Читать книгу Zniknąć - Petra Soukupova - Страница 16

ZNIKNĄŁ
TERAZ
PO ŚWIĘTACH

Оглавление

Jadę z babcią pociągiem, wszędzie biało, cichutki zimowy krajobraz. Mamy masę toreb, babcia spakowała mi jakoś dużo rzeczy, jak na tygodniowy wyjazd. Mam nawet klatkę z  Piratem. Pirat wydaje różne odgłosy, nie podoba mu się transport. Na zewnątrz owijam go kocem, żeby się nie przeziębił.

Babcia już planuje, że jutro urządzi duży obiad rodzinny, przyjedzie ciocia z  wujkiem, zrobię kaczkę albo gęś, zastanawia się babcia, albo i to, i to? Na pewno dwa rodzaje kapusty, no i dwa rodzaje knedlików, bułczane i ziemniaczane. Babcia chciałaby też upiec tort, który nazywa się czarny, a babcia piecze go zawsze przy jakichś uroczystych okazjach, bo to jest najlepszy tort, jaki znam, czarne ciasto, potem strasznie dużo kremu i polewa, ale nie sztywna, nie pęka, jest miękka, ale trzyma się i nie rozlatuje. Wszystko to planuje babcia w pociągu, a ja siedzę obok i czuję, że co złe, zostaje za mną, mam wrażenie, że od dzisiaj wszystko będzie lepsze.

Co nie do końca jest prawdą.


W pierwszy dzień u babci już zbyt wiele nie zdążamy zrobić. Musimy iść pięć kilometrów z Preštic na piechotę, bo autobus nie jeździ w święta, i oboje jesteśmy zmęczeni. Palimy w piecu w kuchni, już po chwili mogę zdjąć kurtkę, tak tam ciepło. Słuchamy radia, jest jakiś konkurs. Jemy ciastka, które przywieźliśmy ze sobą, a babcia przygotowuje gęś, obdziera ją z niewidzialnych piórek.

W sypialni się nie pali w piecu, babcia zarzuca na mnie ciężką pierzynę. Gasi światło i zostawia samego. Słyszę, jak po wsi szczekają psy, jest tam też inne światło niż w Hradcu. I tak od razu zasypiam.

Przez całe kolejne przedpołudnie babcia gotuje. Wstaje, kiedy jest jeszcze ciemno. Budzi mnie to, ale od razu zasypiam na nowo. Kiedy później wstaję, już wszędzie pachnie i  jest cieplutko. Na śniadanie bułka z masłem i kakao, jak zawsze u babci. Kiedy kakao chwilę postoi, robi się na nim kożuch, który teraz już lubię. Kiedy byłem mały, nienawidziłem go, ale pewnego dnia po prostu się to zmieniło, kożuch na serio jest dobry, chociaż mało kto o tym wie. Zawsze, kiedy potem jadłem go w domu, brat krzywił się, jakby miał się porzygać.

Pomagam babci. Oblizuję łyżkę z kremu do tortu. Potem przyjeżdżają ciocia i wujek, którzy są strasznie wypachnieni i wymydleni i kuzynka z kuzynem, Pét'a i Milan, nadęte prażaki. I jeszcze ich duży czarny pies, który akurat nie pachnie. Pét'a ma osiem lat, a Milan siedem i często się złości. Przy obiedzie babcia rozmawia z dorosłymi, parę spojrzeń na mnie, wiem, że wszystkich ciekawi, jak to z nami teraz jest, ale nie chcą mówić przy mnie. Więc specjalnie przedłużam jedzenie. Nie lubię cioci. Jest wstrętna i  ma nos jak czarownica, długi i wąski. I tak nas, dzieci, w końcu wywalają na dwór, chociaż jest już prawie ciemno. Bawimy się w ogródku. Potem idziemy do stodoły i  skaczemy z  belki na siano. Najlepsza zabawa, jaka jest u  babci. Babcia wbiega i  strasznie mnie ochrzania, siano jest dla królików i nie wolno na nie skakać. Milan i Pét'a stoją i się gapią, jakby ich tam wcale nie było. Jestem najstarszy, moja wina.

Potem ciocia i  wujek jadą i  zostawiają dzieci. Milan szaleje, ale kiedy odjeżdżają, uspokaja się. Wieczorem oglądamy telewizję, Milan szybko idzie spać, więc mogę pograć w jego supergrę, Game Boy, której normalnie nie dałby nikomu ruszyć.

Kiedy babcia go kładzie, znowu jest nieznośny. Pét'a jest wprawdzie mała, za to przynajmniej da się z nią pogadać. Czasami trzymam Milana, a ona go łaskocze. W sumie zabawne.

Całe dnie jesteśmy na sankach, ciągnę Pét'ę na sankach po ulicy. Milan wozi puste sanki i obgryza sobie śnieg z rękawiczek.

Tyle że musimy wracać na czas, babcia się boi. Żebym też nie zniknął. Słyszę, jak każe Pétii na mnie uważać, chociaż jest młodsza. Trochę mnie to wkurza.

Poza tym jest mi dobrze. Pét'a i Milan udają, że nie zauważyli, że nie ma brata, pewnie rodzice im powiedzieli, żeby mnie nie denerwowali. Albo może nic im nie powiedzieli, może brzdące by tego nie pokumały, może myślą, że brat został w domu.

Raz Pét'a mnie o  to pyta, ale akurat przy kolejnym zjeździe z górki okropnie walę się w kolano, nie chcę robić sobie wstydu przed smarkaczami, ale nie daję rady, strasznie boli, udaję, że nie płaczę, ale Pét'a widzi, chyba ją tym przestraszyłem, i już potem o  brata nie pyta. Tyle że naprawdę strasznie boli mnie kolano. Trochę kuśtykam.

Na sylwestra babcia pozwala nam nie spać do północy, lecą fajne filmy, pozwala nam nawet siorbnąć winka, babcia nie pije szampana, tylko czerwone wino. Wychodzimy przed dom i patrzymy na fajerwerki, Pét'a z pogardą, że w Pradze to jest widok, a  nie takie coś. Milan już prawie śpi, a  ja przypominam sobie o rodzicach, w zeszłym roku byliśmy gdzieś w górach, u jakichś kumpli taty, dorośli wrzeszczeli na dole, a my, prawie same dzieci z sekcji, bawiliśmy się na górze w podchody, a o północy wszyscy rozebrali się do naga i tarzali w śniegu. Było bardzo śmiesznie.

Pierwszego stycznia budzę się, kiedy reszta jeszcze śpi, leżymy w  tych białych pierzynach i  wiem, że będę musiał wracać do domu, bo jutro zaczyna się szkoła, i wcale nie chcę wracać. Ani do szkoły, ani do Hradca. Oni wstają i bardzo jasno dają mi do zrozumienia, jak to im dobrze, że wracają do Pragi.

Po południu przyjeżdżają po nich rodzice i odjeżdżają swoim niebieskim volvo, które też pachnie i jeździ całkiem bezszelestnie. Chcą mnie podrzucić na pociąg, ale babcia mówi, że nie. Nie za bardzo rozumiem, jestem już spakowany. Potem babcia mówi, że póki mama nie wróci, ona mnie do domu nie puści, kto by się tam mną zajmował. Co ze szkołą pytam, babcia milczy.

– A nie chciałbyś tu chodzić? – pyta, a ja wyobrażam sobie, że mógłbym zostać tu, gdzie nikt o niczym nie wie, tu, gdzie nie ma żadnych rzeczy brata, i pomysł wydaje mi się doskonały. Jednak wolę nie pokazywać zbyt dużego zachwytu, bo jak za bardzo się napalę, nic z tego nie będzie.

Babcia zresztą też nie wie, co ma robić, kładziemy się spać w takim miłym napięciu, że jutro pójdziemy do szkoły i zobaczymy, co powiedzą.

Aż się dziwię, że tak fajnie jest z babcią, wcześniej wydawała mi się tylko strasznie nudna, kiedy bez przerwy pakowała we mnie żarcie.


Między świętami a sylwestrem ojciec siedzi w domu i pije. Wieczorami do knajpy, nie do kolegów, sam. Nie odbiera telefonów. Trochę przed sylwestrem przychodzi do niego Karel. Długo dzwoni do drzwi, ojciec pewnie by go nie wpuścił, lecz to Karel, człowiek, z którym ojciec kiedyś prawie zamarzł w górach, człowiek, który też nie ma w życiu lekko. Więc ojciec w końcu zaprasza go do spustoszonego mieszkania i robi kawę. Do swojej dolewa rumu. Karel nie wie, od czego zacząć. Potem zaczyna. Zadaje masę pytań, a ojciec mówi, nagle straszliwie chce wszystko z siebie wyrzucić, że Milena wyjechała już w pierwszy dzień świąt Bóg wie dokąd, a on nie ma pojęcia, gdzie jej szukać i jak sprowadzić ją z powrotem, i co by jej właściwie miał powiedzieć, nie szukaj go, to nie ma sensu? A co, jeżeli go znajdzie?

– Tym bardziej – mówi Karel – tym bardziej musisz wziąć się w  garść. A  co, jak chłopak wróci i  zobaczy cię w  takim stanie? I  gdzie w  ogóle masz młodego?  – w  końcu przychodzi czas na rozmowę o Jakubie, ojciec mówi, że teściowa wzięła go do siebie i zostawiła list, że póki nic się nie zmieni, to go nie odda, bo chłopak nie może mieszkać w takich warunkach.

– I co, nic z tym nie zrobisz, zostawisz go teściowej, żeby potem do końca życia wysłuchiwać, że nie dałeś rady, że musiała zabrać ci dziecko? – podpuszcza ojca Karel, i chyba dobrze robi, bo dzisiaj ojciec po raz pierwszy nie zasypia całkiem urżnięty. Jest wprawdzie pijany, jednak wciąż na tyle świadomy, żeby postanowić, że pojedzie po Jakuba.

Na drugi dzień wstaje i fakt, strzela sobie jednego już na śniadanie, ale potem trochę sprząta, nie za bardzo rozumie, jak przez tydzień w mieszkaniu mogło się nagromadzić tyle śmieci i dlaczego wszystko jest porozwalane. Idzie też do supermarketu, gdzie kupuje nie tylko rum, także jogurty, mleko i ser.

Na sylwestra przychodzi po niego Karel, razem idą do knajpy, ojciec od trzech dni świadomie ogranicza picie, więc w ten wieczór straszliwie się nawala, jakby miał pożegnać się z chlaniem na jakiś czas. Na drugi dzień nie może podnieść się z łóżka. Ale jutro na pewno da radę.

Kolejnego dnia nalewa sobie tylko kapkę, tylko dla smaku, domowa orzechówka. Kiedy trzyma kieliszek, trzęsie mu się ręka.


Matka dociera do Pragi na dwa dni przed sylwestrem. Idzie do noclegowni, gdzie mieszkała już wcześniej, a Ukraińcy witają ją jak starą znajomą. Rozpoznają ją już nawet co poniektórzy bezdomni z wrzodami na twarzach. Matka chodzi po nocy w miejsca, w które we wcześniejszym życiu za skarby świata nie poszłaby nawet w dzień. Widzi dzieci młodsze niż Martin, śmiejące się sczerniałymi zębami, które najchętniej ukradłyby jej portfel. Pieniądze matka nosi w skarpecie. W sylwestra dzwoni do domu, nikt nie odbiera. Stuka się winem z  Ukraińcami. Zachowują się ładnie w stosunku do niej, wręcz z galanterią. Na dworcu obcy Ukrainiec przyciska ją do ściany i próbuje obmacywać, w noclegowni inny chce chronić ją od wszelkiego złego.

Ale matka tylko szuka i śpi. Odkąd zaczęła szukać, schudła już pięć kilo. Od zniknięcia siedem. Jak tak dalej pójdzie, niebawem będzie miała ciało jak za młodu.


Drugiego stycznia babcia mnie budzi i  idziemy do szkoły. Obwąchuję teren. Kiedy babcia rozmawia z  dyrektorką, siedzę w jakimś pomieszczeniu i wyglądam z okna na główną ulicę wsi. Widzę, jak przyjeżdża autobus, z którego wysiada człowiek, który wygląda zupełnie jak tata.

Zniknąć

Подняться наверх