Читать книгу Behawiorysta - Remigiusz Mróz - Страница 13
Allegro sonatowe
ul. Reymonta, Śródmieście
ОглавлениеPrzypuszczał, że wejdzie do siedziby prokuratury bez trudu, jednak urzędnik siedzący w holu natychmiast rozpoznał charakterystyczny jasny garnitur i zarost. Edling został zatrzymany jeszcze w progu, a potem polecono mu, by poczekał na osobę decyzyjną.
Po chwili dostrzegł zbliżającego się schodami komendanta. Najwyraźniej cała zwołana grupa dochodzeniowa nadal urzędowała w jednej z sal. Nic dziwnego. Znajdowali się w pacie, z którego nie wyjdą dopóty, dopóki Kompozytor tak nie postanowi. Jedyne, co mogli zrobić, to przesiadywać przy stole i prowadzić płonne dyskusje.
– Muszę się z nim zobaczyć – rzucił Edling.
Było to wyjątkowo nieuprzejme z jego strony, ale nie miał czasu na powitania. Do egzekucji pozostało najwyżej czterdzieści minut.
– Nie ma takiej możliwości – powiedział komendant.
Gerard liczył na to, że przyjdzie mu pertraktować z kimś innym. Policjanci byli ostatnią grupą, do której powinien się zwracać. Właściwie większe szanse na powodzenie miałby u Ubertowskiego.
– Proszę mnie posłuchać…
– Nie mam zamiaru.
– Przeprowadzimy to przesłuchanie pod waszym nadzorem – Edling nie dawał za wygraną. – Będziecie trzymać rękę na pulsie.
Funkcjonariusz zbliżył się i stanął tuż przed nim.
– Muszę pana prosić o opuszczenie budynku.
Tak łagodne podejście Gerard mógł tłumaczyć tylko obawą przed urządzeniami nagrywającymi. Ostatnimi czasy wydawało się, że nosi je każdy, więc nie dziwiło go, że komendant trzyma nerwy na wodzy.
– Mam pewne informacje – powiedział Edling.
– W takim razie proszę podać je oficerowi prowadzącemu dochodzenie.
Gerard bezradnie rozłożył ręce.
– Czas nagli – zaoponował. – Albo w przeciągu kwadransa coś z niego wyciągnę, albo będziecie mogli szukać zwłok.
Policjant zbliżył się jeszcze bardziej, sprawiając wrażenie, jakby próbował wyjąć coś językiem spomiędzy zębów.
– Odejdź, Gerard – szepnął. – Twój czas dawno minął.
– Powiedział Stephen Douglas do Abrahama Lincolna, gdy ten dwa razy z rzędu nie dostał się do senatu. Co stało się później, nie muszę chyba mówić.
– Porównujesz się do Lincolna?
Właściwie był daleki od jakichkolwiek porównań, a w dodatku zmyślił naprędce cytat. Nie miał jednak zamiaru o tym wspominać.
– Życie tych ludzi jest na szali – powiedział.
– Owszem – przyznał policjant. – Ale ty nie będziesz miał z tym nic wspólnego.
– W takim razie skazujesz jedno z nich na śmierć – odparł Edling, robiąc krok w stronę rozmówcy. Znaleźli się stanowczo za blisko, by czuli się komfortowo. – Mam informacje, które mogą otworzyć usta podejrzanemu.
– Jakie?
– Przedstawię je dopiero w sali przesłuchań.
– Więc utrudniasz postępowanie?
– Nazywaj to, jak chcesz.
– Nie ma znaczenia, jak ja to nazywam – zaoponował funkcjonariusz. – Liczy się to, jak określa to kodeks karny.
Edling rozejrzał się, a potem nerwowo zerknął na zegarek. Jeśli zaraz nie znajdzie się w pokoju z zabójcą, będzie za późno. Samo wyciągnięcie informacji trochę potrwa, nie wspominając już o dotarciu policjantów na miejsce. Budynek z pewnością nie znajdował się w centrum żadnego z miast.
– Po prostu mnie tam wpuść.
Mężczyzna skrzyżował ręce na piersi. Niedobry znak.
– Będziesz miał któreś z nich na sumieniu, rozumiesz? – dodał Gerard.
– A jeśli cię wpuszczę, to się zmieni?
– Tak.
Komendant zaśmiał się pod nosem, a potem odwrócił się i zaczął oddalać.
– Poczekaj, do cholery… – powiedział Edling, ruszając za nim. – Naprawdę mam…
– Gówno masz – wpadł mu w słowo policjant, a następnie machnął ręką, jakby opędzał się od natrętnego insekta. – I wyjdź stąd. Natychmiast.
Urzędnik przy wejściu i jeden z funkcjonariuszy zastąpili mu drogę, a potem spojrzeli wymownie w kierunku drzwi. Gerard nadal czuł na ustach cierpki posmak przekleństwa, które samo mu się wymknęło.
– Nie słyszałeś? – syknął urzędnik. – Wypierdalaj stąd, ale już.
Cóż, w porównaniu do rozmówcy użył niemal jedwabistej mowy. Edling wycofał się, czując na sobie wzrok obydwu mężczyzn. Komendant wchodził już po schodach i nawet nie obejrzał się przez ramię.
Gerard wyszedł na ulicę, żałując, że w pośpiechu nie zabrał z domu parasola. Zaczynało padać coraz bardziej, a ołowiane chmury na niebie kazały przypuszczać, że będzie tylko gorzej.
Poprawił kamizelkę, wodząc wzrokiem za samochodami jadącymi w kierunku skrzyżowania z Ozimską. Na światłach już się korkowało, sznur aut powoli zwalniał. Edling zastanawiał się, dokąd iść. I czy gdziekolwiek.
Nie tak powinno to wyglądać. Na policji i prokuraturze ciążył obowiązek, by użyć wszelkich atutów, jakie miały na podorędziu. A on stanowił jeden z nich. Wprawdzie pierwsze spotkanie z Kompozytorem trudno było nazwać sukcesem, ale teraz sytuacja była inna. Gerard z każdą chwilą miał coraz więcej informacji i coraz lepiej poznawał tego człowieka. Jego oraz brata bliźniaka, którym niewątpliwie był drugi z zamachowców.
Nie wiedząc, co począć, Edling skierował się w stronę Kościuszki. Po chwili skręcił w lewo, wchodząc na bruk pokrywający niewielką uliczkę Damrota, prowadzącą do głównego miejskiego deptaka. Przeszedł nim kawałek, ze zdziwieniem odnotowując, że ulica jest niemal zupełnie wyludniona. Nigdy nie panował tu wielkich ruch, ale dziś miał wrażenie, jakby był tutaj sam.
Wszedł do jednej z droższych restauracji i skierował się wąskimi schodami do części piwnicznej. Nie zdziwiło go, że telewizor jest włączony. NSI transmitowała na żywo przekaz z kamery Kompozytora. Opuszczony magazyn sprawiał upiorne wrażenie, a dwoje trzęsących się ludzi wyglądało, jakby miało zemdleć.
W lokalu nikogo nie było. Gerard poczekał, aż podejdzie do niego kelner, a potem zamówił kawę. Właściwie mógł ją wypić wszędzie, także w miejscach, gdzie serwowano znacznie lepszą. Ta restauracja miała jednak dwa atuty – o tej porze świeciła pustkami i był tu duży telewizor.
Podając mu filiżankę, pracownik nawet na niego nie spojrzał. Obaj wbijali wzrok w ekran.
Kiedy do końca odliczania zostały dwie minuty, kelner wraz z innymi osobami z obsługi usiedli kilka stolików dalej. Edling uważał, że to niedorzeczne, biorąc pod uwagę, że płacono im nie tylko za obsługiwanie klientów, ale także za gotowość, by w każdej chwili to zrobić. Nie odezwał się jednak słowem. Całą uwagę skupiał na widocznej na ekranie dwójce przerażonych osób i mężczyźnie, który za nimi stanął.
Porywacz rozłożył szeroko ręce.
– Jednej z tych osób pozostało już tylko kilkadziesiąt sekund życia – powiedział z namaszczeniem.
Gerard zobaczył, że drgnął mu kącik oka. Niewątpliwie uśmiechnął się półgębkiem, choć przez czarną maseczkę nie było tego widać. Na dobrą sprawę mógłby ją ściągnąć, wszak śledczy doskonale widzieli, że porywacz wygląda tak samo jak człowiek, którego trzymają w areszcie śledczym. Chodziło jednak o show. A on nie mógł odbywać się bez rekwizytów.
– Obserwujecie ostatniej chwile tej osoby – dodał porywacz. – Ale która z nich okaże się ofiarą? Chuligan pozbawiony szansy na resocjalizację czy kobieta pozbawiona ostatnich lat życia? Kogo wybraliście? – Mężczyzna odwrócił się i spojrzał w bok. – Znam wyniki, nie mogę jednak się z wami nimi podzielić. Jeszcze nie. Mogę za to zdradzić, że nie byliście jednomyślni.
Edling zerknął na kelnerów. Ten, który podał mu kawę, zapalczywie obgryzał skórki. Oderwał jedną, przywodząc na myśl drapieżnika, który złapał ofiarę i miał zamiar rozszarpać ją na strzępy. Drugi bębnił palcami o blat stołu, trzeci skrzyżował ręce i pocierał dłonią przedramię. Wszyscy sprawiali wrażenie, jakby na świecie nie było nic ważniejszego od przekazu mordercy.
Porywacz spojrzał na chłopaka, który zrezygnował już z prób wyswobodzenia się.
– W tym wszystkim tak naprawdę chodziło o niego – odezwał się. – W istocie decydowaliście, czy dać mu szansę, czy go ukarać… przynajmniej w teorii. Pozornie. Tak naprawdę nie była to wasza decyzja i przede wszystkim właśnie to chciałbym wam uświadomić.
Między kelnerami przeszedł szmer.
– Decydowaliście bowiem na podstawie tego, jak zostaliście wychowani i ukształtowani – ciągnął zabójca. – Cywilizacja zachodnia przyzwyczaiła was do tego, że nie wymierza się kar dla samego karania. Nie, każda kara ma mieć wartość wychowawczą. Ma sprawić, że człowiek drugi raz tego samego czynu nie popełni… ale żeby tak było, trzeba dać mu szansę. – Mężczyzna urwał i spojrzał na zegarek.
Gerard był zadowolony. Wyciągnął z tego nagrania już dwa wnioski. Morderca zaczynał się odkrywać, a on właściwie się temu nie dziwił. Im więcej czasu minie, tym więcej Edling się dowie, bez względu na to, co ten człowiek zamierza.
– Ale zastanówcie się. Dlaczego mamy dawać szansę ludziom, którzy po prostu nie nadają się do życia w społeczeństwie? – zapytał. – Jaki jest powód? Jakie cele nam przyświecają? Dobroć? Moralność? Łaskawość? Kto powiedział, że to na ich podstawie mamy decydować? Dlaczego nie możemy zadbać o nasze wspólne bezpieczeństwo?
Mężczyzna wyciągnął broń. Gerard nie był specjalistą od pistoletów, ale bez trudu rozpoznał model. MAG-95 produkowany niegdyś przez zakłady Łucznik.
– Nie godzę się na to, by ludzie popełniający okrutne zbrodnie otrzymywali kolejną szansę – perorował dalej porywacz, jakby sam był świętym.
Edlingowi trudno było stwierdzić, czy sam wierzy w to, co mówi. Istniały pewne uniwersalne gesty, dzięki którym można było to ustalić – i Gerard często korzystał z ich znajomości, by przejrzeć polityków. Jednym z nich było gestykulowanie z wyciągniętym palcem wskazującym. Taki gest był odradzany przez wszystkich specjalistów od politycznego marketingu, bo sugerował, że mierzy się do wyborców, chce się ich do czegoś zmusić lub po prostu wziąć ich na celownik. Mistrzem w jego unikaniu był Obama, który zamiast tego używał kciuka. Jeśli jednak ktoś od czasu do czasu sobie na to pozwalał, najczęściej znaczyło to, że wierzył w swoje słowa na tyle, że się zapominał.
Inną odmianę tego gestu prezentował wręcz natarczywie Donald Trump. On z kolei mierzył palcem wskazującym w górę, jak ognia unikając „wycelowania” w kogokolwiek z potencjalnych wyborców.
W przypadku porywacza oskarżycielski przekaz aż prosił się o to, by wzmocnić go poprzez podobny gest. Problem polegał na tym, że mężczyzna trzymał broń. Nie musiał sięgać po żadne półśrodki.
Gerard spojrzał na zegar. Czas dobiegł końca i zabójca również zdał sobie z tego sprawę.
– Moim zdaniem ten człowiek nie zrobił nic, czym mógłby zasłużyć na drugą szansę – dodał, a potem wycelował w głowę chłopaka.
Wyglądało na to, że zamierza pociągnąć za spust, ale w ostatniej chwili skierował lufę prosto w głowę kobiety. Rozległ się dźwięk wystrzału i obraz nagle się urwał. Gerard przypuszczał, że w tym samym momencie krew oraz kawałki kości i mózgowia rozbryznęły się na ścianie obok. Być może jego wyobraźnia pracowała na zbyt wysokich obrotach.
Kelnerzy wymienili się głośnymi, wulgarnymi uwagami, ale Edling ledwo je odnotował. Zawiesił wzrok na ekranie, czekając, aż wróci transmisja.
W końcu tak się stało. Krzesło, na którym siedziała kobieta, leżało przewrócone i w kadrze widać było jedynie powiększającą się czerwoną kałużę.
– Postanowiliście inaczej – powiedział morderca. – I zrobiliście to, ponieważ jesteście zniewoleni… stłamszeni przez to, co słyszycie na co dzień w mediach, co otrzymujecie w kulturze, co trafia do was z zagranicy… ale to zrozumiałe. Nikt nie powinien mieć wam tego za złe. A ja zrobię wszystko, by was uwolnić.
Nagranie się skończyło. W lokalu zapadła grobowa cisza, którą chwilę później zmąciły kolejne przekleństwa i pełne niedowierzania komentarze.
Gerard patrzył przed siebie pustym wzrokiem.
Zastanawiał się przez chwilę, po czym potrząsnął głową, wyciągnął dziesięciozłotowy banknot i położył go na stole. Skinąwszy kelnerom, szybkim krokiem skierował się do wyjścia. Na zewnątrz rozpadało się jeszcze bardziej i Edlingowi przeszło przez myśl, że jak tak dalej pójdzie, nawet niewielkie potoki zaczną sprawiać niepokojące wrażenie. Ulica Krakowska nadal świeciła pustkami, a przy tak ponurej pogodzie wydawało się, że nawet zbłąkane dusze pozostają w zaświatach.
Gerard ściągnął poły płaszcza, stając pod niewielkim daszkiem w progu restauracji. Wyciągnął telefon i po chwilowym namyśle wybrał numer Beaty. Odebrała natychmiast.
– Nie emitowano tego na żywo – powiedział.
– Oczywiście, że nie. Przecież stacja potrzebowała przynajmniej kilku sekund, żeby w porę wyciąć sam moment strzału.
– Nie to mam na myśli.
– A co?
– Ten materiał nagrano wcześniej. Nie było żadnego głosowania.
– O czym ty mówisz?
Gerard nabrał tchu i powiódł wzrokiem po mokrej kostce brukowej. Był niedaleko prokuratury, mógłby podejść tam i porozmawiać z Drejer bezpośrednio. O ile na wejściu znów nie odesłano by go z kwitkiem. Ostatecznie nie ruszył się ani o krok.
– To było ukartowane – powiedział. – Ten człowiek chciał, by rzekome wyniki przemawiały za ocaleniem chłopaka. Chciał wygłosić tę tyradę i chciał postawić się w roli wybawiciela.
– Wybawiciela? – spytała z rezerwą w głosie. – Kogo chce wybawiać? I od czego?
– Społeczeństwo. Z oków zachodniej cywilizacji.
– To jakaś bzdura.
– Przeciwnie. To starannie stworzony scenariusz – powiedział Edling. – W istocie od widzów nic nie zależało. Jeśli to ujawnimy, być może odbierzemy mu nieco impetu.
– Nawet jeśli to prawda, jaki masz dowód?
– Ekspertyzę.
– Jaką ekspertyzę?
– Tę, którą sporządzę na waszą prośbę – odparł stanowczo. – Tę, w której opiszę, że każdy jego krok, każdy ruch i mrugnięcie jest przemyślane. W jego scenariuszu nie ma miejsca na improwizację, stąd należy przyjąć, że wyniki głosowań są z góry ustalone.
Drejer przez moment milczała. Gerard doskonale zdawał sobie sprawę, że właśnie czegoś takiego potrzebowała.
– Na ile to będzie sensowne? – zapytała. – I wiarygodne?
– Na tyle, by przekonać kilku istotnych dziennikarzy.
– A Ubertowskiego?
– Być może też.
– W takim razie napisz to, dostarcz mi i zobaczymy, co da się zrobić.
– Najpierw muszę porozmawiać z podejrzanym.
– Nie ma mowy. Jest w areszcie i w tej chwili nie mam do niego dostępu.
Edling nie miał zamiaru po raz kolejny prowadzić tej samej rozmowy. Podziękował dawnej podwładnej, a potem podniósł wzrok z nadzieją, że gdzieś w oddali już się przejaśniło. Nie zanosiło się jednak na to.
Gerard postawił kołnierz płaszcza i w strugach deszczu ruszył ku postojowi taksówek. Nie minął żywej duszy, ale dopiero teraz uświadomił sobie, że to nie rezultat pogody. Wszyscy zapewne dochodzili do siebie, siedząc przed telewizorami.
Globalny fenomen. Właśnie tym było to przedstawienie – lub właśnie tym stanie się w najbliższym czasie. Morderca oczami wyobraźni zapewne widział już wszystkie wyznaczniki sukcesu w dzisiejszym świecie. Miliony śledzących na Twitterze i Facebooku, twarz na okładkach gazet, nieustanne rozmowy na jego temat i niekończące się analizy w telewizji. Manifesty polityczne ogłaszane w sieci, duchowe przewodnictwo i…
Gerard zatrzymał się na skrzyżowaniu. Po prawej stronie znajdował się szpital, zaraz za nim komenda policji.
Uświadomił sobie, że zagrywka z korygowaniem cywilizacyjnego skrzywienia i rządem dusz nie była przypadkowa. Naraz Edling zrozumiał, co będzie następne.