprzoną rodzinkę w nim umieści. Przytuliłam go, a on przywarł do mnie, jakbym mogła go ochronić. Czy siedmiolatek mógł zrozumieć, że za każdym razem, kiedy go broniłam, sprzeciwiałam się jego ojcu, stawiałam granicę, następowało tąpnięcie i cała sytuacja się zmieniała, tak że Massimo mógł narzucić mi swoją wolę na tysiąc nowych sposobów? Słabo mi się robiło, gdy przypomniałam sobie, jak powiedziałam Massimowi, że nie chcę więcej puszczać Sandra na treningi piłki nożnej. Jak tłumaczyłam, że nie mogę znieść widoku jego chudych nóżek sinych z zimna i przestraszonej miny, kiedy zgraja chłopaków waliła w jego stronę, upokorzenia, kiedy po raz kolejny próbował kopnąć piłkę i schrzanił, a wszyscy koledzy z drużyny wyśmiewali się z niego. Naprawdę myślałam, że Massimo mi przyklaśnie, odetchnie, że się zorientowałam, iż nasz syn jest nieszczęśliwy, i konstruktywnie porozmawiamy o tym, do uprawiania jakich innych sportów można by go zachęcić.
A nie zapisze go na trening rugby, żeby „przestał być taką ofermą”.
Pocałowałam syna w policzek i powiedziałam, że tatuś nie chciał się zdenerwować, po prostu bardzo mu zależy na tym, żeby poznał kolegów, z którymi mógłby się bawić, bo jest jedynakiem. A tatuś miał siedem lat już dawno temu, więc czasami nie rozumie, że chociaż Sandro jest sam, to nie jest samotny. Sandro kiwnął głową, ale się nie odezwał.
– Rozumiesz, co mówię?
Znów przytaknął, spoglądając na mnie nieobecnym wzrokiem, zgnębiony.
Nie mogłam odszyfrować, co się dzieje w tej głowie. W każdym razie musiało to być zbyt skomplikowane jak na siedmioletniego chłopca, który powinien myśleć o filmach Disneya, klockach Lego i zestawach Meccano, a nie próbować pojąć podstawy polityki siły, zanim jeszcze przestał wierzyć w Świętego Mikołaja.
Jak jednak miał zrozumieć świat, w którym jedna osoba dyktowała warunki, a druga ulegała? Gdzie było w tym miejsce dla: słuchamy wzajemnie tego, co mamy do powiedzenia? Dla: opiekujemy się sobą nawzajem – co Massimo tak lubił wbijać nam do głowy, kiedy mu to odpowiadało? Czy Sandro mógłby się domyślić, dlaczego nie zainterweniowałam – w samym środku jednej z tyrad Massima o tym, jak to Sandro snuje się z farbami i kredkami – i nie stanęłam twarzą w twarz z jego ojcem, nie wbiłam mu dłoni w pierś i nie powiedziałam: Dosyć. Odchodzę od ciebie i zabieram go ze sobą.