Читать книгу Zniknąć - Petra Soukupova - Страница 8
ZNIKNĄŁ
TERAZ
PIRAT
ОглавлениеCzyli jestem w domu i trochę chodzę o kulach. Ale muszę trenować, bo ciągle nie daję rady zbyt długo. Mama też jest w domu i się mną opiekuje. Na początku super, tylko potem już ani na chwilkę nie zostaję sam, chcę siedzieć i patrzeć na rybki, dwie zmarły bratu, kiedy byłem w szpitalu, ale mogłem wybrać sobie inną, teraz mam nową, jest wielgachna, płetwy i ogon powiewają za nią jak welon, jest piękna, ale i tak wolałbym te stare, a mama przychodzi do pokoju, co robię i zaraz wymyśla coś, co mógłbym albo raczej powinienem zrobić, i to wcale nie jest zabawne, mam prywatne lekcje plastyki z ciocią Klárą, która uczy w tej samej szkole co mama, mogę też oglądać dużo więcej telewizji, w sumie zależy co, najwięcej oglądam dokumentów o zwierzętach, najbardziej lubię ptaki.
Żałuję, że wtedy, kiedy mama pytała, co bym chciał, powiedziałem, że nogę, mogłem powiedzieć, że papużkę.
Kiedy teraz jej o tym przypominam, mama nie ma zachwyconej miny.
Ciągle mam co robić, ale siedzę w domu, a na dworze jest już prawie lato, cieplutko, zaraz skończy się szkoła, jednak nie chcę iść na dwór, bo się boję i wstydzę. Mama by wprawdzie poszła ze mną, ale to mi akurat obojętne, z nią czy bez niej, raz wyszedłem przed bramę i wszyscy się na mnie gapili, nie mogłem tego w ogóle znieść.
I tak w końcu muszę wyjść, bo rodzice chcą, żebym po wakacjach wrócił do swojej klasy. Muszę więc zdać jakieś tam testy, żeby sprawdzili, czy podgoniłem materiał.
Budzą mnie o wpół do siódmej rano, tak jak brata, i wyprawiamy się do szkoły, a ja przy śniadaniu nie mogę jeść, tak mi niedobrze od tego, że muszę wyjść na dwór z kulami, nawet gorzej – do szkoły, do ludzi, którzy mnie znają. Mama ciągle mnie uspokaja, żebym się nie denerwował, że na pewno zdam ten test. Ale przecież mi nie o to chodzi, pewnie zdam, trochę się z mamą uczyłem, poza tym i tak zawsze byłem dobry w nauce.
Siedzę przy stole i nawet nie ruszam kanapek, mama jest wkurzona, ale co robić, musimy iść.
No i idziemy na autobus i jedziemy te trzy przystanki do szkoły, brat z jakiegoś zmyślonego powodu woli iść piechotą, żeby nikt go ze mną nie zobaczył. A ja ciągle czuję te spojrzenia ludzi, litościwe i drwiące, zaczynam się od tego strasznie czerwienić. Kiedy dojeżdżamy do szkoły, jestem już tak czerwony, że aż mnie palą uszy, jednak najgorsze dopiero nadejdzie.
Bo dzieci w szkole się nie gapią, ale za to komentują, słyszę wszystko, oczywiście wiedzą, że nie mam nogi, słyszę, że strasznie ich to interesuje, słyszę bez nogi i noga, mama idzie i udaje, że wszystko jest w najlepszym porządku, ale ja nie mogę tak szybko chodzić. Po jakichś stu milionach lat dochodzimy do klasy, gdzie jest moja wychowawczyni, podaje mi rękę, strzela ogromnie krzepiącą gadkę, potem rozmawia z mamą o tym, jaki jestem dzielny, nie słucham, próbuję się uspokoić, tylko zamiast myśleć o czymś pożytecznym, mam w głowie kolejne i kolejne osoby, które mijaliśmy na korytarzu, kiedy sobie to przypominam, pojawia się wśród nich też Robert, który udaje, że mnie nie widzi.
Nie zdaję testu. Nie daję rady. Nie mogę.
Oddaję kartki, a potem z mamą czekamy, aż wychowawczyni je sprawdzi. Mama mnie wypytuje, ja się trochę wiercę. Mimo to jest zaskoczona, kiedy nauczycielka wraca i mówi, że nie. Jest jej bardzo przykro, mówi, ale mama tego do siebie nie dopuszcza, niemożliwe, uczył się, chwilowa niedyspozycja, ale nauczycielka ciągle powtarza, że jest jej przykro i że nic się nie stało, po prostu powtórzę rok, przecież to jeszcze nie tragedia.
W końcu możemy spadać, a ja jestem strasznie zmęczony, teraz, jak idziemy korytarzem, jest całkiem pusty, bo akurat są lekcje, mama się śpieszy, jest wkurzona, nie mogę za nią nadążyć, a mama mówi, ciągle pyta, jak to możliwe, a ja nie mam siły tłumaczyć, jest mi bardzo smutno czy coś, jedyne, czego chcę, to być w domu i sam.
To ostatnie przeżycie znowu na chwilę cofa mnie do okresu, kiedy byłem w szpitalu – znów tylko leżę i doskakuję do ubikacji, nic mi się nie chce, bo po co, jest lato, a ja nie mogę wyjść na dwór, to po co się starać.
Normalnie pojechałbym do babci jak w każde wakacje, ale nie jadę. Leżę i jestem na nie, mama płacze, a tata, który kiedy wróciłem ze szpitala i całymi dniami chodziłem po mieszkaniu wte i nazad, z dużego pokoju do przedpokoju, potem do każdego pokoju i znowu do dużego pokoju, był bardzo zadowolony, rozmawiał ze mną więcej niż kiedykolwiek przedtem, wiem, że się cieszył, ale potem brat znowu wygrał jakieś zawody i tata przestał mnie zauważać, po prostu odsuwał się, kiedy chodziłem, ale to wszystko, więc tata znowu parę razy do mnie przychodzi i przekonuje, i to nie jest miłe, chowam się przed nim pod łóżko, leżę tam i widzę jego nogi, on nie patrzy w dół, choć oczywiście wie, że tam jestem, siada na łóżku, chwilę milczy, a potem mówi:
– Myślisz, że co się wydarzy? Że ci ta noga odrośnie z powrotem?
I muszę wtedy się rozpłakać, tak mi jest przykro, że nie odrośnie z powrotem, a jak tak ryczę pod łóżkiem, oczywiście przychodzi mama i chce mnie wyciągnąć, ale ja nie chcę, bronię się, dookoła pełno kurzu, ona mnie zostawia, potem pyta taty, co się stało, tata skwaszony, oboje wychodzą, a ja słyszę, jak się kłócą w salonie. Wyłażę i całe ubranie mam zakurzone.
Dopiero dużo później dociera do mnie, że tata chciał dobrze, ale to już w czasach, kiedy wyszedłem z tych złych rzeczy i mogę zrozumieć, że chodziło mu o to, że po prostu marnuję czas, że już nie będzie inaczej i że im szybciej wyjdę i nauczę się z tym żyć, tym szybciej będzie mi lepiej. Chyba.
Tymczasem leżę i narzekam, że to nie fair, a na dworze jest trzydzieści stopni i mogłem być u babci, ale gdy sobie wyobrażę, że jadę pociągiem, a ci ludzie się na mnie patrzą, wtedy nie mogę nawet się podnieść.
W końcu wyciąga mnie z tego papużka. Mama oczywiście mi ją kupuje. Jest wspaniała. Raz po południu wychodzi na zakupy, a kiedy wraca, woła już od drzwi, Kuba, wstań, mam coś dla ciebie, jakby nie wiedziała, że na pewno nie wstanę.
Więc przychodzi do mnie do pokoju i chwilę próbuje się bawić, w co bym chciał i zgadnij, co mam, i tak dalej, ale za bardzo jej nie idzie, bo prawie nie odpowiadam. No to mama kładzie na łóżku klatkę, w niej jest ten wspaniały ptaszek, a ja czuję, że zaraz się rozryczę z radości, ale daję radę, wstaję i dziękuję mamie, przytulamy się i zaraz to chyba ona się rozpłacze.
Stawiam klatkę na stole. I patrzę, i patrzę.
Po kolacji mama dyktuje mi warunki, opiekować się nim, przyniosła mi jakieś książki, mam przeczytać, a zwłaszcza mam ćwiczyć i chodzić.
Jasne, że tak. Nie musi mi tego nawet dawać jako warunek.
Wyobrażam sobie, że nauczę go siedzieć na moim ramieniu i będę prawdziwym piratem.
No i że nauczę go mówić.
I w ogóle wszystko.
Wieczorem przychodzi brat i strasznie się wkurza. Bo puściłem wcześniej Pirata z klatki i brat drze się, że jak go nie zamknę, to nam tu wszystko zasra, i chce, żebym go zamknął z powrotem, co jednak nie jest takie proste.
Potem brat idzie na skargę do kuchni, ale mógł się przecież spodziewać, że na nic mu się to zda, mama go uspokaja, nic poza tym, na pewno mu nie powie, no, masz rację, ptak tam wszystko zasra, niech go natychmiast wsadzi z powrotem do klatki, powie mu raczej, daj spokój i nie rób scen, ciesz się, że Kuba jest taki szczęśliwy.
W końcu wprawdzie udaje mi się złapać Pirata, tylko dopiero późno w nocy. Jeszcze nie jest do niczego przyzwyczajony. Ale i tak rano znowu go puszczam, żeby się przeleciał.
Przez resztę wakacji bawię się z Piratem. Uczę go różnych sztuczek. Uczę go mówić.
Zaczynam też wychodzić na dwór. Najpierw na chwilę, potem próbuję na coraz dłużej. Orientuję się, że chodzi głównie o to, żeby nauczyć się nie zauważać ludzi. Uczę się nikogo nie zauważać.
Wcale nie trwa to długo. Pod koniec sierpnia, przed samym początkiem szkoły, normalnie wychodzę na dwór i na ulicach nie ma nikogo oprócz mnie.
Chodzę już bez kul. Tyle że strasznie kuśtykam. Jestem jak szef wszystkich piratów świata, tylko moja papuga ciągle nie chce siadać mi na ramieniu.