Читать книгу Filozofia religii - Группа авторов - Страница 13

POJĘCIE BOGA
Jacek Hołówka
NIEISTOTNOŚĆ NIEISTNIENIA
4. Religia bez świata nadprzyrodzonego

Оглавление

Pozornie bardziej realistyczna od koncepcji Swinburne’a wydaje się propozycja Petera Forresta, ponieważ rezygnuje on z przyjęcia świata nadprzyrodzonego i swoją koncepcję Boga opiera na pojęciu entropii. Fizyka twierdzi, że w izolowanym układzie termodynamicznym rozproszenie energii samoczynnie nie maleje. Nie dochodzi do spontanicznego kumulowania się energii w jakichś punktach. Chaos w przyrodzie nie zanika, lecz odwrotnie, systematycznie wzrasta. W skali statystycznej poziomy energetyczne rozmaitych fragmentów przyrody coraz bardziej się wyrównują. Z upływem czasu będzie coraz mniej materiałów łatwopalnych, coraz mniej kamieni leżących na szczytach gór, coraz mniej wodospadów, coraz mniej składników chemicznych, które mogą wejść w nowe relacje z innymi składnikami. Wszystko, co może się zdarzyć, już wtedy będzie należeć do przeszłości. Świat stanie się letnią, wychłodzoną, jednorodną pustynią. To wyrównywanie się poziomów energii, czyli wzrost ujednolicenia energetycznego, nazywa się wzrostem entropii, czyli bałaganu.

Fizyka przyjmuje, że opisana tendencja ma charakter statystyczny i globalny. Lokalnie może dochodzić do malenia entropii, czyli do powstawania nowych ośrodków energii. Gdy ładujemy sobie komórkę telefoniczną, powodujemy kumulację energii, czyli lokalnie entropia maleje. Jednak, by uzyskać ten efekt, w jakiejś elektrowni pracuje prądnica napędzana przez piec spalający koks lub węgiel brunatny, i tam entropia rośnie. W sumie rośnie też chaos i świat się wyczerpuje. Jednak każdy organizm jest układem, który wywołuje lokalne malenie entropii. Gdy organizm pobiera jakieś pożywienie, to lokalnie, w tym organizmie i jego otoczeniu, entropia maleje. Odświeżony organizm gotów jest do wykonania pracy (bieganie, latanie, polowanie) i gdy tę pracę wykonuje, to w układzie zawierającym ten organizm i jego otoczenie entropia znów wzrośnie. Także kometa przelatująca obok jakiejś gwiazdy może pod wpływem jej przyciągania znacznie zwiększyć swą energię kinetyczną, co znaczy, że w układzie, który zawiera ją i gwiazdę, entropia maleje. Później, być może, ta kometa zderzy się z jakimś ciałem niebieskim, roztrzaska o nie i całkiem zniszczy je i siebie. Wtedy entropia znów wzrośnie.

Otóż Forrest uważa, że Bóg jest uniwersalnym źródłem porządku, i że jego moc stwarzania polega na obniżaniu entropii. Stwarzając świat, Bóg dokonał gigantycznego zróżnicowania poziomów energii i spowodował, że od początku świata zawsze coś się dzieje. Tym samym Bóg dał światu na początek niespotykanie niski poziom entropii. Także dając życie organizmom, dał im szansę kumulowania energii, czyli stworzył je jako trwały ośrodek niskiej entropii. Jak to zrobił? Odpowiedź Forresta jest oszałamiająco prosta. Bóg nie dokonał żadnych cudów, tylko manipulował prawdopodobieństwami zachodzenia zmian energetycznych. Każdy organizm wykonuje to, co może się zdarzyć, ale co jest mało prawdopodobne. Pamiętajmy, że w wyjątkowym przypadku nawet wiatr może obniżyć entropię. Może na przykład nawiać śnieg nad kołem młyńskim i zostawić tam kilkutonowy nawis. Gdy przyjdzie wiosna i śnieg się roztopi, to jakby cudem młyn zacznie działać, choć dopływ wody będzie jeszcze zamknięty. Bóg tak właśnie działa. Pozwala, by cały czas zdarzało się coś mało prawdopodobnego w pewnych lokalnych skupieniach materii. Bóg na początku świata spowodował, że materia i energia składające się na świat rozdzieliły się i powiązały w odrębne zespoły. Z nich powstały planety, pioruny, wulkany i organizmy o stosunkowo niskim poziomie entropii, i mogą one oddziaływać na siebie przez niewyobrażalnie długi czas. Jest nawet możliwe, że w przyszłości Ziemia zamieni się w Niebo i na naszej planecie powstanie Nowe Jeruzalem – uważa Forrest. Świat wypełni się postaciami podobnymi do nas, tylko doskonalszymi i lepszymi niż my. Jeśli wśród nich będą siłacze i techniczni wynalazcy, to entropia znów może zmaleć.

Być może w odległej przyszłości i w odległym fragmencie wszechświata powstanie – pozornie przypadkiem, ale naprawdę dlatego, że Bóg tak chciał – kopia ziemskiego raju. Będą tam zwierzęta bardzo przypominające ludzi, choć ich dzieci będą wzrastać bez mozolnych starań i bez ślęczenia nad pracą domową. W ogóle nie będą robiły nic, co by warte było zapamiętania. Póki będą małe, ich system nerwowy nie będzie niczym obciążony i będzie reagować na otoczenie jedynie w takim stopniu, by zachować jakieś blade wspomnienia z ich nudnego życia. Jednocześnie ich mózgi zaczną tak się rozwijać, by gromadził się w nich, pozornie przez przypadek, zapis wydarzeń, które zaszły w naszym życiu. Zakładamy, że w ten sposób dzieci będą „pamiętać” fakty z naszego życia, i to bardzo wyraźnie. Także ich charaktery, nawyki i zdolności nabiorą dokładnie takiej formy, jaką mają nasze. Gdy więc dorosną, ich wspomnienia i ich charaktery będą nieodróżnialne od naszych (Forrest 1996, s. 58).

Forrest zapewnia, że w tym obrazie nie ma niczego cudownego ani sprzecznego z prawami natury. Gdzieś seryjnie powstaną nasze sobowtóry. Czemu nie? I one będą przechowywać nasz charakter, dając nam szansę na dalsze życie. Czemu nie? Przecież nasz charakter bezpośrednio ujawnia się w naszych zachowaniach i nawykach, ale w sposób trwały jest zapisany w neuronowych połączeniach naszych mózgów. Można zatem wyobrazić sobie, że podobne zapisy powstaną w mózgach innych organizmów nie pod wpływem nauki i doświadczenia, jak to się stało w naszym przypadku, ale wprost. Znowu: czemu nie? Te zapisy okażą się czymś wrodzonym, tak jak nasza zdolność widzenia, kaszlu, oddychania i odróżniania góry od dołu. Proces odradzania się naszego życia psychicznego w nowych organizmach ludzkich w innym miejscu wszechświata będzie zatem powtarzać się wielokrotnie. W ten sposób osiągniemy życie wieczne na Ziemi i zdolność samodoskonalenia.

Forrest nie zapewnia, że jego koncepcja jest prawdopodobna. Twierdzi, że jest możliwa, i sugeruje, że jest zgodna z dotychczasowym biegiem wydarzeń w świecie. Gdybyśmy mogli stworzyć swoje sobowtóry w opisany sposób – zakłada – to zapewne chętnie przedłużalibyśmy swe istnienie na wieczność. Bo jeśli to się nam nie wydaje atrakcyjne, to co atrakcyjnego jest w ogóle w wizji nieśmiertelności?

Forrest godzi się jednak dać jakąś alternatywną propozycję tym, którzy nie chcą mieć licznych pokoleń psychicznych sobowtórów. Adaptuje do tego celu teorię Hugh Everetta (amerykańskiego fizyka i filozofa zmarłego w 1982 roku), który twierdził, że ludzka świadomość może mieć zdolność dokonywania kolapsów w elementarnych wydarzeniach odkrywanych przez mechanikę kwantową. Według tej teorii cząstki elementarne nie mają określonych cech w poszczególnych momentach czasowych, dopóki nie zostaną poddane badaniu lub nie zostaną w inny sposób doprowadzone do stanu, w którym ich masa, spin i położenie zostaną jednoznacznie określone. Gdy oddziałujemy na nie bezpośrednio, ich wielostan rozproszony na rozmaite czynniki współwystępujące z różnym prawdopodobieństwem zostaje doprowadzony do stanów chwilowo ustalonych. Hugh Everett twierdził, że działanie świadomości może polegać na wykorzystaniu takiego kolapsu cząstkowego. Myślenie wykorzystuje zdarzenia na poziomie cząstek elementarnych i zmienia bieg wydarzeń w świecie. Może to brzmi fantastycznie, ale dopóki ta teoria nie zostanie odrzucona przez fizyków, wolno na jej podstawach konstruować nową, naturalistyczną koncepcję życia wiecznego – uważa Forrest.

Otóż gdy ktoś umiera, świat rozdziela się na dwie bliźniacze kontynuacje – przyjmuje ten autor. W jednej wersji pozostają ci, którzy widzieli śmierć odchodzącej osoby, i dla nich ta osoba pozostanie osobą zmarłą na zawsze. My, ponieważ żyjemy na naszej Ziemi, zawsze jesteśmy w grupie tych, którzy widzą śmierć i nie widzą powrotu do życia. Poza tekstami religijnymi nie znajdujemy opisów cudownych wskrzeszeń. Jednak nie jest wykluczone, że takie wskrzeszenia widzą inni, dla których pozornie umarły pozostaje nadal żywy. Na ich oczach podnosi się z jezdni, na której rozjechał go autobus, lub jedzie do szpitala, i tam jest przywracany do pełnego funkcjonowania. W tym drugim świecie otaczają go ci sami ludzie, których znał za życia, czyli nasze sobowtóry. Między dwoma rozszczepionymi światami nie ma żadnej komunikacji, więc żadna grupa nie wie o istnieniu bliźniaczej populacji w bliźniaczym świecie. Podział na różne światy następuje zresztą nie tylko w momencie śmierci, ale zawsze, gdy myślimy i działamy. Brzmi to fantastycznie, więc Forrest nie bardzo wierzy w to, co wyczytał u Everetta, i na nasz użytek chce jego teorię spacyfikować.

By ochronić interpretację Everetta od absurdalnego rozmnożenia świadomości na wiele równoległych wersji powstających co sekundę, możemy nalegać, żeby tylko jeden następca zmarłej jednostki zachowywał świadomość. Pozostałe imitacje będą pozbawione świadomości. W ten sposób otrzymamy intelektualnie akceptowalną interpretację opartą na mechanice kwantowej, która w szczególności daje się pogodzić z opisem boskiej opatrzności, przewidującej pokonanie śmierci (Forrest 1996, s. 63).

Ja, odwrotnie, mam nadzieję, że ta kunktatorska poprawka nie znajdzie zwolenników, i że przed kapitulanctwem powstrzyma zwolenników Everetta zasadniczy wzgląd teoretyczny. Istotny sens jego teorii polega przecież na tym, że świat w całości nieustannie kipi i pieni się, rozrasta jak bańki mydlane na wodzie. Każdy akt świadomości człowieka powoduje podział rzeczywistości na nowe części, i zawsze tylko w jednej z nich jego świadomość może przetrwać. W pozostałych albo znika, albo zaczyna prowadzić osobne, własne życie. Everett z pewnością by nie chciał, żeby ktoś mu tę teorię upraszczał. Trzeba mieć na uwadze, że teoria Everetta jest atrakcyjna tylko pod warunkiem, że jest skomplikowana i cudowna (podobnie jak religia). Tylko wtedy mówi nam, że każdy przyjaciel, który umarł, żyje nadal w innym świecie wraz z kopią nas samych. Nie wie o tym, że my zostaliśmy gdzieś indziej, i nie martwi go myśl, że za nim tęsknimy, ponieważ naszego istnienia nie bierze w ogóle pod uwagę. Ma koło siebie kogoś, kto nas doskonale przypomina, i z nim dzieli tę część swego życia, którą by tu z nami dzielił, gdyby nie umarł. Zresztą, jak łatwo zgadnąć, według Everetta, żeby się rozdwoić, nie trzeba wcale umierać. Wystarczy, że robi się cokolwiek. Mogę pójść na spacer do parku i na końcu ścieżki skręcić w prawo. W tej samej chwili znika świat, w którym skręcam w lewo. Ale znika tylko sprzed moich oczu. Poza moją świadomością ktoś inny, podobny do mnie, skręca w lewo i idzie dalej. Potem droga znów się rozdwaja i ja też się jeszcze raz rozdwajam, i każdy z moich sobowtórów, gdy podejmie jakąś decyzję, kolejny raz się rozdwaja, i tak do końca świata. Na tym właśnie polega życie w obrębie skończonych możliwości, które realizują się we wszechświecie nieskończonych możliwości.

Czemu więc Forrest chce, żeby po moim skręcie w prawo mój sobowtór, który nie skręcił ze mną w prawo, miał paść martwy na ziemię w świecie, którego ja nie widzę? To nieostrożna bezceremonialność, nieodpowiedzialne szafowanie cudzym życiem! Forrestowi się wydaje, że oryginalna koncepcja Everetta jest zbyt rozrzutna i nazywa ja „absurdalną”. Tymczasem absurdem jest nadawać światu opartemu na mechanice kwantowej wersję jednoznaczną i jednoliniową. Oddzielanie absurdu od mechaniki kwantowej jest jak odsączanie alkoholu od whisky.

Filozofia religii

Подняться наверх