Читать книгу Posłuszna żona - Kerry Fisher - Страница 7

ROZDZIAŁ 5
MAGGIE

Оглавление

Po tym, jak Anna zareagowała na moją sugestię przeprowadzki, jakby grała w Ojcu chrzestnym, wywiesiłam białą flagę i zostawiłam Nico niewdzięczne zadanie przekazania jej, że w rocznicę śmierci Caitlin zjemy lunch u nas. Wykazał podziwu godną postawę, uznając, że Anna będzie musiała jakoś to przełknąć, i oświadczył:

– Na litość boską. Mama zachowuje się czasem zupełnie irracjonalnie. Skoro zdecydujemy, że przeprowadzka może okazać się dobra dla naszej rodziny, musi się z tym pogodzić. A jeśli nie zechce przyjść tu w sobotę na obiad, to będzie musiała zjeść sama gotowane jajko. Wystarczy, że staramy się przekonać do siebie Francescę. Nie będę jeszcze dogadzał kaprysom mamy. I ty też nie powinnaś.

Nadeszła rocznica, której nie trzeba było zakreślać kółkiem w kalendarzu – dwudziestego lutego było w tym roku przejmująco zimno i pochmurnie. Znów czułam się winna, że w ogóle istnieję i oddycham, przypominając Francesce o wszystkim, co straciła, a jeszcze jej nie przekonałam, że mogę wnieść coś wartościowego do jej życia. Chociaż Francesca odziedziczyła po Nico złocistą skórę i ciemne włosy, była wykapaną córką Caitlin, z wyrazistymi rysami i chudziutką figurą. Moja mama zdecydowanie zaliczyłaby ją do kategorii osób, które „trzeba trochę podkarmić”. Zaproponowałam, że zrobię jej jajecznicę.

– Nie jestem głodna.

– Zjedz coś ciepłego. Na cmentarzu będzie zimno.

– Wiem, że na cmentarzu jest zimno – odparła, wpychając do ust garść chrupek Quavers.

Nico zerknął na mnie, prosząc o wyrozumiałość. Dałam im spokój. Dzisiaj nie wygram żadnej wojny. Było mi okropnie smutno, kiedy patrzyłam na Francescę, jej bladą twarzyczkę i palce obskubujące nerwowo skórki przy paznokciach, aż robiły jej się bolesne ranki.

Miałam trzydzieści pięć lat i nie potrafiłam sobie wyobrazić świata bez mojej mamy, która – chwała Bogu – zgodziła się pomóc mi z obiadem. Zjawiła się akurat, kiedy cała rodzina Farinellich zbierała się przy furtce, skąd miała ruszyć pieszo na cmentarz położony na wzgórzu. Mama zaczęła hałaśliwie przepychać się przez tę grupkę, wykrzykując, jaki z Sandra piękny chłopak i jak bardzo urósł, jaki to dzisiaj ziąb (w końcu to luty) i dlaczego Francesca nie ma rękawiczek (bezskutecznie usiłowała wcisnąć dziewczynie swoje mitenki). Nic sobie nie robiła z tego, że wszyscy stali jak kręgle pod ścianą; trajkotała dalej, podziwiając białe róże, które trzymała Francesca, głaszcząc Sandra po głowie i wciskając mu do rąk toffi.

Lara wyglądała mi na kobietę, która zamieni synowi te cukierki na kruszone ziarna kakaowca albo niesiarkowane suszone morele, kiedy tylko moja mama się odwróci.

Biedny Sandro, patrzyłam na niego, jak przemykał na wpół zaplątany w moherowe ponczo Lary. Ubrany w białą koszulę z kołnierzykiem i sweter, wydawał się taki blady i zmarznięty. Miał tylko pięć lat, kiedy umarła Caitlin. Ledwo ją pamiętał.

Zaproponowałam, że się nim zaopiekuję, kiedy wszyscy pójdą na cmentarz, ale zanim Lara zdążyła odpowiedzieć, wtrąciła się Anna: „Nie, idzie z nami, to rodzinny dzień”, jakby miały go tam czekać atrakcje na miarę Disneylandu, karuzela z wirującymi filiżankami i wodne zjeżdżalnie, a nie nagrobek z czarnego granitu i mnóstwo silnych emocji krążących wśród zebranych. Przez chwilę dopuściłam do siebie niegodziwą myśl, że Anna i ich zbiorowa żałoba to kolejny sposób na wykluczenie mnie z klanu.

Poczułam ulgę, kiedy mama wpadła do środka przez frontowe drzwi, a ja mogłam odciąć się od Farinellich i od skomplikowanej pajęczyny napięć między nimi.

– Dziwnie przyjść tutaj i nie iść na górę do Caitlin.

Zwalczyłam w sobie irytację, że nawet mama uważa nieobecność Caitlin za nienaturalną.

Pomogłam jej zdjąć palto, a dokładniej kosmaty kożuch, zastanawiając się przelotnie, czy jakiś mongolski pasterz kóz nie drży gdzieś na mrozie pozbawiony przyodziewku. Kiedy odwróciła się do Sama, który właśnie wrzasnął: „Babcia!” ze szczytu schodów, powiesiłam kożuch w garderobie. Sam omal nie przewrócił mojej mamy, rzucając się na nią z ostatniego stopnia. Serce mi się ścisnęło na widok nieskrępowanego uścisku, jakim ją obdarzył. Natychmiast wyciągnęła z torby twixa.

– Stęskniłeś się za babcią, co?

Sam kiwnął głową, po czym porwał mamę na górę, żeby pokazać jej swój pokój.

Kiedy wróciła, powiedziała:

– Zawsze mówiłam, że ten dom jest jak szykowny hotel. Powinnaś pomyśleć, czyby nie przyjmować tu gości. Mogłabym przychodzić codziennie rano i przygotowywać im śniadanie.

Mama na każdym kroku widziała okazje do zarobku. Coś zreperować, uszyć, sprzedać, zamienić… Tak przetrwała, często wyszukiwała na śmietniku różne rzeczy, które potem sprzedawała z bagażnika. Niestety, kiedy jedna stara maszyna do szycia znajdowała nowy dom, to już na jej miejsce w mieszkaniu wskakiwały stołek o trzech nogach, leżak czy włochata poduszka.

– Chciałabym zobaczyć minę Anny, gdybyśmy zaczęli prowadzić pensjonat ze śniadaniem. Dajesz sobie radę finansowo, odkąd się wyprowadziliśmy? Mam trochę odłożone, jeśli potrzebujesz.

– A daj spokój, skarbeńku. Nie potrzebuję twojej forsy. Mam nową robotę, opiekuję się biedaczką, która myśli, że Niemcy po nią idą, i ciągle chowa całą swoją biżuterię w owsiance. Parę dni temu mało brakowało, a wybuchłaby jej mikrofalówka, bo w miseczce z owsianką ukryła kolczyki.

Kochana mama. Zawsze miała w zanadrzu jakąś historyjkę, przygodę do opowiedzenia. Dzięki poczcie pantoflowej rodziny angażowały ją do pomocy przy krewnych, którymi nie miały czasu się opiekować. Byli jej za to wdzięczni, a ona nie narzekała na brak zatrudnienia.

– Co tam u Nico? Już się przyzwyczaiłaś do bycia żoną? A on się przyzwyczaił, że ma nową? – Mama się roześmiała, a do śmiechu szybko dołączył nikotynowy kaszel.

Powtórzyłam jej, co powiedziała mi Anna.

– Cholerny babsztyl. Zmusiłaś chłopaka, żeby się z tobą ożenił, akurat. Nico ma szczęście, że za niego wyszłaś. Pochodzisz z trzech pokoleń samotnych matek, mam nadzieję, że jej o tym powiedziałaś. Chrzanić Farinellich na ich „alei”, Parkerówny mieszkają na osiedlu komunalnym Mulberry Towers od ponad sześćdziesięciu lat i jakoś nigdy nie potrzebowały męża.

Po tej wypowiedzi odchyliła się energicznie na krześle, jakby właśnie udowodniła ponad wszelką wątpliwość, że Anna jest kompletną idiotką. To trzeba było mamie przyznać: jej argumenty zawsze były triumfem nielogicznej siły przekonywania.

Musiałam się roześmiać.

– Nie sądzę, żeby historyczna niezdolność kobiet z naszej rodziny do złapania męża skłoniła Annę do zmiany zdania na mój temat.

Twarz mamy złagodniała.

– Mimo wszystko cieszę się, że znalazłaś męża, skarbie. Nico to miły chłopak. Trochę wydelikacony, jeśli chodzi o jedzenie, ale całkiem niezły jak na makaroniarza.

Mama jeszcze nie doszła do siebie po kolacji, na którą zaprosił ją Nico (jeszcze przed naszym ślubem) i podał poussin – młodego kurczaka. Przez całą drogę do domu mówiła tylko o tym, że za cenę „jednego takiego małego, kościstego pusyna” mogłaby kupić cztery kurczaki w Lidlu.

– Mamo, on się tutaj urodził. Jest Brytyjczykiem.

– No, jak tam sobie chcesz. Jeśli tylko jesteś szczęśliwa. – Urwała, zmrużyła oczy. – Bo jesteś szczęśliwa, prawda?

Wzięłam głęboki wdech. Z trudem odnalazłam rzeczowy ton, nie chciałam, żeby mama sobie pomyślała, że straciłam charakter Parkerówien i zupełnie zmiękłam, odkąd zostałam żoną.

– Oczywiście, że jestem! Nico jest naprawdę cudowny. Muszę jeszcze tylko przekonać do siebie resztę mafii i wszyscy będziemy mogli pogalopować w stronę zachodzącego słońca na tłuściutkich kucykach.

Mama poklepała mnie po dłoni.

– Och, słonko. Masz jeszcze dużo czasu. Francesca przeżyła dwa lata bez mamy, ale Caitlin wcześniej prawie rok chorowała. To trudne dla każdego dziecka w jej wieku, biedna kruszynka. Daj jej czas. Zmądrzeje.

Kiwnęłam głową.

– Mam nadzieję.

Mama pociągnęła nosem.

– I nie przejmuj się Anną. Stać i załamywać ręce to ona potrafiła, ale nigdy nie widziałam, żeby zakasała rękawy, jak trzeba było powycierać rzygi. Żadna z tych bab na nic się nie przydała. Ta synowa, jak jej tam, Lara, też wiele nie pomogła. Mnie zostawiły siedzenie z nią i mówienie, że z Francescą wszystko będzie dobrze, dość zrobiła i może odejść w spokoju.

Poczułam ukłucie wstydu, że wzdrygałam się z zażenowaniem, słysząc, jak mama mówi do Anny: „Dzień dobry, złociutka”; że chciałam, żeby schudła i uważała na swoją wagę; że krzywiłam się na wełnianą czapkę, która ją postarzała. Dobroć, stoicyzm i praktyczne podejście były warte znacznie więcej niż najwybitniejsze zdolności w dziedzinie drapowania szalików.

– Nico bardzo rozpaczał? – Chciałam cofnąć to pytanie niemal w chwili, kiedy je zadałam.

Mama zmarszczyła brwi.

– Nie wplątuj się w konkurs „Kogo Nico kochał bardziej?”, Mags. Wiem, że on cię kocha. Na koniec było mu ciężko. Jak wszystkim. Ona była taka młoda. Ale Nico miał duże oparcie w bracie. Massimo zawsze tu wpadał, żeby go odciążyć. Aż się poczułam winna, że nie masz rodzeństwa, bo co to będzie, kiedy ja odejdę.

– O Boże, mamo, nawet nie zaczynajmy tego tematu!

Przerwałam tę rozmowę, wsadzając głowę do lodówki w poszukiwaniu warzyw na zupę. Szybko wpadłyśmy w kojący rytm obierania i krojenia, a Sam co jakiś czas wbiegał do kuchni, opowiadając babci, że jest bramkarzem w szkolnej drużynie piłkarskiej, że Nico zabierze go na prawdziwy mecz i fajnie się chodzi do szkoły na piechotę, bo teraz mieszkamy bliżej.

Kiedy zupa bulgotała na ogniu, nakryłam do stołu, zastanawiając się, czy Anna by zemdlała, gdybym położyła papierowe serwetki zamiast materiałowych. Mama smarowała bułeczki masłem, a Sam z detalami opisywał jej samochody, jakie miał Sandro na swoim torze wyścigowym Scaletrix.

– Najbardziej podoba mi się ferrari, to jest włoski samochód. Bo ja teraz jestem pół-Włochem, prawda?

Pocałowałam go w głowę.

– To nie do końca tak działa. Ale to miło, że Lara pozwala ci przychodzić i bawić się tymi samochodzikami.

Chociaż wydawało mi się, że bratowa Nico zadziera nosa, określając dokładnie czas wizyty mojego syna: „Może Sam chciałby wpaść o wpół do czwartej? Do piątej?”. Na naszym osiedlu dzieciaki odwiedzały się nawzajem, aż rodzice wołali je na przykład dopiero na podwieczorek.

– Lubi, jak przychodzę, bo Sandro jeszcze nie bardzo załapał, jak się bawić Scaletrixem, który mu kupił Massimo. Samochodziki za każdym razem wyskakują mu na zakręcie z toru, a ja mu pomagam to ogarnąć. Ale powiedziała, że nie mogę przychodzić, jak Massimo jest w domu.

– Dlaczego? – zapytała moja mama.

Sam wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Chyba jego zdaniem za bardzo hałasuję.

– Na pewno nie! Taka cicha myszka jak ty? – oburzyła się babcia. – Chociaż, patrząc na ich synka, to może się wydawać, że każdy robi prawdziwy harmider. Nigdy nie widziałam tak cichego dziecka.

Właśnie miałam zapytać, co wie o Larze, kiedy usłyszałyśmy szczęk klucza w zamku drzwi frontowych. Wytarłam ręce w ścierkę.

– Coś szybko poszło – szepnęłam do mamy.

Nie wydało mi się stosowne, żeby wylecieć na korytarz z radosnym pytaniem: „Jak tam się udało?”, jakby wyszli sobie na herbatę i babeczki, więc czekałam w kuchni.

Usłyszałam stukot kroków na górze, a potem do kuchni wszedł Nico. Policzki miał zaczerwienione od zimna, a twarz ściągniętą i znużoną.

– Wszystko w porządku? Gdzie reszta?

– Jeszcze zostali. Francesca kompletnie się załamała przy wejściu na cmentarz, zaczęła deptać róże i płakać. – Westchnął. – Po prostu nie potrafi pogodzić się z tym, że Caitlin nie wróci. Myślałem, że pójście na grób jej pomoże, ale może jest jeszcze za wcześnie.

Ponieważ moja matka patrzyła na mnie w sposób sugerujący, że powinnam odprawić jakieś małżeńskie czary, żeby Nico poczuł się lepiej, przytuliłam go. Kiedy przywarł do mojego ramienia, zastanowiło mnie, czy kiedykolwiek przestanę być tą, która pojawiła się „potem”, czy zbitka imion „Nico i Maggie” będzie przechodzić ludziom przez usta z taką samą łatwością, jak wcześniej „Nico i Caitlin”.

– Mam iść na górę do Franceski? – spytała mama. Jeśli ktokolwiek potrafił rozmawiać z rozhisteryzowanym dzieckiem, to właśnie ona.

Nico skinął głową z wdzięcznością, jakby był bezsilny wobec zaistniałej sytuacji. Kiedy mama wyszła z kuchni, powiedział:

– Co za beznadzieja. Nie wiem, co robić. Czuję, że ona utknęła jakby na ziemi niczyjej. Caitlin wiedziałaby, jak sobie z tym poradzić; była w tym znacznie lepsza.

Znów poczułam ucisk w żołądku, jakby pochwała pod adresem zmarłej żony równała się krytyce mojej osoby. W głębi duszy wiedziałam, że Nico po prostu był sfrustrowany, bo nie potrafił pomóc córce. Ale kiedy wyobrażałam sobie nasze wspólne życie, widziałam siebie jako przyjaciółkę, kogoś, komu Francesca będzie się zwierzać, kto będzie pomostem między nią a jej tatą, że pomogę Nico zrozumieć sposób myślenia nastolatki. A tymczasem byłam wrogiem, którego Francesca chciała usunąć z drogi; pragnęła zatrzasnąć siebie i Nico w pułapce wiecznego hołdu dla Caitlin.

Nico też zniknął na górze. Wyobraziłam sobie, jak czai się przy drzwiach do pokoju córki, chcąc sprawdzić, czy mamie udały się czary.

Przed wpadnięciem w jeszcze bardziej ponure przygnębienie uratowało mnie przybycie pozostałych Farinellich.

Pierwszy do kuchni wmaszerował Massimo, rozcierając dłonie. Podszedł do mnie, objął ramieniem i zapytał półgłosem:

– Z Francescą w porządku?

Skrzywiłam się.

– Mama i Nico właśnie są z nią na górze.

Pokiwał głową.

– Będzie lepiej, mówię ci.

Miałam cholerną nadzieję, że ma rację.

Wciągnął nosem powietrze.

– Ładnie pachnie. Zupa jarzynowa? Ekstra. Jesteśmy gotowi na coś gorącego. Trochę zmarzliśmy na cmentarzu.

Byłam wdzięczna Massimowi za potwierdzenie, że mam jakiś wkład w tę imprezę.

– Zaraz będzie. Siadajcie, a ja zrobię herbaty – powiedziałam skrępowana, jakbym nie miała prawa witać gości w domu Nico.

– Wiesz co, wyskoczę do nas i przyniosę wino. Chyba każdemu przyda się kieliszeczek – odparł Massimo.

Zakrzątnęłam się niespokojnie przy czajniku, nie chcąc zignorować jego propozycji, ale jednocześnie bojąc się, że zbytni entuzjazm sprawi, iż wyjdę na chciwą, niegościnną babę. Stojak na wino w dużym pokoju był pełny, ale nie wiedziałabym, czy otwieram jakiś cenny rocznik, czy butelkę sikacza przeznaczonego do potrawki z wołowiny, i jeszcze Massimo się na mnie obrazi.

– Może zaczekaj chwileczkę, Nico ma mnóstwo wina, coś wam zaproponuje, jak zejdzie na dół.

Massimo posłał mi uśmiech podobny do uśmiechu swojego brata, ale bez tej odrobiny rezerwy.

– Nie ma sprawy, zachowajcie swoje na inną okazję. Ja jestem nieźle zaopatrzony. Lubisz picpoul?

Nie byłam pewna, czy nadal mówimy o winie, czy przeszliśmy do rozmowy o nowej odmianie bilardu. Wahałam się między „Lubię każde białe wino” a „Jestem mistrzynią barowych rozgrywek bilardowych”, kiedy od odpowiedzi uratowało mnie pojawienie się Anny z Larą i Sandrem. Weszłam do przedpokoju, żeby się z nimi przywitać. Anna wręczyła mi swój trencz, nie zadając sobie trudu, żeby powiedzieć „dzień dobry”. Aż dziwne, że nie zaczekała, aż jej wydam numerek.

Upomniałam się w duchu, że Nico ma już co robić i niepotrzebna mu awantura rozpętana przez drugą żonę. Wymamrotałam więc pod nosem parę soczystych przekleństw, jednocześnie pokazując środkowy palec w stronę, gdzie, jak sobie wyobrażałam, stała Anna.

Kiedy zakończyłam swój potajemny popis obelżywych słów i gestów, zobaczyłam Nico i mamę schodzących na dół z Francescą. Na widok beznadziejnego smutku malującego się na twarzy dziewczyny zaczęłam kwestionować sens czczenia rocznic przygnębiającymi pielgrzymkami do grobów. Nic dziwnego, że biedaczka się załamała. Odkąd przeczytałam, że David Bowie nie miał pogrzebu, postanowiłam polecić Samowi, żeby przekazał moje ciało nauce i celebrował przypadkowe wspomnienia o mnie bez stresującej, wiszącej mu nad głową wielkiej, ponurej rocznicy mojego zejścia.

Nie mogłam się zdecydować, czy podejść do niej i spytać, jak się czuje, czy lepiej nie, bo mogłoby się wydawać, jakbym myślała, że mogę jakoś zastąpić jej matkę. Bardzo łagodnie zapytałam:

– Gorącej czekolady, Francesco?

Kiwnęła głową, a Nico wykonał bezgłośny ruch wargami: Dziękuję.

Zleciłam to zadanie mamie i zawołałam Sama, żeby zaprowadził Sandra na górę. Nie był zadowolony z jego wizyt, bo prawdziwą atrakcją był dla niego Scaletrix. Patrzyłam, jak Sandro wchodzi po schodach, posuwając się nieśmiało wzdłuż ściany, i rozumiałam mojego syna. Zdumiewające, jak niewiele Sandro odziedziczył z żywiołowości swojego ojca. Jeśli portret Massima nakreślony był śmiałą, jaskrawą kreską, to Sandra przypominał pastelową akwarelę.

Kiedy zajęłam się robieniem herbaty dla Anny i Lary, wrócił Massimo ze skrzynką wina, którą zamaszyście postawił na stole.

– Pomyślałem, że się napijemy, żeby uczcić pamięć Caitlin.

Nico zaczął protestować.

– Mam mnóstwo wina, nie musiałeś przynosić swojego.

– Ale to jest naprawdę zacne. Wdzięczny klient mi podesłał, kiedy udało mi się znaleźć dla niego małą lukę podatkową.

Nico wzruszył ramionami. Massimo klasnął.

– Kto chce się napić? Maggie, bratowo moja kochana, byłabyś tak dobra i znalazła jakieś kieliszki?

Wydawało mi się, że dziś nie jest najlepszy dzień na głoszenie wszem wobec mojego statusu bratowej. Ponieważ jednak Lara i Anna najwyraźniej z chęcią pozwalały mi się obsługiwać, ale ledwo dawały po sobie poznać, że dostrzegają moją obecność, wspaniale, że chociaż jedna osoba uważała mnie za członka tej rodziny. Wyciągnęłam kieliszki do wina. Massimo skrzywił się i szepnął:

– Chwała Bogu, że się pojawiłaś, Maggie. Będziesz musiała skombinować mojemu bratu jakieś porządne kieliszki. Picpoul w tych to profanacja.

Dobrze, że nigdy nie widział, jak dolewałyśmy sobie z mamą lemoniady do ohydnego czerwonego wina, które dostawałyśmy za darmo z chińszczyzną na wynos, i piłyśmy je z kubków do herbaty.

Nico zawołał wszystkich do stołu. Podałam zupę, pytając Larę:

– Sandro będzie to jadł? Czy mam mu zrobić jakieś kanapki?

Zanim zdążyła odpowiedzieć, Massimo zamachał ręką, jakby chciał mnie odgonić.

– Masz dość roboty, Maggie, nie musisz robić sobie kłopotu.

Sandro tylko zerknął na chochlę, zeskoczył z krzesła i wtulił twarz w kolana Lary.

– Nie lubię zupy. Chcę kanapki z szynką.

Massimo połaskotał Sandra po karku, po czym oderwał go od Lary i posadził z powrotem na krześle.

– Daj spokój, chłopie. No, usiądź. – Sandro usiadł ze skrzyżowanymi ramionami, z miną, jakby zmuszano go do zjedzenia miski smażonej wątróbki z cebulą.

Spróbowałam podejść do sprawy na luzie.

– Naprawdę, Massimo, żaden kłopot. Bez problemu mogę zrobić parę kanapek. – Schyliłam się do Sandra. – Zupa jest bardziej dla dorosłych, a nie dla kogoś, kto ma siedem lat, prawda, słoneczko?

Zanim chłopiec zdążył zareagować, Massimo zadecydował:

– Jesteś kochana, ale wśród Włochów nie ma czegoś takiego jak menu dla dzieci. Jedzą to co my.

Sandro wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać. Chryste Panie, otworzyłam prawdziwą puszkę Pandory. Z jednej strony podziwiałam energię Massima, z drugiej, czy za dwa tygodnie będzie miało znaczenie, że Sandro zjadł kanapkę zamiast minestrone? Zasady, które wpajałam Samowi, wyczerpywały się po „nie kradnij” i „nie przeklinaj”. Kwestią zjadania groszku czy zupy nigdy się specjalnie nie przejmowałam.

Uratował mnie Nico.

– Chodź, usiądź koło mnie.

A do Sandra zawołał przez stół:

– Masz, weź kawałek chleba i zamocz w zupie. Wyhodujesz sobie mięśnie, że ho, ho.

Ale Sandro opuścił głowę nisko nad talerzem, do którego nalałam mu tak malutko, jak tylko się dało. Po każdej łyżce zupy pił wielkimi łykami wodę, a ja żałowałam, że nie podałam wszystkim paluszków rybnych, galaretki i lodów, i miałabym z głowy.

Lunch ciągnął się wśród pełnego zakłopotania pobrzękiwania łyżek o talerze, przerywanego cichym zachęcaniem Sandra przez Larę do jedzenia, lakonicznymi odpowiedziami Franceski, którymi karała Nico, i paplaniną mojej matki o cenach ciętych kwiatów, „jeśli wziąć pod uwagę, że postały tylko kilka dni”. Próbowałam odsunąć od siebie obraz róż Franceski przed bramą cmentarza, białych płatków wdeptanych w chodnik, połamanych łodyg.

Kiedy Anna postukała paznokciami w ściankę kieliszka, przez krótką chwilę miałam nadzieję, że znajdzie jakiś temat rozmowy, który oddali nas od ponurych myśli.

– Ponieważ jest to rocznica śmierci mojej drogiej synowej, pomyślałam, że powinniśmy, każdy po kolei, podzielić się z innymi naszym ulubionym wspomnieniem o Caitlin.

Musiałam powstrzymywać się z całych sił, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Wszystko już rozumiałam. Traktowana z dezaprobatą druga żona ma siedzieć i słuchać rodzinnego hołdu dla wspaniałej pierwszej żony. Zerwałam się z krzesła.

– Zostawię was samych – powiedziałam, a po moich słowach zaległo krępujące milczenie. – Mamo, pomóż mi posprzątać.

Moja matka, która podkarmiała Sandra kawałeczkami chleba, skłaniając go podstępem do jedzenia zupy, wstała i szybko zabrała jego talerz, chowając go pod swój.

Nico powiedział do swojej matki po włosku coś, czego nie zrozumiałam, ale w jego głosie było słychać zdecydowaną naganę.

Zaczęłam zbierać naczynia ze stołu.

– Śmiało. Miło powspominać dobre czasy. Pójdziemy z mamą do kuchni.

Zamiast trzaskać ostentacyjnie talerzami, układałam je delikatnie jeden na drugim. Nie dam Annie tej satysfakcji, chociaż tak naprawdę chciałabym walić nimi o ścianę, drąc się: To nie moja wina, że Caitlin umarła, do jasnej cholery!

Kiedy Massimo wstał, żeby przemówić, Nico był zmieszany, a na policzkach wyraźnie zaznaczyły mu się czerwone żyłki. Dokonałam szybkiej analizy własnych uczuć. Z jednej strony było mi go żal, Francesca i Anna szarpały go każda w swoją stronę. Z drugiej – chciałam krzyknąć: Miej jaja, człowieku. Powiedz matce, żeby się wypchała. Czy jej się to podoba, czy nie, zostaję tu na dobre. A przynajmniej zamierzam tak zrobić, jeśli ona kompletnie nie spieprzy nam obojgu życia.

Nie była to dobra myśl jak na osobę, której staż małżeński liczy niewiele ponad miesiąc.

Posłuszna żona

Подняться наверх