Читать книгу Nikt nie widział, nikt nie słyszał... - Małgorzata Warda - Страница 12

3

Оглавление

Oto nasza nowa dzielnica: wszędzie stoją dźwigi, spychacze i koparki, a wieżowce wyrastają szare i brzydkie, takie same jak ten, w którym tata wynajął dla nas mieszkanie. Plac zabaw znajduje się między dwoma wieżowcami: dwie pary huśtawek, drabinki, piaskownica i nowe, pomalowane na czerwono koniki.

– Idźcie się pobawić, dziewczynki, a ja zajmę się rozpakowywaniem rzeczy.

Wychodzimy przed blok i nie wiemy, co ze sobą zrobić. Nie znamy tego osiedla, nie wiemy, gdzie mogłybyśmy pójść. Przy drabinkach widzimy dziewczynki jakby wycięte z jednego kolorowego czasopisma: wszystkie w różowych sukienkach i z frotkami na rękach, ćwiczą układ choreograficzny pod piosenkę Sabriny „Boys, boys”. Równo unoszą ręce, robią wykrok i śpiewają bardzo poważnie:

– „Boys, boys, boys, I’m looking for a good time…!”.

Przesuwając palcami po chropowatym murze, staramy się nie wyjść z cienia rzucanego przez wieżowiec, balansujemy po krawężnikach, rozkładając ręce na boki, potem Sara proponuje, żebyśmy poszły zalaną słońcem, prostą drogą na wojskowe lotnisko, gdzie wczepiwszy się palcami w ogradzającą je siatkę, będziemy obserwować start samolotu.

Pierwszej nocy mam zły sen, który z rana zapisuję na luźnej kartce papieru. Śnię o naszym mieszkaniu, ale tak, jakbym je oglądała po jakiejś wielkiej zagładzie. Chodzę we śnie z pokoju do pokoju i patrzę na nasze rzeczy. Wszystko wygląda jak w tych programach o opustoszałych domach: na stole stoi w filiżance kawa taty, o popielniczkę oparty jest jego papieros, w naszym pokoju leżą ubrania i zabawki – wszystko jakby porzucone przed sekundą.

Tata czasem mówi:

– Jak ktoś będzie chciał skrzywdzić moje małe księżniczki, to złoję mu skórę!

Mówi też:

– Nic złego nie może wam się stać, bo schowam was do kieszeni!

Kazał nam przysiąc, że jakby działo się coś niedobrego, mamy mu od razu o tym powiedzieć. Przysięgłyśmy, ale Sara za plecami skrzyżowała palce.

– Po co to zrobiłaś? – spytałam później.

Wzruszyła ramionami, jak to ona.

– On nie musi wiedzieć o wszystkim, prawda?

Nasz pokój jest niewielki, kwadratowy. Stoi tu segment z wieloma półkami i szafkami, które trzeba będzie zagospodarować. Nasze rzeczy na razie wciąż leżą w kartonach między dwoma identycznymi tapczanami.

– Ja będę spać tutaj. – Sara z impetem rzuca się na tapczan pod oknem i kładzie jak martwa na plecach. – Ty spałaś pod oknem w Wetlinie!

Przysuwam do siebie pierwszy karton z brzegu i zaczynam wyciągać po kolei rzeczy. Wyciąganiu towarzyszy strach, że przy pakowaniu o czymś ważnym zapomniałam. Jak byłam młodsza i zapomniałam z poprzedniego domu jakiejś zabawki albo ulubionego sweterka, tata mówił, że napiszemy list i wszystko zostanie nam odesłane. Mając dziesięć lat, dobrze wiem, że nigdy taki list nie powstał i nie powstanie i jeśli coś zostawiłam w Bieszczadach, to znaczy, że straciłam to na zawsze.

– Dzisiaj nie ma obiadu! – woła tata gdzieś z głębi domu. – Pójdziemy do baru mlecznego, a jutro coś się ugotuje, dobrze?

– Chodźmy na pizzę! – krzyczy Sara i zrywa się energicznie z łóżka. – Chodźmy na pizzę nad morze!

Kiedy przeprowadzamy się tak często, zmiany powszednieją. Nowy dom, chociaż nie ma jeszcze firan w oknach, a półki i szafki są zupełnie puste, wydaje się znajomy, jakby kontynuował nasze poprzednie mieszkanie. Nawet nie pachnie inaczej.

Na półkach, bez większych sentymentów, ustawiam różowe aniołki, które dostałam od babci, fotografię w ramce, na której jesteśmy z tatą w trójkę na krzesełkach wyciągu górskiego, swoje ulubione książki, w tym nieoddanego do biblioteki „Białego mustanga” Sath-Okh. I nasze stare lalki, Biankę i Tycjankę. Oczy Bianki pozbawione są rzęs, Tycjanka ma warkoczyki na całej głowie. Nie bawimy się nimi od wielu miesięcy, tak samo jak Sara przestała się już interesować księżycowym kamieniem, który kiedyś na mszy w kościele zaczął świecić w jej kieszeni. Zabieramy jednak te rzeczy ze sobą jak talizman w każdą podróż, bez nich nowy segment byłby tylko nowym segmentem.

– Twój pamiętnik. – Wyciągam niebieski zeszyt w kształcie serca, w sztywnej okładce.

Mój jest identyczny, tyle że czerwony. Kartkuję go odruchowo: „Na górze róże, na dole bez, niech twoje życie mija bez łez. Najlepszej przyjaciółce Lenie – Basia…”. „Nie zaginaj karteczki, bo ci spadną majteczki. Wpisała się Dominika Kownacka”. „Wszyscy się wpisują, lecz o tym nie wiedzą, że ten twój pamiętnik kiedyś myszki zjedzą. Dnia 18 czerwca, na wieczną pamiątkę Lenie – Rysia”. „Miłość i kartofel to dwa uściski, miłość ściska serce, a kartofel kiszki. Na pamiątkę przyjaciółce – Magda”.

W pamiętniku Sary rzuca mi się w oczy śliczny rysunek pawia z kolorowymi piórami obrysowanymi złotym pisakiem. Niewprawne pismo informuje: „Kiedy będziesz babcią już, okulary na nos włóż, weź do ręki album swój i przeczytaj wierszyk mój. Na pamiątkę wpisała się Bożena”.

– Kto to jest Bożena?

Sara przyczepia do tapety nad swoim łóżkiem rysunek, przedstawiający duchy – trzymają się za ręce i unoszą nad górami.

– Kto? – pyta zdziwiona.

– Bożena. Masz jej wpis w pamiętniku.

Marszczy brwi, ale tylko na chwilę. Nie pamięta Bożeny, tak samo jak ja nie potrafię już sobie przypomnieć Basi, Dominiki Kownackiej czy Rysi. Dziewczynki, z którymi przyjaźniłyśmy się jeszcze nie tak dawno, migają pod powiekami jak długa czarno-biała klisza fotograficzna. Niektóre mają twarze, ubrania albo chociaż łączą się z kawałkami pejzażu, a inne czernieją, jakby ktoś zaczął palić kliszę.

Mrużę oczy, spoglądając na fotografię, na której jesteśmy na górskim wyciągu. Zdjęcie zdaje się być nierealne, ogarnia mnie pewność, że takie chwile stają się ważnymi wspomnieniami już w momencie, gdy spada migawka aparatu fotograficznego. Dziwne, ale Bieszczady, w których byliśmy jeszcze przedwczoraj, są teraz odległe tak bardzo, jakbym oglądała je na filmie.

Nikt nie widział, nikt nie słyszał...

Подняться наверх