Читать книгу Zniknąć - Petra Soukupova - Страница 13
ZNIKNĄŁ
TERAZ
NIEDZIELA
ОглавлениеRano budzę się w łóżku. Wokół absolutna cisza, słyszę tylko tykanie budzika i chrobot Pirata. Cicho wstaję i idę do ubikacji, w kuchni nikogo nie ma, w salonie też. Czyżby wszyscy spali? Dziwne. Wracam do pokoju i dopiero wtedy zauważam, że na górnym łóżku nie ma brata.
Z powrotem do kuchni. Na stole karteczka od mamy.
Kuba, zjedz śniadanie i bądź grzeczny, wrócimy przed obiadem.
Zjadam resztę ciasta miś.
Przy śniadaniu patrzę przez okno, jest biało i okropnie dużo chmur. Po paru godzinach znowu zaczyna padać śnieg, do wieczora jest go trzydzieści centymetrów więcej. I tak przez kolejne dni. Wszystko ginie pod śniegiem. Utrudnia to poszukiwania.
Wtedy już dociera do mnie, że brat nie wrócił do domu, że go szukają, ale przysięgam, że nawet przez myśl mi nie przeszło, że naprawdę zaginął.
Koło południa siedzę w pokoju i rysuję, w zamku zgrzyta klucz. Zrywam się i biegnę do przedpokoju. Oboje w milczeniu rozbierają się i zdejmują buty. Są mokrzy i mają śnieg we włosach, znowu pada. Potem mama podchodzi i strasznie mocno mnie przytula. Zaczyna płakać. Nie wiem, co robić. Patrzę na tatę.
Tata mówi okropnie dziwnym głosem:
– Nie wiesz przypadkiem, dokąd naprawdę wczoraj poszedł?
Nawet nie przychodzi mi przez myśl, że może nie powinienem im tego mówić, że spotykali się potajemnie, że nie chciał, żeby wiedzieli o tym rodzice, rzucam, no jak to dokąd, przecież poszedł gdzieś z Martą.
Mama odsuwa się, kuca i patrzy na mnie z bardzo bliska, co jest niemiłe. Potrząsa mną.
– Coś ty powiedział?
– Poszedł gdzieś z Martą.
Kiedy mówię to po raz drugi, mam ochotę to cofnąć, bo w sumie nie wiem na pewno, może tylko chciał mnie sprowokować tym tekstem. Ale już za późno i muszę opowiedzieć, kim jest Marta, powiedzieć, gdzie mieszka i wszystko, co wiem. Rodzice znowu szybko się ubierają i wychodzą.
Chcę iść z nimi, ale to nie wchodzi w grę, mówi tata. Mama nic nie mówi. Nawet cześć.
Kiedy wychodzą, biorę sobie trochę ciastek i znowu idę oglądać telewizję. Na dworze jest prawie ciemno od tego, jak gęsto pada śnieg.
Rodzice wracają dopiero o szóstej, nic do mnie nie mówią, pytam, potem znów pytam, a tata mówi, żebym poszedł do swojego pokoju. Mama zaczyna płakać.
W pokoju bawię się z Piratem, denerwuję się i nie jestem w stanie niczego sensownego robić, słyszę, jak mama beczy w kuchni, a tata najpierw namawia ją do jedzenia, potem każe wziąć lek i iść spać.
Chce mi się ryczeć, chcę do mamy, ale kiedy przychodzę do kuchni, tata zaciąga mnie z powrotem do pokoju, a mama nic, tylko ciągle beczy.
Słyszę, jak zaczynają się kłócić, bo mama nie chce wziąć tych proszków ani położyć się spać, lecz tata w końcu ją przekonuje.
Kiedy kładzie ją do łóżka, idę do kuchni, jestem głodny i też chce mi się ryczeć. Szybko biorę dwie bułki i pasztet z lodówki i z powrotem do pokoju.
Zjadam jedną bułkę i więcej nie mogę, siedzę przy biurku, potem gaszę lampkę i patrzę przez okno, gdzie ciągle gęsto pada śnieg, jest ciemno, a na ulicy świecą latarnie, słyszę, jak tata tłucze się po mieszkaniu i nagle nie mogę już wytrzymać i zaczynam płakać, strasznie mocno, patrzę, jak pada śnieg, jak to cudownie wygląda, i czuję ten okropny smutek, stało się coś strasznego, i nagle dociera do mnie, że nic już nie będzie jak przedtem, i płaczę nad tym, nie nad bratem, wciąż jeszcze nie wyobrażam sobie, że leży gdzieś martwy albo, być może co gorsza, żywy, jest mi tylko bardzo źle, bo nagle jestem tak strasznie sam, jakby zniknął nie tylko on, ale i rodzice. Ryczę jak dziecko. Powinienem się opanować, nie mogę.
Kiedy tak ryczę, przychodzi tata, zapala duże światło i najpierw próbuje zagadać jak gdyby nigdy nic, czemu siedzisz po ciemku? Ale ja nie mogę nawet odpowiedzieć, tak szlocham, więc tata siada obok i głaszcze mnie, gest, który sprawia, że ryczę jeszcze bardziej, chociaż myślałem, że już bardziej się nie da, tata mówi, nie płacz, będzie dobrze, przecież Martin wróci.
Tak jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
Nie wróci, kwilę, a tata prosi, żebym spróbował być ciszej, mamusia musi odpocząć, i to przypomina mi, czego naprawdę chcę, i zaczynam szaleć, wprawdzie już nie płaczę, ale zachowuję się jak wariat, chcę do mamy, a tata próbuje mi wyjaśnić, że zasnęła i musi odpocząć.
W ogóle nie mogę się uspokoić. W końcu tata mówi, że jeśli będę cicho i nie obudzę mamy, mogę się położyć w jej łóżku i zostać tam na noc.
Na to się zgadzam.
Idę umyć zęby, w międzyczasie tata włącza telewizję, przebieram się w piżamę i czekam na niego, lecz on bardzo uważnie ogląda wiadomości, nie jak zwykle sport, tylko wiadomości. Stoję w drzwiach, tata upomina, żebym był cicho, a potem już mnie nie dostrzega. Stoję w piżamie, czekam.
I wtedy widzę na ekranie zdjęcie brata i głos wymawiający jego imię, opis, a ja nagle mam wrażenie, że to wszystko tylko mi się śni, że nie ja tu stoję, tylko jakiś obcy człowiek, to niemożliwe widzieć tam brata, ale jednocześnie, kiedy widzę jego twarz w telewizji, dali ładne zdjęcie, śmieje się i wygląda zarazem na rozgniewanego, a zarazem jest taki ładny, to zdjęcie od babci, siedzieliśmy na ławce przed domem i bawiliśmy się z Liskiem, czyli z rudym kotem babci, brat podpuszczał go, żeby mnie drapał i parskał na mnie. Ja się broniłem. Z domku wyszła mama i udawała, że nic, nie zwracaliśmy na nią uwagi, a ona zrobiła nam piękne zdjęcie, brat ślicznie się uśmiecha i ma kota na rękach, ja obok, krzywię się i wyrywam, dwie twarze obok siebie, brat mnie objął, żebym się nie ruszał, a kiedy właśnie widzę to w telewizji, nagle dociera do mnie prawda, że brat zaginął.
Teraz oczywiście jest tam tylko pół tego zdjęcia, nie ma kota ani mnie, tylko jego twarz, jakby pierwszy prawdziwy dowód, że to się dzieje naprawdę, wydaje mi się wtedy, że to, co tam widzę, to wszystko, co zostało z brata, jedna połowa zdjęcia, jego twarz, która uśmiecha się z ekranu przez jakieś trzydzieści sekund, mocne uczucie, wydaję z siebie dźwięk, jakbym zaskomlał, nie specjalnie, tylko taki odgłos mi się wyrwał, tata się opamiętuje, wstaje, podchodzi, bierze mnie na ręce, tego nie robił już bardzo długo, bo niby po co, nawet bym się nie dał, ale dzisiaj okej, i zanosi mnie do sypialni. Ostrożnie naciska klamkę.
Mama głęboko oddycha.
Tata mnie kładzie, przykrywa i cichutko wychodzi. Chyba też ryczał. Kiedy mnie niósł, widziałem, że ma dziwne oczy. Chwilę leżę po ciemku i ciągle czuję się tak samo beznadziejnie, bez sensu, ani nie widzę mamy, ani nie mogę złapać jej za rękę, ani nic.
Przysuwam się do mamy, a ona ciągle śpi. Chwilę czekam, ale nic, przysuwam się bliżej i znowu czekam, ale mama śpi. Znowu chwilę czekam.
W międzyczasie widzę, że tata gasi światło w salonie, zapala w przedpokoju i po chwili gasi, odgłos drzwi wyjściowych, tata wychodzi.
Przysuwam się jeszcze bliżej i po ciemku szukam ręki mamy, w końcu znajduję i chwytam. Przez moment wygląda na to, że nic się nie wydarzy.
Potem jednak mama jakby bierze oddech i ściska mnie, przestraszyłem się, a ona siada i mówi Martinku, i dotyka rękami mojej twarzy, a ja mówię mamusiu, bo trochę się boję, a ona przestaje.
– Kuba? – mówi po chwili, chyba już się obudziła.
Dobrze słyszę i dobrze zapamiętuję ogromne rozczarowanie w jej głosie, bo nie jestem tym, którego teraz najbardziej na świecie chciałaby zobaczyć. Jest mi wtedy okropnie przykro, znowu czuję, że łzy idą mi do oczu, naprawdę w ten dzień zachowuję się jak małe dziecko, tylko nic na to nie mogę poradzić.
Mama mnie głaszcze i daje buziaka, śpij, Kuba, ale potem, kiedy myśli, że śpię, i tak odwraca się ode mnie, a po chwili, kiedy już naprawdę prawie śpię, słyszę jeszcze, jak mama wstaje i wychodzi z sypialni.
W nocy się budzę – leżę na środku, po prawej tata, który trochę chrapie i trochę śmierdzi, po lewej nie ma nikogo.
Ojciec z matką od rana chodzą po mieście, wszystkimi możliwymi ścieżkami, którymi mógł iść ich syn, znowu idą na stadion zimowy, potem na drugi stadion, gdzie trenował, po prostu wszędzie. A ponieważ wyszli z domu o szóstej, o dziesiątej są przemarznięci, znowu pada śnieg i nic nie widać, matka myśli, że jakby leżał gdzieś z obrażeniami, to i tak byśmy go nie zobaczyli. Woli nie myśleć o tym, że w nocy było minus dwadzieścia.
Oboje w kółko krzyczą jego imię.
Spotykają policjantów. Kilkakrotnie. Wszyscy odsyłają ich do domu.
Idą na posterunek. Nic nowego. Jeden z policjantów mówi, że jeśli przez kolejnych parę dni tak popada, to i tak ciało znajdą ewentualnie dopiero na wiosnę. Matka się składa, a ojciec próbuje uderzyć policjanta. Trochę mu się udaje, ale nie bardzo.
Mówią im też, że są blisko granicy, ktoś mógł go porwać, handel ludźmi, Europa Wschodnia, matka nie ma siły na kolejny atak.
Poza tym ma w sobie jakieś prochy, wie, że tylko dzięki nim jako tako funkcjonuje. Musi wracać do domu do Kuby, musi zrobić obiad.
Ale powrót do domu jest teraz dla matki najtrudniejszą rzeczą. Musi być w ciągłym ruchu, w przeciwnym razie ma wrażenie, że nie robi nic, żeby odnaleźć Martina. Mogłaby spokojnie chodzić po mieście do samego wieczora.
Kiedy Jakub mówi o Marcie, matka myśli – jesteśmy w domu, Martin jest u niej, nic prostszego niż po prostu po niego pójść, niepotrzebnie zawracali głowę policji, matkę zalewa fala endorfin, chce już tam być, i tylko jakiś wewnętrzny głos szepcze, nie nastawiaj się, a co, jeśli go tam nie ma.
W pośpiechu znajdują z ojcem adres wskazany przez Kubę, dzwonią przy bramce od strony ogródka, czekają. Drzwi otwiera mamusia Marty, chyba właśnie gotuje obiad, ma na sobie brzydki jaskrawokolorowy fartuch, od razu poznaje matkę Jakuba, siedziały w jednej ławce na wywiadówce, jednak jest trochę zdezorientowana, coś się stało? Proszę wejść.
Matka mówi tylko:
– Proszę zawołać Martę. – Mówi to takim tonem, że matka Marty od razu wie, że to coś poważnego, o nic więcej nie pyta i woła Martę. Matka i ojciec podchodzą do drzwi wejściowych, przychodzi Marta w różowym dresie i staje w progu. Patrzy na nich, poznaje ojca, widziała go parę razy na treningu Martina. Grzecznie się wita.
– Gdzie jest Martin? – rzuca matka.
Marta gapi się na nią, nie rozumie.
– Gdzie on jest? – powtarza matka już mocniej, ten ton nie podoba się matce Marty, krzywi się.
– Nie wiem, gdzie jest – mówi Marta.
– Nie kłam – szczeka na Martę matka.
Ojciec uspokaja matkę, a matka Marty staje za nią i kładzie jej ręce na ramiona. Nieprzychylnie patrzy na gości. Ojciec próbuje wyjaśnić, co się stało. Matka ciągle mu przerywa.
– Jakub mówił, że wczoraj mieliście razem gdzieś iść.
Marta kręci głową.
– Przypomnij sobie, nie wiesz, dokąd mógł iść?
Lecz Marta nie wie. Ostatecznie wygląda na to, że Martin naprawdę tylko prowokował Jakuba. Matka i ojciec powoli zbierają się do odejścia.
Potem matka coś zauważa. W przedpokoju jest szalik Martina. Już po raz drugi tego dnia ma odrobinę nadziei.
Szybko, nim ktokolwiek zdąży cokolwiek zrobić, wślizguje się do domu. Na wieszaku z płaszczami wisi szalik Martina.
– No widzisz, a to co?
Matka krzyczy na Martę histerycznie, ale w jej głosie jest więcej radości niż gniewu.
Marta wyjaśnia. Matka nie wierzy. Krzyczy na nie, na Martę i jej matkę, już z furią, zjawia się też ojciec Marty. Wszyscy próbują uspokoić matkę, a matka najpierw wrzeszczy, co zrobiliście z Martinem, że naśle na nich policję, a w końcu tylko powtarza, to niemożliwe, to jego szalik, przecież to jego szalik! Stopniowo traci siły, potem po prostu stoi z ojcem przed bramką.
Ciągle sypie śnieg. Matka i ojciec wracają do domu, matka niesie w ręku szalik niczym jakiś cenny artefakt.
Ojciec trzyma się przez cały dzień. Ale wieczorem, kiedy kładzie Jakuba w sypialni, bierze płaszcz i musi wyjść. Idzie ulicą i choć wie, że to na nic, i tak bez przerwy się rozgląda, zagląda w każde krzaki, zachowuje się, jakby ktoś go śledził.
Ojciec nie idzie do swoich kolegów do swojej knajpy, idzie do knajpy, do której nigdy nie chodzi, siada sam przy stoliku i wypija tyle kieliszków wódki, ile jest w stanie w siebie wlać. W końcu barman go wyrzuca. Sam musi wyjąć pieniądze z portfela ojca.
W drodze do domu ojciec potyka się i upada w miękki śnieg. Kiedy udaje mu się stanąć na nogi, wybucha płaczem.
Matkę znajduje w kuchni. Jest trochę przestraszony, bo siedzi tam po ciemku. Ojciec zapala światło, a ona siedzi jak figura woskowa.
Ojciec próbuje ją namówić, żeby poszła się położyć, ale nie za bardzo da się go zrozumieć. Matka siedzi, jakby go tam nie było, w ogóle nie zwraca na niego uwagi. Ojciec idzie spać.