Читать книгу Nikt nie widział, nikt nie słyszał... - Małgorzata Warda - Страница 20

4

Оглавление

Przez całą drogę z Lyonu do Paryża matka nerwowo bębniła palcami w kierownicę, przełączała radio, szukając piosenek, które przerwałyby upartą ciszę między nami, i raz po raz odwracała do mnie twarz z przyklejonym nerwowym, wymuszonym uśmiechem.

– Nareszcie będziemy mieszkać razem, chérie – powiedziała gdzieś w połowie drogi, kiedy zdjęłam buty i oparłam stopy o przednią szybę.

Ponieważ nie odpowiedziałam, zjechała na pobocze, dość raptownie zresztą, co sprawiło, że facet za nami roztrąbił się na całego, a kiedy nas miał, wysunął za okno rękę z wyprostowanym środkowym palcem. Krzyknął też coś, co brzmiało jak: „Co ty sobie myślisz, głupia krowo”, ale nie słyszałam dokładnie.

Matka odwróciła się do mnie i zapytała cichym, zdenerwowanym głosem:

– Nie cieszysz się?

Trudno było wytrzymać jej wzrok wbity we mnie, te niebieskie świetliste oczy, nad którymi wydepilowała sobie brwi na wzór Marleny Dietrich. Krótkie brązowe włosy, wystające kości policzkowe i duże usta, które starannie malowała szminką. Z bliska widziałam niedociągnięcia: odrosty we włosach, odpryśnięty lakier w miejscach, gdzie obgryzała paznokcie. Jej dłonie wciąż poruszały się nerwowo, zaciskały się, miętosiły rąbek niebieskiego płaszcza, zupełnie niepasującego do brązowych włosów.

Myślałam, że się poryczy, ale ona odezwała się mało przyjemnie:

– Posłuchaj mnie, moja panno. Jesteś moim dzieckiem i nikt poza mną nie ma do ciebie prawa. Jesteś moja, rozumiesz?

Wciąż milczałam, więc ujęła mnie pod brodę i skierowała twarzą do siebie.

– Rozumiesz, chérie?

– Puść mnie, maman – odsunęłam się.

– Chyba nie rozumiesz.

Wciąż mówiła tym samym tonem i wtedy zrobiło mi się dziwnie. Matka sprawiła, że w mojej głowie powstała jakaś wielka czarna plama. Po długiej chwili uświadomiłam sobie, że mogę w nią wpisać jakieś wspomnienie i ten jej nowy ton głosu wcale nie jest mi obcy. Nie mogłam oderwać od niej oczu, patrzyłam na jej włosy, na jasne odrosty, i zrobiło mi się jeszcze dziwniej. Przez głowę przemknęło mi jakieś mgliste wspomnienie, jak migawka, zbyt nieuchwytne, by zrozumieć, co naprawdę oznaczało. Miało to coś wspólnego z farbowaniem włosów i z tym jej tonem głosu, ale nie wiedziałam co. Powoli przeniosłam spojrzenie na jej usta i uświadomiłam sobie, że ona wciąż mówi. Jej głos ciął powietrze.

– Nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele wysiłku włożyłam w to, żebyśmy nareszcie mogły być razem. Płacę za mieszkanie ogromne sumy tylko dlatego, że chciałam, by było dość duże dla nas dwóch. Jesteś zepsutą egoistką, moja panno, skoro nie potrafisz tego docenić. Popatrz. Popatrz na moje ręce, zobacz, jak wyglądają. To od pracy, wiesz? Tak wyglądają, bo pracowałam jak roboczy wół, żeby móc wreszcie ściągnąć do siebie córkę. Nie jest łatwo, kiedy nikt ci nie pomaga, ale co ty o tym wiesz! Jesteś zepsutą gówniarą, która ma za nic to, co dla ciebie robię…

Byłam rozpuszczoną gówniarą urodzoną na francuskiej ziemi, miałam prosty i obiecujący start. Matkę Francja onieśmielała i pozbawiała własnej tożsamości. Dorośli, którzy się tutaj przenieśli tak jak ona, tęsknili za ojczyzną i kojarzyli mi się z liśćmi, którymi wiatr miota po ulicach tam, gdzie zawieje. Inaczej było ze mną, z Gają i Karlą. My byłyśmy stąd. Nie umiałyśmy śmiać się z „Misia” czy „Alternatywy 4”, które wałkowano na TV Polonia, ponieważ nie znałyśmy polskich problemów. Nie obchodziły nas zjazdy polonii ani żadne „wieczory polskie”, które organizowano co wtorek i na których jedzono chleb ze smalcem, kiszone ogórki, tańczono polkę i omawiano kolejny numer „Kultury” Giedroycia. Giedroyć nas nie obchodził, wolałyśmy czytać pisma francuskie, najlepiej jak najbardziej kolorowe. I nie chodziłyśmy do kina podczas „dni kultury polskiej”, ponieważ polskie filmy były ciężkie i nudne – wolałyśmy pójść na amerykański hit z Johnnym Deppem lub Bradem Pittem.

Maman mówiła, że ciężko pracowała, a ja myślałam, że przez te wszystkie lata, kiedy wychowywała mnie Miriam, tak naprawdę szukała sobie faceta. Francuza, który dałby jej poczucie, że jest u siebie, a nie na obcej ziemi. Szukała go tak usilnie, że codziennie nakładała makijaż, malowała paznokcie na wyzywające kolory, chodziła do fryzjera i płaciła przyjaciółce za opiekę nad córką. Pewnie miałaby mniejsze szanse, gdybym była z nią. Mężczyzna pytałby może o mojego ojca, a matka nie życzyła sobie spowiadać się z historii swojego romansu. Historii, której nie chciała opowiadać nawet mnie. Gadała, a ja myślałam: co się stało? Co się, do cholery, stało, że chce mieszkać ze mną nagle teraz, po latach?

Wynajęła dla nas całkiem duże dwupokojowe mieszkanie w trzypiętrowej kamienicy na peryferiach Paryża. Z jednego pokoju urządziła dla siebie sypialnię i jednocześnie salon, a drugi miał należeć do mnie.

– Stąd mam blisko do pracy – wyjaśniła, podciągając rolety w oknach i wpuszczając do dusznego wnętrza świeże powietrze. – Będziemy więc mieć dużo czasu dla siebie, bo odpadną mi przejazdy. Ty też będziesz miała szkołę tuż za rogiem…

Stałam w drzwiach z plecakiem w ręce i gapiłam się na białe tapety, bladobłękitne zasłony, ściągnięte ozdobnymi paskami, okrągły gładki dywan i białe meble, wyczyszczone na superpełny błysk. Mieszkanie matki świeciło złowieszczym blaskiem czystości i nieskazitelnej bieli.

– Zobacz swój pokój.

Z mojego pokoju rozciągał się widok na spadziste dachy pobliskich kamienic. Mieszkamy na ostatnim piętrze. Kiedy wyszłam z salonu na balkon, patrzyłam w okna sąsiadów, a pod balkonem biegła ruchliwa ulica. Stałam obok matki, która opiekuńczo głaskała mnie po włosach, i wpatrywałam się w mrugający na dole naprzeciwko neon sex shopu. Obok znajdował się Doner Kebab, widziałam Turka, który stał w progu z założonymi rękami i rozmawiał z jakimś mężczyzną.

– Marzyłaś kiedyś, że będziemy mieszkać w Paryżu, Agnes? – zapytała matka wesoło.

– Nie, nigdy – odpowiedziałam kłamliwie.

Tak naprawdę to pierwsze lata u Miriam spędziłam, snując marzenia o wspólnym życiu z matką. Był wśród nich i Paryż, który przyprawiał mnie o dreszcze.

Teraz, stojąc z nią na balkonie i czując, jak jej zimna dłoń gładzi tył mojej głowy, doznawałam wrażenia, jakbym znalazła się na bardzo grząskim gruncie. Matka stanowiła niebezpieczeństwo, które zwietrzyłam w chwili, gdy stałyśmy na poboczu drogi. Kiedyś dałabym wszystko, żeby z nią mieszkać i żeby była cała dla mnie; tęskniłam za nią tak bardzo, że aż mnie to bolało. A teraz czułam, że byłoby dużo lepiej, gdybym mogła wrócić do domu.

Nikt nie widział, nikt nie słyszał...

Подняться наверх