Читать книгу Behawiorysta - Remigiusz Mróz - Страница 4

Allegro sonatowe
ul. Krzemieniecka, Malinka

Оглавление

Ledwo Beata Drejer zaparkowała pod kilkupiętrowym, przeszklonym blokiem przy Krzemienieckiej, z klatki wyszedł wysoki mężczyzna w garniturze i długim płaszczu. Miał krótko przystrzyżone siwe włosy i gęsty, jasny zarost wokół ust. Jego policzki były idealnie gładkie, jakby dopiero co zwilżył je wodą po goleniu. Wyróżniał się z tłumu, jak zawsze. Nosił beżową marynarkę, kamizelkę i spodnie, do tego białą koszulę i czarny krawat. Zestaw nigdy się nie zmieniał.

Gerard otworzył drzwi od strony pasażera i ukłonił się Beacie.

– Dzień dobry – powiedział.

Otaksowała go wzrokiem.

– Zakładasz swój uniform, nawet będąc bezrobotnym?

– Nie jestem bezrobotny.

– Nie?

– Miałem rano wykład na WSZiA.

Drejer nie przypuszczała, że po aferze w prokuraturze ktokolwiek przyjmie Edlinga do pracy, ale najwyraźniej się pomyliła. Być może władze uczelni uznały, że studenci i tak nie słuchają, co mają do powiedzenia wykładowcy, więc do nauczania można dopuścić nawet byłego, skompromitowanego funkcjonariusza publicznego. Niedobrze, bo Beata doskonale zdawała sobie sprawę, że Gerard mógł wtłoczyć do młodych głów wiele ryzykownych, potencjalnie groźnych idei.

Zdaniem Drejer cały jego savoir-vivre stanowił jedynie fasadę, za którą chował się szaleniec. Nie była w tym poglądzie osamotniona, podzieliło go bowiem trzyosobowe gremium prokuratorskie, które orzekało w sprawie Edlinga. On sam być może również miał tego świadomość – nie odwołał się od decyzji sądu dyscyplinarnego, choć przysługiwało mu takie prawo.

Beata zawróciła, a potem wyjechała na Witosa. Osiedle Gerarda znajdowało się niedaleko przedszkola, za kilka minut powinni być na miejscu.

– Wiadomo, kim jest ofiara? – odezwał się Edling.

– Nie, ale skontaktowaliśmy się już z jedną z kucharek, która jest na urlopie. Zidentyfikuje tę kobietę.

– Nie wiem, czy to roztropne.

– Działania operacyjne zostaw nam – odparła Drejer. – A ty zajmij się tym. – Wskazała na małego laptopa leżącego na tylnym siedzeniu, za fotelem kierowcy.

Wiedziała, że Gerard nie znosi rozkazującego tonu, ale nie miała dzisiaj ochoty na to, by obchodzić się z nim jak z jajkiem. Zresztą dawno minęły czasy, gdy miała ku temu powody.

Edling spojrzał na nią bez wyrazu, a potem sięgnął po komputer.

– Nagranie jest już włączone – powiedziała. – Naciśnij tylko spację.

– To nie są warunki do pogłębionej analizy mowy ciała.

– Po prostu powiedz, co widzisz.

Gerard nabrał tchu, a potem odtworzył materiał. Głos był włączony i Beata wzdrygnęła się, słysząc po raz kolejny, jak zamachowiec w masce mówi o „Koncercie krwi”. Edling szybko jednak wyciszył dźwięk.

Przez moment z niezdrowym zainteresowaniem wbijał wzrok w ekran. Przywodził jej na myśl wygłodniałe zwierzę, które wreszcie zwęszyło ofiarę. Pochłaniał każdy najmniejszy gest, ruch głowy, mrugnięcie czy grymas. Mimo że wielu postrzegało Gerarda jako stoika, Drejer widziała w nim kogoś zgoła innego. Pasjonata ludzkich wynaturzeń.

Nie po raz pierwszy odniosła wrażenie, że fascynują go mroczne zakamarki ludzkiej duszy. Wprawdzie podczas postępowania dyscyplinarnego nikt nie dokonał analizy psychologicznej oskarżonego, ale Beata doskonale pamiętała, co powiedział jej jeden z orzekających prokuratorów.

Twierdził, że Gerard Edling jest tak dobry w tym, co robi, ponieważ ma wiele cech wspólnych z ludźmi, których ściga.

– I? – zapytała.

– Niewiele widać.

– A jednak trochę możesz z tego wyciągnąć.

– Mhm – mruknął w odpowiedzi Gerard. – Tyle że kinezyka nie opiera się na „trochę”. Prawidłowa interpretacja nie polega na analizowaniu jednego gestu, ale całego klastra. Dopiero on daje…

– Pracuj na tym, co mamy.

Edling powoli obrócił do niej głowę.

– Byłbym wdzięczny, gdybyś nie przerywała – powiedział, poprawiając poły płaszcza. – I wracając do tematu… Nie ma na tym nagraniu niczego szczególnego. Zamachowiec stoi wyprostowany i w rozkroku, co wskazuje na chęć zajęcia jak największej przestrzeni. Jest pewny siebie. Brodę ma lekko uniesioną, co sugeruje poczucie wyższości, pełnego oglądu sytuacji i przekonania o tym, że to on ją kontroluje. Nie gestykuluje, co każe mi sądzić, że wcześniej wszystko przygotował i realizuje to krok po kroku. Ręce na biodrach świadczą o gotowości i, niestety, agresji.

Beata włączyła kierunkowskaz i zjechała z Solidarności w osiedlową drogę. W oddali było już widać wysokie, betonowe bryły wzniesione w latach osiemdziesiątych.

– Na ile to pewne? – zapytała.

Edling odgiął głowę i wypuścił powietrze. Poczuła kwaśną woń wina.

– To tylko przypuszczenia – powiedział. – Pojedyncze gesty mogą być mylące. Zupełnie jak z krzyżowaniem rąk.

– To znaczy?

– Samo w sobie może świadczyć o tym, że przyjmujemy postawę zamkniętą, a więc chcemy się bronić lub nie zgadzamy się z tym, co twierdzi nasz rozmówca. Równie dobrze może jednak być nam zimno, możemy być zmęczeni albo po prostu może nam tak być wygodniej. Taki gest dopiero w połączeniu z kilkoma innymi prowadzi do konstruktywnych wniosków.

Drejer westchnęła. Może jednak pomyliła się, angażując Gerarda. Nie powiedział nic, czego sama by nie wiedziała.

– To wszystko? – zapytała, nie kryjąc zawodu.

Edling jeszcze raz obejrzał krótki materiał.

– Nie – odparł. – Jest coś jeszcze.

– Co takiego?

– Ten człowiek wie, że zostanie ujęty.

Beata minęła wozy transmisyjne ustawione wzdłuż ulicy i zamrugała długimi światłami do dwóch policjantów stojących przed taśmą. Szybko rozpoznali samochód naczelnik wydziału.

– O czym ty mówisz? – zapytała.

Gerard odchrząknął. Wycieraczki wykonały ostatni ruch z boku na bok, przestało padać.

– Zdaje sobie sprawę, że nie uda mu się uciec. Z góry założył, że zostanie ujęty lub zastrzelony. To raczej niecodzienne, biorąc pod uwagę naturalny instynkt i fakt, że co do zasady nie po to bierze się zakładników, by trafić do więzienia lub prosto do grobu.

Drejer zignorowała tę ostatnią uwagę.

– Po czym wnosisz? – spytała.

– Po tym, że ani razu nie dotknął maski.

– I to ci wystarczyło, żeby dojść do takiego wniosku?

– Oczywiście – odparł Edling, gdy parkowała za policyjnym kordonem. – Widziałaś kiedyś zamachowca, który nie dotyka chusty zasłaniającej twarz? Albo pseudokibica, który nie podnosi ręki do szalika?

Beata wyłączyła silnik i otworzyła drzwi. Wysiedli z samochodu, a Gerard zabrał ze sobą otwartego laptopa.

– Oni wszyscy mimowolnie sprawdzają, czy element chroniący ich anonimowość jest nadal na miejscu – dodał Gerard. – To silniejsze od nich, bo podświadomie cały czas obawiają się ujawnienia tożsamości. Ten człowiek się tego nie boi.

Spojrzała na byłego prokuratora, a potem przeniosła wzrok w kierunku przedszkola. Zamykając drzwi służbowego volkswagena, pomyślała, że Edling może mieć rację. Ale po co w takim razie był cały ten teatr? I w jakim celu zasłaniać twarz, skoro z góry zakłada się, że ostatecznie nie będzie miało to żadnego znaczenia?

Kilku policjantów skinęło Drejer, kiedy przechodzili w kierunku ogrodzenia, i ostentacyjnie zignorowało obecność mężczyzny w beżowym garniturze.

– Uwielbiają mnie – skwitował Gerard.

– Po tym, co ostatnio im zgotowałeś, trudno się dziwić.

– Zrobiłem tylko to, o co mnie proszono.

– Oczywiście – odparła pod nosem.

Zatrzymali się kilka metrów od płotu. Beata obejrzała się przez ramię i popatrzyła na wymierzone w nich kamery. Na miejscu były tylko lokalne media, choć transmisję TVP Opole zapewne emitowano już w ogólnopolskim paśmie. Za kwadrans lub dwa dojadą dziennikarze z prywatnych stacji, z Wrocławia lub Katowic. Zrobi się tutaj jeszcze tłoczniej, tymczasem miejsca nie było za dużo. Teren wokół przedszkola był otoczony starymi, wysokimi blokami, które przy takiej pogodzie robiły jeszcze bardziej ponure wrażenie niż zwykle.

Beata poszukała wzrokiem głównodowodzącego, ale najwyraźniej był zbyt zajęty palącymi kwestiami, by na bieżąco kontrolować, kto przybywa na miejsce zdarzenia.

Edling stał obok, po raz kolejny oglądając krótki film.

– Jest jeszcze jeden ciekawy element – zauważył.

Obróciła się do niego.

– Jaki? – zapytała.

– Ten człowiek jest dokładnie tam, gdzie chce być.

– Co masz na myśli?

Gerard zamknął komputer i podał go Beacie. Urządzenie było na tyle małe, że bez problemu zmieściła je w torebce.

– Wyobraź sobie, że rasowy polityk przychodzi do studia telewizyjnego – podjął Edling mentorskim tonem, który znała aż za dobrze. – Cały czas kontroluje każdy swój gest, bo między innymi na tym polega jego praca. Niewiele wyczytasz z oczu, rąk, ułożenia ciała czy intonacji, ale to nie ma znaczenia, bo wszystko mówią nogi.

– Nogi?

– Właściwie tylko one nie oszukują.

Wyjęła laptopa i z powrotem uruchomiła nagranie.

– Mimo że politycy często sprawiają wrażenie pewnych siebie i odważnych, ich nogi czasem zdradzają zupełnie co innego. Pod stołem krzyżują się, jakby chciały opleść krzesło. Czasem się poruszają, co jest sygnałem, że osobnik chciałby jak najszybciej opuścić studio. W innych sytuacjach bywa, że występujący zakłada nogę na nogę, to z kolei tłumiona potrzeba ucieczki.

– Ale jego nogi… – zaczęła i urwała.

– Nie poruszają się ani o milimetr, gdy mówi do kamery – dopowiedział Edling. – Mimo sytuacji zagrożenia i poczucia osaczenia nie chce uciekać. Jest dokładnie tam, gdzie zamierzał się znaleźć – powtórzył Gerard.

Prokurator zaklęła w duchu, schowała laptopa i skrzyżowała ręce na piersi. Naraz jednak poczuła na sobie karcące spojrzenie byłego przełożonego i opuściła ręce wzdłuż tułowia. Zapomniała już, jak trudno pracowało się z tym człowiekiem.

Oboje przez chwilę w milczeniu wpatrywali się w okna przedszkola.

– On ich wszystkich zabije – odezwał się Edling.

– Nie możesz mieć pewności.

– I nie mam – przyznał. – Ale na to wskazuje mowa jego ciała.

Behawiorysta

Подняться наверх