Читать книгу Zniknąć - Petra Soukupova - Страница 4
ZNIKNĄŁ
TERAZ
PRZEDTEM
ОглавлениеKiedyś w podobnym pociągu mam niecałe siedem lat, patrzę na krajobraz, a brat siedzi obok, ma dziesięć lat, i ciągle mnie szturcha, opędzam się, nie chcę odrywać oczu od szyby, ale potem wali mnie mocno, obracam się, a brat krzywo się uśmiecha.
– Psychiczny jesteś? Dawaj, wysiadamy.
Nim zdążę zrobić minę, obraca się i bierze rzeczy, tata już wychodzi z przedziału, pociąg zwalnia, a mi się nie chce, ale muszę, no to powoli wstaję, mam trochę problem z tempem, jak mi ciągle wszyscy powtarzają, i nawet jak się staram, to na nic, brat łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą, wysiadamy.
Wzdrygam się, strasznie mocno mnie trzyma, boli.
Ale nie chcę robić scen, nie ma z nami mamy, a tata nie jest dla mnie specjalnie wyrozumiały.
No i wysiadamy z pociągu, normalna rodzinka na niedzielnej wycieczce, tyle że bez mamy, która w domu sprząta i gotuje na zapas, bo w tygodniu nie ma czasu.
Mamy z bratem prawie że takie same ubrania, sportowe buty i bluzy, tata ufa tylko tej jednej marce, więc bez dyskusji.
Oczywiście tata nosi takie samo ubranie, tyle że dla dorosłego. Na szyi ma aparat i ciągle robi nam zdjęcia, nam i całej sekcji, teraz też robi nam zdjęcie. Brat mnie obejmuje i szczerzy zęby.
Jesteśmy słodcy.
Jestem wtedy malutki, mam prawie siedem lat, ale wyglądam na pięć, jestem całkiem jaśniuteńki, białe rzęsy, włosy, i prawie przezroczysty, jeszcze niedawno baby na ulicy myliły mnie z dziewczyną, może więc wyglądam raczej jak dziewczynka niż jak sportowiec, którym według taty powinienem zostać. To brat jest sportowcem, jest też sto razy ładniejszy, buźka jak z obrazka, normalnie aniołeczek.
Mama też ma aparat, zawsze robiła nam zdjęcia przy najbardziej codziennych czynnościach, w wannie, w łóżku, przy stole, jak sznurujemy buty, jak płaczemy, jak zakładamy rękawiczki.
Mamy w domu ze cztery pudła po butach albo i więcej zdjęć, na których jesteśmy z bratem mali.
Rodziców połączyło, że oboje lubili robić zdjęcia, chociaż mama jest nauczycielką. To chyba było ich jedyne wspólne zainteresowanie. Ale ostatnio mama nie robi już tylu zdjęć. Zaczęła za to chodzić na kurs ceramiki dla dorosłych. Po całym mieszkaniu walają się okropne brązowe garnki, w których nawet woda wygląda jakby była ciemna. Nie lubię tego.
Opuszczamy dworzec i nim dotrzemy do jakiegoś tam lasu, tata i brat nadają straszliwe tempo, mam więc kupę roboty, żeby za nimi nadążyć, prawie biegnę. I tak mi się nie udaje. Poganiają mnie.
Tata zaczyna patrzeć z rozdrażnieniem, czego wtedy nie rozumiem, i jest mi przykro. Poza tym kłuje mnie w boku i chciałbym się trochę rozejrzeć po lesie. Ale tata zawsze mówi coś w stylu: Na co się znowu gapisz?, kiedy patrzę na przykład na mrowisko, jest naprawdę super, mistrzostwo świata, mógłbym tam stać parę godzin.
No i muszę iść.
Mój tata trenuje atletykę i sekcję dziecięcą biegów na orientację. Brat jest pierwszy albo drugi w powiecie w swojej kategorii, w zależności od tego, w jakiej akurat jest formie. Ja nie umiem biegać, znaczy się tylko powoli i nie za bardzo mnie to bawi. Jestem beznadziejny. W całym biegu na orientację najbardziej lubię zgubić się w lesie, znaleźć coś fajnego i oglądać. Gapić się. Słońce między liśćmi drzew tworzy figury. Wiatr lekko porusza trawą, jakby w każdej chwili miał nadejść ktoś bardzo leciutki i niewidzialny. Jednak potem i tak ktoś mnie znajduje.
Co weekend mamy takie wycieczki z sekcją. Jesienią, kiedy rano jest już naprawdę zimno, strasznie chcę zostać w łóżku, ale bez szans, jedziemy. Mama wprawdzie bierze moją stronę, żebym został, jednak tata po prostu rządzi w tej kwestii.
W tygodniu oczywiście treningi. Próbuję się migać. Wymyślam bajki, że boli mnie głowa, ręka, ząb, raz tata zaciąga mnie do dentysty, nie podejrzewałem, że naprawdę to zrobi, więc potem nie wymyślam już niczego, co da się łatwo sprawdzić, ale na dłuższą metę i tak nic mi z tego nie przychodzi, tata ma mnie za mięczaka.
Po południu pociągiem do domu. Na obiad chleb z serem, mama nam zrobiła, jabłko, papryka, batonik i od święta frytki gdzieś na dworcu.
Wieczorem siedzimy przy kolacji, kurczak i ziemniaki, tata i brat omawiają dzisiejszy bieg, przez całe jedzenie, analizują każdy ruch brata, każdy wydech, wszystko, i tata przez cały czas nawet na mnie nie spojrzy.
Mama normalnie ze mną rozmawia, ale mnie jest wtedy wszystko jedno, chcę, żeby tatuś mnie pochwalił, tyle że właściwie nie za bardzo jest za co, naprawdę jestem niezdarny i powolny.
No i siedzę jak dziewczynka i chce mi się płakać, ale nie płaczę, dopiero po kolacji w swoim pokoju, ale kiedy płaczę, jest jeszcze gorzej, bo brat robi sobie ze mnie straszne jaja, i ja już serio nie mogę, jeszcze bardziej ryczę i zaczynam się okropnie wściekać, a i tak nic nie mogę zrobić, bo on łapie obie moje ręce w jedną swoją, drugą mnie łaskocze i muszę się śmiać, a przy tym go nienawidzę.
Puszcza, dopiero kiedy przychodzi mama i go skrzyczy. Ja prawie że nie mogę złapać oddechu, co dość mocno działa na mamę i jeszcze bardziej drze się na brata, a potem, kiedy wychodzi, brat już tylko patrzy, a mnie znowu chce się płakać, bo w tych jego oczach jest naprawdę straszna złość czy nienawiść, nie wiem, jestem mały, wiem tylko, że go wkurzam.
A przecież nic nie zrobiłem.
Ogólnie się nie lubimy. Jeden jest zazdrosny o drugiego, on ma całego tatę, ja całą mamę no i każdy chciałby kawałek tego drugiego rodzica. Tyle że on jest starszy. I tak może wszystko.
Jest noc i nagle się budzę, nie wiem dlaczego, widzę tylko zarysy mebli, próbuję się rozejrzeć, ktoś siedzi przy stole, ale czemu, jest ciemno, po co brat miałby tam siedzieć, wołam go po imieniu i już mi się trzęsie głos, a ta postać nic, potem wstaje, ja milczę, bo już ledwo żyję ze strachu, podchodzi, to potwór, zaczynam krzyczeć i krzyczę ile sił, sikam w gacie, potwór zapala światło i ściąga sobie pończochę z twarzy, a brat syczy do mnie, żebym przestał, żebym się uspokoił, jednak nie mogę, brat parę razy mnie poszturchuje, ale nie jest w stanie powstrzymać, no to gasi światło i kładzie się do łóżka, przylatuje mama, najpierw mnie uspokaja, mówi bratu, żeby łaskawie jej to wyjaśnił, ale on udaje zaspanego i że w ogóle nie wie, o co chodzi, mama nie wierzy, przychodzi tata i mówi, daj spokój, kto wie, co młodemu się przyśniło, brat odwraca się do ściany, mama z tatą chwilę patrzą na siebie bez słowa, potem mama mnie bierze, przebiera i kładzie w swoim łóżku, w półśnie słyszę, jak mama i tata kłócą się o to w dużym pokoju. A rano brat się ze mnie nabija.
Czasami jednak nie ma taty i brat dostaje za swoje. Bo skarżę. Potem jeszcze bardziej mnie nie znosi. Ja się go boję.
I tak w kółko.
Nie przypominam sobie ani sekundy tego, co nazywają więzią między rodzeństwem, jakiejś świadomości, że to, co łączy mnie z nim, nie będzie łączyć mnie z nikim innym na świecie. Nas raczej w ogóle nic nie łączy.
Mam sześć lat, osiem miesięcy i trzynaście dni, zacząłem chodzić do szkoły, gdzie mi się całkiem podoba. Pomijając fakt, że brat mnie nie lubi, a tata za bardzo nie zwraca na mnie uwagi, nic złego mi się w życiu nie dzieje, jednak wtedy tak tego nie postrzegam. Po prostu nie lubię treningów i nie lubię brata, jak mnie straszy.
Najfajniej jest, kiedy zachoruję, ale tylko trochę, nie żeby naprawdę źle się czuć, tak akurat żebym mógł zostać z mamą w domu i pomagać jej przy gotowaniu.