Читать книгу Zniknąć - Petra Soukupova - Страница 11
ZNIKNĄŁ
TERAZ
DZIEWCZYNA NÓŻKI
ОглавлениеNa początku roku szkolnego siadam sam, jakoś udaje mi się zmusić Frantę, czyli Frankensteina, żeby usiadł z kim innym. Chociaż w sumie w ciągu zeszłego roku całkiem się dogadywaliśmy, nie chciałbym przesadzać. Jako jedyny siedzę sam, więc kiedy na początku lekcji nauczycielka przyprowadza nową dziewczynę, tak jak rok temu mnie, oczywiście sadza ją ze mną. Ma okulary, nazywa się Marta, a kiedy wstajemy, jest ode mnie wyższa. Chcę Frantę.
Marta mnie nie zauważa. Próbuje rozmawiać z innymi dziewczynami, ale one nie za bardzo chcą gadać z nią. Przez kolejne dni też mnie nie zauważa. Rano mówimy sobie cześć i na tym koniec.
Dość często zerkam na nią, jak się koncentruje. Kiedy pisze, prawie kładzie głowę na kartce i mocno zaciska usta. Nad wargą ma taki delikatny wąsik. Dziwny, ale nie obrzydliwy. Nos bardzo zadarty, a na nim piegi. Małe oczy i okulary w czerwonych oprawkach. Włosy ma normalne, brązowe.
Raz na nią patrzę ukradkiem, a ona obraca się, patrzy mi w oczy i mówi, ale wcale nie niemiło, nie patrz się ciągle na mnie.
Od tamtej pory coraz więcej rysuję, żeby nie było, że na nią patrzę. Ciągle rysuję papugi, chociaż mój okres papug już się skończył, ale teraz chcę, żeby Marta o to spytała, żebym mógł opowiedzieć jej coś o Piracie. Nawet się nie wysilam, żeby były ładne, ważne, żeby ich było dużo.
Marta w końcu to zauważa.
Mówi:
– Masz papugę?
– Jasne, że mam.
A ona:
– Moja starsza siostra ma zeberki, ale są do niczego. Tylko podskakują i strasznie wrzeszczą. Wcale nie są zabawne. Chciałabym mieć zwierzątko, które coś potrafi.
Potwierdziłem, że papuga jest super, mówi i umie różne sztuczki, umie wziąć orzech z ręki i nawet jakby trochę mnie słucha.
– Ale ci fajnie – powiedziała Marta, a Kubátová na nią krzyczy: – Marto, jesteś nowa, nie radzisz sobie z materiałem, a ciągle rozmawiasz. – Marta pochyla się nad zeszytem, jeszcze na mnie zerka, nie uśmiecha się ustami, za to oczami tak.
Po dzwonku Marta pyta, czy dam jej ten obrazek. No okej, ale mogę narysować lepszy, motam się. Nie chcę jej dawać akurat tego, przy którym się nie wysiliłem. Ale Marta się upiera.
No to jej daję, a ona składa go i wsadza do kieszeni spodni. Potem nic, przez resztę dnia nie rozmawiamy. Na drugi dzień Marta częstuje mnie herbatnikiem, co ma na drugie śniadanie. Ja mam chleb z serem topionym, tym nie da się nikogo poczęstować.
Na matmie rysuję pingwina i sępa, dwa obok siebie na żerdzi, w rzeczywistości to niemożliwe, ale nie szkodzi. Nieźle mi wyszło, serio. Na dole piszę Marta, dzięki za herbatnika.
Trochę rozmawiamy. Nie ma w klasie dobrej koleżanki, bo jest dziwna. Zna się bardzo dobrze na przyrodzie. Dużo bardziej niż ja, ja lubię tylko patrzeć, ona naprawdę wszystko bada. Mówi o rzeczach, których w trzeciej klasie nikt nie wie. Nie umie rysować. Rysuję dla niej to, czego potrzebuje. Na przykład komórkę zwierzęcą albo budowę liścia.
Poza tym zachowuje się normalnie, nie jak inne dziewczyny, co non stop się chichrają. Marta zbyt dużo się nie śmieje. Jest w porządku.
Zaczynają na nią mówić dziewczyna nóżki, ale chyba oboje mamy to w nosie. A raz, jak w szatni Honza podstawia mi nogę i jest przy tym Marta, nieoczekiwanie szybko wstaje i daje Honzie pięścią w gębę. Serio. Wprawdzie to dziewczyńska piąstka, ale reszta jest w szoku.
Gdyby wszystko tak źle się nie skończyło, pewnie siedzielibyśmy w jednej ławce aż do samej ósmej klasy.
Wracamy razem ze szkoły, nadrabiam trochę drogi, żeby ona nie musiała. Pokazuje mi ptaszki swojej siostry w dużej klatce, czasem jakieś książki przyrodnicze, obrazki, a jej matka kilka razy przynosi nam do pokoju jakieś ciasto. W ich mieszkaniu specyficznie pachnie, mają kota, całego niebieskiego z niebieskimi oczami. Nieraz go tulę, grzeje i mruczy, aż ten dźwięk zaczyna mnie usypiać.
Pokazuję Marcie kikut, a ona go dotyka. Wydaje jej się bardzo ciekawy. Wcale jej się nie dziwię.
U mnie jeszcze nie była, jakoś nie podoba mi się ten pomysł. Jednak potem już nie wytrzymuję, chcę, żeby zobaczyła Pirata, chcę się pochwalić, czego go nauczyłem, że siada mi na ramieniu i przebiera dzióbkiem we włosach, lekko łaskocze, aż czasem dostaję gęsiej skórki. Umawiamy się na wtorek, oczywiście planuję to tak, żeby nikogo nie było w domu, albo ewentualnie tylko mama. Żeby tylko nie było brata.
Ale Marta we wtorek nie może, obiecała mamie, że po południu pójdą poszukać kurtki na zimę. Nie chce jej się, wolałaby zobaczyć papugę, ale obiecała, więc musi. No, jednym słowem, jest dziwna.
Więc idziemy do mnie w środę, możliwe, że brat jest, ale to raczej nieprawdopodobne, bo rzadko przychodzi do domu zaraz po szkole, zwykle dopiero przed treningiem po buty i ubranie. Idziemy na górę, brat tam siedzi, orientuję się już po tym, że drzwi są otwarte, równie dobrze mogłaby to być mama, jednak ani na chwilę nie biorę tego pod uwagę, chyba ze szpitala wzięło mi się przekonanie, że coś nie wydarzy się tylko i wyłącznie z tego powodu, że ja tego pragnę.
A brat, który najczęściej siedzi w salonie i ogląda program z kreskówkami, akurat dzisiaj siedzi w pokoju z nogami na stole i rzuca o ścianę piłeczką tenisową. Kiedy przychodzimy, mówi tylko hej i dalej rzuca piłeczką, a ja nie mam siły powiedzieć, żeby spadał, ale on nagle się podnosi, super, myślę sobie, ale nie, on zaczyna szczerzyć zęby do Marty, a jest przecież sto razy ładniejszy ode mnie, może więcej niż sto, i teraz zaczyna rozmawiać z Martą, i ogromnie się nią interesuje, a ja patrzę, jak Marta się śmieje i Pirat w ogóle jej nie interesuje, stoję tam jak kołek, oni rozmawiają, jakby znali się i lubili już długie lata, a ja wiem, że brat robi to specjalnie, że chce mi przez to pokazać, że ciągle nic dobrego nie ma między nami, że skoro robimy sobie na złość, to on mi teraz pokaże.
I może bym nie miał mu za złe, gdyby Marta powiedziała mu tylko hej i nie zwracała na niego uwagi. Ale ona nagle zaczęła zachowywać się jak każda dziewczyna, śmiać się i rozmawiać z bratem, jakby był najbardziej zajmującą osobą na świecie. Potem Marta tylko rzuca okiem, naprawdę nie jest to długie spojrzenie, na Pirata i mówi, że musi iść. Zbieram się, żeby ją odprowadzić, ale brat jest szybszy i naprawdę wychodzą razem.
Jestem potwornie zły. Mam ochotę się rozryczeć. Jeszcze bardziej chciałbym umieć zlać brata. Rozkwasić mu gębę, ażby mu krew leciała. Ale tylko z nosa, nie chciałbym mu na przykład wybić zęba.
Na drugi dzień rano widzimy się w szkole, nie chce mi się z nią gadać, lecz ona od razu wyskakuje, jaki mój brat jest fajny, że jest naprawdę zabawny, a ja milczę i myślę, że też jest głupia, jeśli się na to nabrała, a ona nagle patrzy na mnie i mówi:
– Ej, ciebie to denerwuje, jesteś we mnie zakochany czy co?
Wytrzeszczam oczy, w życiu nie słyszałem, żeby ktoś coś takiego powiedział głośno, no i na pewno robię się czerwony i gniewnie jej odszczekuję, że co to, to nie, bo nie jestem ślepy.
Chwilkę jest jej smutno, widzę, ale potem zaczyna się śmiać. Raczej naśmiewać.
Ja tam siedzę czerwony, czuję, jak płoną mi uszy, a ona się śmieje, już normalnie, po martowemu, nie jak wczoraj u nas. Wstaję i wychodzę z klasy. Biedny nóżka.
Potem znowu wszystko jest nie tak. Od tamtej pory właściwie przestajemy ze sobą rozmawiać. Już nie rysuję dla niej szkieletów, ona nie częstuje mnie herbatnikami.
Jasne, że nie jestem zakochany, jakbym miał być, to raczej w Johanie, która ma boskie włosy, dobrze gra w dwa ognie i uśmiecha się do człowieka tak, że ma wrażenie, że jest jedyny na świecie. Ale nie jestem. Po prostu nie rozumiem, czemu akurat mój brat jest dla kogoś normalnego taki rewelacyjny, skoro właściwie jest kretynem.
Milczymy.
Po paru tygodniach wymyślam jakiś głupi powód, żeby się przesiąść. Nawet idę do drugiej ławki, co normalnie jest samobójstwem. Ale nie mogę tego zostawić ot tak, jakby nic się nie stało.
W międzyczasie mój brat widuje się z Martą. Wiem, że ona czasem chodzi na stadion patrzeć na brata. Brat trenuje atletykę. Poza tym nie wiem nic. Brat o niej nie mówi. Nie wiem już, czy naprawdę wydała mu się ciekawa, czy robił to tylko na złość. Nie wiem. A jej się nie będę pytał.
Ale wtedy go za to nienawidziłem i to nie taką nienawiścią pełną furii, nie, że tylko przez chwilę chciałem, żeby umarł, teraz chciałem tego już na stałe, on mówi: wychodzę, a ja myślę, pewnie z Martą, zabrał mi jedyną koleżankę, jaką miałem, znowu ma coś, co było moje. Jego nienawidzę – nad sobą użalam się i użalam.
Na początku grudnia siedzę w ławce sam. Zaczyna padać śnieg, ale nie ma mrozu, w mieście wszędzie plucha, Marta przychodzi do szatni w zielono-niebieskim szaliku brata, który zrobiła mu na drutach babcia. Gapię się, aż Marta pyta, co się gapisz, a ja ją popycham, aż upada, i wychodzę. W ten sposób definitywnie kończy się moja znajomość z Martą.