Читать книгу Zniknąć - Petra Soukupova - Страница 10
ZNIKNĄŁ
TERAZ
JESIEŃ, ZIMA, WIOSNA, LATO
ОглавлениеKiedy mama wraca z urlopu i ja wracam na dolne łóżko, jest już prawie wrzesień. Już mi nie przeszkadza, że będę musiał iść do szkoły, do ludzi, wkurza mnie raczej, że nie zdałem tego testu i teraz pójdę do małych dzieci, klasę niżej.
Już chodzę bez kuli, z samą protezą, i już nie jestem całkiem jak ślimak. Mam Pirata, brat nie zwraca na mnie uwagi, nie robi żadnych żarcików, po prostu przechodzi koło mnie, jakbym był powietrzem. I tak nie ma go zbyt często w domu, trenuje i idzie mu jeszcze lepiej niż wcześniej, z tego, co czasem zasłyszę, jak tata mówi mamie.
Ze mną tata specjalnie nie rozmawia, w sumie o czym?
Za to mama ciągle rozmawia tylko ze mną. Zajmuje się mną, jakbym sam nic nie potrafił. Rzeczy, które kiedyś robiłem na porządku dziennym, teraz nikt ode mnie nie wymaga. Musi je robić brat. Na przykład wynosić śmieci. Albo wycierać naczynia. To dość fajne. Ale kiedy pilnuje mnie przy kąpieli, to już nie jest takie fajne.
Zakładając, że już wcześniej tatę interesował bardziej brat, a mamę ja, to teraz jesteśmy już całkowicie rozdzieleni na dwa osobne obozy.
Drugiego września, w pierwszy dzień szkoły, budzę się rano, do pokoju wpada słońce, ja jestem prawie cały odkryty, wiem, że będzie upał. I jest.
Wstaję, ubieram się i idę na śniadanie, przy stole już siedzi tata, mama przygotowuje kanapki z marmoladą dla nas, a tata tylko podnosi oczy znad gazety, czy to nie brat, ale to ja, więc zaledwie kiwa mi głową, że dzień dobry, ale to nie wszystko – tym razem tata gapi się na mnie zaskoczony, gdy siadam na taborecie, i mówi:
– Coś ty ubrał? Taki gorąc, usmażysz się.
Mam na sobie oczywiście długie spodnie, sztruksy, bo nie chcę, żeby od razu każdy zauważył moją protezę, z drugiej strony wiem, że i tak ją zobaczą, że chodzi tylko o to, że pierwszy dzień jest taki kłopotliwy i ja chciałbym jak najmniej się denerwować, jednak wiem, że na dworze jest na serio ciepło i że pod koniec lata wychodziłem przecież na dwór w krótkich spodenkach, więc i tak nie dałbym rady im tego wytłumaczyć.
No to idę się przebrać.
I oczywiście głupia sytuacja, mama idzie ze mną do nowej wychowawczyni, która stara się być miła, ale kto wie, jaka będzie za parę dni, potem dzwoni dzwonek i Kubátová prowadzi mnie do klasy, gdzie siedzą obcy ludzie i się patrzą, a Kubátová mówi, że miałem poważny wypadek i nie mogłem wrócić do swojej klasy, a ja tylko stoję i zerkam na nich, i widzę, że każdy lampi mi się na nogi, czegoś takiego jeszcze nie widzieli, a ja szukam wolnego miejsca, gdzie usiądę, są tylko dwa, ostatnia ławka pod oknem jest pusta, a w czwartej ławce siedzi chłopak, który wygląda jak debil. Chcę do tej pustej.
No i oczywiście sadza mnie z tym dziwnym. Witam się z nim z góry, żeby było wiadomo, kto tu jest o rok starszy. Daje mi być ponad. Kiedy kończy się lekcja, wstajemy, jest co najmniej głowę wyższy ode mnie i zmłóciłby mnie jedną ręką. Chyba że tłukłbym go po głowie protezą.
W pierwszy dzień jest tylko powitanie, potem idziemy do domu. Kiedy kończy się lekcja i wychodzimy do szatni, słyszę, jak ktoś mówi nóżka. Moja nowa ksywa. Bardzo oryginalne, idioci, myślę sobie.
Zaczyna się szkoła, jestem w klasie z małymi dziećmi, chociaż, szczerze mówiąc, ciągle jestem prawie najmniejszy, patrzą na mnie jak na jakiegoś dziwnego osobnika, no i w sumie chyba się tak zachowuję, z nikim nie rozmawiam, przyzwyczaiłem się być sam w domu, dużo rozmawiam z Piratem, teraz muszę się z powrotem przyzwyczaić do szkoły, ale i tak najbardziej cieszę się na moment, kiedy wrócę do domu, do Pirata.
Znowu chodzę na kółko plastyczne, ale gdzie indziej, z samymi dorosłymi, ta nauczycielka nie zmusza, żebym rysował to, czego nie chcę, więc ciągle rysuję papugi, nie tylko Pirata, ale też te ogromne zielone i te z czubem, wszystkie, jakie znam, a potem też te, które sobie wymyślam.
Robimy linoryty, wyryłem papugę, modelujemy z gliny ceramicznej, robię papugę, i chociaż nauczycielka zwykle nie jest zachwycona moimi papugami, ta figurka bardzo jej się podoba, więc potem, kiedy znowu jest rysowanie, przynosi glinę, żebym lepił.
Nie trać czasu, mówi. Lepię. Podoba mi się to. Po jakichś dziesięciu papugach próbuję innego ptaszka. Po papudze drugi był chyba dzięcioł. Udał mi się jak nie wiem co.
Jesień też się udała, znaczy się prawie.
Raz w nocy idę do toalety, w mieszkaniu ciemno, nie wiem, czemu piję wieczorem, nigdy nie myślę wtedy o tym, że potem muszę chodzić w nocy do toalety, skaczę na jednej nodze, w nocy przeważnie nie spuszczam w toalecie wody, taki nawyk, nie chcę budzić rodziców, którzy mają sypialnię obok toalety, a wśród nocnej ciszy spuszczenie wody wydaje się czymś głośnym co najmniej jak wybuch bomby. Potem do łazienki, napić się, tylko lekko odkręcam wodę, żeby nie robić hałasu, nawet nie zapalam światła, i nagle klucz zgrzyta w zamku i do przedpokoju wchodzi tata, zerkam na niego z łazienki, nie widzi mnie, ściąga buty, nagle trochę się zatacza, łapie się jakiegoś płaszcza, który wisi na wieszaku. Zdejmuje buty i idzie w moją stronę, nagle robi mi się głupio, że tam stoję, robię krok w tył i wbijam się pomiędzy pralkę a ścianę, tata przechodzi obok łazienki i otwiera drzwi do sypialni, mama chyba stoi zaraz za nimi, bo bardzo wyraźnie słyszę, jak mówi:
– Zamierzasz w końcu mi to wytłumaczyć?
A tata wchodzi do sypialni i zamyka za sobą drzwi, ja zatrzymuję się w progu kuchni i zastanawiam, czy nie wziąć kawałka ciasta, które mama upiekła wieczorem, teraz leży przykryte na kuchence, jest polane czekoladą i posypane wiórkami kokosowymi. Stoję i się zastanawiam, ale mam umyte zęby, a gdybym teraz zjadł, to już nie umyję, a to z kolei głupio. I kiedy tak tam stoję i rozmyślam, słyszę z sypialni, jak mama mówi:
– Wytłumacz mi, dlaczego to robisz.
I tata:
– Co tu jest do tłumaczenia, po prostu byłem w klubie.
Mama, już wkurzona:
– Całe życie tam chodzisz, ale nigdy nie chlałeś tyle, co teraz.
– Proszę cię, co to za bzdety.
– Co się stało? Stało się coś, o czym nie wiem?
Ciągle stoję na progu kuchni i głupio mi ich słuchać, lecz nie mogę teraz zacząć skakać, boby usłyszeli i skapnęli się, że słuchałem, myśleliby, że szpieguję. Może dałbym radę na czworaka, ale nie przyszło mi to wtedy do głowy. A szkoda.
Nie pamiętam dokładnie, nie wiem czemu, może wziąłem to za bardzo do siebie, może nieuważnie słuchałem albo tata mówił bez ładu i składu, albo wszystko naraz. W każdym razie tata mówił długo, mama mu przerywała i przekonywała do swoich racji, ale on jakoś uparcie obstawał przy swoim, nawet po kilka razy coś powtarzał, a to wszystko wystarczyło, żebym stwierdził, że tacie przeszkadza, że nie mam nogi.
Dopiero teraz klękam na kolana, znaczy na jedno, i pełznę do łóżka.
Może nie było dokładnie tak, ale wtedy się tym przejąłem. Tata mnie nie lubi, bo nie mam nogi. Proste. Nic poza tym.
Ojciec zaczął pić, kiedy matka cały czas spędzała z Jakubem w szpitalu i przestała zajmować się domem, potem przestała przejawiać zainteresowanie czymkolwiek innym, także ojcem. Poza tym dlatego, że Jakub się nie stara, a ona go w tym utwierdza. I wcale nie na ostatnim miejscu doszło do tego odkrycie, że Martin nie jest rewelacyjnym biegaczem, nie takim, jak sobie to ojciec wyobrażał, jak go wychował i jak sobie wymarzył, teraz widzi, że jest przeciętny, może odrobinkę ponad przeciętną, jednak niewystarczająco, i ojcu przykro, chociaż nigdy nie przyznałby się do tego głośno, że żaden z synów nie jest w stanie spełnić jego własnych marzeń – bycia rekordzistą w biegach na orientację. Jest mu przykro, jemu – przygasłej gwieździe w kategorii juniorów.
Jakub, który wprawdzie dotychczas był niezgułą, mógł jeszcze podrosnąć i koniec końców wszystkim pokazać. Ale teraz to już niemożliwe.
Ojcu jest przykro, że Jakub nie ma nogi. Zdecydowanie nie kocha go mniej z tego powodu. Ojciec nie jest potworem. Ojciec jest tylko człowiekiem, który w młodości chciał pojechać na mistrzostwa świata, a teraz nie pojedzie na nie nawet jako ojciec i trener młodego zawodnika.
Matka czuje się okropnie, że ojciec tak bardzo zmienia się na jej oczach. To pewne, że pije za dużo. Ale kiedy to się zaczęło? Matka niczego nie zauważyła, gdy jeszcze mogła coś z tym zrobić, teraz nie ma już mocy, żeby zabronić mu chodzenia codziennie, jak to on mówi – do klubu, tak jakby to było coś lepszego niż knajpa. Kiedy wraca nocą, pada tylko na łóżko, w ciągu minuty zaczyna chrapać, a rano wygląda strasznie, charczy w łazience i na śniadanie z zaczerwienionymi oczami je tylko kawę. I w dodatku patrzy na nią, jakby nie istniała.
Stara się być dla niego miła, wie, że nie poświęcała zbyt wiele uwagi ich związkowi, lecz musiała przecież zaopiekować się Kubą, ojciec musi zrozumieć, teraz chce to naprawić, stara się. Jednak on się nie stara i pomału zaczyna ją to przerastać. Najważniejsze, żeby nie wciągać w to dzieci. Zabrania ojcu wchodzić do nich do pokoju, kiedy wraca z knajpy, tak jak to robił wcześniej. Więc każdego wieczora czeka w łóżku, aż przyjdzie, żeby ewentualnie go zatrzymać.
Po rozmowie, kiedy ojciec powiedział jej o wszystkim, co zrobiła źle w związku z nim i z chłopakami, jak wszystko zepsuła, jak to ona jest właściwie wszystkiemu winna, po raz pierwszy od lat matka zastanawia się, czy wychodzenie za niego nie było błędem. Ale co miała robić? Dobiegała prawie trzydziestki i mieszkała w małym mieście, czas, kiedy mogła być atrakcyjna dla któregoś z sąsiadów, dawno minął. Zawsze były młodsze dziewczyny.
I nagle pojawia się on, z drużyną chłopaków na obozie czy czymś, w ogóle nie bierze pod uwagę reguł panujących w małym mieście i jawnie się do niej zaleca. Może to był błąd. Ale Martin i Kubík to jej największe szczęście. Ojciec obok zaczyna chrapać.
A potem Boże Narodzenie, które przebiegło całkiem normalnie, nie udajemy, że wierzymy w Gwiazdora, ale mama dba o tradycję, jemioła nad drzwiami, świecące żaróweczki w oknach, kiedy zgasi się wieczorem światło, pokój wygląda zupełnie inaczej, buziak dla nas obu w Wigilię rano, nawet z tatą się przytulili i dali sobie buzi. Całe mieszkanie ustrojone, w każdą niedzielę zapalanie świecy adwentowej. Dostaliśmy z bratem po kalendarzu adwentowym z czekoladkami, oszukiwałem, zjadałem na przykład trzy czekoladki naraz, a na drugi dzień było mi przykro, że nie mam.
Przez całe święta siedzieliśmy w domu i od rana do wieczora oglądaliśmy telewizję, czego normalnie nam nie wolno. Brat chodził co najwyżej z tatą na siłownię albo się przebiec. Święta jak zwykle, tyle że tata był trochę bardziej skwaszony, wiedziałem dlaczego, bo jestem beznadziejny, wolałem więc z nim za bardzo nie rozmawiać.
Później przyszło mi do głowy, że możliwe, że był zdenerwowany, bo nie mógł wieczorami chodzić do klubu. Chociaż i bez klubu popijał w domu. Śliwowica do herbaty, piwo ot tak, becherovka po obiedzie na trawienie. Mama nie ma zadowolonej miny, ale milczy, nie chce popsuć świąt.
Dostałem pełno książek, jakieś przybory do malowania, ubrania i chyba jeszcze coś, już nie pamiętam. Brat dostał jakieś sportowe rzeczy i te pe.
Pamiętam, jak potem siedzieliśmy, tata z mamą na kanapie, brat obok taty na fotelu we dwójkę gadają o tym, co brat dostał, macają podeszwę czy coś tam i obaj się cieszą, a ja oglądam atlas ptaków, są naprawdę superładnie namalowane, mama ogląda ze mną, na stole są ciasteczka, ja zawsze biorę po jednym rogaliku, a brat pożera je garściami, aż mama mu trochę zwraca uwagę, ale tata jej mówi, sportowiec musi jeść. A mama, że popsuje zęby, a ojciec, to sobie potem umyje, mama, że dla innych nic nie zostanie, ciasteczka są dla wszystkich, a ojciec, że może dać na talerz więcej. Ma dać? Matka w końcu odpuszcza, że nie, daje spokój, Martin dalej zażera ciastka pełnymi garściami. Specjalnie pochłania ostatnie kruche. A ojciec wraca do tenisówek. Często, chyba z tysiąc razy na miesiąc mamy w domu tego typu zbrojenie się przed walką.
Mimo to w ten dzień wszyscy się staramy, ani tata, ani mama nie wychodzi z pokoju i nie zamyka się w sypialni, i wszystko kończy się ugodowo. Dalej siedzimy we czwórkę w salonie, potem włączamy telewizję, oglądamy Kevina samego w domu i śmiejemy się.
Na drugi dzień do babci, jeździmy do niej gdzieś raz na miesiąc, pełno jedzenia, którego nie chcę, i kolejne prezenty, które chcę. Pamiętam, że tego roku dostałem od babci lornetkę do obserwacji ptaków. Byłem najszczęśliwszy na świecie. Brat wkurwiony, zazdrościł. Jeszcze u babci idę na dwór obserwować ptaki. Sąsiadów też, jak oglądają telewizję i nie mają zaciągniętych zasłon.
Potem jednak babcia mówi, że ta lornetka zostanie u niej, żebym do niej częściej przyjeżdżał. Nie mogę w to uwierzyć. Gdybym był mniejszy, tobym to sobie wypłakał. Teraz mogę się najwyżej wkurwić. No i teraz mam z kolei wrażenie, że najszczęśliwszy na świecie jest mój brat.
Jedziemy pociągiem do domu, nie odzywam się do nikogo, mama próbuje mnie udobruchać. Mogę jeździć do babci co tydzień, jeśli chcę. Nie udaje jej się.
I to są ostatnie miłe święta, które razem przeżyliśmy. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie. A myślę, że jeśli chodzi o resztę rodziny, czują to samo, tyle że sto razy gorzej.
Na wiosnę jeżdżę do babci i oglądam różne rzeczy przez lornetkę. Drzewa nie mają liści i wszystko fajnie widać. Babcia się cieszy, że u niej jestem, i gotuje mi tylko jedzenie, które lubię. Codziennie mogę jeść rurki z kremem. Mama załatwia nawet na tydzień zwolnienie ze szkoły, i tak już raz się tego uczyłem, nudzę się w szkole aż do marca.
Poznaję ptaki, które u nas żyją. Chcę mieć kruka, ale mama znowu puka się w czoło.
Prawie całe wakacje spędzam u babci. Chodzę do lasu i nikogo nie zauważam. Babcia jest trochę smutna, bo niby jestem u niej, jednak prawie w ogóle z nią nie rozmawiam. Mnie jest wszystko jedno. Pod koniec wakacji lornetka ginie. Podejrzewam babcię i obwiniam, że gdzieś ją specjalnie skitrała, krzyczę, ale zaklina się, że tego nie zrobiła. To nie wiem. Znowu przestaję do niej jeździć i wracam do Pirata. Niemal głośno go przepraszam, że chciałem zamienić go na jakiegoś kruka. Nie mam co prawda nogi, ale poza tym wszystko jest okej. Nigdy nie było lepiej. I długo nie będzie.