Читать книгу Nikt nie widział, nikt nie słyszał... - Małgorzata Warda - Страница 10

1

Оглавление

Wrzesień pachnie kwiatami i upałem. Słońce wisi na niebie, odmieniając całą dzielnicę tak bardzo, że wygląda jak stara fotografia w kolorze sepii. Wszystko tonie w powodzi słonecznego światła, samochody zostawiają ciemne ślady opon na rozgrzanym asfalcie. Śmierdzi beton, a tata, z papierosem w ustach, z amerykańskim stetsonem na głowie, przebiega palcami po strunach gitary: A-dur, G-dur, A-dur.

People try to put us d-down

(Talkin’ ’bout my generation)

Just because we get around

(Talkin’ ’bout my generation)

Things they do look awful c-c-cold

(Talkin’ ’bout my generation)

I hope I die before I get old

(Talkin’ ’bout my generation)1

W dole, przez wał piachu przedziera się pani Kasia.

– Szlag by to! – syczy, kiedy tonie w nim obcas jej buta.

– Witam panią! – woła tata, nie przerywając gry.

– Co tam robicie? – Kasia wygładza spódniczkę i zaraz zaczyna się prężyć, jak zawsze na widok taty.

– Może wpadnie pani do nas na drinka?

Śmieje się i z trudem, machając śmiesznie rękami, pokonuje sypką przeszkodę w swoich klapkach z różowym puszkiem, na wysokich obcasach.

– Może wieczorem?

Wie, że tata na nią patrzy, więc idzie, zalotnie kręcąc biodrami.

Wgryzam się w chleb z cukrem:

– Jesteś na nią za stary.

Parska śmiechem.

– Nigdy nie jest się za starym na rock and rolla, księżniczko!

Pani Kasia wygląda jak Debbie Harry na plakacie, który wisi w naszej toalecie, ma takie same platynowe kosmyki włosów, jej usta błyszczą szkarłatną czerwienią, a rzęsy aż lepią się od czarnego tuszu. Plakat zabieramy w każdą podróż, przejechał z nami pół Polski i wciąż jest cały. Tata uważa, że Debbie to najseksowniejsza piosenkarka naszych czasów.

Things they do look awful c-c-cold

podejmuje śpiew.

(Talkin’ ’bout my generation)

I hope I die before I get old…

Powieki trzepoczą, a czas cofa się jeszcze bardziej.

Pod koniec sierpnia przeprowadzamy się do Gdyni. To nie jest nasza pierwsza przeprowadzka, ale w wyniku tego, co się stanie, ostatnia. Wcześniej mieszkaliśmy w Bieszczadach, na rozległej równinie położonej jakieś osiemset metrów nad poziomem morza. Panowała tam wielka, naprawdę wielka cisza, w której wyróżniałam głosy ptaków, dźwięk kroków ludzi podążających w stronę górskich szlaków i muzykę płynącą ze starej gitary taty. Sara kładła się w śpiworze na werandzie, a kiedy przychodził zmierzch i powietrze raptownie zaczynało się ochładzać, wsuwała ręce pod głowę i patrząc w niebo, mówiła, że niczego więcej nie potrzebuje. Niebo w górach jest niezwykłe i nigdy nie uda mi się takiego nieba znaleźć w mieście. A jednak mnie w ciszy górskiej brakowało rozmów z ludźmi, gwaru miasta i przyjaciółek, z którymi mogłabym spędzać czas.

Tata zakochuje się tak często, że mógłby powiedzieć słowami Marilyn Monroe: „Zawsze jestem w kimś zakochany, dziś akurat w tobie!”. W Bieszczadach znowu się zakochał i zmusił nas, byśmy wsiadły wraz z nim do pociągu za nową miłością, która jechała do Trójmiasta.

Jak zawsze, kiedy opuszczaliśmy dom, już z walizkami w rękach, zatrzymywał się i mówił, żebyśmy spojrzały ostatni raz za siebie, a my posłusznie odwracałyśmy się i po raz ostatni patrzyłyśmy na mury, w których spędziłyśmy czas nie dość długi, by zżyć się z domem, ale wystarczająco długi, by powiedzieć, że „tu mieszkałyśmy”.

Siedząc w zapchanym turystami pociągu, powiedziałam do Sary:

– Zobaczysz, w Gdyni będzie naprawdę fajnie.

Ale ona, ze wzrokiem utkwionym w okno, odparła jakoś tak smutno:

– A ja się boję, że w Gdyni zdarzy się coś niedobrego.

Nasze życie w tamtej chwili było takie jak rysunki, które Sara zrobiła w Bieszczadach. Na pierwszym widnieją długie tory, wijące się aż za horyzont. Na drugim dwie dziewczynki, trzymając się za ręce, stoją przy ostatnich drzwiach ostatniego wagonu.

Nikt nie widział, nikt nie słyszał...

Подняться наверх