Читать книгу Białe kłamstewka - Lesley Lokko - Страница 8

1
1993

Оглавление

TATIANA BRYCE-BRUDENELL

Chelsea, Londyn

Z pewnym rodzajem skupienia, podszytego niepokojem, na który potrafią się zdobyć jedynie nastolatki, siedemnastoletnia Tash Bryce-Brudenell studiowała pieczołowicie odbicie swojej twarzy w mikroskopijnym łazienkowym lusterku. Nie wyglądało to wszystko za dobrze. Mysie, brązowawe włosy ściągnięte do tyłu w koński ogon (ten styl trenowała uparcie od szóstego roku życia); wodniste błękitne oczy (osadzone zdecydowanie zbyt szeroko); krótkie, ledwie widoczne rzęsy (blond, nie ciemne, co jeszcze bardziej podkreślało ich brak). Przynajmniej skórę miała stosunkowo gładką i czystą – mało zmian trądzikowych, tylko kilka pryszczyków – nie tak źle, jak u niektórych dziewcząt z jej klasy. Choć nie dotyczyło to Annick. Rebecki zresztą też. Westchnęła. Jaka złośliwość losu sprawiła, że matka natura stworzyła ją tak cholernie zwyczajną, a jej dwie przyjaciółki tak cholernie pięknymi? Na to pytanie nie znała odpowiedzi.

Wpatrywała się dalej w lusterko z ponurą miną, odsłaniając zęby w namiastce uśmiechu. Uzębienie miała tragiczne: zęby wyglądały, jakby było ich za dużo, za długie, zbyt stłoczone, krzywe i zachodziły jeden na drugi. Uśmiech – jedynie kiedy będzie to absolutnie konieczne. Podbródek? Słabo zarysowany, ale przynajmniej niecofnięty. Tu dopisało jej szczęście. Nigdy w życiu nie spotkała się ze swoim ojcem, ale na kilku fotografiach, które pokazała jej matka, widziała, że ma on wyraźnie cofniętą brodę. Odwróciła z wolna głowę w obie strony. Teraz z kolei uwidocznił się w całej krasie jej nos. Nochal. Duży i długi, z niewiarygodnie wysoką nasadą, przez co prawie niemożliwe stawało się utrzymanie na nosie okularów. To kolejna typowa cecha w rodzinie Bryce-Brudenellów (zgodnie ze słowami matki).

– Tatiano? – Zza drzwi łazienki dobiegł głos matki. – Szto ty tam diełajesz? Co ty tam robi? – Jak zwykle Ludmiła powtarzała wszystko dwa razy: najpierw mówiła daną kwestię po rosyjsku, a potem (tak jakby Tatiana nie rozumiała) powtarzała łamanym angielskim.

– Nic! – wrzasnęła w odpowiedzi niezbyt przekonująco Tatiana. – Za chwilę wychodzę. – Szybko odkręciła kran.

– My budiem pozdno. My spóźnimy.

„Spóźnimy się” – automatycznie poprawiła matkę w myślach Tash. Ludmiła i tak pewnie nie zwróciłaby na to najmniejszej uwagi. Mieszkała w Anglii od ponad dwudziestu lat, ale jej głos, wymowa i gramatyka nie straciły ani odrobiny ze zmysłowej, gardłowej rosyjskości.

– Co ty tam robi? – ponownie spytała Ludmiła, tym razem lekko poirytowana, głosem, który przeniknąłby przez ścianę z ołowiu.

– Idę, idę! – prychnęła Tash. Opłukała ręce i z trzaskiem otworzyła drzwi. – Po co ten cholerny pośpiech? – Zmrużyła oczy, obrzucając podejrzliwym spojrzeniem postać matki.

Ludmiła była ubrana do wyjścia: w długie futro, zamiatające za nią podłogę, które – choć czasy świetności miało dawno za sobą – w dalszym ciągu robiło wrażenie, w czarne botki na wysokim obcasie i w czarny, miękko układający się beret na długich do pasa blond włosach. Prawie każdy pens niewielkiego zasiłku, otrzymywanego co miesiąc za pośrednictwem kancelarii radców prawnych rodziny Bryce-Brudenell z Edynburga, był wydawany na ubrania. Ludmiły, nie Tash. Ludmiła wydawała i tak o wiele za dużo na czesne w szkole Tash – jak lamentowała nieomal codziennie.

– Dlaczego ty jeszcze nie gotowa, duszeńka? – spytała, niecierpliwie naciągając rękawiczki.

– Gotowa? Na co? – Tash zmarszczyła brwi. – Wybieramy się dokądś?

Ludmiła wzniosła oczy ku niebu.

– Duszeńka, ja tobie mówiła. My zaproszone. Lady Soames zapraszajet nas. Ciebie i mnie. Nam trzeba iść teraz!

– Och Boże, mamuś, nie! – jęknęła Tash. – Tylko nie lady Soames! Dlaczego akurat ja muszę tam iść? Nikt nawet nie zauważy, jeśli mnie tam nie będzie. Dlaczego nie pójdziesz sama?

Ludmiła zdecydowanie pokręciła głową.

– Niet. Obiecałam jej, ty przyjdziesz. Pospiesz się! Wiesz, że ona nie lubit, kiedy my spóźniamy.

– Się spóźniamy – poprawiła ją nachmurzona Tash.

– Spóźniamy, czy się spóźniamy, co za różnica. – Ludmiła wzruszyła ramionami. – Chodź już. Gdzie twój płaszcz?

– Tam, gdzie go zostawiłam. – Tash westchnęła zrezygnowana. Poszła niechętnie korytarzem za matką. Ludmiłę coś wyraźnie nakręciło; widać to było po jej podekscytowaniu i nieobecnym spojrzeniu.

– Duszeńka, dlaczego ty zawsze taka niezgoworcziwaja? – Ludmiła przerwała, żeby otaksować swoje odbicie w lustrze, zanim otworzyła drzwi do mieszkania. Niezgoworcziwaja. Niezgodna. To było jej ulubione określenie, szczególnie w odniesieniu do Tash.

– Bo taką mnie zrobiłaś – burknęła Tash, ściągając buńczucznie włosy w koński ogon.

– Nieprawda – odparła spokojnie Ludmiła. – Próbuję tylko zrobić cię miła dziewczyna. – Otworzyła szafę i wyjęła stamtąd płaszczyk Tash: bardzo przyzwoite, czarne, wełniane wdzianko, idealne dla uczennicy szkoły średniej. – Okej, masz tu płaszcz. Chodź. My spóźnione. – Wymaszerowała pierwsza.

– Jesteśmy spóźnione – mruknęła ze złością pod nosem Tash, podążając ze smętną miną za matką.

*

– Taxi! – Tylko w ustach Ludmiły to słowo mogło zabrzmieć jak „Teksy”. Czarna taksówka jadąca akurat w drugą stronę na widok długich blond włosów i futra zawróciła nieomal w miejscu i zatrzymała się przed nimi z piskiem opon.

– Dokąd to, skarbie? – Kierowca omiótł aprobującym spojrzeniem od góry do dołu całą postać Ludmiły. Tash instynktownie ukryła się za matką.

Ludmiła otworzyła sobie drzwi i wsiadła do taksówki.

– Christchurch Street. Wie pan, gdzie to jest?

– Christchurch Street? Co u... Tu za rogiem?! – spytał niedowierzająco kierowca.

Tash poczuła, że jej twarz płonie.

– Tak.

– Szybciej dojdziesz na piechotę, skarbie.

– Lubię jeździć samochodem. – Ludmiła wyciągnęła puderniczkę i zaczęła przypudrowywać nos.

Tash pochwyciła zdumione spojrzenie taksówkarza. Patrzyli na siebie krótką chwilę, a potem dziewczyna odwróciła wzrok. Taksówkarz bez słowa ruszył i włączył się w sznur samochodów.

– Duszeńka, bądź dzisiaj miła, hę? – Ludmiła szybko odwróciła uwagę córki od własnej twarzy. Wyciągnęła do niej rękę i założyła za ucho nieposłuszny kosmyk włosów. Tash ledwie się powstrzymała od odepchnięcia dłoni matki.

– Po co?

– Po to – odpowiedziała zdawkowo Ludmiła.

Tash odwróciła się i zaczęła wyglądać przez okno. Tak, najwyraźniej jej matka czymś się nakręciła. Dostrzegła w szybie swoje niewyraźne odbicie. Spuściła wzrok na dłonie. Niełatwo być córką Ludmiły, a już szczególnie jej brzydką córką.

– Ludmiła! Cudownie cię widzieć, moja kochana! Co za niespodzianka! Ależ wchodź, wchodź! Na zewnątrz jest zimno jak diabli! A tu mamy naszą śliczną malutką Tatianę! Jak wspaniale, że wpadłyście. Znacie drogę – oczywiście, że znacie! – Lady Pamela Soames stała w drzwiach, nieomal (i zupełnie nie wiadomo, po co) zacierając ręce z radości. Wyglądała jak skrzyżowanie zawodnika sumo z pudlem – pomyślała niezbyt delikatnie Tash. W jaki sposób, na litość boską, mogła to być dla niej niespodzianka, skoro najwyraźniej ich oczekiwała? I kto przy zdrowych zmysłach nazwałby Tash śliczną? A w dodatku – jeszcze śmieszniej – malutką? Słuszny wzrost była to jedyna cecha, którą odziedziczyła po matce. Mając lat siedemnaście, mierzyła już ponad metr osiemdziesiąt. – Jak się masz, kochanie? – Lady Soames podniosła na nią wzrok z czymś w rodzaju pobłażliwości.

– Kto? Ja?! – Tash zmarszczyła brwi z niezadowoleniem i w tym samym momencie została poczęstowana przez matkę mocnym kuksańcem.

– Nastolatka! – stwierdziła bezradnie Ludmiła, jakby chodziło o jakąś nieuleczalną chorobę. – Co mogę ja zrobić?

– Och, no ja nie wiem – odpowiedziała spiskowym tonem lady Soames, biorąc Ludmiłę pod rękę i prowadząc je obie do oranżerii. – To straszny okres, absolutnie straszny. Dla wszystkich, których to dotyczy. – Tu zniżyła głos do szeptu. – A teraz słuchaj, kochanie. Poprosiłam Ruperta, żeby zszedł do nas na dół, ale obawiam się, że nie jest zbyt chętny. Sama wiesz, jakie są dzieci w tym wieku.

Tash zamarła w pół kroku. Rupert? Rupert był najstarszym synem lady Soames. A więc z tego powodu została tu przyciągnięta! Jezu Chryste! Ludmiła odgrywała swatkę! Dziewczynę oblała fala wstydu i zażenowania. Mogłaby zabić matkę na miejscu!!! Czy nie dość, że musiała znosić współczujące spojrzenia wszystkich przyjaciół Ludmiły? Czy musiała jeszcze wytrzymać naigrawanie się z niej ich synów? Spiorunowała spojrzeniem oddalającą się szybko matkę. Nawet gdyby Ludmiła o tym wiedziała, nie zrobiłoby to na niej większego wrażenia. Nie obchodziły jej wcale odczucia córki.

Białe kłamstewka

Подняться наверх