Читать книгу Nikt nie widział, nikt nie słyszał... - Małgorzata Warda - Страница 11

2

Оглавление

W co się pobawimy?

– W to co zawsze.

Oczy błyszczą radością, Sara odwraca się w stronę długiego korytarza pociągu, obrzuca spojrzeniem mężczyznę z papierosem, który otworzył okno, spogląda na dwie dziewczynki, którym przeciąg rozwiewa włosy, widzi starszą panią, niecierpliwie wpatrzoną w palącego w oknie mężczyznę, i rzuca się niespodziewanie w wir zabawy.

– Minęło sto lat! – woła.

Sto lat to w sam raz, żeby oddzielić naszą poprzednią zabawę, tę wczorajszą od dzisiejszej. I nie ma znaczenia, że nasi bohaterowie nie postarzeli się ani odrobinę.

Zresztą jakie znaczenie ma sto lat? Dla Sary i dla mnie to tyle co nic.

– Minęło sto pięćdziesiąt lat! – decyduję.

– Dwieście! – licytuje Sara i rzuca się korytarzem do biegu.

– Trzysta! – krzyczę za nią.

Przebiegamy koło pootwieranych drzwi przedziałów. Wszędzie opuszczone okna, ludzie z gazetami w rękach, z książkami i walkmanami, znudzone dziewczyny ze stopami opartymi na kolanach swoich chłopaków. Na korytarzu jest tyle ludzi, że Sara, pędząc, odbija się od ich pleców i nóg, a ja wołam: „Przepraszamy!” i pędzę za nią ile tchu.

– Nie latajcie po pociągu! – woła jakaś kobieta. – Co to za zabawy?!

– Minęło pięćset lat! – krzyczy Sara.

Czarne warkocze, nad warkoczami kołtun, nie udało się go rozczesać, więc ojciec się poddał i zagroził, że w Gdyni pójdziemy do fryzjera, plastikowe sandałki w ostrym czerwonym kolorze, siniaki na łydkach od zabaw i oblania się o kamienie.

Pociąg gwiżdże, skręca, korytarz zdaje się wyginać i Sara w biegu odwraca do mnie twarz.

– Jest wojna!

– Stefania i Daisy są w pociągu! – podchwytuję.

Pociąg kołysze się, upadamy na zamknięte drzwi jednego z przedziałów. Zamykam oczy, a kiedy je otwieram, na przedział nasuwa się kalka i zamiast pasażerów, widzę kobiety w długich krynolinach, spocone i rozdygotane, z kuferkami u stóp, chłodzące się nerwowo wachlarzami. Marsylia płonie, Stefania i Daisy muszą jak najszybciej wydostać się z miasta. Za oknami pociągu trwa bombardowanie. Jedna bomba, druga, wybuchy jak na kronikach z drugiej wojny światowej, pociągiem rzuca, kobiety w przedziale piszczą i zaczynają się modlić.

Zrywamy się z podłogi, bo żołnierze ostrzeliwują pociąg.

– Uciekajmy!

Pędzimy ile tchu wzdłuż przedziałów. Ostrzeliwanie trwa, pociski padają przy naszych stopach, za nami, jeden omal nie razi Daisy. Jedne drzwi pociągu są otwarte, mówię więc szeptem: „Niech nas Bóg strzeże!” i skaczę. Moje stopy lądują w wilgotnej trawie, tuż obok martwego ciała żołnierza.

– Skacz! – krzyczę do Daisy. Widzę ją w drzwiach pociągu, suknia rozwiana na wietrze, włosy w nieładzie, przerażenie w oczach. – Skacz, Daisy!

Wykonuje pospieszny znak krzyża i za chwilę leży na trawie tuż przy mnie. Nie mamy wiele czasu na radość, ostrzeliwanie trwa, na pole spadają bomby.

– Biegniemy! – krzyczy Daisy i schylone przedzieramy się przez martwe ciała w stronę lasu. Las jest już w zasięgu oczu, kiedy pocisk trafia przyjaciółkę w plecy.

– Stefanio! – słyszę jęk. – Stefanio!

Zawracam, mimo że obok wybucha bomba, i gdy pył opada, ukazuje się wielki lej. Daisy leży na ziemi, włosy uwolnione z koka, teraz ubrudzone ziemią i błotem, zakrywają jej część twarzy, gorset unosi się i opada rytmicznie, zabarwiony krwią. Przymyka oczy i szepcze:

– We ź klejnoty, jeśli je sprzedasz, uda ci się dotrzeć do Paryża…

W panice błądzę dłońmi po jej zakrwawionej sukni:

– Och, Daisy, zaraz znajdę lekarza i wszystko będzie dobrze… Pojedziemy do Paryża razem…

Jej powieki są coraz cięższe, rozchyla spękane usta.

– Powiedz Bertiemu… – mówi tak cicho, że muszę przyłożyć ucho do jej ust.

– Co mówisz, Daisy? Powtórz, proszę…

– Powiedz Bertiemu, że… – Słowa cichną i Daisy umiera.

Potrząsam jej nieruchomym ciałem, krzyczę:

– Och, Daisy! Nie możesz mnie teraz zostawić, błagam, nie teraz! Co ja zrobię bez ciebie?

Daisy nie żyje, ale przypomina mi cichym szeptem:

– Pojedziesz do Paryża i odnajdziesz Bartłomieja…

– Sara! Lena! – woła znajomy głos.

Zdruzgotana, odwracam się od martwej przyjaciółki i widzę ojca – wychyla się z drzwi przedziału, trzyma w rękach kanapki w sreberku.

– Dziewczynki, powinnyście coś zjeść.

Sara ma na kolanie krwawiący strup, który pewnie rozdrapała sobie podczas ucieczki z pociągu. Nie zwraca uwagi na ojca, ale łapie mnie za rękę i przekonuje podekscytowanym głosem:

– To co? Minęło ze sto lat i Stefania dojeżdża do Paryża, co? Ja będę Bartłomiejem…!

Rzucam się za nią w pogoń, zostawiając za sobą kanapki i ojca. Woła coś, ale głos ginie w huku hamującego pociągu, w szeleście gazet, które nerwowo przeglądają paryżanie, szukając wiadomości z frontu. Za oknami rozpościera się cudowny widok na wieżę Eiffla i srebrzącą się w słońcu Sekwanę.

Nikt nie widział, nikt nie słyszał...

Подняться наверх