Читать книгу Nikt nie widział, nikt nie słyszał... - Małgorzata Warda - Страница 14

5

Оглавление

Na dach prowadzą trzy poprzeczne metalowe pręty i drzwi, na których wisi atrapa kłódki. Tak tu ciemno, że potrzebujemy chwili, żeby rozróżnić czarny zarys kominów i niewielkie obramowanie dachu. Siadamy, Sara zapala latarkę, a ja wyciągam spod bluzki zdjęcia.

– No to oglądamy. Dobrze wszystko widzisz?

– Tak, pewnie…

Na starej, pogiętej przez czas i ciągłe przeprowadzki fotografii widać jasnowłosą śmiejącą się kobietę – stoi w tak ciasnym pokoju, że rozłożywszy ręce, dotyka równocześnie obu ścian.

– To zdjęcie z akademika – wyjaśniam. – No wiesz, kiedy studiowała.

Sara niemal nabożnie kiwa głową.

– A to?

Na kolejnym zdjęciu ta sama kobieta i nasz ojciec stoją na zacienionym chodniku. Ona ma na sobie długą do ziemi sukienkę z białej tkaniny, a on elegancki garnitur. Śmiesznie wyglądają z długimi włosami, hipisowskimi bransoletkami na rękach. Na fotografii tego nie widać, ale na stopie kobiety znajduje się pierścionek zaręczynowy. Kiedyś mi go pokazała, powiedziała, śmiejąc się, że z ojcem nigdy nic nie jest zwyczajne.

– To zdjęcie jest zrobione na podwórku, tuż przed ich ślubem – objaśniam.

Dwa zdjęcia, perły, które w dotyku wcale nie są ciepłe, więc pewnie nie są też prawdziwe, broszka z bursztynem, którą Sara kiedyś zanurzyła w solance, żeby zobaczyć, czy bursztyn wypłynie na powierzchnię, i złoty pierścionek z pustym miejscem po oczku – oto cała szkatułka. Otwieram ją tylko dla Sary, przesypuję klejnoty przez palce i tkam z nich opowieść.

O jej narodzinach w pralni w Poznaniu. Przez całą długość pralni przeciągnięte były linki, na których schło pranie, pachniało tam krochmalem i kurzem osiadającym na rozgrzanych kaloryferach. Przynajmniej raz w tygodniu wpadał administrator i straszył, że wezwie kogoś z opieki albo z policji, bo dzieci nie mogą się tak chować.

– To nie są warunki dla małych dzieci! – krzyczał. – Albo znajdziecie normalne mieszkanie, albo zabiorą wam dziewczynki!

Mieszkaliśmy w pralni kilka miesięcy! Ludzie z bloku przynosili nam jedzenie, pieluchy i ubranka dla Sary, mama gotowała obiady na małej, campingowej kuchence gazowej, a tata grywał nocami w knajpach i wracał zawsze umordowany, śmierdzący papierosami i wódką, kiedy na dworze już świtało. Gdy się budził, brał mnie na ręce, wrzucał do magnetofonu taśmę z nagraniem Michaela Jacksona „It’s the falling in love” i wirował ze mną po całej pralni.

– Wiesz, co to za piosenka, księżniczko?! – wołał, a ja śmiałam się głośno, próbując odsunąć się od jego twarzy, ocierającej się ostrym zarostem o moje policzki. – Wiesz, co to za kawałek?

„It’s the falling in love” była moja. Kiedy się urodziłam, ta piosenka szła wszędzie: w toaletach publicznych, w pubach, kawiarniach i królowała na listach przebojów. Tata mówił, że każdy ma swoją piosenkę przewodnią i tylko ostatnie żołędne dupki o tym nie wiedzą. Ja miałam numer Jacksona, ta piosenka będzie towarzyszyć mi przez całe życie i nadawać mu rytm.

– Urodziłaś się w najważniejszym roku dla muzyki! – Przytrzymywał mnie i łaskotał po stopach i brzuchu, aż krzyczałam, zanosząc się śmiechem. – Musisz to wiedzieć, księżniczko! To był rok, kiedy Pink Floyd nagrali genialne „Another brick in the wall”! To był rok, kiedy Bon Scott, wokalista AC/DC, udławił się własnymi wymiocinami! To był rok, kiedy Queen nagrali „Another one bites the dust”! Twój rok, Leno. Rok największych wydarzeń w muzyce!

W szkatułce można zanurzyć ręce głęboko, tak głęboko, jak nie sięga nawet moja pamięć. Wówczas mogę opowiedzieć Sarze o tym, jak nasi rodzice się zaręczyli. Tata przyjechał do babci z wielkim bukietem kwiatów, wręczył go zamaszystym gestem i zapytał, czy może prosić o rękę córki. Babcia była kobietą elegancką i z klasą. Na pierwszy rzut oka oceniła możliwości ojca jako męża dla córki i niestety, nie wypadło to korzystnie. Powiedziała chłodnym głosem, który tata naśladował potem latami, opowiadając mi tę scenę: „Michał, nie będę robiła problemów, bo Judyta wybrała sobie ciebie. Ale mnie nie podoba się ten wybór. Nie takiego męża dla córki chciałam”.

O drugiej babci mogę opowiedzieć więcej, bo znam ją osobiście. Całe życie, zupełnie jak my, jeździła z miejsca na miejsce. Ona i dziadek wybudowali trzy domy, z których wszystkie zostały zniszczone: jeden przez Ukraińców, drugi przez Niemców, a trzeci odebrali jej Rosjanie.

Kiedy dziadek przywiózł ją pod chatę krytą strzechą i powiedział, że w tym miejscu postawi kolejny dom, babcia ostro zaprotestowała. Z chustką na głowie, z cienkim warkoczem siwiejących włosów, za który kiedyś ciągnęli chłopcy, siedziała potem latami na krzywej ławce pod ścianą chałupy, mamlała językiem w bezzębnych ustach i snuła historię swojej rodziny. Opowiadała o walkach Polaków z Ukraińcami. O gwałtach i strachu, z którym żyła na co dzień. Mówiła o dzieciach, które rodziła, wędrując po Polsce: trzech synach i dwóch córkach. Taka była wściekła, gdy okazywało się, że znowu jest w ciąży. Mąż jej nie pomagał, sama wychowywała piątkę dzieci i doglądała całego gospodarstwa. Czasem pod koniec dnia nie miała już siły na nic. Kładła się na łóżku i zasypiała w ubraniu, niezdolna się rozebrać.

Dla mnie szkatułka ma drugie dno – o tym nie rozmawiam z Sarą. Zanurzam dłonie i przesuwam między palcami łańcuch drobnych, błyszczących pereł.

Mama dotykała ich ustami, leżąc na materacu w pralni. Malutka Sara przewracała się z pleców na brzuszek w zaimprowizowanym przez tatę kojcu. Pot zbierał się nad górną wargą mamy. Leżałyśmy obok siebie, mama przymykała oczy, rozchylała usta. Oglądała perły, pierścionek, który jeszcze wtedy miał oczko, i tamtą broszkę z bursztynem. Którejś nocy obudziła mnie i powiedziała szeptem: „Pamiętaj, Lenka, że bardzo was kocham”. Byłam tak senna, że oczy nie chciały się otworzyć. Pod powiekami drgały obrazy ze snu, mama, stojąca nade mną w ciemności, mieszała się z nimi i już sama nie wiedziałam, co jest prawdą, a co snem.

Rano, kiedy się obudziłam, nie było jej przy nas. Nie zostawiła żadnego listu ani adresu, pod którym można by jej szukać. To, czego tata nie wyrzucił wtedy ze złości, spakowałam do szkatułki. Uratowałam też dwa zdjęcia, bo wszystkie inne podarł na kawałki, powtarzając: „Co za suka!”.

I to jest wszystko. W szkatułce, której strzegę jak oka w głowie, znajduje się cała historia naszej rodziny.

Nikt nie widział, nikt nie słyszał...

Подняться наверх