Читать книгу Zniknąć - Petra Soukupova - Страница 12

ZNIKNĄŁ
TERAZ
SOBOTA

Оглавление

Jest sobota siódmego grudnia. Dwa dni temu dostaliśmy w reklamówkach jakieś słodycze, że niby od Mikołaja. Budzę się rano, na zewnątrz w końcu całkiem biało i ciągle pada śnieg. Nareszcie. Zerkam do góry, brat jeszcze śpi. Biorę klatkę z Piratem na łóżko. Wyjmuję go z klatki i bawię się z nim.

Z kuchni słychać stłumione dźwięki, mama gotuje, brzęka naczyniami, takie przyjemne odgłosy. Słychać też puszczone cicho radio. I pachnie jakimś ciastem czy czymś, co mama upiekła.

Pirat delikatnie łapie mnie za palec. Wyjmuję spod poduszki czekoladę, którą dostałem, i wpycham sobie do buzi dwa rządki naraz. Zapowiada się miły dzień. Nie będzie miły.

Na śniadanie jemy ciasto, na które mama mówi ciasto miś2, jest w nim dużo takiego nadzienia serowego, a z wierzchu polewa z czekolady. Dziwne, że pamiętam wszystkie szczegóły tego dnia.

Po śniadaniu wracam do łóżka, żeby czytać Białego kła, wydaje mi się to takie ciekawe, że na dworze jest taka sama pogoda jak w książce. Ale książka za bardzo mi się nie podoba.

Brat chwilę się kręci, potem tata go woła, żeby pomógł przy wywoływaniu jakichś zdjęć. Kiedy idę do toalety, słyszę, jak rozmawiają w łazience. Tata chce po południu iść na basen, jednak brat kręci, że woli iść na stadion zimowy za miasto pograć z chłopakami w hokeja.

Na obiad są mielone, nie lubię, bo mnie wkurza, że nie widzę, co w nich jest, więc w nich grzebię. Brat je bardzo lubi i szybko zjada jednego mojego, żeby mama nie widziała. To jedyna rzecz, w której trzymamy sztamę. Ale nie dziękuję mu.

Po obiedzie znowu idę do pokoju i  nic nie robię, bawię się z Piratem, uczę go mówić, ale nie reaguje. Trochę się nudzę. Myślę, czyby nie wyjść na dwór. Parę dni temu czytałem w gazecie, że w domu kultury jest bazar małych zwierząt. Raz, chyba ze dwa lata temu, byłem tam z mamą, ale już nie będzie chciała ze mną iść, bo chciałem każde zwierzątko, które zobaczyłem. Strasznie płakałem i byłem nieznośny. Nagle przelatuje mi przez myśl, że mogłem tam iść z  Martą, kiedy jeszcze się kumplowaliśmy, na pewno by jej się spodobało. Dziwne, że w ogóle przychodzi mi to do głowy, teraz, skoro z nią już nie rozmawiam. Przez chwilę mi smutno. Siedzę przy biurku i ciągle myślę, co w takim razie będę robić, nie chce mi się już czytać, chyba namaluję jakiś większy obrazek, może nawet temperami. Na przykład na Boże Narodzenie dla mamy albo taty. Ale szkoda tego bazaru. Brat i tata kończą zdjęcia, brat zaczyna się ubierać na dwór.

Ubiera się i mówi:

– To co, Kuba, mam od ciebie pozdrowić Martę? – Jakby się zorientował, o czym myślałem przed chwilą, jakby czytał w moich myślach, jakby wiedział, że właśnie mi smutno.

Czyli idzie gdzieś z nią, nie na stadion z chłopakami. Odwracam się do niego i chcę powiedzieć coś obrzydliwego, wiem, że mam złą minę, ale nim zdążę coś powiedzieć, uśmiecha się do mnie, piękny, wie, że mu się udało, że mnie zabolało, widać to na mojej twarzy, a kiedy się tak uśmiecha, myślę sobie, chcę, żeby zniknął na zawsze, żeby już nigdy nie wrócił, żebym już nigdy więcej go nie zobaczył.

Brat wychodzi, ja obracam się z powrotem twarzą do biurka i wyciągam przybory do malowania z szuflady.

Nikt nie jest bez winy, moja wina jest taka. Wprawdzie tego nie powiedziałem, ale pomyślałem.

Słyszę, jak brat ubiera się w  przedpokoju, jak zakłada buty, potem rzuca w przestrzeń cześć i wychodzi. Drzwi się zatrzaskują. Na dworze pada śnieg.

Po chwili przychodzi mama i pyta, czy pomogę jej wykrawać ciasteczka. Pomogę. Mam gdzieś malowanie. Lubię wykrawać. Mogę poza tym wtedy zawsze zrobić sobie takie, jakie chcę.

Całe popołudnie robimy z  mamą ciasteczka, zaraz będzie się ściemniać, w  kuchni leci radio żurnal, tata wychodzi chwilę po bracie.

Robimy kruche z dziurką, a potem pierniczki.

Kiedy kończymy i mama posprząta całą kuchnię, siadamy do stołu, mama bierze swoją książkę, a ja Kła, mama robi herbatę, pamiętam, że moja była miętowa, i zjadamy te kawałki ciasteczek, które się poniszczyły, połamały i tak dalej.

O siódmej dwanaście mama patrzy na zegar i mówi:

– Nie powinien już być z powrotem?

Nic nie mówię, bo nie mam zdania.

Po ósmej mama wstaje i  wychodzi z  kuchni. Patrzę z  okna, w szybie odbija się moja twarz. Idę zaciągnąć zasłonę. Kiedy patrzę pod światło latarni, widzę, że śnieg pada coraz mocniej. Pada, jakby ktoś rozpruł chmurę i teraz cała jej zawartość wysypywałaby się na ziemię. Strasznie dużo.

Po chwili mama wraca, przebiera się z bluzy, w której piekła, w sweter.

– Słuchaj – mówi, ja idę po tatusia, na pewno poradzisz sobie przez chwilę sam. Nie rób nic głupiego, a jakbyś był głodny, weź sobie mielonego, są w lodówce.

Najpierw przychodzi mi do głowy, że zimny mielony jest jeszcze gorszy niż ciepły. Potem przychodzi mi do głowy, że tata jest przecież na basenie, i od razu jej to mówię.

– Myślę, że poszedł jeszcze na karty – mówi mama z takim jakby smutkiem, podchodzi, daje mi buzi i przytula, jakbym jechał na zieloną szkołę, dziwne. Znowu mówi, żebym nie zapalał gazu, nie bawił się bojlerem ani nożami.

Potem szybko się ubiera i idzie. Jeszcze chwilę siedzę w kuchni, potem wstaję, żeby popatrzeć z okna za mamą. Ale chyba siedziałem za długo, już jej nie ma. Żywej duszy. Pada śnieg.


Wyłączam radio i  idę oglądać telewizję. Nim zacznie się film o ósmej, idę na balkon, gdzie w dwóch pudełkach są te ciastka, co dzisiaj upiekliśmy. Biorę po dwadzieścia z każdego rodzaju na talerzyk i idę oglądać.

Film dnia na jednym z programów to Jest pan wdową! Nie za bardzo mi się podoba.

Na razie myślę tylko o tym, czy jak teraz ktoś wróci, to pozwoli mi oglądać Godzillę, która leci na innym programie.

Ale w sumie się tego spodziewam. Z każdą minutą czekam, aż wróci brat. Potem zasypiam i ucieka mi początek Godzilli. Budzę się i mam dziwne przeczucie.

Oglądam resztę Godzilli, a ich ciągle nie ma. Już zaczynam myśleć, że powinienem coś zrobić, ale i tak nie mogę wyjść z mieszkania, więc nie robię nic. Godzilla kończy się koło północy i zaczyna się jakiś horror. Nie oglądam, bo się boję. Przełączam na jedynkę, gdzie leci coś nudnego. Ale i tak się boję, nawet nie idę do swojego pokoju powiedzieć Piratowi dobranoc i przykryć go kocem, nie idę nawet do toalety, chociaż mi się chce.

W końcu późną nocą zasypiam przed telewizorem. Chcę go wyłączyć, ale w mieszkaniu jest pełno dziwnych odgłosów, więc wolę włączyć z  powrotem. To pierwsza noc, kiedy jestem sam w domu. To też pierwsza noc, kiedy wszyscy jesteśmy sami. Niedługo kończę dziesięć lat, brat niedawno skończył trzynaście.


Matka zawsze uważała, że chłopcy powinni wracać do domu dokładnie o tej, o której im się powie. Ale za każdym razem, kiedy się spóźniali, ojciec machał ręką i mówił, chłopaki to chłopaki, nie mogą przecież bez przerwy zerkać na zegarek, widać dobrze się bawili, daj im spokój. Przestała więc wymagać wracania dokładnie o wyznaczonej porze. Latem dla Martina istniała niepisana zasada powrotu przed zmrokiem, chyba że na drugi dzień do szkoły, wtedy musiał wracać przed ósmą wieczór. Zimą do siódmej. Jakub miałby bardziej ograniczony czas, ale on znów tyle nie wychodził i przeważnie wracał w porę.

Więc kiedy Martin nie wrócił punktualnie o siódmej, nic to nie znaczyło. O ósmej mogłoby już coś znaczyć. Stadion zimowy jest ze dwadzieścia minut pieszo od miasta, a matce wcale nie podoba się pomysł, że Martinek szedł o ósmej wieczorem po ciemku całą drogę na przykład sam.

Nawet ona nie zamierza iść sama, idzie więc po ojca do knajpy, ten pomysł też jej się nie podoba, on nie lubi, kiedy ona tam przychodzi, a ona niechętnie widzi jego kompanów, ale czuje się pewniej, kiedy zabiera go stamtąd, żeby poszli razem.

Ojciec przez chwilę się wzbrania, idzie mu karta i nie chce mu się na ten ziąb, jednak oczywiście idzie.

Wówczas matka myśli, że kiedy dojdą na stadion, Martin będzie jeszcze na tafli, już go widzi zziajanego, jak się przestraszy, kiedy ich zobaczy.

Idą z ojcem szybkim krokiem, matka bardzo uważnie się rozgląda, żeby nie przeoczyć wracającego do domu Martina.

Dochodzą na stadion zimowy, a tam ciemno. Zamknięte. Matce od razu ściska się gardło, przez chwilę nie może złapać tchu. Ojciec ją uspokaja. Pewnie poszedł do jakiegoś kolegi. Idziemy do domu, obdzwonimy ich.

Potem na stadionie zapala się światło w jednej z kas. Po chwili przed wejściem zjawia się dozorca.

– Taa, były tu chłopaki grać w hokeja.

Matka opisuje Martina, lecz dozorca kręci głową.

Potem matka mówi, że jak na swój wiek jest dość wysoki, pokazuje jaki.

Dozorca się zatrzymuje.

– Ile pani mówi, że ma lat?

– Trzynaście.

– Moment, moment, fakt – tu dzisiaj grały chłopaki, ale miały ze dwie dychy na karku. Na sto procent nie było tu żadnego małego chłopca. A  już na pewno nie takiego aniołka, co go pani opisuje.

Czy dozorca jest pewien?

Tak, jest.

Rodzice szybko się żegnają. Matka najchętniej by pobiegła.

Dozorca woła:

– Powodzenia!

Po dziewiątej dochodzą do miasta na policję.

Matka musi mocno się opanowywać, żeby nie zacząć wrzeszczeć, kiedy pytają, czego sobie życzy, odsyłają ją do kogoś innego i mówią, proszę na chwilkę usiąść, proszę poczekać, zaraz się panią zajmiemy, a jej przecież tak bardzo się spieszy. Na centrali pusty korytarz. Głosy z oddali, ktoś dzwoni i się śmieje. Na korytarzu jest cieplutko, ale matka się trzęsie.


Ojciec zostawia matkę na policji, sam w międzyczasie przybiega, naprawdę biegnie, do domu, gdzie ma notesik z numerami do chłopaków z sekcji. W dodatku jeden z nich ma ojca w policji. Ojciec jest przekonany, że znajomości zawsze się mogą przydać.

Jeszcze z domu dzwoni do tego chłopca. Jego ojciec robi w kradzieżach, ale obiecuje, że przyjedzie na centralę. Chłopiec nie wie, gdzie może być Martin.

Ojciec dzwoni jeszcze do trzech kolejnych, o  których wie, że kolegują się z Martinem. Nic nie wiedzą. Ojciec obdzwania resztę chłopaków z drużyny. Kiedy w końcu odkłada słuchawkę, przechodzi mu przez myśl, muszę się napić. Idzie do kuchni i  łyka śliwowicy. Dużo. Aż na chwilę robi mu się niedobrze na żołądku. W salonie przez cały ten czas leci telewizor, a Jakub śpi na kanapie.


Matka siedzi w biurze i wyjaśnia, co się stało. Policjant patrzy na nią dość nieobecnie i pyta:

– Czyli pani nie wie, dokąd poszedł? Wie pani może, czy miał powody, żeby uciekać z domu? Dokąd by uciekł, gdyby uciekł? Matka próbuje mu wyjaśnić, że nie uciekł, że zaginął, i chce jej się płakać, że policjant tego nie rozumie, że jest noc, a Martinek jest gdzieś na dworze, na Boga, przecież jest mróz.

Lecz policjant rozumie, oczywiście od razu zaczną go szukać. Jednak to problematyczne, dzieci w okresie dojrzewania nie giną, dzieci w okresie dojrzewania uciekają.


Potem ojciec wraca na policję i uspokaja zdenerwowaną matkę, to znaczy próbuje, ona jak na razie się trzyma, nie krzyczy i  tylko trochę płacze. Długo siedzą na centrali i  spisują zgłoszenie. Matka daje im zdjęcie paszportowe Martina, które nosi w portfelu.

Proszę iść spać, mówią policjanci, w niczym już nam państwo nie mogą pomóc. Natychmiast zaczniemy poszukiwania. Proszę spojrzeć, już dzwonię do podinspektora. Ale w ich oczach widać, że i tak myślą, że chłopak po prostu uciekł z domu.

Przynajmniej matka ma takie wrażenie.

Kiedy po raz drugi odsyłają ich do domu, matka naprawdę się sypie.

Jęczy, jęczy i nie pozwala się dotknąć, a potem wybucha płaczem, który tak naprawdę nie skończy się już nigdy w jej życiu.

Ojciec dzwoni po taksówkę i jadą do szpitala, gdzie matka dostaje zastrzyk na uspokojenie.

Potem taksówką wracają do domu. Matka milczy i  patrzy przed siebie, trzęsą jej się ręce. Ojciec kładzie ją w domu do łóżka. Matka leży z otwartymi oczami i robi jej się fizycznie niedobrze, kiedy widzi, że Martin leży związany w jakiejś piwnicy, że leży na podłodze jakiegoś samochodu, że leży na jakiejś budowie, gdzie spadł z wysokości i ich woła. Jednocześnie jednak zaczyna działać zastrzyk, w  związku z  czym matka nie może myśleć o  niczym. Ale te strzępki wystarczą. Matka kiedyś dużo fotografowała, może w  innym życiu była fotografem, wszystko widzi w  obrazkach, jego jasne włosy we krwi, jego przerażony wzrok, jego białą twarz i sinawe usta. Urywki.

Wstaje i mówi ojcu, który siedzi w kuchni, żeby poszli szukać go po mieście. Chodzi niepewnie, to przez ten zastrzyk. Ojciec znalazł Jakuba w salonie, wyłączył telewizor i zaniósł do pokoju, nawet nie ściągał mu protezy, położył go tylko do łóżka, usiadł w  kuchni i  pije śliwowicę. Zastanawia się, rozważa, jakie mają możliwości. Ale co robić, skoro nie mają żadnych możliwości.

Z trudem zmusza matkę, żeby usiadła naprzeciwko niego. Pójdą go szukać, kiedy zrobi się jasno. Przecież policja szuka.

Siedzą naprzeciwko siebie w kuchni, ojciec pije, matka patrzy na okno, jakby miała tym przyspieszyć czas, siedzą do świtu. Na zewnątrz jest zupełnie cicho, w powietrzu fruwają płatki. Matce chwilami opada głowa, zasypia.

2

Ciasto miś – ciasto, które powstało na wzór lodów na patyku „Miś"  – śmietankowych w  polewie czekoladowej. Ciasto biszkoptowe z  dodatkiem kakao, przełożone masą serową i  polane czekoladą.

Zniknąć

Подняться наверх