Читать книгу Behawiorysta - Remigiusz Mróz - Страница 11
Allegro sonatowe
Prokuratura okręgowa, ul. Reymonta
ОглавлениеSkończywszy rozmowę, Beata nabrała tchu i schowała komórkę do kieszeni żakietu. Stała przed drzwiami sali, w której prokurator okręgowy czekał na nią z większością członków naprędce powołanej grupy dochodzeniowej. Przy stole konferencyjnym brakowało już tylko jej.
Drejer odchrząknęła i weszła do środka, skupiając na sobie wzrok wszystkich zebranych. Tak, zdecydowanie była jedyną spóźnioną.
– Przepraszam – powiedziała. – Dzwonił…
– Behawiorysta – dokończył przełożony. – Nie mylę się?
– Nie.
– Kolejna porcja bzdur? – zapytał.
– Tym razem…
– Tym razem nie? – wpadł jej w słowo. – Wydaje mi się, że niektórzy z nas słyszeli już to ostatnim razem.
Beata powiodła wzrokiem po funkcjonariuszach policji, którzy zajęli większość krzeseł wokół eliptycznego stołu. Patrzyli na nią jak na adwokata diabła, choć Drejer wcale nie miała zamiaru występować w takiej roli.
– Jeśli tak rzeczywiście wtedy było, to nikt nie usłyszał tego ode mnie – zastrzegła.
Jeden z policjantów odchrząknął, inny poprawił się na krześle.
– Nigdy nie broniłam Edlinga. Nigdy nie wstawiałam się za nim i nie prosiłam o kredyt zaufania dla niego. Przeciwnie, należę do sceptyków, gdy chodzi o…
– A jednak w sprawie Kompozytora już dwukrotnie do niego dzwoniłaś – znów przerwał jej przełożony.
– Bo jestem pragmatyczką.
Zapadła cisza. Beata toczyła wzrokiem po zebranych, bez trudu dostrzegając, że w pomieszczeniu nie ma nikogo, kto darzyłby ją zaufaniem. Problem polegał na tym, że prokurator okręgowy właściwie miał rację. Jej czyny w istocie przeczyły słowom.
W dodatku to, co miała im do powiedzenia, utwierdzi wszystkich w przekonaniu, że Drejer stoi po stronie Gerarda.
– Edling uważa, że coś znalazł.
– Coś, czyli sposób na wykolejenie następnego śledztwa? – burknął jeden z policjantów.
Reszta taktownie zignorowała tę uwagę.
– Twierdzi, że ci ludzie przetrzymywani są w Wejherowie lub okolicy.
Drejer miała nadzieję, że ktoś zainteresuje się, skąd taki wniosek, ale nikt nie kwapił się do zabrania głosu. Nabrała tchu i sama podjęła temat, spodziewając się, że przełożony prędzej czy później ponownie jej przerwie. Ten jednak słuchał z uwagą, podobnie jak reszta. Początkowo patrzyli na nią z politowaniem, ale gdy przedstawiła im cały tok myślenia Gerarda, spuścili z tonu.
Cisza, która nastała po zakończeniu wywodu, była wymowna. Beata musiała uważać, by się nie uśmiechnąć.
– To nie są solidne wnioski – zauważył prokurator okręgowy, po czym odchrząknął i wyprostował się. – Ale z pewnością warto je sprawdzić. Ile nam zostało?
Jeden z oficerów CBŚP spojrzał na zegarek.
– Niecałe dwie godziny.
– Przypuszczam, że do tego czasu miejscowi zdążą sprawdzić większość opuszczonych budynków w Wejherowie i okolicach – zauważył łącznik z Delegatury ABW.
Drejer spojrzała na przełożonego. Ten przez moment się zastanawiał, po czym skinął głową. Komórki szybko poszły w ruch, a Beata z satysfakcją przyglądała się efektowi kuli śnieżnej, który zapoczątkował Edling. Ci ludzie nie byli gotowi tego przyznać, być może ona również nie, ale wciąż polegali na Gerardzie. A on odwdzięczył się, dając im coś konkretnego. Coś, na co wszyscy czekali.
Pół godziny zajęło zorganizowanie i skoordynowanie grup poszukiwawczych w okolicy. Teren do sprawdzenia był rozległy, szczególnie że Wejherowo od Trójmiasta dzieliła raptem półgodzinna podróż samochodem. Tam zaś dawnych terenów przemysłowych było stanowczo za dużo.
Drejer krążyła po korytarzu, czekając na coś konkretnego. Policjanci sprawdzali kolejne miejsca, obdzwaniali każdego, kto mógł mieć choćby liche pojęcie o opuszczonej fabrycznej infrastrukturze w okolicy. Nic jednak z tego nie wynikało.
Beata wróciła do gabinetu i spojrzała na zegarek. Półtorej godziny dzieliło ich od kolejnej tragedii. Wyprowadziła komputer ze stanu uśpienia i weszła na Koncertkrwi.pl. Zegar w lewym górnym rogu bezlitośnie odmierzał czas, a po prawej stronie widniała krwawa nuta, która napawała Drejer grozą.
Prokurator zaklęła w duchu i przeczesała włosy. Ścięła je naprawdę krótko, gdy została naczelnikiem. Sądziła, że w ten sposób będzie wyglądała na twardszą, niż w rzeczywistości jest. Może nawet dzięki temu zyska trochę więcej szacunku podwładnych.
Ale w tej sytuacji cały respekt stopnieje jak śnieg w słoneczny dzień u schyłku łagodnej zimy. Po tym, co wyprawiał na tym stanowisku Gerard, Beata zaczynała z dużym kredytem zaufania. Teraz jednak wszystko wskazywało na to, że zostanie zapamiętana jako ta naczelnik, która biernie przyglądała się, jak zabójca przelewał krew kolejnych osób.
Przez moment trwała w bezruchu, a potem nagle się wzdrygnęła. Porywacz pojawił się w kadrze.
– Czas płynie nieubłaganie – powiedział. – Jednej z tych osób pozostało tylko półtorej godziny życia.
Drejer obejrzała się nerwowo w kierunku drzwi, jakby za nimi był ktoś, kogo mogłaby wezwać. Czuła się niepewnie, oglądając to w samotności. Mężczyzna modulował głos w niepokojący sposób – na tyle niepokojący, że Beata odnosiła wrażenie, jakby jego dźwięk był echem prosto z odmętów piekła. Kojarzył jej się z głębokim, chrapliwym głosem lektorów czytających kryminalne audiobooki. Niektórzy potrafili sprawić, że nawet błaha scena brzmiała, jakby zło stawało się namacalne i oplatało słuchacza.
Porywacz obrócił się i spojrzał na swoje ofiary.
– Trwa adagio – powiedział. – Ale nie wszyscy potrafią uszanować tempo naszej sonaty. Funkcjonariusze policji gorączkowo poszukują tego miejsca. – Rozłożył ręce i powiódł wzrokiem wokół. – Na próżno, nie są dla nas żadnym przeciwnikiem.
Beata ściągnęła brwi. Ta figura retoryczna miała sugerować, że porywacz jest częścią większej grupy. Problem polegał na tym, że zaliczał do niej wszystkich tych, którzy włączali się w jego makabryczną grę.
Ilu ich było? Drejer przypuszczała, że z każdą sekundą liczba kliknięć rośnie. O sprawie donosiły już zagraniczne media, więc tylko kwestią czasu było, by całe rzesze internautów przypuściły szturm na „Koncert krwi”.
– Mogą nas szukać, mogą nas tropić, mogą węszyć wokół i przetrząsać każdy budynek w okolicy, ale nas nie powstrzymają – dodał porywacz. – Nikt nie odbierze wam mocy decyzyjnej, którą ode mnie otrzymaliście. Decydujcie.
Znów usunął się z kadru, tym razem robiąc zamaszysty ruch ręką.
Beata siedziała przez moment w milczeniu, wbijając wzrok w lewy górny róg ekranu. Zastanawiała się, ile opuszczonych budynków może być w okolicy Gdyni… i czy pomorscy policjanci zdążą sprawdzić je na czas.
Jeśli akcja w przedszkolu mogła czegokolwiek dowodzić, to nie było sensu nawet się łudzić. W dodatku pewność w głosie zamachowca była niemal obezwładniająca. Nie dopuszczał możliwości, że ktokolwiek mu przeszkodzi.
Wzdrygnęła się, gdy zadzwonił telefon na biurku. Sięgnęła po niego niemal bezwiednie.
– Dzień dobry, Beato – rozległ się głos byłego szefa. – Pomyliłem się, nie ma ich w Wejherowie.
Nie miała zamiaru tracić czasu na uprzejmości.
– Skąd wiesz? – rzuciła.
– Oglądałem przekaz na stronie.
Machinalnie chciała założyć kosmyk włosów za ucho, ale ten od razu wrócił na poprzednie miejsce.
– Nie muszę chyba tłumaczyć, jak wiele można było dostrzec?
– Obawiam się, że musisz.
Usłyszała, jak Gerard nabiera tchu.
– W porządku – odparł. – Po pierwsze należy zwrócić uwagę na ręce. Eksponuje je właściwie cały czas, co zawsze jest oznaką pewności siebie. Podobnie jest w codziennym życiu. Jeśli ktoś chowa ręce do kieszeni, istnieje duże prawdopodobieństwo, że czuje się niepewnie. I działa to w drugą stronę.
– On stoi przed kamerą, Gerard – zauważyła. – Przyjmuje pozę, która sprawia, że sygnały mogą być przekłamane.
– Owszem. Ale nie zmienia to faktu, że mowa całego jego ciała jest statyczna. Człowiek, który obawia się, że zostanie złapany, pozostaje w ruchu, choćby minimalnym. On tego nie robi.
Beata skinęła do siebie głową. Pewność w głosie była dla niej wystarczającym argumentem, a słowa Edlinga tylko potwierdzały jej tezę. Porywacz rzeczywiście sprawiał wrażenie spokojnego. Nie trwał w kompletnym bezruchu jak posąg, ale kiedy mówił, poruszał się tylko nieznacznie.
– Co jeszcze? – zapytała.
– Barki odgięte do tyłu, lekki uśmiech, szeroko rozstawione nogi i balans ciała utrzymany prawidłowo. Nie przenosi go na jedną ani drugą nogę, co sugerowałoby gotowość do ucieczki.
Drejer odgięła oparcie fotela. Najwyraźniej kilku rzeczy nie zauważyła.
– W dodatku trzyma głowę nieruchomo – dodał Edling. – Osoba, która czuje się zagrożona, zawsze będzie wykonywać choćby minimalne ruchy głową, jakby starała się zobaczyć zagrożenie.
– Ale on wbija wzrok w obiektyw.
– Tym bardziej mógłby mu umknąć nieznaczny ruch głowy. Tymczasem nic takiego nie dostrzegłem.
– Więc… gdzie on jest?
– Z całą pewnością daleko od miejsca, w którym szukacie.
Przez moment milczała, wpatrując się w monitor.
– I tyle? – zapytała. – Nic więcej nie masz?
– Niestety nie. Wiem tylko, że nie ma go w Wejherowie ani okolicach.
Miała ochotę zapytać, co w takim razie proponuje – i Edling zapewne doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Głównie dlatego ugryzła się w język. Oprócz tego przypuszczała, że nie padnie żadna konkretna odpowiedź.
– Jeśli to wszystko, wracam do swoich spraw – powiedziała.
– Jakie to sprawy?
– Słucham?
– Nie masz już nic więcej do zrobienia – zauważył Gerard. – Możesz tylko przyglądać się, jak masy ludzi idą za tym człowiekiem.
– Nikt za nim nie idzie.
Mogłaby przysiąc, że Edling się uśmiechnął. Gdyby siedział obok – i gdyby chorobliwie nie pilnował każdego swojego gestu – zapewne pozwoliłby sobie też na to, by protekcjonalnie pokręcić głową.
– Nie widzisz, co się dzieje? – zapytał. – On zbiera armię, a najbardziej niebezpieczne jest to, że jej członkowie nie wiedzą, że weszli w jej skład. Każde kliknięcie to podpisanie się pod tym, co robi.
Trudno było z tym polemizować.
– Rozumiem, że nadal nie namierzyliście połączenia? – dopytał.
– Nie.
– W takim razie jedyny ratunek w Kompozytorze – odparł. – Tym, który siedzi w areszcie. Nie wiem, jak nazywacie tego drugiego.
– Skurwiel.
– To uwłaczające, jakkolwiek adekwatne.
Beata obróciła się na fotelu i spojrzała na drzwi. Edling zapewne powiedziałby, że w myślach wyszła już na zewnątrz i skierowała się prosto do pokoju przesłuchań, gdzie nadal czekał podejrzany.
– Albo coś z niego wyciągniecie, albo pojawi się kolejna ofiara – dodał Gerard. – Trzeciej możliwości, niestety, nie ma.
– Więc chcesz z nim pogadać.
– To było pytanie?
– Nie.
– W takim razie nie muszę mówić nic więcej.
– Mnie nie – przyznała. – Ale ten, kto mógłby cię dopuścić do Kompozytora, nie jest ci tak przychylny.
Edling na chwilę zamilkł. Rozmowa z prokuratorem okręgowym nie wchodziła w grę. Jeśli jej były przełożony spotkałby się twarzą w twarz z Wiesławem Ubertowskim, rezultat mógłby być tylko jeden. I przybrałby magnitudę przynajmniej dziewięciu stopni w skali Richtera.
– Możesz to załatwić – zauważył Gerard.
– Nie. I tak zebrałam cięgi za dopuszczenie cię do śledztwa.
– Niesłusznie. Jestem wam potrzebny.
Właściwie Beata nie potrafiła jednoznacznie przesądzić, czy to prawda. W momentach kryzysu bez wahania zwracała się do dawnego mentora, ale racjonalnie rzecz biorąc, w prokuraturze i policji było wielu dochodzeniowców z większym dorobkiem.
– Czas płynie, Beato.
– I będzie płynął dalej bez względu na to, czy wsiądziesz do tej łodzi, czy nie – odparła. – Nie zdziałam cudów.
– Nie proszę cię o cud, tylko o użycie swojej siły perswazji.
Drejer pokręciła głową i westchnęła.
– Tutaj trzeba manipulacji, nie perswazji. Ubertowski prędzej zatrudni jasnowidza, niż skorzysta z twoich usług.
– Nie oferuję żadnych usług, jedynie pomoc.
Beata spojrzała na ekran komputera, a potem podniosła się z krzesła. Oparła się jedną ręką o blat biurka i pochyliła.
– Posłuchaj – powiedziała. – Nie jestem w stanie nic załatwić. Wierz mi, próbowałam już wcześniej.
– Wierzę.
– Ale możesz coś dla mnie zrobić.
– Co takiego?
– Powiedz mi, na co zwracać uwagę i jak go podejść.
Przez moment Edling zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Jest tylko jeden sposób.
– Jaki?
– Wpuść do jego klatki innego drapieżnika.